czwartek, 12 września 2013

CZY WIERZĄCY NAUKOWIEC MOŻE BYĆ DOBRYM NAUKOWCEM ?

  ch
Fundament pod współczesną naukę położyli naukowcy, którzy wierzyli w Boga Stwórcę i biblijne prawdy Zgłębianie nauki może być jednym z najbardziej interesujących i wartościowych doświadczeń w życiu. 
 Jednak zajmujący się nauką chrześcijanie mogą czasami spotkać się z niezrozumieniem ze strony nauczycieli i innych badaczy, twierdzących, że tylko niewykształceni i niezaznajomieni z odkryciami biologii, geologii, archeologii i astronomii nadal mogą wierzyć, że historyczne sprawozdania Biblii są prawdziwe. Zapewniam was, że spotykałem wybitnych naukowców, którzy nie tylko wierzą w cuda opisane w Biblii, ale twierdzą również, że prawdy objawione w Słowie Bożym pomogły im osiągnąć sukces w życiu prywatnym i karierze naukowej. W rzeczywistości to chrześcijańscy naukowcy pomogli mi poznać Jezusa, Zbawiciela. Pozwólcie, że podzielę się moim doświadczeniem.
Rozpocząłem karierę jako fizyk stażysta w BHP Central Research Laboratories w Australii (obecnie największa na świecie firma górnicza, BHP już w latach 60. była czołowym producentem stali na południowej półkuli). Zostałem przydzielony jako asystent nowo przybyłego naukowca, który właśnie ukończył podoktoranckie studia w Imperial College w Londynie i był zdobywcą złotego medalu uniwersyteckiego. Prowadził skrupulatnie zapiski. Każda strona w jego dziennikach była numerowana. Wszystkie wyniki musiały być udokumentowane. Sprzęt musiał być dokładnie skalibrowany, a wzorzec porównawczy — regularnie porównywany z wzorcem podstawowym. Nauczył mnie nie tylko technik wykonywania pierwszorzędnych badań, ale... opowiedział o Jezusie.
Wówczas byłem chrześcijaninem tylko z nazwy, a we wszelkich formularzach określałem się jako metodysta. Ponieważ mój przełożony był chrześcijaninem i chciał, abym został zbawiony, nakłaniał mnie do przeczytania książki C.S. Lewisa Chrześcijaństwo po prostu, co zresztą uczyniłem. Styl życia tego naukowca ostro kontrastował z tym, jak żyli inni pracownicy naszej sekcji, którzy także byli absolwentami tak prestiżowych uczelni jak Uniwersytet Cambridge czy Instytut Technologii w Massachusetts. Wielu albo nałogowo paliło, albo zbyt często zaglądało do kieliszka. Kiedy byłem jeszcze nastolatkiem, podjąłem decyzję, że nigdy nie będę ani palił, ani pił. Dostrzegając oczywistą pustkę w życiu tych naukowców, którzy często szczycili się swoimi pijaństwami, i porównując to z pozytywnym wzorcem mojego chrześcijańskiego mentora, zacząłem na poważnie zadawać sobie pytania: Czy osobowy Bóg rzeczywiście istnieje? Jak mogę Go poznać?
W trakcie studiów zmieniłem specjalizację z fizyki i matematyki na chemię, a na ostatnim roku wybrałem projekt, który miał być nadzorowany przez szefa wydziału chemii. Pracując dla tego profesora, autora międzynarodowych publikacji, dowiedziałem się, że on także jest chrześcijaninem. Za każdym razem, gdy odwiedzałem jego pokój, byłem witany szczerym uśmiechem i zawołaniem: „Wejdź, proszę, Janie. Co mogę dla ciebie zrobić?”. Często po tym padał jakiś humorystyczny komentarz w stylu: „Znalazłeś już dziewczynę?”. Zawsze potrafił znaleźć dla mnie czas i wspierać moje naukowe pomysły, dając mi przy tym wskazówki, które „mógłbym wziąć pod uwagę”. Profesor ten, który był również znany z pozytywnego nastawienia i zainteresowania ludźmi, dał mi wiele wsparcia, dzięki któremu osiągnąłem najlepszy wynik na roku i zostałem wyróżniony prestiżową nagrodą.
Tuż po zakończeniu studiów postanowiłem zacząć chodzić do kościoła. Wybrałem pobliski Kościół Adwentystów Dnia Siódmego, ponieważ kiedy dziewięć lat wcześniej zmarł mój ojciec, pewien dentysta, będący członkiem tego Kościoła, był dla naszej rodziny bardzo pomocny. Ponieważ wiedział on, że zajmuję się nauką, podarował mi bardzo drogi suwak logarytmiczny (używano takich, zanim powstały kieszonkowe kalkulatory). Poszukałem informacji o szabacie w encyklopedii i odkryłem, że biblijny szabat przypadał w sobotę, dlatego też wiedziałem, że to właśnie ten dzień jest właściwy, aby chodzić do kościoła i wielbić Boga. Wystąpiłem o przyznanie absolwenckiego stypendium naukowego i pamiętam, że w swojej pierwszej modlitwie prosiłem Boga, aby pomógł mi je otrzymać. Kilka miesięcy później otrzymałem pozytywną odpowiedź, kiedy przyznano mi Tioxide Reaserch Fellowship — najwyższe stypendium w dziedzinie chemii przyznawane wówczas w Australii. Nadal uczęszczałem do kościoła w soboty, a już 18 miesięcy później przyjąłem Jezusa jako swojego Zbawiciela i zostałem ochrzczony.

