czwartek, 31 października 2013

RELIGIE O DUSZY I ŻYCIU

Religie o duszy i życiu !
Od zarania dziejów ludzie zastanawiają co się dzieję z człowiekiem po śmierci ...przez wieki różni myśliciele i filozofowie albo prorocy odp. na to pytanie w różny sposób ...podając różne argumenty i dowody ,... w zasadzie mamy trzy punkty widzenia na ten temat...
a) Wędrówka dusz ...., pogląd który zakłada że dusze kiedyś odeszły od Boga lub upadły w grzech i żeby ponownie wrócić do Boga lub stanu doskonałości, muszą odbyć cały cykl powtórnych narodzin a przez to wiele się nauczyć o sobie, Bogu i świecie oraz niebie i czyśćcu lub piekle.... ten system wierzeń zakłada że dusza w każdym ciele lub miejscu przebywa tylko jakiś czas do chwili gdy na stałe wróci do Boga albo swojej pierwotnej świadomości lub rozpłynie się w nicości z powodu osiągnięcia doskonałości.... to nazywamy wędrówką dusz... inaczej reinkarnacją
( szkoła wschodu ) np.. Indyjskie Wedy... dusza człowieka może wcielać sie w ciało ludzkie ale też zwierzęce i roślinne itp.
( szkoła zachodnia, inaczej Grecka ) zakłada że dusza człowieka wciela się tylko w ciało ludzkie a zwierzęta i rośliśmy mają dusze zbiorową która później dzieli się na dusze ludzkie
dlatego . różne plemiona np. Indianie oddają cześć zwierzęcym totemom które symbolizują ducha plemienia
( jest też szkoła Egipska) która uczy że dusza sama decyduje w jakim ciele chce się narodzić ...
, poza tym... reinkarnacji podlegają nie tylko ludzie ale wszyscy... nawet bogowie ...
Starożytne misteria np. Dionizosa lub Orfeusza albo Ozyrysa też uczyły o wędrówce dusz podobnie było w pogańskiej religii Celtów itp.
W tym systemie wierzeń nie ma miejsca np. na naukę o zbawcy czy zmartwychwstaniu bo jest ono niepotrzebne a o wszystkim decydują nasze uczynki ponieważ za nie otrzymujemy nagrodę lub karę w każdym miejscu i czasie gdy się odradzamy.. dlatego ten system wierzeń był i jest obecny w pogańskich religiach i nie można go łatwo pogodzić z takimi religiami jak Judaizm czy Chrześcijaństwo albo Islam .
Ważna uwaga !
Pierwotnie Żydzi i chrześcijanie wierzyli że dusza to inaczej człowiek ( według ksiąg Mojżesza dusza jest we krwi ) śladem tego poglądu jest ludowe powiedzenie że np. w jakieś wiosce mieszka 100 lub 500 dusz czyli ludzi , niestety z czasem pod wpływem pogaństwa w obu religiach uznano że dusza lub duch może żyć bez ciała po śmierci ale chrześcijaństwo w większości nie wierzy w reinkarnacje a na temat co to jest lub będzie niebo albo piekło ( np. czy piekło będzie to miejsce wiecznych męczarni lub tylko wiecznej śmierci niesprawiedliwych i demonów ) albo czy istnieje czyściec trwają dyskusje do dziś podobnie jest w judaizmie i islamie !
b) Religie wierzące w jednego Boga i zmartwychwstanie ludzi oraz sprawiedliwy sąd ostateczny na końcu świata ( głównie chodzi tu o Judaizm i Chrześcijaństwo czy Islam itp. ) powinny wierzyć że każdy człowiek śpi i czeka na zmartwychwstanie i sąd w grobie ( przynajmniej taka jest nauka Biblijna ) niestety w większości te religie przyjęły ....pewnie pod wpływem pogaństwa ....że dusza ludzka po śmierci oddziela się od ciała i idzie do nieba lub piekła i tam przebywa aż do dnia zmartwychwstania i osądzenia sprawiedliwie przez Boga wszystkich ludzi.... którzy wtedy albo dostąpią wiecznego życia albo unicestwienia na zawsze ( jak widać w oficjalnym chrześcijaństwie itp. religiach pod wpływem wymieszania się pojęć chrześcijańsko - pogańskich doszło z czasem do dziwnego zamieszania w tej kwestii ) dlatego warto ufać tylko Biblii w tych sprawach i dokładnie samemu zbadać ten temat.
c) Mamy jeszcze pogląd materialistyczny który zakłada że człowiek żyje tylko tu i teraz ale trzeba mieć bardzo wielką wiarę by ignorować wierzenia i doświadczenia wszystkich ludów i różnych świętych pism od czasów pierwotnych do dziś !
Źródła tego opracowania to różne książki i pisma religijne oraz historyczne itp. z mojej domowej biblioteki np.książki Światopogląd Różokrzyżowców Max Hendel , Ewangelia Wodnika itd. oraz Biblia itp. 
Autor  Tomasz Grzesikowski
__._,_.___
 

 

"Bóg jest miłością, a kto mieszka w miłości, mieszka w Bogu, a Bóg w nim" (1 Jana 4,16)
-----------------------------------------------------

sobota, 19 października 2013

SZALEŃSTWO PRZEMOCY

Scena iście dantejska. Eksplozje, dym, wrzaski, ciała porozrzucane
jak popsute zabawki. Ratownicy zwijający się jak w ukropie, koguty karetek i wozów strażackich rozpalające świat czerwonymi łunami. Wycie syren i ludzi. Zbryzgane posoką mury i ulice. Martwe albo pokaleczone ciała na noszach.
Bomby, które wybuchły pod koniec tegorocznego Maratonu Bostońskiego,
spełniły swój cel: zjeżyły Amerykanom włos na głowie. Ale mimo szoku nie całkiem nas zaskoczyły. Już nieraz widywaliśmy podobne sceny: Bejrut, Teheran, Madryt, Nowy Jork, Londyn, Bombaj, Oklahoma City... Akty nienawiści wymierzone we wszystkich, a przy tym w nikogo konkretnie. Dokonane przez rozgniewanych ludzi, uważających, że dostrzegane zło mogą naprawić, zadając innym ból. Modliliśmy się: nigdy więcej! Lecz znając świat, w którym żyjemy, w głębi serca spodziewaliśmy się wersji spod znaku: ciąg dalszy nastąpi.

Świat
pełen przemocy

Niektórzy mówią, że nigdy wcześniej nie było tyle przemocy co dziś. Jednak przemoc nie jest niczym nowym. Już pierwsza ziemska rodzina — w której ojciec i matka wyszli z rąk samego Boga — wydała na świat pierwszego w dziejach mordercę1. Bratobójczy mord Kaina na Ablu pokazał nie tylko, że ludzie mogą umrzeć, ale też coś bardziej złowieszczego — grzech tak zepsuł stworzenia uczynione na Boży obraz, że uzdolnił nas do odebrania życia drugiemu człowiekowi.
Na dodatek w początkach dziejów ludzkości przemoc tak się wzmogła, że w końcu Bóg musiał położyć kres ówczesnemu światu. W 6. rozdziale Księgi Rodzaju dwukrotnie pojawia się powód zniszczenia świata wodami potopu: „Ziemia (…) napełniła się gwałtem”2.
I tak to szło. Na kartach Biblii, obejmującej kilka tysięcy lat dziejów ludzkości, niebiańskie prawdy przeplatają się z brutalnymi historiami. Widok tak wyraźnej w dzisiejszym świecie przemocy nie musi nas zaskakiwać, bo Jezus zapowiedział, że świat w czasach ostatecznych będzie bardzo przypominać ten tuż sprzed potopu3.
Słysząc w dzisiejszych czasach o aktach przemocy, mimowiednie myślimy o islamskich ekstremistach. Ale to tylko złudzenie spowodowane krótkowzrocznym postrzeganiem historii. Dość spojrzeć kilkadziesiąt lat wstecz, a okaże się, że stosowanie przemocy nie ogranicza się do jednej religii czy kultury. Chrześcijanie i żydzi też dopuszczali się przemocy. Podobnie Amerykanie, Europejczycy, Afrykanie, Azjaci. Nikt nie jest bez winy. Uciekamy się do przemocy z zamiarem przestępczym albo przypadkowo. Kiedy indziej znów za pełnym przyzwoleniem prezydentów, królów, premierów i ustawodawców. Czasem stosujemy ją pod wpływem nagłego impulsu, a niekiedy jej użycie poprzedzają długie, świadome przygotowania czynione przez naukowców, inżynierów i przywódców wojskowych (jak choćby w Programie Manhattan, który doprowadził do konstrukcji i produkcji broni atomowej).
Przyroda potrafi dopuszczać się potworności. Trzęsienia ziemi, trąby powietrzne, powodzie i huragany zbierają żniwo śmierci. Zwierzęta atakują i zabijają. Jednak przemoc, której dopuszczają się ludzie, ma odmienny charakter. Robimy to umyślnie. Mięsożerne zwierzęta zabijają, żeby jeść. Katastrofy naturalne są jedynie zakłóceniami w działaniu ziemskich żywiołów. Jednakże do przemocy stosowanej przez ludzi, cechującej się „premedytacją”, prowadzą względy osobiste: nienawiść, zawiść, żądza, chciwość.
Krótko mówiąc, wiemy, co robimy, ale i tak to robimy. A najbardziej zaskakujące jest to, że niekiedy się usprawiedliwiamy.
Oto szaleństwo przemocy.

Serce
każdego człowieka

Dowiadując się coraz więcej o młodych zamachowcach, którzy urządzili jatkę podczas Maratonu Bostońskiego, zastanawiałam się, co może skłonić człowieka do popełnienia czegoś takiego. Coś sprawiło, że ci młodzi ludzie zabrnęli tak daleko na złej drodze.
Zaczyna się od egoizmu zaszczepianego w sercu każdego człowieka przez grzech. Zasadnicze kłamstwo szatana — wypowiedziane najpierw do Ewy, pożądającej tego, co zakazane4 — brzmiało: najważniejsze, żebym to ja był zadowolony. Stawia nas ono w roli rywali, ponieważ chcąc czegoś, możesz odebrać to mnie. Wszyscy widzieliśmy to u małych dzieci, które zabierają kolegom zabawki. U dorosłych może wyglądać to subtelniej, np. w postaci współzawodnictwa o urodę, miłość, pozycję, bogactwo. Bodziec jednak pozostaje ten sam: moja potrzeba jest ważniejsza od twojej.
Kilkaset lat po nastaniu grzechu Bóg widział, że „wszystkie ich [ludzi] pragnienia wciąż były tylko złe”5. Zło narastało tak gwałtownie dlatego, że szatan rozmnożył egoizm, deprawując ludzki umysł i charakter. Wszyscy mamy jakieś wrodzone wady charakteru, a im jest ich więcej, tym łatwiej nas kusić.
Znając słabości ludzkiej duszy, normalne społeczeństwa ustanawiają prawa hamujące szkodliwe zachowania. Mimo to nowotwór egoizmu potrafi uderzyć w samo serce najlepszych cywilizacji, demoralizując jednostki społeczne tak dokumentnie, że od rodziny po najwyższe czynniki rządowe nienawiść i przemoc przemieszane są z prawdą i dobrem. Zepsucie człowieka doprowadziło nasze społeczeństwa do degrengolady.
Nie tylko więc mamy osłabione umysły i charaktery, lecz także wychowujemy się z uprzedzeniami i skrzywionymi poglądami. Niektóre kultury już od kołyski karmią dzieci nienawiścią do „wroga”. W ten sposób nienawiść gwarantuje przemocy ciągłość z pokolenia w pokolenie. Niektóre ustroje polityczne nauczają, że bogactwo godzi się zdobywać wszelkimi sposobami, a nasza jedyna odpowiedzialność sprowadza się do troski wyłącznie o siebie. Wynikające z takich postaw krzywdy i niesprawiedliwości sprawiają, że uciskani kipią wrogością. Rządy sankcjonują bomby i samoloty bezzałogowe, które zabijają bezlitośnie, oraz wmawiają, że to potrzebne, a nawet słuszne i patriotyczne, tymczasem sieją nie tylko śmierć, ale też nieugaszoną nienawiść.
Szatan jest specjalistą w zakresie zarówno ludzkiej psychiki, jak religii. Jak pokazuje historia czterdziestu dni Jezusa na pustyni, dobrze zna Biblię i też w nią wierzy6. Jego najbardziej paradoksalne dokonanie to wykorzystywanie wiary religijnej do takiego wypaczania naszych myśli, aby kierowały się ku przemocy.
Katolicy, protestanci, żydzi, hinduiści, muzułmanie — wszyscy zabijają, i to rzekomo w obronie swojej wiary. Przodkowie współczesnych Amerykanów mordowali Indian, którzy stanęli na drodze ich chciwemu apetytowi na ziemię. Udawali, że zapomnieli o nauce Jezusa: „A Ja wam mówię: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za waszych prześladowców”7. I o osobistym przykładzie Jezusa, gdy oddał się w ręce swoich oskarżycieli „jak owca, która milczy, gdy ją strzygą”8. Teolodzy wypaczyli słowa Jezusa: „Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz”9, usprawiedliwiając swe morderstwa i z Księcia Pokoju czyniąc ludobójcę.
Skoro zdajemy sobie sprawę z władzy szatana nad religią, to czy powinno nas dziwić nauczanie niektórych wierzących, że sianie zniszczenia to duchowy obowiązek? Wierzących, którzy zagrzewają do niesprawiedliwych wojen tylko dlatego, że prowadzone są przez „naszych”?

