John A. Scharffenberg jest doktorem nauk medycznych,
profesorem dietetyki, był szefem Katedry Żywienia Człowieka Uniwersytetu Loma
Linda. Uczestniczył w badaniach żywieniowych prowadzonych na zlecenie
rządu amerykańskiego, współpracował z Narodowym Instytutem Zdrowia (NIH),
Departamentem Zdrowia Stanu Kalifornia i Centrum Kontroli Chorób (CDC).
Jest autorem wielu książek, artykułów, seminariów, programów żywieniowych.
„ZNAKI CZASU”: Nauce nie można w pełni wierzyć, bo dziś
może udowodnić wszystko i raz po raz jesteśmy zarzucani sprzecznymi
danymi — taką opinię wyraził profesor Zygmunt Baumann, światowej sławy
socjolog. Szczególnie widoczne jest to w dziedzinie żywienia...
JOHN A. SCHARFFENBERG: W nauce niczego nie można
dowieść na sto procent. Nie poświęca się dużo pieniędzy na badanie
drobniejszych spraw, więc tu można uzyskiwać różne wyniki. Ale
w zasadniczych kwestiach nauka jest zgodna. Są to kosztowne badania —
mówimy o milionach ludzi, których trzeba prawidłowo porównać. I to
jest jasne. Nikt nie powie, że palenie jest zdrowe. Albo: leż w łóżku
i nie ćwicz.
A czy naukowcom pracującym dla koncernów można wierzyć?
To nie jest kwestia zaufania, tylko tego, co wykazują dane. Te
dane muszą być potwierdzone przez innych naukowców. Największe badania
finansuje rząd. Ale jeśli jest taka komisja, która twierdzi, że należy brać
statyny na obniżenie cholesterolu, a my się dowiadujemy, że połowa
członków tej komisji bierze łapówki, to oczywiście my taką decyzję podważamy.
Ale mamy też poważne naukowe dowody przeciwne ich zaleceniom: tylko jedną
na tysiąc osób uratuje się w ten sposób przed zawałem. To znaczy, że
dla 999 osób ten lek nie ma żadnego efektu. Jeśli każdy brałby taki lek,
jak oni chcą, to w USA byłoby o trzy miliony więcej cukrzyków, bo to
jest efekt uboczny tych leków.
To jak to się dzieje, że mimo tych naukowych danych lekarze
wciąż przepisują statyny, a pacjenci wciąż takie leki zażywają?
To zależy od lekarza — jak jest wykształcony. Często jest
tak, że to, co odkryjemy w Stanach Zjednoczonych, na przykład
do Serbii dotrze za pięć lat. Mam tam znajomego kardiologa,
specjalistę w zakresie ultrasonografii, który zawsze mnie prosi, bym drogą
mailową przekazywał mu nowe informacje, by nie musiał tych pięciu lat czekać.
[śmiech]
Swój udział w tym mają też zapewne przedstawiciele
handlowi koncernów farmaceutycznych, którzy składają wizyty lekarzom
i przekonują do przepisywania pewnych leków. Jest to negatywnie
odbierane przez społeczeństwo.
W USA też to ma miejsce. Tacy przedstawiciele informują lekarzy
o nowym produkcie na rynku. Ale lekarz powinien być bardzo ostrożny
i nie akceptować wszystkiego, co oni mówią. Podstawowy problem jest taki,
że przeciętny lekarz nie ma czasu, żeby sprawdzić to wszystko
w literaturze fachowej. Mój syn jest lekarzem rodzinnym. Gdy przeczyta
jakiś artykuł, jest pewny, że to jest ostateczna odpowiedź. Ale powinno się
przeczytać wszystkie publikacje na dany temat i je „zbilansować”. Kto
ma na to czas? Dlatego tworzy się grupy ekspertów, którzy cyklicznie
spotykają się z lekarzami i przekazują im nowości.
Walka na badania i argumenty toczy się też
w stosunku do rynku zdrowej żywności. Ja chciałabym się skupić
na jednym tylko aspekcie — diecie
bezmięsnej, która przez jednych naukowców jest polecana, a przez innych
atakowana. Amerykański lekarz dr Stephen Byrnes w swoim krytycznym
artykule napisał, że ponieważ miał do czynienia z wieloma
wegetarianami, zna „w pełni niebezpieczne efekty diety pozbawionej zdrowotnych
produktów pochodzenia zwierzęcego”. Czy dieta wegetariańska jest niebezpieczna?