Precyzyjność Biblii

Patrząc na te doświadczenia z perspektywy 40 lat, oddaję Bogu cześć za to, jak pokierował moim życiem. Nie tylko doświadczyłem osobiście wielu pozytywnych odpowiedzi na modlitwy i cieszyłem się, dzięki zasadom biblijnym, doskonałym zdrowiem, ale również poznałem archeologiczne dowody przemawiające za historyczną precyzyjnością Biblii i przeprowadziłem badania dowodzące spełnienia się biblijnych proroctw. Dowiedziałem się również, że wielu naukowców, którzy stworzyli podwaliny współczesnej nauki, było wierzącymi w Biblię chrześcijanami. Do takich pionierskich postaci można zaliczyć: Izaaka Newtona, Roberta Boyle’a, Jana Keplera, Karola Linneusza, Michaela Faradaya, Samuela Morse’a, Charlesa Babbage’a, Matthew Maury’ego, Jamesa Joule’a, Louisa Pasteura, George’a Mendela, Lorda Kelvina, Josepha Listera, Jamesa Clerka Maxwella i Johna Ambrose Fleminga. Dla przykładu Maury, pionierski oceanograf, uważał, że Biblia może służyć jako przewodnik do zrozumienia natury. Po przeczytaniu Psalmu 8,8, który mówi o szlakach mórz, zaczął poszukiwać tych ścieżek, odkrywając prądy morskie i wiele więcej.
Czołowy filozof Lynn White, który nauczał na Uniwersytecie Princeton, Stanfordzie i Uniwersytecie Kalifornijskim, odkrył, że to dominacja chrześcijańskiej ideologii w średniowiecznej Europie Zachodniej stworzyła warunki dla rozwoju nauki właśnie w tym regionie, a nie w innych częściach świata, gdzie przeważały niechrześcijańskie kultury. Nauka nie mogła dobrze rozwijać się w tych regionach, gdyż obawiano się urazić miejscowych bogów albo poszukiwano znaków i celu w naturze. W ramach chrześcijańskiego światopoglądu brytyjski naukowiec i filozof Francis Bacon z sukcesem zaproponował, aby naukowcy pracowali razem dla zrozumienia mechanizmów działania natury i dzięki temu przyczynili się do poprawy sposobu życia ludzi. Francuski matematyk Rene Descartes wierzył, że matematyczny porządek we wszechświecie stworzył Bóg. Zaproponował, aby zacząć badać szczegółowo mniejszcze części natury, następnie połączyć je ze sobą matematycznie i w ten sposób odkryć prawa rządzące całym wszechświatem. W taki sposób powstała idea redukcjonizmu. Kiedy Izaak Newton, oddany chrześcianin i znawca Biblii, odkrył rachunek różniczkowy i całkowity, otworzyło mu to drogę do wyjaśnienia wielu praw fizyki, które znamy dzisiaj (na przykład praw ruchu i grawitacji). Dlatego można powiedzieć, że naukowcy, którzy wierzyli w Boga Stwórcę i biblijne prawdy, stworzyli podstawy współczesnej nauki, co pozwoliło następnym generacjom naukowców rozwinąć technologie, z których dzisiaj korzystamy.
Kiedy myślę o całej wiedzy, jaką zdobyłem przez lata, uświadamiam sobie, że to ci, którzy nie czytali i nie przyjęli prawd Biblii, są w istocie ignorantami. Wszystkie cechy charakterystyczne dobrego naukowca, takie jak uczciwość, przywiązanie do szczegółów, pokora, zdolność dostrzegania pomyłek, dociekliwość, chęć poszukiwania i odkrywania prawdy, troska o innych i środowisko, są związane z biblijnym światopoglądem chrześcijan albo nawet z niego wynikają.