Rozwiązanie

Nie możemy odnieść się do szaleństwa przemocy w świecie, póki sobie nie uzmysłowimy, że jej ziarna tkwią w każdym z nas. Choć bardzo niewielu ludzi robi bomby albo uprowadza samoloty, to jednak nienawiść, forpoczta przemocy, znajduje się w nas wszystkich. Odczuwamy ją, gdy zajeżdża nam chamsko drogę kierowca, gdy ktoś okazuje okrucieństwo osobie, którą kochamy, gdy kantuje nas pozbawiony skrupułów handlowiec. Możemy się próbować dystansować od tej mrocznej sfery ludzkiej psychiki, ale „podstępne jest serce, bardziej niż wszystko inne, i zepsute, któż może je poznać?”10.
Odpowiedź na pytanie, jak ktoś mógł się czegoś takiego dopuścić, jest zatem bardzo prosta: ktoś popełnił to dlatego, że bardzo przypomina nas samych, tylko po prostu zaszedł dalej na ścieżce nienawiści. Bóg pragnie nie tylko, abyśmy stawiali opór nienawiści w nas samych, w naszych rodzinach, w naszym środowisku, lecz także aktywnie działali na rzecz pokoju. A na przemoc przenikającą nasz świat jest tylko jeden sposób: każdy z nas musi pozwolić Księciu Pokoju przemienić nasze umysły i serca, a wtedy miłość, której uczył, wyjdzie poza suche słowa na papierze, stając się naczelną pobudką kierującą naszymi umysłami i sercami. Przemiany tej potrzeba nie tylko sprawcom zamachu w Bostonie, lecz także nam wszystkim.
Jak zatem żyć w społeczeństwie, gdzie szaleństwo przemocy może wybuchnąć w każdym miejscu i o każdej porze?
Wiara w Boga pomaga nam żyć z odwagą. Musimy być ostrożni, ale nieulękli. „Bóg jest dla nas schronieniem i mocą, niezawodnym wsparciem w udrękach. Dlatego nie będziemy się bać”11. Chrześcijanie bowiem nawet w obliczu prawdziwego zagrożenia wiedzą, że to nie śmierci winniśmy się obawiać najbardziej. Jezus rzekł: „Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą”12. Jeśli oddaliście życie Jezusowi, to choćbyście padli ofiarą przemocy, ujrzycie Go podczas zmartwychwstania, ponieważ Bóg jest silniejszy od zła i przejdzie z wami nawet przez krainę śmierci! Najlepiej ujął to wielki protestancki reformator Marcin Luter, który sam nieraz doświadczył przemocy: Choć diabłów pełen byłby świat / co połknąć by nas chcieli / my nie boimy się ich zdrad / będziemy tryumf mieli.             
Loren Seibold

1 Rdz 4,8. 2 Rdz 6,11; por. w. 13. 3 Zob. Mt 24,38–39. 4 Zob. Rdz 3,6. 5 Rdz 6,5. 6 Zob. Mt 4,1–11; Jk 2,19. 7 Mt 5,44. 8 Iz 53,7.
9
 Mt 10,34. 10 Jr 17,9 Biblia warszawska.
11
 Ps 46,1–2. 12 Mt 10,28.

[Przedruk z „Signs of the Times” 7/2013. Tłum. Paweł Jarosław Kamiński dla www.adwentysci.waw.pl. Jeśli nie zaznaczono inaczej, wszystkie biblijne cytaty pochodzą z Biblii paulińskiej (Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, wyd. Święty Paweł, Częstochowa 2011)]
Znaki Czasu Październik 2013 r.



MEDIALNY SYNDROM ZŁEGO ŚWIATA

Nie ulega wątpliwości,
że żyjemy w bezprece­densowej   epoce strachu i paranoi. Czy zastana­wialiśmy się kiedyś, jaką rolę w kreowaniu takich odczuć odgrywają media?

Strach to powszechna ludzka emocja i choć na ogół ludzie uważają, że powstrzymuje nas
od robienia pewnych rzeczy, to jednak odgrywa także rolę w ochronie przed potencjalnymi zagrożeniami. Oto dziesięć najczęstszych powodów do strachu: utrata wolności, ból, rozczarowanie, bieda, samotność, ośmieszenie, odrzucenie, śmierć, porażka, nieznane.
Ludzie zawsze bali się przede wszystkim jutra i nieznanego, co znajduje wyraz w popkulturze. Już w 1898 roku Herbert George Wells w powieści Wojna światów wykorzystał strach przed obcymi formami życia i atakiem z zewnątrz.
Pamiętamy też kasandryczną powieść George’a Orwella pt. Rok 1984. Strach autora przed totalitarną władzą państwową trafił we właściwą strunę tak celnie, że wyrażenie Wielki Brat jest dziś synonimem wszelkich zagrożeń dla naszego prawa do prywatności.
Z biegiem czasu ludzkie obawy nie tylko nie osłabły, ale też rozpleniły się, tak że obecnie wielu z nas doświadcza irracjonalnego strachu przed rakiem, terroryzmem, śmiercionośnymi wirusami, nastolatkami z bronią, atakiem wrogiego kraju, lataniem… Nie ulega wątpliwości, że żyjemy w bezprecedensowej epoce strachu i paranoi.
Czy zastanawialiście się kiedyś, jaką rolę w kreowaniu takich postaw odgrywają media? Nasze domy codziennie bombardowane są gradem realistycznych, niepozostawiających miejsca na wyobraźnię, negatywnych obrazów. Strach nieustannie narasta wskutek coraz większego wyboru kanałów telewizyjnych, stacji radiowych i witryn internetowych, manipulujących naszym postrzeganiem realnego świata.
Znawca mediów George Gerbner ukuł dość trafny termin: syndrom złego świata. Na czym on polega? Po prostu zawierające przemoc materiały w mediach wmawiają widzom, że świat jest bardziej niebezpieczny niż w rzeczywistości.
Wyobrażenia na temat faktycznych wydarzeń, stanowiąc prawdziwe zagrożenie dla naszej umysłowej i emocjonalnej równowagi, mogą budzić niepokój. Sęk w tym, że zapewne na ogół trafiamy w prasie na nagłówki w rodzaju: „Gwałciciel za kratkami”, „Porwane przez talibów”, „Korea grozi USA”, „Porządny żonobójca”. Media karmią nas często mrocznymi, bolesnymi, tragicznymi, smutnymi historiami, które rzadko kiedy nie zawierają w sobie pierwiastka strachu. Po prostu przemoc dobrze się sprzedaje.
W artykule zaprezentowanym na dorocznym spotkaniu organizacji Southwestern Psychological Association filozof Colin Allen wykazał, że widzom po prostu oglądającym urywek reality show Nieustraszeni, w którym uczestnicy byli pokryci owadami, puls podskoczył o 11 uderzeń na minutę. Widzowie w studiu, obserwujący na żywo wyczyny uczestników progra­mu, doznawali dużo więcej negatywnych emocji niż podczas oglądania podobnych wyczynów w filmie Indiana Jones i świątynia zagłady.
Nie chodzi o to, że na świecie nie zdarzają się pozytywne rzeczy. Ale co by było, gdyby wasza gazeta, kanał telewizyjny lub rozgłośnia radiowa przekazywały same dobre wiadomości? Gdyby w nocnych serwisach informacyjnych pokazywano tylko budujące zdjęcia? Zgodnie z logiką Gerbnera pomału, pomału zaczęlibyście czuć się coraz bezpieczniej. W końcu byście przestali oglądać wiadomości lub czytać gazetę, bo mielibyście coraz mniej powodów, by płacić za same pokrzepiające informacje.
Choć media istotnie przyczyniają się do zapewnienia społeczeństwu bezpieczeństwa przez informowanie i ostrzeganie o niebezpiecznych sytuacjach i miejscach, to jednak żerują też na naszych lękach. Jeślibyśmy nie martwili się tym, gdzie nie powinniśmy chodzić wieczorem; tym, że nas napadną, zgwałcą albo zamordują; tym, że do naszego domu wtargną bandziory; tym, że nasze dzieci zostaną uwiedzione przez pedofilów; tym, że na łono społeczeństwa powracają zabójcy — wówczas odczuwalibyśmy mniejszą potrzebę wydawania ciężko zarobionych pieniędzy na zachowanie środków ostrożności.
Podobnie reklama karmi się naszym strachem, aby namówić do kupna produktów: boimy się zarazków (antybakteryjne środki czyszczące), wykluczenia z powodu nieodpowiedniego wyglądu (moda i piękna aparycja), chorób (multiwitaminy i suplementy), a nawet nieświeżego oddechu — lista nie ma końca.
Nie powinno więc dziwić, że Jezus, opisując czasy bezpośrednio poprzedzające Jego powrót, zapowiedział powszechny strach: „Nastanie wtedy ucisk tak wielki, jakiego jeszcze nie było od początku świata i jakiego nigdy nie będzie”1. „Będą też znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach, a na ziemi trwoga ogarnie narody bezradne wobec szumu wzburzonego morza. Ludzie mdleć będą ze strachu w oczekiwaniu tego, co ma nadejść na ziemię, gdyż moce niebieskie zostaną wstrząśnięte. Wtedy zobaczą Syna Człowieczego przychodzącego na obłoku z wielką mocą i chwałą. A gdy to zacznie się dziać, wyprostujcie się i podnieście głowy, bo zbliża się wasze odkupienie”2.
Czy można sobie poradzić ze strachem? Czy można go pokonać? Spójrzmy na kilka tekstów napawających nadzieją: „Pozostawiam wam pokój, obdarzam was moim pokojem. Ale Ja nie obdarzam was w taki sposób, jak czyni to świat. Nie pozwólcie, aby wasze serca były wstrząśnięte i nie lękajcie się”3. „To wam powiedziałem, abyście radowali się pokojem dzięki Mnie. W świecie będziecie doświadczać ucisków, lecz ufajcie! — Ja zwyciężyłem świat”4.
Kiedy poznamy Jezusa, nie będzie nas przepełniać strach, niepokój ani przygnębienie, lecz dane nam zostaną takie uczucia jak miłość, radość czy pokój5. W dzisiejszych czasach jedynym prawdziwym źródłem pokoju jest Chrystus. Co o tym sądzicie?       
Geoff Youlden

1 Mt 24,21. Wszystkie cytaty biblijne w tym artykule pochodzą z Biblii paulińskiej (Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, wyd. Święty Paweł, Częstochowa 2011). 2 Łk 21,25-28. Kursywa dodana.
3
 J 14,27. 4 J 16,33. 5 Zob. Ga 5,22-23.

[Przedruk z „Signs of the Times & net­Adventist”. Tłum. Paweł Jarosław Kamiński dla www.adwentysci.waw.pl]
  Znaki Czasu Październik 2013 r. 

CENA ZDRADY

Skandynawski portal, którego nazwy nie warto tu wymieniać, zachęca na swojej stronie
 internetowej do „uwolnienia pożądania”, „już dziś”, tysiące „żonatych, mężatek i w związku”, szukających „dyskretnego romansu”. A to wszystko oczywiście... „za darmo”.
Autorzy reklamy posunęli się jeszcze dalej w przekraczaniu granic przyzwoitości i smaku. Wykorzystali na billboardach wizerunek tragiczne zmarłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Do reklamy czego? Nasze babki odpowiedziałyby: rui i porubstwa. Ale co ma wspólnego prezydent Kaczyński z uwalnianiem pożądania? Tu z billboardów wyziera zdumiewająca „logika” — od „braku pazura” w związku (w domyśle ostrości), przez kotkę Fionę (bo koty mają pazury), do jej wybranka. Tym ostatnim miał być oczywiście Jarosław Kaczyński, ale nie wiadomo skąd — rzekomo przez pomyłkę — na billboardach znalazł się jego brat bliźniak. Cel został osiągnięty — o skandalicznej z uwagi na treść i formę reklamie zaczęły mówić wszystkie media, jeszcze bardziej zwielokrotniając jej pierwotny zasięg.
Wróćmy jednak do tego, czy uwalnianie pożądania, usilne poszukiwanie w związku ostrości i nawet dyskretne romanse rzeczywiście tak nic nie kosztują.