Naukowe organizacje są zgodne: dieta wegetariańska jest bardzo
dobrą dietą. Wydawnictwo Uniwersytetu Oxfordzkiego opublikowało książkę doktora
Gary’ego Frasera na temat diety wegetariańskiej. On napisał, że
w ogólnej populacji tylko 20 proc. mężczyzn dożyje wieku 85 lat
i więcej, natomiast ten sam wiek osiągnie 49 proc. mężczyzn wegetarian. Te
dane pochodzą z czołowego na świecie naukowego wydawnictwa. Mamy bardzo
dużo takich danych, które pomagają to udowodnić. Oczywiście można źle się
odżywiać na diecie wegetariańskiej, ale wiemy, że większość diet mięsnych
to diety niekorzystne dla zdrowia — większość, a nie tylko kilka. Dam
taki przykład. W styczniu tego roku w American Journal of Clinical
Nutrition opublikowano badanie — tzw. Epic-Oxford Study. Przebadano 45 tys.
osób i stwierdzono, że u wegetarian występuje o 32 proc. niższe
ryzyko chorób serca. Jest naprawdę bardzo dużo dobrych naukowych badań
potwierdzających korzyści tej diety, więc zalecają ją Światowa Organizacja
Zdrowia, Amerykańskie Towarzystwo Kardiologiczne, Europejskie Towarzystwo
Kardiologiczne. Mówią: jedz więcej owoców i warzyw, większość produktów
w diecie ma pochodzić z roślinnych źródeł, zamień mięso strączkowymi.
To mówią naukowcy, choć to brzmi jak adwentystyczne poselstwo zdrowia. [śmiech]
Ponoć nie ma diety, która byłaby dobra dla wszystkich.
Karierę robi termin „biochemiczny indywidualizm”. Czy jego autor doktor Roger
Williams, biochemik żywieniowy, ma rację, mówiąc, że wymagamy odmiennych
składników odżywczych w zależności od genetycznej konstrukcji,
a nawet rasy?
Nie ma na to dowodów naukowych.
Według wspomnianego dr. Byrnesa diety roślinnej nie wolno
stosować przez całe życie, „ponieważ są witalne składniki odżywcze, które
znajdują się wyłącznie w pożywieniu pochodzenia zwierzęcego, które musimy
przyjmować, aby zachować optymalny stan zdrowia”.
A jakie to składniki?
Ja znam tylko jeden —
witaminę B12.
To prawda. To jest jedyny taki składnik. Ale nie musimy
przyjmować go z mięsa. Można przyjmować suplement lub pić mleko sojowe
wzbogacane w witaminę B12.
Ale czy to nie jest argument przeciwko wegetarianizmowi jako
naturalnemu sposobowi żywienia ludzi?
To nie jest argument. Nawet osoby na diecie mięsnej mają
niedobory B12. Połowa populacji powyżej 50. roku życia ma niedobory tej
witaminy, a także osoby z pewnym rodzajem anemii, bo jej nie
przyswajają. Pamiętajmy, że mięso ma deficyty, jeśli chodzi o składniki
odżywcze — nie ma węglowodanów. A organizm potrzebuje więcej węglowodanów
niż białka i tłuszczów razem wziętych. Mięso i produkty pochodzenia
zwierzęcego nie mają błonnika, a my go bardzo potrzebujemy.
Czy wegetarianie powinni się obawiać niedoborów witaminy D?
Jej pełna złożona forma (D3) znajduje się tylko w tłuszczach
zwierzęcych. Rośliny zawierają witaminę D2 —
ponoć nie tak efektywną jak ta pochodzenia zwierzęcego.
Dr Michael F. Holick z Bostonu, który jest odpowiedzialny
za laboratorium witaminy D, i endokrynolog dr Heaney to osoby, które
najwięcej wiedzą o witaminie D. Obaj twierdzą, że D2 jest tak samo dobra jak D3,
jeśli codziennie spożywa się jej małe dawki. Ale problem jest innego rodzaju —
tak naprawdę witaminę D jest ciężko uzyskać z jakiegokolwiek pożywienia.