Problem ewolucji

To, co nieustannie mnie zadziwia, to powszechne akceptowanie teorii ewolucji jako wyjaśnienia sposobu powstania życia, mimo że do tej pory nie ma pewnych dowodów, które by ją wspierały. Biofizyk Lee Spetner, który przez wiele lat uczył teorii informacji na Uniwersytecie Johna Hopkinsa, wskazuje, że nie ma żadnych dowodów na to, że przypadkowe mutacje mogą doprowadzić do powstania określonych informacji genetycznych, a na gruncie teorii prawdopodobieństwa jest to niemożliwe. Nie ma także znanego mechanizmu, który tłumaczyłby, jak żywa komórka mogła powstać z nieżywych molekuł.
W swojej ostatniej książce profesor Uniwersytetu Oxfordzkiego i ateista Richard Dawkins daje jeden przykład, który jak twierdzi, jest dowodem przypadkowego powstania nowych informacji genetycznych. Ten przykład odwołuje się do pracy Richarda Lenskiego i jego zespołu badaczy, działających przy wydziale mikrobiologii i genetyki molekularnej na Uniwersytecie Michigan. Jednakże Lenski i jego współpracownicy wcale nie są pewni mechanizmu, który powoduje zmiany w informacji genetycznej, a dwa możliwe mechanizmy zaproponowane przez badaczy wymagają już wcześniej istniejących informacji genetycznych. Innymi słowy, największy na świecie propagator ewolucjonizmu Richard Dawkins nie dał ani jednego przykładu popartego naukowym dowodem na wsparcie ewolucyjnego mechanizmu, który miałby doprowadzić do powstania pierwszego oka, pierwszych nóg zaopatrzonych w stawy, pierwszych piór i wielu innych nowych genetycznych informacji typowych dla różnych istot żyjących.
Czołowi edukatorzy przyznają, że nadal nie jest znany mechanizm wyjaśniający, jak powstają nowe informacje genetyczne. Pozostaje to jednym z głównych celów badań naukowych w biologii. Na jednej z powszechnie respektowanych internetowych stron naukowych czytamy: „Biolodzy nie debatują nad tymi wnioskami [że wielu biologów wierzy w ewolucję życia na ziemi]. Starają się raczej ustalić, w jaki sposób doszło do ewolucji, a to nie jest łatwe zadanie”1.
Przez lata spotykałem wielu czołowych naukowców, którzy uświadomili sobie, że dostępne obecnie dowody naukowe wyraźnie przemawiają za biblijną wersją procesu powstania tego wszystkiego, co nas otacza. Niedawno dowiedziałem się, że były genetyk Uniwersytetu Cornell John Sanford, wynalazca pistoletu genowego wykorzystywanego w inżynierii genetycznej, został kreacjonistą, wierzy w sześciodniowy cykl stworzenia, dzięki naukowym dowodom wykazjącym, że ludzkie DNA pogarsza się w zaskakującym tempie, co wskazuje z kolei, że nie może mieć milionów lat.
Nauka jest badaniem stworzenia Bożego. Obejmuje obserwowanie natury i wykonywanie eksperymentów, dzięki którym możemy poznać, jak najlepiej korzystać z Jego dzieła. Jako chrześcijanie czytający Słowo Boże dysponujemy dodatkowymi informacjami pochodzącymi od samego Stworzyciela. Apostoł Paweł przypomina nam, że jesteśmy dziełem Boga, „stworzonym w Chrystusie Jezusie do dobrych uczynków, do których przeznaczył nas Bóg, abyśmy w nich chodzili”2. Czy chrześcijanin może być dobrym naukowcem? Wam pozostawiam ocenę.            
dr John F. Ashton