Pragnienie
szczęśliwego domu

Andżelika pochodziła z rodziny prawie rozbitej. Ojciec zostawił jej mamę, gdy była w ciąży z trzecim dzieckiem. Dziewczynka ta zmarła krótko po urodzeniu. Mama została sama z dwójką dzieci. Ojciec żył z różnymi kobietami, a z jedną z nich miał nawet dwie córki. Do żony wrócił po trzynastu latach, ale tylko po to, żeby dostać od niej rozwód. Mama nie chciała się na to zgodzić. Pragnęła, by dzieci miały ojca, nawet takiego. Wtedy urodziło im się trzecie dziecko, które także szybko zmarło. Po dwóch latach na świat przyszła Andżelika.
Mimo że jej rodzice mieszkali ze sobą, to ciągle mieli o coś do siebie pretensje. Atmosfera domu była przygnębiająca — kłótnie, awantury i wzajemne wypominanie sobie win z przeszłości.
Andżelika chciała mieć inny dom. Chciała szczęścia. Wyszła za mąż i przez kilka lat wydawało się jej, że to szczęście miała. Czarne chmury zawisły nad małżeństwem Andżeliki wraz z pojawieniem się dzieci. Gdy były małe, wymagały nieustannej opieki. Często bywała zmęczona. Gdy mąż chciał się do niej zbliżyć, odmawiała mu. Sam nie mógł zbyt pomóc w opiece nad dziećmi, bo dużo pracował i późno wracał do domu. Czuł się zaniedbywany. W małżonkach narastała frustracja, prowadząca do wielu kłótni.

Niemoralne propozycje

Mąż Andżeliki zaczął szukać pocieszenia i zaspokojenia swoich seksualnych potrzeb w internecie. Rozmawiał na czatach i forach. Przeglądał anonse. Nawiązywał kontakty z innymi kobietami, nie tylko wirtualne. Żonie proponował wspólne oglądanie filmów pornograficznych, seks z nieznajomymi, trójkąty, czworokąty i inne figury. A ona nie chciała. Często budziła się w nocy z uczuciem spadania w przepaść. Nie potrafiła zrozumieć, jak mąż może jej coś takiego proponować. W dodatku był to człowiek uchodzący za pobożnego i nawet udzielający się w swoim lokalnym kościele.
Nie miała o tym z kim porozmawiać, a nawet nie chciała. Jako osobie wierzącej została jej tylko modlitwa, ale Bóg jakby jej nie słuchał.
Pewnego razu Andżelika z mężem zaprosili do siebie na obiad znajome małżeństwo z innego miasta. Ludzie ci przyjechali do nich ze swoją córeczką. Po obiedzie mąż Andżeliki i żona znajomego poszli z dziećmi na spacer. W domu została Andżelika ze swoim synem i mężem tej kobiety. Mężczyzna był masażystą. Przed wyjściem mąż namawiał Andżelikę, by wykorzystała ten czas na masaż, bo często bolały ją plecy od noszenia małego dziecka. Z pewnymi obawami, ale w końcu zgodziła się na masaż. Mężczyzna poprosił, by do masażu położyła się na brzuchu, podciągnęła bluzkę i odpięła stanik. Zrobiła to. Była skrępowana tym, że jest masowana i to przez obcego mężczyznę. Kiedy masaż się już kończył, mąż Andżeliki z żoną masażysty i córkami wrócili i zapukali do drzwi. Andżelika poderwała się, by im otworzyć, ale spiesząc się, nie zdążyła zapiąć stanika. Mąż zapytał, czy skorzystała z masażu. Potwierdziła. Pogładził ją ręką po plecach i wyczuł odpięty stanik. Gdy znajomi odjechali, oskarżył żonę o zdradę. Nie mogła w to uwierzyć, że właśnie on ją o to posądził. Potem jeszcze wielokrotnie wypominał jej to zdarzenie. Czuła, jak bardzo się od siebie oddalają.
Po kilku latach mąż Andżeliki dostał pracę w innej miejscowości. Do domu wracał tylko na weekendy. Ona nie mogła się z nim przeprowadzić, gdyż tym razem jej schorowani rodzice potrzebowali pomocy. W dodatku rozpoczęła zaoczne studia, o których zawsze marzyła.

Odszedł do innej

Rozłąka pogłębiała oddalenie małżonków, choć Andżelika nadal kochała męża. I wtedy ten zaczął wspominać o rozstaniu. Początkowo nie traktowała tego poważnie, myślała, że może żartuje. A może nie chciała przyjąć tego do wiadomości, bo czas nie był najlepszy. Mama właśnie umierała i wymagała intensywnej opieki. Gdy zmarła, na zdrowiu podupadł ojciec i w ciągu roku zmarł. Jednak zanim to się stało, mąż Angeliki wniósł sprawę o rozwód.
Była zrozpaczona. Pytała go, dlaczego chce się rozwieść. Żeby być wolnym — mówił. Pytała, czy małżeństwo go zniewala. Nie potrafił odpowiedzieć.
Andżelika walczyła o swoje małżeństwo prawie rok. Poddała się w momencie, kiedy mąż powiedział jej, że jeżeli go kocha, powinna pozwolić mu odejść. Pozwoliła. Odszedł do innej. Czy ze mną jest coś nie tak, że odszedł? — zastanawiała się. I nie znajdowała odpowiedzi. Jej samoocena legła w gruzach.

Seksualne zagubienie

Dopóki była żoną, była mężowi wierna, mimo wszystko, ale kiedy ją porzucił, nie potrafiła sobie poradzić z samotnością. Zaczęła spotykać się z różnymi mężczyznami. Tęskniła za ich ciepłymi słowami i miłym dotykiem ich dłoni. Wkrótce przekroczyła granice do tej pory dla niej nieprzekraczalne. W świetle prawa ludzkiego była wolna. W świetle prawa Bożego cudzołożyła. Wdała się w romans z żonatym mężczyzną. Był bardzo miły i żalił się na swoją żonę. Potrzebował pocieszenia, również fizycznego. Więc mu je dała, a on jej.
Byli jeszcze inni mężczyźni. Usprawiedliwiała się, że mąż zdradził ją pierwszy; że to on ją opuścił; że jest wolna i wszystko jej wolno. Jednak sumienie i myśl, że to cudzołóstwo, nie dawały jej spokoju.
Bóg uzmysłowił w pewnym momencie Andżelice, że chociaż jest wolna i wszystko jej wolno, nie wszystko jest dla niej pożyteczne. Było jej ciężko podźwignąć się z samotności. Uchwyciła się Bożej obietnicy: „Nie odstąpię cię ani cię nie opuszczę”2. Słowa te dodawały jej sił do życia. Powierzyła swoje sprawy Bogu, pewna, że tylko On może wszystko dobrze uczynić. Dziś Andżelika wie, że Bóg jest z nią wszędzie. Już nie jest sama. Przestała się bać każdego nowego dnia, martwić się o wszystko. Życie to coś więcej niż tylko rzeczy, które można kupić. Bóg jest w stanie zaspokoić każdą jej potrzebę. Wyznała Mu swoje grzechy i On jej przebaczył. Wrzucił je w morskie głębiny. Co było czarne, stało się bielsze niż śnieg. Dziś Andżelika wie, że z Bogiem może osiągnąć wszystko, bo On jej daje siłę.             
Oprac. O.D.

1 Zob. 1 Kor 6,12. 2 Joz 1,5. 3 Zob. Ps 37,5. 4 Zob. Mt 6,25. 5 Zob. Iz 1,18.

Znaki i fakty
ZŁODZIEJE ŻYCIA
Nigdy nie jest za późno na rzucenie palenia, choć lepiej wcale nie zaczynać. Jak dowodzą najnowsze szwajcarskie badania, palacze, którzy rozstali się z nałogiem, umierają z powodu chorób serca rzadziej niż stali palacze.
Po wprowadzeniu w niektórych kantonach w 2007 r. ograniczeń palenia w miejscach publicznych spadła liczba osób przyjmowanych do szpitala z powodu zaburzeń rytmu serca — mówiła Alessandra Pia Porretta z San Giovanni Hospital w Bellinzonie podczas Europejskiego Kongresu Kardiologicznego w Amsterdamie. W kantonie Ticino zakaz spowodował spadek liczby pacjentów o 20 proc. już w pierwszym roku od jego wprowadzenia. Korzyści najbardziej były widoczne u osób powyżej 65. roku życia. Trwanie w nałogu zwiększa ryzyko śmierci w wyniku chorób serca o 50 proc.! Główną przyczyną zgonu są choroby naczyń, rak i schorzenia dróg oddechowych.
Jak wynika z badań dr. Jonathana Embersona z Oksfordu, osoby palące, którym udało się dożyć siedemdziesiątki, będą żyły średnio o cztery lata krócej niż te, które nigdy nie wpadły w szpony nałogu, i o dwa krócej niż te, które przestały palić. To oznacza, że dwie trzecie nigdy niepalących siedemdziesięciolatków dożyje 85. roku życia. Z tych, którzy palą, 85. wiosnę zobaczy tylko połowa. Wcześniejsze badania wykazały też, że palenie w wieku dorosłym skraca oczekiwaną długość życia o dziesięć lat! Jedną czwartą palaczy nałóg zabije, zanim dożyją siedemdziesiątki. Ale jest nadzieja — zaprzestanie palenia tytoniu w wieku 60, 50, 40 i 30 lat przywraca nam odpowiednio trzy, sześć, dziewięć, a nawet wspomniane dziesięć lat życia.

Czy nie wiecie, że świątynią Bożą jesteście i że Duch Boży mieszka w was? Jeśli ktoś niszczy świątynię Bożą, tego zniszczy Bóg, albowiem świątynia Boża jest święta, a wy nią jesteście — apostoł Paweł
Znaki Czasu Październik 2013 r. 

ATAK NA MAŁŻEŃSTWO I RODZINĘ

Jest czwarta rano,
a jego nadal nie
ma w domu! Moja pierzasta poduszka jest jedynie marnym substytutem ciepłego ciała
męża, którego mi brak. Myśli kłębią się w głowie, gwałtownie zderzając się jedna z drugą: Gdzie on jest? Co się z nim stało? Dlaczego go nie ma w domu?
Cicha odpowiedź Ojca niebiańskiego jest prosta: Zaufaj mi. Ale ja nie zważam na to i dzwonię
 na komórkę męża. Włącza się automatyczna sekretarka. Nie chcę automatycznej sekretarki! Chcę rozmawiać z mężem! Teraz!
Chce mi się krzyczeć: Dlaczego to mnie spotyka? To obudziłoby jednak sąsiadów, więc robię sobie coś ciepłego do picia, ale i tak nie mogę przełknąć nawet łyka, nie pozwala mi na to moje wewnętrzne wzburzenie. Łzy napływają mi do oczu, ale powstrzymuję je, gdy słyszę na schodach tupot mojej pięcioletniej córki. Staram się wyglądać dzielnie, gdy pyta: „Mamo, gdzie jest tata?”.
Dzięki Bogu jakoś się trzymam i wyjaśniam córce, że tatuś jeszcze nie wrócił. Jej kolejne pytanie jest jak uderzenie w twarz: „A wróci?”.
A wróci?
Przytuliłam córeczkę i poszłyśmy spać. Gdy ona wkraczała do krainy marzeń sennych, ja zmagałam się z całkiem realnymi myślami o życiu bez męża, bez ojca mojej córki.