Potrzebne jest do tego światło słoneczne.
Ale konieczne do tego promienie UVB pojawiają się tylko
w pewnych porach dnia na określonych szerokościach geograficznych i
w określonych porach roku. Czy wegetarianin z Europy Północnej ma
szanse na dobry poziom witaminy D w organizmie?
A czy osoba jedząca mięso będzie miała taką szansę? To nie ma
nic wspólnego z dietą. Z pożywienia nie możemy jej łatwo dostarczyć
organizmowi. Albo ją mamy dzięki słońcu, albo nie. Z uwagi
na szerokość geograficzną podejrzewam, że połowa populacji w Polsce
ma niedobór witaminy D.
Obecnie bardzo dużo pieniędzy wydaje się na badania
nad witaminą D. Gdyby miała ona związek tylko z kośćmi, tak byśmy się
nie przejmowali, ale niedobór witaminy D zwiększa ryzyko nowotworów, chorób
serca, nadciśnienia, cukrzycy obu typów. W związku z tym prowadzimy
szeroko zakrojone badania. Ja przyjmuję suplement witaminy D, ponieważ
z uwagi na wiek mam jej niedobór — moja skóra nie pracuje już dobrze,
wątroba, nerki. Ale mam kolegę lekarza, który buduje dom i przebywa całe
dnie na słońcu — a on też nie ma odpowiedniego poziomu witaminy D
i tego nie potrafimy obecnie zrozumieć. Dlatego tyle inwestuje się
w te badania.
Zalecana dzienna dawka witaminy D wynosi 400 IU. Badania dr.
Westona Price’a mówią o potrzebie 4000 IU dziennie, a nie 400!
400 to już nieaktualna norma. Podniesiono ją do 600 IU
dla osób do 70. roku życia, a powyżej tego wieku — 700 IU.
Jednak dr Holick i dr Heaney, z którymi rozmawiałem o tym,
zalecają 1000 IU. Ale uważam, że to kwestia indywidualna — jeden potrzebuje więcej
witaminy D, drugi mniej. Dlatego zalecam wykonanie badań i uzależnienie
dawki od jej poziomu w organizmie. Można też spożywać olej
z ryb, ale lekarz tego nie zaleci, bo razem z tłuszczem dostarczymy
sobie dużo cholesterolu, więc wskazana jest suplementacja.
Czy zapotrzebowanie organizmu na witaminę A może
być w pełni zaspokojone ze źródeł pochodzenia roślinnego? Znajduje
się ona jedynie w tłuszczach zwierzęcych. W roślinach mamy
beta-karoten, a jego przekształcenie w witaminę A w naszym
organizmie jest niewydajne. Np. słodki ziemniak zawiera ok. 25 tys. jednostek
karotenu, ale to zamieni się jedynie w 4000 jednostek witaminy A,
i to pod warunkiem że zje się go z tłuszczem, nie jest się
chorym na cukrzycę i nie ma się problemów z tarczycą czy
pęcherzykiem żółciowym.
Witamina A jest niebezpieczna. Zwiększa ryzyko
zachorowania na osteoporozę. Miliony ludzi chorują na osteoporozę.
A beta-karoten nie powoduje osteoporozy. Dzieci mojego brata miały gęsią
skórkę na rękach — to objaw niedoboru witaminy A. One piły mleko
odtłuszczone. Powiedziałem mu: twoje dzieci mają za mało witaminy A, dawaj
im słodkie ziemniaki. I po kilku tygodniach było już wszystko
w porządku.
Dr Byrnes twierdzi, że spożywanie mięsa nie przyczynia
się wcale do zawałów serca czy raka i jest to tylko wegeteriański
mit. Podaje przykład Francuzów, Greków i Hiszpanów — spożywają dużo mięsa, a mimo to wskaźnik zawałów
w tych nacjach jest niski. Ale przecież dr Ornish dowiódł, że zmiana diety
na bezmięsną jest równie skuteczna w leczeniu chorób serca jak bypasy
czy angioplastyka. Jak odczytywać takie sprzeczne badania?