1 Evolution 101, „The Big Issues”, http://evolution.berkeley.edu/evosite/evo101/
VIIBigissues.shtmL. 2 Ef 2,10.

[Autor ponad 30 lat piastował naczelne stanowiska na uczelniach wyższych i w centrach naukowych. Opublikował ponad sto naukowych artykułów i wiele książek. Obecnie pracuje na Uniwersytecie Newcastle w Australii, a także jako dyrektor naukowy w Sanitarium Health Food Company. Przedruk za zgodą z „College and University Dialogue” 3/2012, s. 5-7].
Znaki Czasu 2013 r.

M 

KTO WYMYŚLIŁ WOLNOŚĆ RELIGIJNĄ

Twierdzi się, że Pismo Święte nie mówi nic o koncepcji wolności religijnej i że sformułowano ją dopiero w okresie oświecenia w reakcji na kościelną nietolerancję, fanatyzm i prześladowania na tle religijnym.
popularny i niestety niebezpodstawny pogląd. Historia zna wiele przypadków nad-
użyć w sferze religijnej, prześladowania inaczej wierzących. Prześladowali nawet prześladowani. Czy jednak twierdzenia te są prawdą w odniesieniu do autentycznego chrześcijaństwa?
Na długo przed oświeceniem, bo już na początku III wieku n.e., wyrażenia libertas religionis użył Tertulian (160-220), według którego ograniczenia w kwestiach religijnych należało odrzucić, a chrześcijaństwo powinno w naturalny sposób prowadzić do osobistej wolności religijnej1. Był to czas prześladować chrześcijan w cesarstwie rzymskim. Zakończyło je wydanie w 313 roku edyktu tolerancyjnego zwanego mediolańskim. Jednak już kilkadziesiąt lat później, gdy chrześcijaństwo stało się religią państwową, władze kościelne same usankcjonowały prześladowanie heretyków.
Ewangelie kilka razy wspominają o wolności, ale raczej w sensie duchowym od mocy grzechu, niż jakimkolwiek innym sensie2. Czy to znaczy, że Jezus nie popierał wolności religijnej? Spójrzmy na czasy Jezusa oraz porównajmy zasady, na jakich opiera się wolność religijna z Jego życiem i nauczaniem.
W I wieku n.e. nikt jeszcze nie próbował definiować wolności religijnej. Nie oznacza to jednak, że ludziom nie wolno było zmieniać religii. Rzym w zasadzie tolerował większość religii. Z chrześcijanami było inaczej. Od samego początku musieli znosić prześladowanie ze strony żydowskich braci. Władze rzymskie nierzadko nawet chroniły przed nimi chrześcijan. Jednak później Rzym zaczął prześladować chrześcijan, bo nie chcieli uczestniczyć w kulcie cesarza.
Dziś uznaje się, że wolność religijna przysługuje każdemu człowiekowi i obejmuje wolność zmiany religii czy wierzeń oraz wolność manifestowania swojej religii czy wierzeń w nauczaniu, praktykowaniu, nabożeństwie i zwyczajach, czy to indywidualnie, czy w społeczności z innymi3. Podstawą tak zdefiniowanej wolności religijnej jest zasada osobistej wolności wyboru.