Rozpacz

21 stycznia o 2.30 nad ranem męża obudził ostry ból łydki. Niezwłocznie zadzwonił w tej sprawie do lekarza, a przyjaciel zawiózł go do szpitala. Tam lekarze zdiagnozowali zagrażający jego życiu zakrzep w nodze, którą złamał trzy tygodnie wcześniej podczas wyprawy na drugi koniec świata. Tego samego dnia podczas badań córki okazało się, że ma rzadką anomalię hormonalną, której skutkiem będzie wiele testów, hospitalizacje i konieczność monitorowania tego do końca życia.
Starałam się jakoś trzymać przez większość dnia, ale około siódmej wieczorem miałam już plan, jak rozwiązać wszystkie te problemy: wystarczyłoby pójść do banku i opróżnić wszystkie nasze konta, sprzedać samochód, wynająć pielęgniarki i opiekunki, żeby doglądały męża i córkę, i… wyjechać.
Wiem, że teraz myślisz: Ale podła żona! Okrutna mamuśka! Samolubna kobieta! Ale przez tę krótką chwilę chciałam tylko zatrzymać tę pędzącą kolejkę górską, jaką nagle stało się moje życie, wysiąść i odejść.
Te jakkolwiek kuszące myśli o wolności niemal od razu ustąpiły po przypomnieniu sobie, że przecież jestem oddana mojej rodzinie na „dobre i złe”. „Wzajemna miłość, godność, szacunek i odpowiedzialność są podstawą związku, który przecież ma odzwierciedlać miłość, świętość, bliskość i trwałość więzów, jakie łączą Chrystusa z Jego Kościołem”1. Wzięłam się w garść i odrzuciłam złe myśli. Postanowiłam na tyle, na ile mogę, wypełniać swoje zadania żony i matki.

Zbrukany dar

Małżeństwo nie jest łatwe. Mogę o tym zaświadczyć. Ostatnie siedem lat stawiało nas przed wyzwaniami podobnymi do tych, o jakich czyta się w dramatach; tyle że to nie była fikcja, a rzeczywistość, przez którą oboje z mężem przeszliśmy. Razem trzymała nas wiara w podstawową prawdę, że małżeństwo i rodzina są z woli Bożej święte. Tak uczy Biblia.
Wierzę, że małżeństwo jest darem Bożym. W Bożym zamiarze małżeństwo miało być piękne, święte i intymne, jako jedno z koronnych dzieł Bożych. Kobieta miała być kością z kości i ciałem z ciała2. Jednak grzech zbrukał ten dar. Doskonała relacja, jaka istniała między Adamem i Ewą, która w Bożym planie miała być wzorcem dla wszystkich następnych pokoleń, uległa zmianie. Małżeństwo stało się miejscem, w którym pojawia się bezgraniczny ból i niekończące się cierpienie.
Ze wszystkich podstawowych chrześcijańskich prawd wiary żadna nie jest tak otwarcie i codziennie atakowana jak ta o małżeństwie i rodzinie. Wystarczy włączyć telewizor, żeby zobaczyć, jak zniekształcony obraz życia rodzinnego jest w nim przedstawiany. Afery, kazirodztwo, znęcanie się nad dziećmi i współmałżonkami, kłamanie i oszukiwanie, materializm — to nieodłączne elementy nieustannie odgrywanych dramatycznych scen. Niewierność małżeńska przedstawiana jest jak coś fascynującego i magicznego. Jej konsekwencji niemal się nie pokazuje. Wiadomości alarmują o narastaniu problemów rodzinnych, ale nie mówią prawie nic o długoterminowych rozwiązaniach tych problemów. Dokumentaliści zabierają nas do domów „prawdziwych ludzi”, żeby pokazać smutek i cierpienie ich codziennego życia. Poprzez oglądanie tych obrazów społeczeństwo przyswaja sobie wszystkie te śmieci, a potem je odtwarza w rzeczywistości, plując żółcią przed dobrze zapowiadającym się młodym pokoleniem. Młodych ludzi prowadzi się do uwierzenia w to, że należenie do rodziny dysfunkcyjnej jest normalne.
Tymczasem Biblia uczy, że w czasach ostatecznych ludzi należy w szczególny sposób wzywać do zacieśniania więzi rodzinnych.. Dlatego pragnę wspaniałego życia rodzinnego nie tylko dla własnego dobra, aby cieszyć się życiem z mężem i córką, ale także dlatego, że dobra i bogobojna rodzina jest największym dowodem potęgi chrześcijaństwa, jaki można dostarczyć światu. Taka rodzina będzie rekomendować prawdę ewangelii bardziej niż cokolwiek innego, jako żywe świadectwo jej praktycznej mocy nad ludzkim sercem.
Kiedy Chrystus powiedział do uczniów: „Idźcie tedy i czyńcie uczniami wszystkie narody”5, mówił nie tylko do zawodowych ewangelistów i misjonarzy, ale do każdego, w tym do rodzin, żeby „wszyscy byli jedno, jak Ty, Ojcze, we mnie, a Ja w tobie, aby i oni w nas jedno byli, aby świat uwierzył, że Ty mnie posłałeś”6. Mój Mistrz mówił to również do mnie.

Trochę winna...
ale spokojna

Jest czwarta rano tydzień później. Mąż śpi obok mnie. Przynajmniej myślę, że śpi, bo nie czuję bicia jego serca ani nie słyszę oddechu.
Porusza się. Uff! Odetchnęłam z ulgą. I nagle poczułam się bardzo winna z powodu moich wcześniejszych myśli, że chciałam go opuścić. Ktoś szturchnął mnie w plecy. To moja córeczka. Obejmuję ją i całuję. Czuję się okropnie winna. Oboje mnie tak bardzo potrzebują. I ja potrzebuję być żoną i matką. Bóg przeznaczył mnie do tego. I nie chodzi tylko o to, by zaspokajać potrzeby mojej rodziny, ale również żeby być w porządku wobec Boga i być Jego świadkiem wobec moich przyjaciół, sąsiadów i innych ludzi.               
Catherine Anthony Boldeau

1 Wierzyć tak jak Jezus, red. Ryszard Jarocki, Andrzej Siciński, tłum. Władysław Kosowski, Warszawa 2007, s. 231. 2 Zob. Rdz 2,23. 3 Zob. tamże. 4 Chrześcijański dom, Warszawa 1984, s. 18. 5 Mt 28,19. 6 J 17,21.
Znaki Czasu  październik 2013 r.  

PIERWSZY SKANDAL

„Na drzewie poznania pojawia się tajemniczy wąż”; „Przestępstwo w raju”; „Adam i Ewa ukrywają się”; „Niebo pogrążone w żalu” — tak mogłyby brzmieć nagłówki gazet (gdyby wtedy istniały) dotyczące opisanego w Biblii upadku w grzech pierwszych ludzi.W zależności od punktu widzenia wydawcy nagłówki te nadawałyby opisywanemu
 wydarzeniu różne odcienie, podobnie jak współczesne lewicowe lub prawicowe gazety widzą te same wydarzenia w odmienny sposób. Zatem inne nagłówki mogłyby brzmieć tak: „Napięcie w raju — Adam i Ewa protestują przeciw ograniczeniom”; „Zakazany owoc nieszkodliwy — Adam i Ewa czują się dobrze”; „Kryzys zaufania w Edenie”.
Tak czy inaczej mamy tu do czynienia ze skandalem, pierwszym z opisanych w Biblii. Możemy go odczytywać z punktu widzenia węża, który oskarżył Boga o oszustwo, albo z punktu widzenia Boga, według którego każdy, kto wątpi w Jego dobroć, rzuca wyzwanie Jego władzy, czy wreszcie z punktu widzenia człowieka, który tamtego dnia oddalił się od rajskiego szczęścia. Znajdziemy tu klucz do zrozumienia upadku człowieka i pochodzenia zła.

Pułapka

Od samego początku sprawozdanie z wydarzeń w Edenie łamie stereotyp rozumienia dobra i zła. Przypisuje zło Bogu, a szatana ukazuje w roli obrońcy dobra i szlachetności. Wąż, będący w tym opisie jedynie medium wyższej inteligencji, pojawia się jako istota bardzo zatroskana rzekomą niesprawiedliwością wyrządzoną człowiekowi przez Boga. Sprytnie kwestionuje Boży sposób rządzenia, sugerując, że Bogu nie można ufać. Ewa uległa jego słowom, wpadła w zastawioną na nią pułapkę.
W 3. rozdziale Księgi Rodzaju, pierwszej księgi Biblii, czytamy, że „wąż był chytrzejszy niż wszystkie dzikie zwierzęta, które uczynił Pan Bóg. I rzekł do kobiety: Czy rzeczywiście Bóg powiedział: Nie ze wszystkich drzew ogrodu wolno wam jeść?”. Można sobie wyobrazić tę delikatną i zatroskaną barwę głosu, sugerującą, że to chyba jakaś plotka, w której prawdziwość pytający szczerze wątpi. Cóż za nierozsądne i nieznośne ograniczenie! — zdawał się zasugerować wąż.
Ewa dostrzegła pewną przesadę w tym pytaniu, toteż poprawiła swego rozmówcę, mówiąc, że sprawa nie wygląda aż tak źle — że tylko jedno drzewo w ogrodzie zostało objęte zakazem. Wyjaśniła: „Możemy jeść owoce z drzew ogrodu, tylko o owocu drzewa, które jest w środku ogrodu, rzekł Bóg: Nie wolno wam z niego jeść ani się go dotykać, abyście nie umarli”.
Choć Ewa starała się przedstawić Stwórcę w korzystnym świetle, to jednak została przyparta do muru. Pytanie węża było pułapką. Mogłaby się z niej wydostać, gdyby zmieniła stanowisko w dyskusji. Mogła powiedzieć na przykład tak: Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że Bóg traktuje nas jako wolne istoty obdarzone zdolnością podejmowania decyzji. Drzewo poznania nie wyraża braku szacunku Boga do nas, jak sugerujesz. Przeciwnie, wskazuje na naszą wolność jako rozumnych istot. Kobieta mogła też odeprzeć oskarżenie, dowodząc, iż właśnie brak jakiejkolwiek możliwości wyboru (brak zakazanego drzewa) oznaczałby konieczność (bycia jedynie posłusznym). Mogła też po prostu urwać rozmowę, mówiąc: Sądzę, że nie odniosę żadnej korzyści z rozmowy z tobą, ponieważ twoje błędne zrozumienie Stwórcy wynika ze złych intencji.

Upadek

Nie zrobiła niczego takiego, więc wąż zwodził ją dalej. Na przypomnienie przez Ewę zakazu, że nie wolno im jeść z tego jednego drzewa, bo umrą, odpowiedział: „Na pewno nie umrzecie, lecz Bóg wie, że gdy tylko zjecie z niego, otworzą się wam oczy i będziecie jak Bóg, znający dobro i zło”.
To już była ewidentna sugestia, że Bóg ich okłamał. Według szatana zakaz jedzenia z drzewa poznania nie miał żadnych rzeczywistych podstaw i dlatego tak naprawdę jego przekroczenie nie pociągało za sobą żadnych negatywnych konsekwencji. Przeciwnie, jedząc owoce z drzewa poznania, ludzie mogli poszerzyć swoją wiedzę o poznanie dobra i zła. Tkwiła w tym sugestia, że dopiero przekraczając Boży zakaz, osiągną pełnię poznania i dojrzałość. Według tej sugestii zło jest niezbędnym uzupełnieniem dobra, które da się w pełni zrozumieć dopiero po doświadczeniu zła.
Ewa już nie wiedziała, komu wierzyć. Może Bóg rzeczywiście umieścił to drzewo w ogrodzie tylko po to, by ukazać ludziom swoją władzę nad nimi? Może kara za zjedzenie owocu była jedynie pustą groźbą? Postanowiła bliżej przyjrzeć się drzewu. Wtedy „zobaczyła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia i że były miłe dla oczu, i godne pożądania dla zdobycia mądrości”. Nic w wyglądzie drzewa nie sugerowało, że jego owoce mogą wyrządzić szkodę. Im dłużej się przyglądała, tym bardziej jej zaufanie do Bożych słów malało. Podjęła decyzję na podstawie tego, co zobaczyła. „Zerwała z niego owoc i jadła. Dała też mężowi swemu, który był z nią, i on też jadł”.
Co w tej historii jest skandalem — czy narzucenie przez Boga rzekomo nieuzasadnionego prawa (zakazu), czy też to, że człowiek tak łatwo dał się zwieść wężowi?
Nie sposób nie doceniać faktu, że kobieta naprawdę uwierzyła w to, co zasugerował wąż. Ewa wcześniej nie miała żadnych powodów do narzekań. Życie w Edenie było rzeczywiście „bardzo dobre”. Bóg uczynił wszystko, by ludzie żyli szczęśliwie, a ich potrzeby były w pełni zaspokajane. Zatroszczył się także o ich bezpieczeństwo, dając zwodzicielowi jedynie ograniczony dostęp do raju — tylko do zakazanego drzewa. Pojawienie się nieufności i niezadowolenia spowodowała rozmowa z wężem. Chwilę wcześniej myśl o złamaniu Bożego zakazu wydałaby się niedorzeczna.
Wąż wykonał swoje dzieło po mistrzowsku. W kilka minut diametralnie zmienił poglądy Ewy. Nie namawiał kobiety do jawnego zła. Pojawił się jako rzekomy rzecznik prawdy, by zaatakować wadliwy jego zdaniem system, w którym żyli mieszkańcy Edenu. Udało mu się nie dlatego, że zło zatriumfowało nad dobrem, ale dlatego, że w umyśle Ewy zapanował chaos — przestała się orientować, kto mówi prawdę, a kto kłamie w kwestii dobra i zła.