Trzeba przeczytać je wszystkie. Na przykład spójrzmy
na mężczyzn adwentystów w wieku 40 lat. Ci, którzy spożywali mięso,
mieli cztery razy częściej zawały serca. Gdy studiowałem na Harvardzie,
robiłem takie badania. Adwentyści są dobrą grupą do badań, ponieważ nie
występują u nich inne czynniki ryzyka jak palenie tytoniu czy picie
alkoholu.
Warto wspomnieć tu o paradoksie francuskim —
u Francuzów ryzyko zawału jest mniejsze, choć piją więcej alkoholu.
Światowa Organizacja Zdrowia wysłała do Francji i innych europejskich
krajów ekspertów, którzy to zbadali i stwierdzili, że nie ma żadnego
paradoksu, bo to, co w USA nazywa się zawałem serca, we Francji tak
się już nie nazywa. Inne nazewnictwo, inny sposób opisywania choroby był
przyczyną tego paradoksu.
Od jakiegoś czasu podkreśla się, że tłuszcze nasycone są nam
potrzebne. Są więc groźne czy nie?
Ludzie wciąż się spierają w tej kwestii, naukowcy też. Ale
Światowa Organizacja Zdrowia, Amerykańskie Towarzystwo Kardiologiczne, podobnie
Europejskie — zalecają, by unikać tych tłuszczów i by nie przekraczały
w naszej diecie siedmiu proc. wszystkich spożywanych kalorii.
Najlepszym źródłem tłuszczów nasyconych jest olej kokosowy.
Badano społeczność Polinezji, która spożywa go dużo więcej, niż rekomendują
naukowcy, i ma się świetnie.
Tak, wiem o tych badaniach. Ale na razie się temu
przyglądamy. Myślę, że wpływ na ich dobre zdrowie mają też inne czynniki,
np. aktywność fizyczna. Nie sądzę, by używanie tylko oleju kokosowego było
dobre. Tak jak w Malezji, gdzie używa się tylko oleju palmowego.
W USA drastycznie spadła liczba zawałów serca. U osób
poniżej 85. roku życia główną przyczyną śmierci jest rak, a nie zawał
serca. Myślę, że to z powodu ograniczenia palenia. W Europie
Wschodniej wciąż dużo się pali. Według mnie to największy problem, dlatego
ludzie chorują na choroby serca.
W 1968 roku w ramach Międzynarodowego Projektu
Arteriosklerozy zbadano ponad 20 tys. osób z różnych krajów i wyciągnięto
wniosek, że u wegetarian występuje ta sama liczba przypadków miażdżycy co
u konsumentów mięsa...
Zostało to już obalone. Z nowszych badań wynika, że
adwentyści mają najniższe ryzyko miażdżycy w porównaniu z innymi
grupami. Zresztą w Loma Linda trwają takie badania, zaczęły się kilka lat
temu.
Czy za raka należy winić jedynie chemikalia dodawane
do mięsa i sposób jego przyrządzania? Są opinie, że samo mięso — powiedzmy ekologiczne i niesmażone — jest bezpieczne dla zdrowia.
Ja myślę, że jedno i drugie jest złe. World Cancer
Research Fund z siedzibą w Londynie właśnie zakończyła metaanalizę
i zaleciła: nigdy nie używajcie mięsa przetworzonego. Za niewskazane
uznała też mięso czerwone, w tym jagnięcinę i mięso z kozy.
Jeśli ktoś chce jeść takie mięso, lubi je, to nie powinien przekraczać 500
gramów w tygodniu. Ogólnie powinno się jeść mniej niż 300 gramów
tygodniowo. Dr Gary Fraser udowodnił, że ryby powodują tyle samo nowotworów
okrężnicy co czerwone mięso.
Z badań na adwentystach wynika, że dieta bezmięsna jest
zdrowsza i związana ze spadkiem ryzyka zapadnięcia na raka. Ale
adwentyści nie palą tytoniu, nie piją alkoholu, kawy i herbaty
i przede wszystkim temu mogą zawdzięczać zdrowie. Mormoni też unikają
używek, ale nie stronią od mięsa i mają o 22 proc. mniejszą
zapadalność na raka i o 34 proc. mniejszą liczbę zgonów z powodu
raka okrężnicy w stosunku do średniej w USA. Czy można stąd
wyciągać wnioski, że mięso i tłuszcz zwierzęcy nie korelują z rakiem?