Ewangelia
wolności wyboru

Jezus zaś popierał wolność wyboru. Według Niego służenie Bogu i oddawanie Mu czci jest kwestią przekonania i wyboru. Nawet On sam stanął przed takim wyborem. Szatan kusił Go dobrami tego świata w zamian za uznanie swojej wyższości. Jezus odrzucił te pokusy. Dokonał wyboru. Postanowił być posłuszny Bogu4. Krótko przed ukrzyżowaniem znowu był kuszony, by ratować swe życie oraz uniknąć męki. I tę pokusę odrzucił, wybierając posłuszeństwo Bogu bez względu na koszt5. Skoro Bóg nie przymusił swego Syna do posłuszeństwa, zostawiając Mu wolność wyboru, dlaczego miałby do tego przymuszać ludzi? Nie ma miłości bez wolności wyboru.
Wiele ewangelicznych epizodów świadczy o tym, że Jezus nikogo do przyjęcia Jego nauczania nie zmuszał oraz że był przeciwny wszelkiemu przymusowi w religii. Gdy pewna Greczynka błagała Go, by uzdrowił jej córeczkę, nie postawił jej warunku, że najpierw musi się stać Jego wyznawczynią6. W rozmowie z Samarytanką nie spierał się z nią, czyja religia jest właściwa. Z szacunkiem wysłuchał jej zdania i podzielił się z nią własnym przesłaniem, bez przymusu i nękania7. Gdy innego razu Jego uczniowie w przypływie fanatyzmu chcieli prosić Boga o zniszczenie pewnej wioski za nieokazanie Jezusowi należnej gościnności, Jezus skarcił ich, mówiąc: „Nie wiecie, jakiego ducha jesteście”8. Nietolerancja i przemoc religijna nie były i nie są częścią nauczania Jezusa.
Ludzie mieli możność swobodnego wyboru od samego początku. Drzewo wiadomości dobrego i złego zostało zasadzone w Edenie między innymi po to, by Adam i Ewa mieli realną możliwość wyboru posłuszeństwa swojemu Stwórcy9. Gdy wieki później Izraelici wchodzili z Jozuem do Ziemi Obiecanej, ten powiedział do nich: „Wybierzcie sobie dzisiaj, komu będziecie służyć (...). Lecz ja i dom mój służyć będziemy Panu”10.
Wolność wyboru jest darem Bożym. Jezus też z niego korzystał. Gdy nadszedł duchowy kryzys i Jego uczniowie zaczęli Go opuszczać, ostatnim dwunastu zadał proste pytanie: „Czy i wy chcecie odejść?”11. Zostawił im wolność wyboru. Nikogo nie zmuszał do bycia Jego uczniem. Ale też nigdy nie był neutralnym obserwatorem tego typu wyborów. Dlatego wezwał bogatego młodzieńca, by poszedł za Nim12. Modlił się za swoich uczniów, by pozostali wierni13. Był zasmucony, gdy mieszkańcy Jerozolimy odrzucili Go14. Polecił swoim uczniom iść i głosić dobrą nowinę wszystkim i wszędzie15. Jednak pomimo swojej gotowości kierowania ludzi ku właściwym wyborom Jezus nigdy nikogo do niczego nie zmuszał. Nie głosił z mieczem w jednej ręce, a krzyżem w drugiej. Nie polecił swoim uczniom burzyć pogańskich świątyń.