Konsekwencje

„Wtedy otworzyły się oczy im obojgu i poznali, że są nadzy. Spletli więc liście figowe i zrobili sobie przepaski”. Pojawiły się nieznane dotąd odczucia niepokoju, krępującej nagości, wstydu. Otwartość w kontaktach z Bogiem zmieniła się w lęk. „Gdy usłyszeli szelest Pana Boga przechadzającego się po ogrodzie w powiewie dziennym, skrył się Adam z żoną swoją przed Panem Bogiem wśród drzew ogrodu”. Odpowiadając na wołanie Boga, Adam odrzekł: „Usłyszałem szelest twój w ogrodzie i zląkłem się, gdyż jestem nagi”.
Na pytanie Boga, czy zjedli z zakazanego drzewa, nie potrafili się przyznać. Zaczęli zrzucać winę na kogoś innego. Mężczyzna na kobietę, którą kochał: „Kobieta, którą mi dałeś, aby była ze mną, dała mi z tego drzewa i jadłem”. Kobieta na węża: „Wąż mnie zwiódł i jadłam”.
To nowe doświadczenie w niczym nie przypominało oczekiwań rozbudzonych przez węża. Zrozumieli, że zostali oszukani. Pojawiło się kolejne nowe odczucie — straty. Choć zrozumieli swój błąd, zachowywali się i wypowiadali tak, jakby przejęli od węża jego sposób postrzegania Boga jako surowego i nieprzebaczającego. Stąd ich lęk i ukrywanie się przed swoim własnym Stwórcą. Grzech zmienił ich sposób patrzenia i zdeformował ich więź z Bogiem oraz między sobą nawzajem.
Było oczywiste, że wąż nie powiedział prawdy, ale nie było dość jasne, jaka jest prawda. Adam i Ewa mogli uznać swój błąd i liczyć na to, że wszystko wróci do poprzedniego stanu, ale nie mogli zmienić faktu, iż pozostały pytania co do natury ich postępku. Gdyby Bóg zaakceptował ich wykręty i potraktował tak, jakby nic się nie stało, potwierdziłby pogląd szatana, że Jego prawa można traktować dowolnie i bez żadnych konsekwencji.
Dalekosiężne skutki zwiedzenia i upadku w grzech miały się jeszcze okazać. Choć wąż nie był w stanie ziścić kłamliwych obietnic danych ludziom, to jednak podważył ich zaufanie do Boga. Ludzkość w osobach Adama i Ewy wprzęgnięta została w jarzmo diabła. Wątpliwości, które wzbudził on co do Bożej wiarygodności, stały się jak niedające się wygoić wrzody. Żadne przejawy szczerości, przekonanie czy wysiłki z ich strony nie były w stanie naprawić tego, co zostało zniszczone. Ludzie nie potrafili pojąć zaistniałej sytuacji. Nawet dzisiaj Biblia podaje tylko ogólny wgląd w działania zwodziciela, a Bóg cierpliwie czeka na właściwą chwilę, aby do końca obnażyć jego strategię i motywy.

Prawdziwy wróg

Starotestamentowy prorok Izajasz scharakteryzował szatana pod postacią okrutnej i prześladowczej mocy Babilonu z jego czasów. Imperium miażdżące narody przejęło metody pierwszego buntownika, stając się narzędziem w jego rękach. „O, jakże spadłeś z nieba, ty, gwiazdo jasna, synu jutrzenki! Powalony jesteś na ziemię, pogromco narodów! A przecież to ty mawiałeś w swoim sercu: Wstąpię na niebiosa, swój tron wyniosę ponad gwiazdy Boże i zasiądę na górze narad, na najdalszej północy. Wstąpię na szczyty obłoków, zrównam się z Najwyższym”1.
Podobnie prorok Ezechiel biadał z jego powodu, porównując go z królem Tyru, wielkim mocarzem władającym wybrzeżem współczesnego Libanu. „Byłeś odbiciem doskonałości, pełen mądrości i niezrównanie piękny. (...) Jako wielkiego cheruba opiekunem ustanowiłem cię na świętej górze Bożej, chadzałeś pośród błyszczących kamieni. Byłeś doskonały w postępowaniu swoim od dni twego stworzenia, aż znalazła się w tobie nieprawość. Pod wpływem rozkwitu twego handlu wnętrze twoje napełniło się uciskiem i zgrzeszyłeś, wobec czego zrzuciłem cię z góry Bożej i jako cherub opiekun zniknąłeś spośród błyszczących kamieni”2.
Pomimo poetyckiej formy tych opisów nie sposób nie dojrzeć w tle osoby szatana. Nie zawsze był on zaciekłym wrogiem Boga. Pierwotnie należał do najwybitniejszych aniołów i zaufanych Bożych powierników. Uchodził za najpiękniejszą ze stworzonych istot, górującą nad innymi mądrością i doskonałością. Jednak pewnego dnia Lucyfer zaczął szerzyć wśród swoich towarzyszy wątpliwości co do miłości i sprawiedliwości Boga. Z czasem jego zwątpienie przerodziło się w otwarty bunt, o którym w Księdze Apokalipsy czytamy: „I wybuchła walka w niebie: Michał i aniołowie jego stoczyli bój ze smokiem. I walczył smok i aniołowie jego”3.
Ta walka w niebie była efektem różnicy zdań co do charakteru Boga, Jego prawa i sposobu sprawowania przez Niego rządów. Wątpliwości Lucyfera doprowadziły do otwartej wojny, która zakończyła się usunięciem go z nieba. Jego twierdzenia z Edenu, że Bogu nie można ufać, stanowiły sedno tego konfliktu.

Boża strategia

Jak Bóg miał odpowiedzieć na zarzuty wytoczone przeciwko Niemu? Uciekając się do kłamstw i zwiedzenia, szatan ukuł broń, wobec której zwykłe Boże zaprzeczenie i kontrargumenty nie byłyby w stanie nic wskórać. Uciszenie szatana siłą też nic by nie dało, a jedynie wzmogło wątpliwości innych istot. Bóg mógł rozwiązać kryzys jedynie dzięki trzymaniu się swoich zasad — dzięki dobroci, miłosierdziu i miłości. Są one podstawą Bożego sposobu rządzenia. Użycie przymusu zmieniłoby Boże rządy z opartych na miłości i zrozumieniu na rządy przemocy wymuszającej ślepe poddaństwo. Wielu władców w dziejach świata, świeckich i kościelnych, chętnie stosowało przymus, wyznając zasadę, że cel uświęca środki. Prześladowali i mordowali, by stłumić sprzeciw. Bóg nie posługuje się takimi metodami. Użycie przemocy nie przyniosłoby dobrych rezultatów. Gdyby Bóg natychmiast unicestwił siły zła, ludzie służyliby Bogu bardziej ze strachu niż z miłości. Wpływ kusiciela nie zostałby w pełni wykorzeniony, a duch buntu zostałby utrwalony na zawsze.
Zło musiało otrzymać pozwolenie na osiągnięcie pełnej dojrzałości. Dla dobra całego wszechświata pozwolono szatanowi przez wiele stuleci rozwijać jego zasady. W ten sposób jego oskarżenia przeciwko Bożemu sposobowi rządzenia mogły zostać ukazane wszystkim stworzonym istotom w prawdziwym świetle, a sprawiedliwość, miłosierdzie i niezmienność Bożego prawa na wieki oczyszczone z wszelkich wątpliwości.
Jedynie dzięki starannemu przedstawieniu zasad Bożego panowania można usunąć wszelkie wątpliwości co do wiarygodności Boga. Bóg przedstawiony w Biblii nie jest Bogiem przymusu. Gdyby takim był, byłby tyranem. Skandal w Edenie świadczy dobitnie o czymś przeciw­nym — że Bóg nie jest tego rodzaju osobą. Nie zapobiegł siłą zwiedzeniu kobiety przez węża. Nie przeszkadzał jej w podjęciu decyzji, nawet jeśli wiedział, że to fatalny wybór. Nie krzyknął: nie rób tego!
Mimo zakazu człowiek zjadł owoc, „odprawił go więc Pan Bóg z ogrodu Eden, aby uprawiał ziemię, z której został wzięty. I tak wygnał człowieka, a na wschód od ogrodu Eden umieścił cheruby i płomienisty miecz wirujący, aby strzegły drogi do drzewa życia”. Czas szczęścia skończył się bezpowrotnie. Odtąd czekało ich życie pełne przeciwności, niepewności i śmierci. „W pocie oblicza twego będziesz jadł chleb, aż wrócisz do ziemi, z której zostałeś wzięty; bo prochem jesteś
i w proch się obrócisz”.
Czy ludzie powrócą jeszcze kiedyś do Edenu? Czy nasze skażone grzechem i niepełne poznanie charakteru Boga jeszcze kiedyś ustąpi Jego pełnemu poznaniu? Czy lęk przed Bogiem zastanie zastąpiony relacją otwartości i zaufania? Pierwszy skandal opisany w Biblii rodzi pytania. Odpowiedzią na nie był największy skandal wszech czasów — ukrzyżowanie Syna Bożego.
Oprac. A.S.

1 Iz 14,12-14. 2 Ez 28,12-16. 3 Ap 12,7.

[Opracowano na podstawie książki Sigve Tonstada pt. Skandale w Biblii, Warszawa 2006. Śródtytuły pochodzą od redakcji].
 Znaki Czasu Październik 2013 r. 

W POSZUKIWANIU BOŻEJ WOLI

Co to jest Boża wola? Jaka jest wola Boża względem mnie? Czy można ją poznać? Czy chciałbyś znać wolę Bożą w swoim życiu?
Frazy te są często słyszane, gdy na przykład nastąpi jakaś katastrofa naturalna,
trzęsienie ziemi, powódź — wtedy w telewizji pojawiają się wypowiedzi wielu osób, których takie nieszczęście spotkało: Dlaczego Bóg do tego dopuścił? Dlaczego mnie to spotkało? Lub: Taka była wola Boża. Ale czy na pewno? Dlaczego lubimy za wszystkie nieszczęścia obwiniać Boga? To prawda, że Bóg panuje nad siłami przyrody. To On zesłał suszę za czasów Eliasza, ale zesłał również deszcz; Pan Jezus uciszył burzę na Jeziorze Galilejskim, ale gdy umierał na krzyżu, było słychać grzmoty, błyskawice i zrobiło się ciemno jak w nocy. To na faraona zesłał plagi, wykorzystując do tego zjawiska pogodowe i przyrodnicze. Bóg może dopuszczać do katastrof naturalnych, ale nie obwiniajmy Go za każdą z nich! Czy wolą Bożą w tym wypadku nie jest, aby ludzie się opamiętali i odwrócili od swoich grzechów?

Bóg tak chciał?