Robiliśmy badania, które wykazały, że jeśli spożywa się mięso
raz w tygodniu, zwiększa to ryzyko zachorowania na raka jelita
dwuipółkrotnie. Ale jeśli się spożywa fasolę każdego dnia, to nie ma wtedy
większego ryzyka niż u wegetarian, u których jest ono bardzo niskie.
Chcieliśmy zrobić takie badania porównawcze mormonów i adwentystów, ale
coś nam przeszkodziło i nie byliśmy w stanie tego wykonać. To byłoby
bardzo dobre badanie. Ale tak czy owak adwentyści lepiej wypadają niż mormoni.
Mieliśmy mniej przypadków raka okrężnicy, dlatego że w naszej diecie jest
więcej błonnika. Uważam, że to błonnik czyni całą różnicę.
Przeprowadzone w roku 1944 w Kalifornii badania
adwentystów wegetarian wykazały, że podczas gdy występowała u nich
mniejsza liczba pewnych rodzajów raka, np. piersi i płuc, to częściej występowały
u nich inne nowotwory: czerniak, rak mózgu, skóry, macicy, prostaty,
endometrium, szyjki macicy i jajników. Skąd takie wyniki i czy
później badano jeszcze pod tym kątem adwentystów?
Badania adwentystów trwają. Ciężko jest z jednego tylko
badania wyciągnąć wniosek na temat jednego czynnika chorobotwórczego, bo
przecież tyle czynników ma związek z chorobą. Epidemiologicznie trudno
ustalić jedną przyczynę. Rząd dał nam 13 milionów dolarów, żeby takie badania
kontynuować, bo jesteśmy dobrą grupą do badań z uwagi na to, że
nie ma innych czynników jak palenie tytoniu czy picie alkoholu. Kiedy więc
badamy adwentystów jedzących mięso i niejedzących mięsa, to widzimy, że
właśnie mięso jest tym czynnikiem. Największe różnice otrzymaliśmy w przypadku
chorób serca i cukrzycy — np. ryzyko cukrzycy było 3,8 razy większe
u adwentystów na mięsnej diecie. Ale nie posiadamy wszystkich
odpowiedzi. Bardzo dużo jednak odkryliśmy. Fascynujące było np. to, że fasola
pozwala obniżyć ryzyko raka, m.in. prostaty, nawet jeśli spożywa się mięso.
Pierwsi odkryliśmy, że spożywanie orzechów obniża ryzyko chorób serca. Loma
Linda jest znana na świecie z tylu odkryć, że naukowcy dostają coraz
więcej funduszy na swoje badania.
A co z roślinami strączkowymi? Sojowym produktom zarzuca
się, że są bogate w inhibitory trypsyny, co utrudnia trawienie protein.
Jest niewskazana dla dzieci z uwagi na fitoestrogeny. Część
naukowców straszy związkiem z rakiem piersi, wadami wrodzonymi prącia czy
dziecięcą białaczką. Czy wegetarianie nie robią błędów, jedząc zbyt dużo soi?
Wyjaśnię kwestię raka piersi. Soja daje efekt estrogenowy, ale
jest to dużo mniejszy efekt od tego, jaki daje tabletka zalecana kobietom
po menopauzie. Mimo to istniały obawy, że soja zwiększa ryzyko raka
piersi. Sądzę, że mamy już odpowiedź. Naukowcy udali się do Japonii
i sprawdzili, które kobiety miały zabieg mastektomii i ile
z nich miało potem nawrót raka w drugiej piersi. Okazało się, że
kobiety spożywające najwięcej tofu miały najmniej nawrotów raka.
Ostatnio rozmawiałem ze specjalistą od soi doktorem
Messiną — spotkaliśmy się w marcu — i powiedział tak: jako naukowcy
wiemy, że soja jest bardzo dobrym produktem dla naszego zdrowia. Efekt
estrogenowy nie jest niebezpieczny. Większym problemem jest wpływ soi
na powstawanie wola. Ale jeśli spożyje się więcej jodu, problem znika. Tak
na marginesie — kapusta też przyczynia się do powstania wola. Soja
nie jest problemem, chyba że dzieci karmi się tylko sojowym mlekiem. Jako
pierwszy dodawałem jod do mleka dla dzieci, a potem wszystkie
firmy zaczęły to robić.