Prześladowania
i dyskryminacja

Jedną z największych tragedii w dziejach chrześcijaństwa było usprawiedliwianie religijnych prześladowań i tzw. świętych wojen. Zaczęło się na początku V w. od Augustyna (354-430), jednego z największych starożytnych teologów. Niewłaściwie interpretując przypowieść Jezusa o uczcie weselnej, usprawiedliwiał prześladowania heretyków. Gospodarz urządził przyjęcie weselne dla syna i zaprosił przyjaciół. Jednak ci odrzucili zaproszenie. Upokorzony wysłał sługę na ulice i drogi, by zapraszał wszystkich, których napotka, a nawet, by napotkanych „przymuszał”16. To greckie słowo anagkazo można przetłumaczyć jako ‘ograniczać’ lub ‘przymuszać’, nie musi jednak oznaczać przymuszania jedynie siłą, ale także perswazją17. I choć Jezus nie zmuszał ludzi do uwierzenia w Niego i raz po raz uczył apostołów, by unikali konfliktów i nie mścili się za doznane krzywdy18, Augustyn uznał, że władze kościelne mogą przymuszać heretyków do przyjęcia prawdy. Jego poglądy utorowały drogę późniejszej inkwizycji.
Dzisiaj żyjemy w innym świecie — Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, konstytucji uznających wolność religijną. W Europie prześladowani na tle religijnym mogą nawet odwołać się do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, a kraj uznany winnym podlega sankcjom.
Prześladowania i dyskryminacja na tle religijnym nadal się jednak zdarzają. Jak na nie reagować? Po pierwsze, według słów Jezusa prześladowania, choć nie są same w sobie dobre, ostatecznie niosą jakąś „korzyść”: „Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie z powodu sprawiedliwości, albowiem ich jest Królestwo Niebios. Błogosławieni jesteście, gdy wam złorzeczyć i prześladować was będą (...) ze względu na mnie! Radujcie i weselcie się, albowiem zapłata wasza obfita jest w niebie (...)”19. Nie oznacza to jednak, że prześladowania należy prowokować. Jezus zalecał raczej ich unikanie: „Gdy was prześladować będą w jednym mieście, uciekajcie do drugiego”20. Samych zaś prześladowców nakazywał... miłować: „Miłujcie nieprzyjaciół waszych i módlcie się za tych, którzy was prześladują”21. Naśladowcy Chrystusa powinni też umieć korzystać z przysługujących im praw. Tak czynił apostoł Paweł. Gdy jego prawa nie były szanowane, reagował, korzystając ze swojego rzymskiego obywatelstwa22.
Uczniowie Jezusa powinni znać swoje prawa i obowiązki. W wielu krajach wolność religijna jest chroniona prawem. Czasami należy władzy o tym przypominać. Nietolerancja i prześladowanie są produktem grzechu i przeczą ludzkiej godności. Przymus jest przeciwny przesłaniu Chrystusa, które szanuje wolność wyboru. Dlatego pragnę mieć wolność wyboru mojej religii i muszę szanować taką samą wolność innych osób. Pragnę się dzielić moją religią z innymi i wierzę, że inni także powinni mieć taką możliwość. Nie akceptuję zmuszania ludzi do porzucenia czy zachowania religii wbrew ich woli, dyskryminacji ze względu na wierzenia, gwałcenia sumień, przemocy wobec niewinnych. Te wartości są zawarte w pakiecie mojej chrześcijańskiej wiary, wiary Jezusa.   
John Graz

1 Zob. Roland Minnerath, „Tertullien precurseur du droit a la liberte de religion”, Mediterranees, Moyen Age chretien et Antiquite, L’Harmattan, nr 18-19, 1999, s. 33-43. 2 Zob. J 8,36. 3 Art. 18 Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka ONZ z 10.12.1948. 4 Zob. Mt 4,1-10. 5 Zob. Mk 14,32-41. 6 Zob. Mk 7,24-30. 7 Zob. J 4,7-42. 8 Zob. Łk 9,51-56. 9 Zob. Rdz 2,16-17.
10
 Joz 24,15. 11 J 6,67. 11 J 13,27. 12 Zob. Mk 10,17-22. 13 Zob. J 17,6-25. 14 Zob. Łk 13,34-35. 15 Zob. Mt 28,19-20. 16 Łk 14,23. 17 Zob. The Expositors Bible Commentary, red. Frank E. Gaebelein, t. 7, Grand Rapids 1984, s. 978. 18 Zob. Mt 5,43-47; 6,14-15; 7,1-5; 10,14. 19 Mt 5,10-12. 20 Mt 10,23. 21 Mt 5,44-45. 22 Zob. Dz 16,37.39; 22,25.29.