Lubię od czasu do czasu chodzić po cmentarzach. Dlaczego? W tym pędzie i napięciu życia tam czas się zatrzymuje… Lubię patrzeć na napisy na grobach i liczyć, ile ktoś miał lat, gdy umarł. Jeżeli umarł młodo, zastanawiam się, jak bardzo musieli płakać jego rodzice. Jednak to, co najbardziej mnie porusza na cmentarzu i powoduje ścisk w gardle — nie mogę wtedy wydobyć z siebie słowa, łapie mnie łkanie, taki szloch duszy — to małe grobiki. Takie bardzo małe. I zawsze jest ich wiele. I te napisy: „tu leży mój aniołek”, „dołączył do aniołków”, „wspomógł rzesze aniołków”. Bardzo mnie to porusza. Pojawiają się też pytania, takie głupie i proste pytania do Boga: dlaczego? Pytania bez zadowalającej odpowiedzi. Ale są też takie napisy na wielu grobach: „Bóg tak chciał”. Takie napisy bardzo mnie irytują. Czy jest wolą Bożą, żeby małe dzieci chorowały, cierpiały, męczyły się i umierały? Aby rodzice rozpaczali i byli pełni bólu? Czy to naprawdę Boża wola? Nie sądzę, ale wielu ludzi tak właśnie myśli i ma błędny obraz Boga.
W Księdze Jeremiasza czytamy: „Albowiem ja wiem, jakie myśli mam o was — mówi Pan — myśli o pokoju, a nie o niedoli, aby zgotować wam przyszłość i natchnąć nadzieją”1. Czy zatem wolą Bożą jest dla nas powodzenie na tym świecie? Wielu chrześcijan mylnie interpretuje daną przez Jezusa obietnicę życia w obfitości jako nieustające uczucie szczęścia, cieszenie się doskonałym zdrowiem, całkowitym spełnieniem marzeń, wygodnym życiem i natychmiastowym uwolnieniem od problemów. Oczekują nieba na ziemi. Boga traktują jak złotą rybkę, chcą Go używać dla swoich celów, a nie tego, aby Bóg używał ich do swoich. Wielu chrześcijan ma taki pogląd: gdy komuś się powodzi, to znaczy, że Bóg mu sprzyja! Ale jak tylko ktoś choruje, bieduje i cierpi, to uważamy, że Bóg na pewno się od niego odwrócił; więcej, na pewno sam sobie na to zasłużył. W czasach Jezusa nawet Jego uczniowie tak postrzegali ludzi, na przykład człowieka ślepego od urodzenia. Zadawali pytania, czy zawinił on, czy może jego rodzice... Niewiele się od tego czasu zmieniło, prawda? Ale czy wolą Bożą jest, aby rodzili się ślepcy, niepełnosprawni, chorzy i chromi?
W Biblii czytamy, że nawet jeden wróbel nie spada na ziemię bez woli Ojca2. Kiedyś się nad tym zastanawiałam. Czy naprawdę Bóg decyduje, kiedy ma umrzeć wróbel albo mrówka? Ale poprawne tłumaczenie tego tekstu mówi, iż nawet jeden wróbel nie spada na ziemię bez obecności Ojca, a to wielka różnica. Bóg jest z nami zawsze. Co prawda powinniśmy pamiętać, że władcą tego świata jest szatan3, a Bóg celowo ograniczył tu swoją władzę, ale to do Boga należy ostatnie słowo.
Niektórzy chrześcijanie tak bardzo chcą wypełniać wolę Bożą, że o wszystko Boga pytają: mam kupić kalafior czy brokuły; zjeść muesli czy kanapkę na śniadanie; jechać autobusem czy tramwajem do pracy? Gdyby Bóg interweniował w takie rzeczy, to bylibyśmy jak roboty albo marionetki w Jego rękach. Poza tym chyba byśmy zwariowali… Tymczasem Bóg dał nam wolną wolę, czyli umiejętność podejmowania decyzji, dokonywania wyborów. On dał nam wolność. Jak z niej skorzystamy, zależy od nas.
A więc jak odkryć wolę Bożą w naszym życiu? Czy chcemy ją poznać? A może lepiej jej nie znać? Czy podobałoby się nam to, co Bóg dla nas wymyślił? W jaki sposób Bóg objawia nam swoją wolę? Istnieje kilka sposobów.

Boże znaki drogowe

Pierwszym „znakiem drogowym” jest Pismo Święte. Psalmista mówi: „Słowo twoje jest pochodnią nogom moim i światłością ścieżkom moim”4. Mark Twain powiedział: „Mnie nie martwią rzeczy w Biblii, których nie rozumiem, ale te, które rozumiem”. No tak, to zobowiązuje. Nieraz jesteśmy kuszeni, aby pytać Boga o Jego wolę w sprawach, o których jasno i wyraźnie mówi na kartach Biblii. Czy mogę mieć romans z sekretarką? Czy mogę wynieść coś z zakładu pracy? Powinniśmy jednak pamiętać, aby nie podchodzić do Biblii jak do księgi czarów. Jak pewien człowiek, który prosił Boga, aby gdy gdziekolwiek otworzy Pismo Święte, to pierwszy wiersz od prawej strony u dołu był Bożą wolą dla niego. I otworzył Biblię na słowach: „a potem się powiesił” (oczywiście była tu mowa o Judaszu). Mężczyzna trochę się przestraszył, więc pomodlił się jeszcze raz i znów otworzył Pismo na chybił-trafił, a wiersz, który przeczytał, brzmiał: „idź i czyń podobnie”.
Po drugie, Bóg może nauczyć nas swojej woli poprzez szczególne przeżycia czy doświadczenia, przez które przechodzimy, i okoliczności, w których się znaleźliśmy. Jeżeli spotykają nas problemy, to nie pytajmy, dlaczego spotkało to akurat mnie, ale czego Bóg chce mnie przez to nauczyć. Bóg poprzez cierpienie może wskazać sfery w naszym życiu niezauważone czy zaniedbane, może pokazać grzech, z którym winniśmy się rozprawić, pokazać nam możliwości, których wcześniej nie dostrzegaliśmy. „Albowiem smutek, który jest według Boga, sprawia upamiętanie ku zbawieniu i nikt go nie żałuje”5. Ludzie, także chrześcijanie, mają problem z sensem cierpienia na świecie. Pamiętajmy, że jeśli Bóg pozwalałby nam iść przez życie bez jakichkolwiek problemów, to mogłoby zrobić z nas słabeuszy. Wykażmy się pokorą i nie oczekujmy, że tu w tym ziemskim życiu otrzymamy odpowiedzi na wszystkie pytania.
Po trzecie, wolę Bożą możemy poznać poprzez modlitwę połączoną ze zdrowym rozsądkiem. Musimy pamiętać, że czasami Bóg nie odpowiada natychmiast. Kiedy Bóg nie odpowiada, to my mamy czekać. Często Boża cisza sama w sobie jest odpowiedzią. Zastanawiajmy się też, o co tak naprawdę prosimy w modlitwie — bo jeszcze to otrzymamy. Tak jak w poniższej refleksji pewnego żołnierza:

Prosiłem o siłę...
Bóg dał mi przeciwności losu,
aby zrobić mnie silnym.

Prosiłem o mądrość...
Bóg dał mi problemy
do rozwiązania.

Prosiłem o dobrobyt...
Bóg dał mi mózg i krzepę.

Prosiłem o odwagę…
Bóg dał mi przeszkody
do pokonania.

Prosiłem o miłość...
Bóg dał mi ludzi w kłopocie,
aby im pomóc.

Prosiłem o przychylność...
Bóg dał mi okazje do wykazania się.

Dostałem nie to, co chciałem...
Ale dostałem wszystko,
czego było mi trzeba.

Modlitwa to bardzo ważny krok, jeżeli nie najważniejszy. Dotyczy proszenia Boga o prowadzenie podczas podejmowania decyzji. Nie ma nic ważniejszego i nic bardziej niezbędnego w procesie poznawania woli Bożej niż modlitwa. Modlitwa jest często lekceważona i niedoceniana. Często układamy swoje plany i mamy umysł tak zajęty, że nagle sobie uświadamiamy, że nie pomodliliśmy się w jakiejś ważnej decyzji. Należy spędzać czas z Bogiem na modlitwie codziennie, wtedy będziemy pewni, że Bóg nas prowadzi, a nie wtedy, gdy nadejdzie kryzys. „Nie troszczcie się o nic, ale we wszystkim w modlitwie i błaganiach z dziękczynieniem powierzcie prośby wasze Bogu”6. Możemy prosić Boga o pomoc w każdej sprawie. Nie musimy konsultować z Nim tylko tych wielkich życiowych decyzji, ale mówić o wszystkim. Dla Niego nie ma rzeczy zbyt błahych!
Po czwarte — jak Bóg może jeszcze objawiać nam swoją wolę? Poprzez innych ludzi. „Szczęśliwy mąż, który nie idzie za radą bezbożnych”7. Jak odróżnić chrześcijańskiego doradcę od „bezbożnego”? Ten pierwszy będzie radził, aby polegać na Jezusie, ten drugi — by polegać na nim albo tylko na sobie.
Po piąte, Bóg może objawiać swoją wolę poprzez nasze sumienie, które jest cichym szeptem Ducha Świętego.
To wspaniałe, że ostateczna wola Boża dla życia człowieka to zbawienie. On pragnie nas zbawić bardziej, niż my tego pragniemy. Ale skoro Go przyjęliśmy, dlaczego nie zabierze nas od razu do nieba? Jaka jest Jego wola dla naszego ziemskiego życia tutaj? Może kształtowanie charakteru na podobieństwo Jezusa, czyli uświęcenie?
Nasze uczynki powinny być zgodne z tym, co wyznajemy, a nasze wierzenia i przekonania poparte postawą wzorowaną na Jezusie. Biblia często porównuje próby życiowe do wytapiania metalu w tyglu, gdzie dochodzi do oddzielenia nieczystości od pozyskiwanego surowca. Kiedy zapytamy złotnika, skąd ma pewność, że srebro jest już oczyszczone, powie: wiem o tym, bo widzę na jego powierzchni swoje odbicie. Tak ludzie powinni w nas dostrzegać odbicie Chrystusa. Chrześcijańska autorka Ellen White pisze: „Uświęcenie nie jest dziełem chwili, godziny czy dnia, ale to praca całego życia. Nie osiąga się go na skutek zbiegu szczęśliwych okoliczności, ale jest ono rezultatem ciągłego umierania dla grzechu i ciągłego życia dla Chrystusa. Uświęcenie stanowi rezultat pełnienia woli Bożej przez całe życie”. Po co nam uświęcenie? Bo zmiana myślenia i charakteru prowadzi do zmiany zachowania, myśl przeradza się w czyn, a Bożym celem dla naszego życia jest służba dla innych.

Przykład doskonały

Wskazówki Boże są bardzo proste, to my, ludzie, wszystko komplikujemy. „Teraz więc, Izraelu, czego żąda od ciebie Pan, twój Bóg! Tylko abyś okazywał cześć Panu, swemu Bogu, abyś chodził tylko jego drogami, abyś go miłował i służył Panu, swemu Bogu, z całego serca
i z całej duszy, abyś przestrzegał przykazań Pana i jego ustaw, które Ja ci dziś nadaję dla twego dobra”8. „Kto mądry, niech to zrozumie, kto rozumny, niech to pozna; gdyż drogi Pana są proste”9.
Ale czy po poznaniu woli Bożej zgodzimy się z nią? W Biblii mamy szereg przykładów postaci, które doskonale znały wolę Bożą, ale się jej sprzeciwiały. Rozminęły się z jej zrozumieniem i zaakceptowaniem, bo nie potrafiły zrezygnować ze swoich własnych planów. Bileam, Samson, król Saul, Judasz… Życie takich ludzi zawsze kończyło się tragedią. Możemy się uczyć na ich przykładach.
Prawdopodobnie największą przeszkodą w zrozumieniu woli Bożej jest nasza własna wola, którą stale wysuwamy na pierwszy plan. Powinniśmy się modlić nie tylko o poznanie woli Bożej, ale o siłę do jej wypełnienia i realizacji, gdy już ją poznamy.
Doskonałym przykładem pełnienia woli Bożej był Jezus Chrystus, kiedy chodził po ziemi. „Moim pokarmem jest pełnić wolę Tego, który mnie posłał”10 — mówił sam o sobie. Gdyby jej nie spełnił, nie byłoby nas dzisiaj... W ogrodzie Getsemane Jezus stoczył największą walkę, mógł dokonać innego wyboru, gdy się modlił. „Ojcze mój, jeśli to możliwe, nich mnie ominie ten kielich”, jednak „jeśli muszę go wypić, nich się stanie wola Twoja”11. Mimo lęku Jezus zgodził się z tym, co przygotowane zostało Mu od początków świata, ponieważ „nie to, co Ja chcę, ale to, co Ty, niech się stanie”12.
Spójrzmy na ostatnie chwile w życiu Jezusa. Umieranie naszego ja można podzielić na kilka etapów.
Pierwszym etapem usuwania starego człowieka jest włożenie mu brzemienia i niesienie krzyża aż do końca życia. To są ciosy w naszą pychę, brak pokory, różne rozterki i dylematy. Jeżeli mamy brak pokoju Bożego w sercu, to znaczy, że nasze ja jeszcze nie umarło.
Drugi etap to bronienie się przed cierpieniem. Im dłużej się bronimy, tym więcej cierpimy. Jezus nie szarpał się, gdy był przybijany do krzyża. Poddał się. Złoczyńcy obok wyrywali się. Tak jest często, gdy kogoś dotknie nieuleczalna choroba — im taki człowiek więcej myśli o chorobie, tym więcej cierpi. Ludzie, którzy wygrali z nowotworami — zapytajcie ich — w ogóle o tym nie myśleli, żyli normalnie, pogodzili się z tym. To samo słońce, które topi masło, utwardza glinę — głosi stare przysłowie. Dwie osoby mogą doświadczać takich samych trudności w życiu, a jedna stanie się podobna do Chrystusa, natomiast druga — bardziej zgorzkniała. Identyczne sytuacje, a różne rezultaty. Dlaczego? Bo jeden zgodził się na niesienie krzyża, drugi nie.
Zauważmy, że Jezus nie ukrzyżował się własnoręcznie. To niemożliwe, aby ktoś się sam ukrzyżował! Można przybić swoje nogi, nawet przybić jedną rękę, ale nie da się ukrzyżować samego siebie do końca! To oznacza, że nie mogę sam ukrzyżować i uśmiercić swojego starego człowieka. Potrzebujemy kogoś, aby to uczynił!
Trzecim etapem jest oskarżanie Boga z powodu cierpienia i niesprawiedliwości, tak jak zrobił to jeden ze złoczyńców na krzyżu. „Wszelką troskę złóżcie na Niego, gdyż On ma o was staranie”13, ale „stary” człowiek, nasza stara natura nie wierzy, bo nie ufa Bogu…
Czwartym etapem jest szukanie ulgi w cierpieniu przed agonią. Jezusowi chciano podać ocet na gąbce, ale On nie chciał. Co w naszym życiu jest tym narkotykiem, którym się znieczulamy przed agonią naszego własnego ja i podążaniem za wolą Bożą? Samousprawiedliwianie się, szukanie winy u innych, pracoholizm i zabieganie, brak czasu, przyjemności tego świata? Broniąc się, będziesz długo umierał. Sprawdzianem tego, czy skazany umarł, było przebicie serca włócznią. To symbol rozerwania starego serca i otrzymania nowego serca od Boga. Jeżeli przejdziemy ten etap, to uzyskamy pokój z Bogiem i będziemy żyć według Jego woli. W Księdze Ezechiela dano nam wspaniałą obietnicę:
„I dam wam serce nowe, i ducha nowego dam do waszego wnętrza, i usunę z waszego ciała serce kamienne, a dam wam serce mięsiste. Mojego ducha dam do waszego wnętrza i uczynię, że będziecie postępować według moich przykazań, moich praw będziecie przestrzegać i wykonywać je”14.
Na którym etapie jesteś ty, jestem ja? Czy poddaliśmy już swoją wolę Bogu? Im szybciej pogodzimy się z wolą Bożą, tym szybciej otrzymamy pokój Boży.          
Adriana Nowak