Niektórzy naukowcy przestrzegają, że dziewczynki nie powinny
jeść soi, bo powoduje bezpłodność, a chłopcy z uwagi na to, że
zawiera żeńskie hormony.
Nie sądzę, by przemawiały za tym silne argumenty.
Czy jeśli ktoś jest uczulony na strączkowe warzywa, może
zostać weganinem, nie spożywając ich?
Oczywiście.
Skąd ma brać białko?
Jeśli osoba taka zachowuje stałą wagę, to znaczy, że ma
odpowiednią ilość białka. Gdyby z niedoborem białka zachowywała wagę,
byłaby to dziwna dieta — dużo cukru i dużo tłuszczów. Dlatego, że prawie
wszystko inne, co można zjeść, ma w sobie białko. Nawet szparagi.
Najlepiej pod tym względem przedstawia się fasola — ma 22 proc. białka.
W owocach jest to 7 proc., w zbożach 10 proc. Jeśli wszystko to poskładamy,
będziemy mieć wystarczającą ilość białka. Kiedyś mówiono, że dzieci
w Ameryce Środkowej mają niedobór białka, ale tak naprawdę chodziło
o niedobór kalorii pochodzących z białka.
Orzechy są dobrym źródłem białka...
Tak. Ale jedną rzecz chciałbym wyjaśnić — duże ilości białka
mogą uszkodzić nerki. Najnowsze badania na populacji adwentystów wykazały,
że mniej jest w tej grupie chorób nerek. W USA około 10 proc. ludzi
ma chore nerki. 90 proc. z nich o tym nie wie, dlatego że lekarz bada
kreatyninę we krwi, ale ta się nie podwyższa aż do ostatniej fazy
choroby. Więc wszyscy nefrolodzy się zgadzają, że jeśli w pierwszych
trzech fazach choroby pacjent będzie spożywał mniej białka, to ryzyko śmierci
z jej powodu spada o 31 proc.
Jakie błędy żywieniowe zdarzają się wegetarianom? Czy mogą
zaszkodzić sobie tą dietą?
Kiedy ktoś przechodzi z diety mięsnej
na wegetariańską, może zacząć spożywać zbyt duże ilości cukru. Myślę, że
to jest największy problem. Ale im więcej jemy nieprzetworzonych produktów,
nierafinowanych, w naturalnym stanie, tym mniej obaw o błędy.
Czyli nie trzeba mieć wiedzy dietetyka, by zostać
wegetarianinem?
Początkowo myślano, i to przekonanie się stąd bierze, że
trzeba połączyć warzywa strączkowe ze zbożami, bo jedne mają mało
metioniny, drugie — lizyny, a kiedy jemy je razem, wszystko jest
w porządku. To jest jednak przestarzałe myślenie. Obecnie wiadomo, że nie
trzeba spożywać wszystkiego w jednym posiłku, wystarczy to spożyć
w ciągu całego dnia lub nawet w dniu następnym.
Często powtarza się, że wegetarianie mają niedobór żelaza. To
z roślin — niehemowe — jest gorsze, bo trudniej się wchłania?
Jest wiele czynników w pokarmach, które powodują, że
żelazo się źle wchłania. Jeśli na przykład wypije się mleko, to ono obniży
wchłanialność żelaza. To prawda, że żelazo hemowe z krwi zwierząt wchłania
się lepiej, więc przy anemii lekarz zaleci spożywanie mięsa. Ale obecnie
odkrywamy, że z żelazem hemowym jest problem — zwiększa ryzyko raka,
cukrzycy typu II i chorób serca. W USA zbadano grupę pielęgniarek —
pobrano im szpik z kości piersiowej i sprawdzono, ile jest tam
żelaza. Te pielęgniarki, które spożywały mięso, miały więcej żelaza hemowego
i większe ryzyko cukrzycy. Zapasy tego żelaza nie są korzystne.
W przypadku wegetarian wystarczy, że wraz z posiłkiem zawierającym
żelazo spożyją witaminę C, by zwiększyć jego absorpcję.
Czy badając wegetarian, w ogóle zwraca się uwagę
na szczegóły ich diety —
w jakich proporcjach i jakie spożywają produkty? Przecież uboga dieta
da negatywne wyniki badań — może stąd
te rozbieżności?
Większość dużych badań, np. te prowadzone przez Gary’ego
Frasera, ma formę ankiety. Jest bardzo trudno przeprowadzić takie głębokie
badanie dietetyczne, by dowiedzieć się, co ci ludzie jedzą. Prowadziłem takie
badania dla amerykańskiego rządu. Pojechałem nawet do Libii.
Przeliczaliśmy wszystko według tabel odżywczych, ale potem zamrażaliśmy taki
posiłek, wysyłaliśmy do laboratorium w Stanach Zjednoczonych
i tam analizowaliśmy. Jedna z pierwszych książek na temat
prowadzenia takich badań była mojego współautorstwa. Badania sponsorowane przez
rząd są dokładne — oni wydają pieniądze i robią to naprawdę dobrze.
Dr Abrams stwierdził: „Fakt, że żadna z ludzkich
społeczności nie jest całkowicie wegetariańska (...) wydaje się jednoznacznie
dowodzić, że aby zachować dobre zdrowie, roślinna dieta musi być uzupełniana
przynajmniej minimalną ilością zwierzęcych protein. Ludzie są i zawsze
byli zjadaczami mięsa”. Stanowisko Pisma Świętego i chrześcijańskich
naukowców jest nieco inne...
Wiadomo, że chrześcijanin wierzy Biblii, natomiast naukowcy
usuwają Boga, choć nie mogą udowodnić, że Boga nie ma. Oczywiście z Biblii
wiemy, że pierwszy człowiek nie jadł mięsa, ale był wegetarianinem. A gdy
Noe wyszedł z arki, pozwolono mu jeść mięso. Ale powiedziano, że każde
zabite w tym celu zwierzę skróci mu życie. Nie wiem, jak brzmi polski
przekład; po angielsku jest to trochę niejasne. Ale rozmawiałem
z doktorem Lesliem Hardinge’em — on otrzymał swój doktorat
w dziedzinie języków biblijnych, przestudiował ich sześć. Powiedział tak:
słuchajcie wy, którzy zajmujecie się zagadnieniami zdrowia, powinniście
korzystać z tego tekstu, bo nie da się w nim tego zakwestionować.
Wiemy też, że po włączeniu mięsa do diety kolejni patriarchowie żyli
300, a nie 900 lat.
Można pozazdrościć Panu kondycji. W wieku 90 lat tylko
w ciągu 90 dni przeprowadził Pan 80 wykładów w trzech krajach Europy
Środkowo-Wschodniej. Dopiero co wrócił Pan z Australii, gdzie też miał
cykl wykładów, i przez pięć miesięcy będzie Pan wykładał w Europie.
Nie nosi Pan okularów, ma swoje zęby, świetny słuch i niespożytą energię.
Jaki jest Pana sposób na zdrowie?
Ludzie są zdumieni, jak zdrowy jestem. Ja też jestem zdumiony
[śmiech]. Przeżyłem swoich dwóch starszych braci. Jestem dietetykiem, ale myślę,
że to dzięki ruchowi. Rąbałem drewno, żeby ogrzać dom, dwa lata temu zasadziłem
trzy tysiące krzaczków truskawek — po prostu zawsze sporo ćwiczyłem.
I uważam, że tu jest największa różnica. Od 60 lat jem dwa posiłki
dziennie. Oczywiście jestem wegetarianinem, prawie całe życie, ale moi bracia
też byli.
George Malkmus, lider zdrowego stylu życia i promotor
Diety Alleluja, powiedział: można mieć idealną dietę i nie ćwiczyć,
a będzie się w gorszej kondycji, niż gdyby źle się odżywiało, ale
ćwiczyło. Zgodzi się Pan z tym?
Właśnie tego typu badania omawiałem w tym tygodniu.
Aktywność fizyczna to czynnik, który jak żaden inny wpływa na długość
życia. Mimo że jestem żywieniowcem, muszę powiedzieć, że ćwiczenia fizyczne są
jeszcze ważniejsze.
Rozmawiała
Katarzyna Lewkowicz-Siejka
Znaki Czasu wrzesień 2013 r.