1 Jr 29,11. 2 Mt 10,29. 3 J 12,31. 4 Ps 119,105. 5 2 Kor 7,10. 6 Flp 4,6-7. 7 Ps 1,1. 8 Pwt 10,12-13. 9 Oz 14,9. 10 J 4,34. 11 Mt 26,39.42. 12 Mk 14,36. 13 1 P 5,7. 14 Ez 36,26-27.

[Niektóre myśli pochodzą z książki M. Vendena pt. Jak poznać wolę Bożą w swoim życiu?].
Znaki Czasu  Październik 2013 r. 


sobota, 12 października 2013

TANIEC Z ALZHAIMEIREM

Od kilku miesięcy doświadczamy w naszej rodzinie tego, co jeszcze do niedawna było dla nas jedynie nic nieznaczącą medialną notką
— choroby Alzheimera.
U lekarza:
— Mam dla pani dwie wiadomo­ści. Jedna dobra, druga zła.
— Jaka jest ta zła? — pyta pacjentka.
— Ma pani alzheimera — odpowiada lekarz.
— A dobra?
— Zaraz pani o tym zapomni.

Gdzie ja jestem?

Ciocię Kazię zabraliśmy z jej mieszkania w Warszawie, bo nie była już w stanie dłużej mieszkać sama. Nie pamiętała już, czy danego dnia coś jadła, czy nie. Nie pamiętała, czy brała tego dnia leki, czy też nie. Coraz częściej bała się. Na koniec miesiąca przyszedł rachunek za telefon na 1200 zł, głównie za połączenia z zegarynką.
Ciocia zamieszkała w naszym dużym, pięknie położonym domu z widokiem na las i jezioro. Byliśmy przekonani, że będzie z nami szczęśliwa. Nie wiedzieliśmy, że przy tej chorobie szczęścia nie ma.
Każdego dnia rano słyszymy to samo pytanie: „Czy ktoś mi w końcu odpowie, gdzie ja jestem?”. Każdego dnia cierpliwie odpowiadamy. Czasami się uspokaja, a czasami nie. Często ma do nas pretensje, że zabraliśmy ją z jej mieszkania na Żoliborzu. Gdy nie jest świadoma swojego położenia, mówi do nas „pan”, „pani” i chce rozmawiać z kierownikiem ośrodka.
Zauważyliśmy, że najlepiej się czuje, gdy może się troszczyć o innych. Gdy zachorowałem na zapalenie płuc, przestała skupiać się na swoich czarnych myślach. Przychodziła co pięć minut i pytała, czy czegoś nie potrzebuję. Przyniosła mi herbatę. Byłem jej bardzo wdzięczny. Potem zapytała, czy chcę kanapki. Zrobiła mi je. Byłem zachwycony poprawą jej stanu zdrowia, bo niedawno nie była w stanie zrobić ani jednego, ani drugiego. Po 10 minutach przyniosła mi znowu kanapki, a potem jeszcze dwa razy. Za każdym razem była zaskoczona, że wokół mnie było tyle kanapek.
Ciocia jest zdrowa fizycznie. Na nic nie choruje. Jest silna, komunikatywna i pięknie się wypowiada. Nie wie jednak, który jest rok, miesiąc, dzień ani ile ma lat.

Znowu mnie okradli!

Kłopoty z pamięcią nie są największym problemem. Najgorsza jest zmiana nastrojów i agresja, która nagle się pojawia i nagle też odchodzi. Gdy któregoś dnia moja żona zaprosiła do siebie dzieci z sąsiedztwa, aby piec z nimi pierniki na święta, ciocia niespodziewanie wezwała policję, krzycząc do słuchawki: „Ratunku! Porwali mnie! Więzią mnie tutaj”. Gdy policjant poprosił o adres, przyszła i kulturalnie zapytała mnie: „Czy mógłbyś podać panu nasz adres?”. Podałem. Pieczenie pierniczków było urozmaicone krzykami cioci i wizytą policji. Gdy przyjechali, ciocia zaprzeczyła temu, że ich wzywała, i powiedziała, że to nasza sprawa, aby ją pogrążyć. 
Pewnego dnia ciocia była w dobrym humorze. Zmierzyła sobie ciśnienie, po czym zginął jej ciśnieniomierz. Zaczęła go szukać. Potem moja żona go szukała. Ciocia była już roztrzęsiona. W małym pokoju nie można było przez dwie godziny znaleźć urządzenia. Wróciłem zmęczony z pracy i poszedłem prosto do łóżka. O 22.00 ciocia zaczęła krzyczeć ze złości. Poszedłem szukać ciśnieniomierza. Znalazłem go na półce pod telewizorem. Wtedy krzyczała jeszcze bardziej, że to my w naszej podłości tam go schowaliśmy.
Kiedy jest jej ciężko, ciocia dzwoni do wszystkich ludzi, których zna, i opowiada o tym, że nie dajemy jej jeść, chowamy lub zabieramy jej rzeczy. W jednej rozmowie potrafi przeklinać na nasz temat, by na koniec chwalić za to, jak wspaniale się nią opiekujemy.

Po co to wszystko?

Ciocia Kazia urodziła się w marcu 1926 roku i tym samym zdążyła na przewrót majowy Piłsudskiego. Ojciec męża, Władysław, był adiutantem marszałka w Belwederze. Jest z niego bardzo dumna. Kilka książek o nim wspomina. Ciocia brała udział w Powstaniu Warszawskim. Potem był rok 1956, 1968, 1970, 1976, 1980, 1981 i 1989. Wiele widziała, wiele słyszała, wiele doświadczyła. Uwielbiamy słuchać jej historii. Gdy przeżyła trudne momenty historii, życie przestało być dla niej łaskawie. Zmarli brat, siostra, a potem mąż. Straciła wszystkich bliskich, a dzieci nie miała. Odeszli też najbliżsi przyjaciele. Pozostała całkowicie sama. Gwar licznych osób, które znała, zamienił się w kompletną ciszę. Ciocia często powtarza, że nie chce już żyć. Potrafimy wyobrazić sobie jej wielką tęsknotę za światem, którego już nie ma. Chcemy jakoś zrekompensować jej cierpienia. Staramy się, aby te ostatnie lata życia były dla niej jak najprzyjemniejsze.
Gdy na jej twarzy gości uśmiech, są to najpiękniejsze chwile dnia. Wtedy jest w miarę szczęśliwa, a tego najbardziej pragniemy. Nie jest lekko, ale jesteśmy świadomi, że ten stan nie będzie trwał wiecznie. Wytrwamy. Wiele nas to doświadczenie uczy. Łatwo jest być ludzkim człowiekiem, gdy jest dobrze i miło. Obecnie uczymy się bycia ludźmi, gdy nie ma ku temu warunków. Wiele jeszcze przed nami. Przez ile wzgórz musi przejść każdy z nas, by móc człowiekiem się stać — śpiewał Dylan.
Lubię wpatrywać się w jej twarz, którą choroba stara się zniekształcić. Widzę wtedy ciocię taką, jaką jest naprawdę — małą, wesołą dziewczynką.        
Mateusz Szczygieł
Znaki Czasu

rawie codziennie
na naszych stołach pojawiają się ziemniaki, najczęściej w tej samej formie — gotowanej bądź smażonej. Ziemniaki polewane sosem z migdałów
to zupełnie coś innego niż ziemniaki polewane masłem. To właśnie sos z migdałów tworzy piękną „pierzynkę” 

CUD TERAPI GERSONA

Lekarstwo na raka wynaleziono w 1928 roku. Lekarstwo dosłownie na wszystkie chroniczne schorzenia zostało odkryte
nawet wcześniej
przez czysty przypadek. Przez jednego
człowieka —
doktora Maxa Gersona.
Takimi słowami zaczyna się film dokumentalny pt. Cud terapii Gersona, poświęcony
niezawodnej naturalnej metodzie walki z rakiem, nawet bardzo zaawansowanym, opracowanej przez niemieckiego lekarza Maxa Gersona. Film ważny, podobnie jak książka napisana przez jego córkę Charlotte Gerson i byłą pacjentkę Kliniki Gersona Beatę Bishop pt. Terapia doktora Gersona. Leczenie raka i innych chorób przewlekłych.
Bezprecedensowy talent Gersona do leczenia beznadziejnych przypadków został doceniony przez noblistę dr. Alberta Schweitzera, który nazwał go jednym z najwybitniejszych geniuszy w historii medycyny. Zresztą Gerson wyleczył jego żonę z gruźlicy płuc, a sam Schwietzer pokonał dzięki tej terapii cukrzycę. „Był on nie tylko lekarzem, ale prawdziwym uzdrowicielem. Głęboko rozumiał podstawowe zasady nieprawdopodobnie złożonego i wspaniałego mechanizmu, jakim jest ludzkie ciało. (...) Na bazie jego olbrzymiej wiedzy i doświadczenia byliśmy bardzo często w stanie uleczyć, przywrócić życie i zdrowie tym, którzy już usłyszeli słowa wyroku: nieuleczalne” — pisze w swej książce Charlotte Gerson, która od kilkudziesięciu lat kieruje Instytutem Gersona w San Diego. Wyjaśnia, że przez ostatnie 50 lat środowisko, dieta, a co za tym idzie stan naszych organizmów tak bardzo się pogorszyły, że terapię trzeba było wzbogacić i przystosować do obecnych warunków. Ponadto z tego powodu, że pacjenci są dziś bardziej wyniszczeni niż osoby, z którymi miał do czynienia dr Gerson, powrót do całkowitego zdrowia zajmuje obecnie dwa lata, a nie jak za czasów jej ojca półtora roku. Tyle bowiem potrzebuje wątroba — kluczowy organ w uzdrawianiu ciała — na odbudowę swych funkcji. Na podstawie długoletnich doświadczeń z pacjentami i zgromadzonej w klinice dokumentacji Charlotte twierdzi, że wskaźnik sukcesów terapii Gersona w leczeniu śmiertelnych chorób znacznie przewyższa wyniki osiągane za pomocą konwencjonalnych metod leczenia. Należy jednak pamiętać, że terapia ta może się nie powieść z wielu powodów, np. sposobu wcześniejszego leczenia, gdy pacjent nie przestrzega wszystkich zasad terapii, gdy ma usunięty ważny organ.

Geniusz ujawniony

„Wielkie umysły zawsze narażają się na gwałtowne ataki miernoty” — powiedział Albert Einstein. Nikt tak jak Gerson nie doświadczył tej prawdy na sobie. Był niezwykłym intuicjonistą. Miał dar stawiania właściwych pytań we właściwym czasie i poszukiwania odpowiedzi z naukową precyzją. Ale jego sukcesy w leczeniu przypadków uznanych przez medycynę za beznadziejne nie spodobały się lekarskiemu establishmentowi. Pacjenci się do niego garnęli, a świat medyczny stosował ostracyzm. Krytykowano go już wcześniej, gdy na początku lat 20. Max Gerson przestrzegał przed skutkami palenia tytoniu — w tym czasie jego koledzy po fachu brali udział w kampaniach reklamowych koncernów tytoniowych, przekonując, że palenie jest nieszkodliwe, a wręcz służy zdrowiu.
Do genialnych odkryć doprowadziły Gersona męczące go migreny. Odwiedził gabinety wielu profesorów, ale nie uzyskał żadnej pomocy. Młodemu lekarzowi nie umieli też pomóc jego akademiccy nauczyciele. Sam przeczytał wszystko na ten temat, ale nie znalazł rozwiązania. Do czasu gdy w jego ręce wpadł artykuł o kobiecie wyleczonej z migren dzięki zmianie diety. Choć na studiach nigdy nie słyszał, że przewlekłe choroby mogą być związane z dietą, Gerson poszedł tym tropem, eksperymentując na sobie samym. Po kilku niepowodzeniach odkrył, że pozbawiona soli wegetariańska dieta pomaga w pokonaniu bólów i nudności. Włączył więc leczenie dietą do swej praktyki lekarskiej. Z powodzeniem — wszyscy tak leczeni pacjenci po 3-4 tygodniach zgłaszali ustąpienie migren. Jak długo trzymali się diety, tak długo byli wolni od uciążliwego bólu.
Kolejny przełom nastąpił, gdy jeden z pacjentów wrócił po miesiącu i oprócz zwalczenia migreny pochwalił się wyleczeniem gruźlicy skóry. Nawet sam Gerson nie chciał w to uwierzyć. „Przecież to choroba nieuleczalna!” — skomentował. Do tej pory medycyna akademicka stosowała jedną terapię dla jednej dolegliwości. Gerson nie mógł znaleźć powiązania między migreną a gruźlicą. A że wieści szybko się rozchodzą, swoich pacjentów przysłał do niego sceptyczny dr Ferdynand Sauerbruch, specjalista w dziedzinie gruźlicy z monachijskiej kliniki. Oznajmił, że jeśli terapia Gersona wstrzyma postępy uznanej za nieuleczalną choroby choćby u jednego jego pacjenta, uwierzy w jego metodę. Tymczasem terapia nie tylko wstrzymała proces chorobowy, ale z 450 pacjentów szpitala uniwersyteckiego w Monachium 446 zostało przez Gersona zupełnie wyleczonych! Sauerbruch dotrzymał słowa i opublikował wyniki w licznych pismach naukowych.
Zwalczenie gruźlicy skóry dało Gersonowi do myślenia. A co ze śmiercionośną gruźlicą płuc? Z chorobami nerek, kości, mózgu...? Gerson podjął wyzwanie i wszyscy jego pacjenci cierpiący na te choroby — w tym żona dr. Schweitzera — zostali wyleczeni. Okazało się też, że po zastosowaniu „diety migrenowej” zniknęły inne dolegliwości, w tym problemy z ciśnieniem, alergie, astma. Gerson zrozumiał, że poprzez zmianę diety nie leczył pojedynczej choroby; na terapię reagował układ metaboliczny i odpornościowy. A to znaczyło, że leczone było całe ciało. I że drzwi do leczenia „nieuleczalnych” chorób zostały otwarte.

Od migreny do raka

A mimo to Gerson uznał, że nie wie, jak leczyć raka. Tak odpowiedział pacjentce, która w 1928 roku wezwała go na wizytę domową. Kobieta przeszła operację z powodu raka przewodów żółciowych. Miała żółtaczkę i wysoką gorączkę. Znała sukcesy lekarza w leczeniu gruźlicy i błagała o pomoc. Gerson w końcu uległ. „Spróbowałem i około sześciu miesięcy później pacjentka była wyleczona! — napisał w swej książce pt. A Cancer Therapy: Results of Fifty Cases and the Cure of Advanced Cancer by Diet Therapy. — (...) Przysłała do mnie dwie kolejne osoby chore na raka z przerzutami w jamie brzusznej — również zostały wyleczone! Trzeci przypadek także został wyleczony! Spróbowaliśmy w trzech przypadkach i wszystkie trzy zakończyły się sukcesem!”.
Ale trudno mówić tu o paśmie sukcesów. Kolejne sześć przypadków w Wiedniu zakończyło się bowiem porażką. Gerson był zszokowany i zniechęcony. Ale próbował nadal. W Paryżu z siedmiu osób uratował trzy. Podczas wykładu wygłoszonego w 1956 roku w Escondido w Kalifornii wspominał przypadek Ormianki: „Musiałem działać wbrew całej rodzinie. W tej rodzinie było wielu lekarzy i miałem mnóstwo kłopotów. Tym niemniej w tym przypadku powiodło mi się. Miała ona odrastającego raka sutka. Za każdym razem rodzina narzekała, że pacjentka »tak bardzo podupadła«. Ważyła tylko 78 funtów [ok. 35 kg]. Została z niej skóra i kości i chcieli, bym podawał jej żółtka. Dałem jej trochę żółtka — rak odrósł. Potem nalegali, bym podawał jej mięso — surowe siekane mięso. Dałem jej i rak odrósł. Za trzecim razem chcieli, bym jej dawał trochę oleju. Dałem jej i rak odrósł po raz trzeci. Tym niemniej trzy razy byłem w stanie eliminować i leczyć tego raka. A wciąż nie miałem pojęcia, czym jest rak. Gdyby ktoś mnie zapytał o teorię, po prostu o to, co ja właściwie robię, musiałbym odpowiedzieć: doprawdy sam nie wiem”.
Już w Stanach Zjednoczonych, dokąd Gerson wyjechał z rodziną przed wybuchem drugiej wojny światowej, odkrył różnicę między chorującymi na choroby chroniczne a chorującymi na raka. Ci pierwsi mieli „zniszczoną, słabą wątrobę”, ci drudzy — „toksyczną wątrobę”. Gerson odkrył też, że chorzy na raka nie mogą całkowicie strawić pożywienia, przyswoić tłuszczów i olejów, a niestrawione resztki są przejmowane przez tkankę nowotworową i stają się jej pożywką. Po latach prób i błędów opracował doskonałą — zdaniem wielu — terapię, skuteczną nawet u śmiertelnie chorych pacjentów.
Gdy dr Gerson otworzył własną klinikę, trafiało do niego coraz więcej przypadków terminalnych. Z jednej strony inni pacjenci mogli obserwować, jak ratuje bardzo zaawansowane przypadki, z drugiej — jak wyznał w Escondido — „miałem nóż Amerykańskiego Towarzystwa Medycznego na gardle i na plecach. Miałem tylko terminalne przypadki. Gdybym ich nie uratował, moja klinika stałaby się umieralnią. Niektóre osoby były przynoszone na noszach. Nie mogły chodzić. Nie mogły już jeść. Było bardzo, bardzo trudno. Tak więc naprawdę musiałem opracować terapię, która pomagałaby w tych dalece zaawansowanych przypadkach”. Gerson pamiętał, że w gruźlicy i innych chorobach zwyrodnieniowych nie wolno leczyć objawów. Cały organizm musi być leczony. „Stopniowo doszedłem do wniosku, że najważniejszą częścią naszego organizmu jest przewód pokarmowy. Wszystko, co zjadamy, powinno być właściwie trawione; inne narządy przewodu pokarmowego powinny działać prawidłowo i pomagać w trawieniu do produktów końcowych, a jednocześnie usuwać wszystkie produkty odpadowe, wszystkie toksyny i trucizny, które muszą być usuwane, tak by nic nie gromadziło się w naszym ustroju. To właśnie — pomyślałem sobie — jest rzeczą najważniejszą w leczeniu gruźlicy. Tak samo musi być we wszystkich innych chorobach zwyrodnieniowych. I do dziś jestem przekonany, że rak nie wymaga »swoistego« leczenia. Rak  jest  chorobą zwyrodnieniową, a wszystkie choroby zwyrodnieniowe muszą być leczone tak, by najpierw odtruć cały organizm”.

Odsunięty
na margines

Wydawałoby się, że świat medyczny zareaguje entuzjastycznie na odkrycia i badania Maxa Gersona. Tak jak pacjenci — żywe świadectwa jego geniuszu. Tymczasem nabrano wody w usta. Choć Gerson napisał wiele artykułów i przesłał je do kilku pism medycznych, wszystkie zostały odrzucone pod różnymi pretekstami. Pacjentom pytającym o jego terapię w Stowarzyszeniu Lekarzy Amerykańskich nie udzielano wyjaśnień. Mimo że Gerson kilkakrotnie dostarczał dane uwierzytelniające wyniki swej terapii, a nawet prezentował pacjentów przed Radą Lekarzy Nowojorskiego Stowarzyszenia Lekarskiego, ta nie upubliczniła swoich wniosków, choć Max Gerson o to zabiegał. Młodzi lekarze, którzy zafascynowani osiągnięciami Gersona zgłaszali się do niego na staż, by nauczyć się zasad terapii, otrzymywali pogróżki o wykluczeniu ze stowarzyszeń lekarskich, co wiązało się z niemożnością prowadzenia własnej praktyki.
W latach 40. Stany Zjednoczone wydały wojnę chorobom nowotworowym. Dr Max Gerson również włączył się w ten nurt, zyskując poparcie kilku senatorów. W 1946 roku przedłożył komisji senackiej powołanej do walki z chorobą nowotworową materiał dowodowy potwierdzający skuteczność jego metody, zawierający treść przesłuchania pięciu świadków — osób z zaawansowanym stadium raka, odesłanych do domu przez bezradną służbę zdrowia i wyleczonych metodą Gersona. Niestety, z uwagi na silne lobby niechętne Gersonowi jego terapia nie znalazła się w gronie usankcjonowanych metod leczenia raka w USA. Jak pisze jego córka, materiały dowodowe dostarczone przez jej ojca Kongresowi zostały usunięte z oficjalnych dokumentów, wbrew wszystkim regułom zabraniającym takich praktyk.
Odcięty od możliwości publikacji swych prac w naukowych periodykach Gerson zebrał wszystkie materiały i napisał swoją ostatnią książkę — medyczny testament: A Cancer Therapy: Results of Fifty Cases (Leczenie raka. Wyniki 50 przypadków). Jej rękopis tuż przed ukończeniem został skradziony. Gerson przed śmiercią w 1959 roku mozolnie odtworzył całość, ale sam był w ciągu tej pracy dwukrotnie truty. Niestety, za drugim razem skutecznie. Mimo przeciwności losu terapia przetrwała dzięki książce oraz grupie wolontariuszy, utworzonej początkowo przez kilkoro wyleczonych pacjentów. Nieco później Charlotte Gerson podejmuje dzieło swojego ojca i zakłada Instytut Gersona w San Diego, powstaje również Klinika Gersona w Meksyku. Dwa lata temu jej filię otworzono w Europie — na Węgrzech.
Smutne to, że wciąż świat medyczny nie bierze pod uwagę prostej, skutecznej i naturalnej terapii raka. Studenci medycyny nie są uczeni o kolosalnej roli diety, witamin, biopierwiastków i innych substancji roślinnych w procesach zdrowienia, bo świat akademicki kładzie nacisk na terapie farmakologiczne — nie tak skuteczne w chorobach przewlekłych i szkodliwe dla organizmu. Tak jak przed laty, tak i dziś lekarzom planującym szkolenie w meksykańskiej Klinice Gersona „odradza się” to, tłumacząc, że złamałoby to rozwój ich kariery lekarskiej, przyznaje Charlotte Gerson. To wyjaśnia jej zdaniem, dlaczego tak mało lekarzy jest przeszkolonych w zakresie terapii Gersona. Niektóre prawa krajowe, jak np. amerykańskie, zabraniają używania naturalnych terapii w leczeniu raka. Dlatego wiele klinik stosujących terapię naturalną musiało przenieść się poza granice USA.
W kolejnym numerze szczegóły terapii Gersona.     
Katarzyna Lewkowicz-Siejka
 Znaki Czasu