[Autor jest sekretarzem generalnym Międzynarodowego Stowarzyszenia Wolności Religijnej (IRLA). Artykuł jest skrótem rozdziału z książki Freedom and Faith].

 Znaki Czasu wrzesień 2013 r.

czwartek, 5 września 2013

KONTROWERSJE WOKÓŁ WEGETARIANIZMU

John A. Scharffenberg jest doktorem nauk medycznych, profesorem dietetyki, był szefem Katedry Żywienia Człowieka Uniwersytetu Loma Linda. Uczestniczył w badaniach żywieniowych prowadzonych na zlecenie rządu amerykańskiego, współpracował z Narodowym Instytutem Zdrowia (NIH), Departamentem Zdrowia Stanu Kalifornia i Centrum Kontroli Chorób (CDC). Jest autorem wielu książek, artykułów, seminariów, programów żywieniowych.
„ZNAKI CZASU”: Nauce nie można w pełni wierzyć, bo dziś może udowodnić wszystko i raz po raz jesteśmy zarzucani sprzecznymi danymi — taką opinię wyraził profesor Zygmunt Baumann, światowej sławy socjolog. Szczególnie widoczne jest to w dziedzinie żywienia...

JOHN A. SCHARFFENBERG: W nauce niczego nie można dowieść na sto procent. Nie poświęca się dużo pieniędzy na badanie drobniejszych spraw, więc tu można uzyskiwać różne wyniki. Ale w zasadniczych kwestiach nauka jest zgodna. Są to kosztowne badania — mówimy o milionach ludzi, których trzeba prawidłowo porównać. I to jest jasne. Nikt nie powie, że palenie jest zdrowe. Albo: leż w łóżku i nie ćwicz.

A czy naukowcom pracującym dla koncernów można wierzyć?

To nie jest kwestia zaufania, tylko tego, co wykazują dane. Te dane muszą być potwierdzone przez innych naukowców. Największe badania finansuje rząd. Ale jeśli jest taka komisja, która twierdzi, że należy brać statyny na obniżenie cholesterolu, a my się dowiadujemy, że połowa członków tej komisji bierze łapówki, to oczywiście my taką decyzję podważamy. Ale mamy też poważne naukowe dowody przeciwne ich zaleceniom: tylko jedną na tysiąc osób uratuje się w ten sposób przed zawałem. To znaczy, że dla 999 osób ten lek nie ma żadnego efektu. Jeśli każdy brałby taki lek, jak oni chcą, to w USA byłoby o trzy miliony więcej cukrzyków, bo to jest efekt uboczny tych leków.

To jak to się dzieje, że mimo tych naukowych danych lekarze wciąż przepisują statyny, a pacjenci wciąż takie leki zażywają?

To zależy od lekarza — jak jest wykształcony. Często jest tak, że to, co odkryjemy w Stanach Zjednoczonych, na przykład do Serbii dotrze za pięć lat. Mam tam znajomego kardiologa, specjalistę w zakresie ultrasonografii, który zawsze mnie prosi, bym drogą mailową przekazywał mu nowe informacje, by nie musiał tych pięciu lat czekać. [śmiech]

Swój udział w tym mają też zapewne przedstawiciele handlowi koncernów farmaceutycznych, którzy składają wizyty lekarzom i przekonują do przepisywania pewnych leków. Jest to negatywnie odbierane przez społeczeństwo.

W USA też to ma miejsce. Tacy przedstawiciele informują lekarzy o nowym produkcie na rynku. Ale lekarz powinien być bardzo ostrożny i nie akceptować wszystkiego, co oni mówią. Podstawowy problem jest taki, że przeciętny lekarz nie ma czasu, żeby sprawdzić to wszystko w literaturze fachowej. Mój syn jest lekarzem rodzinnym. Gdy przeczyta jakiś artykuł, jest pewny, że to jest ostateczna odpowiedź. Ale powinno się przeczytać wszystkie publikacje na dany temat i je „zbilansować”. Kto ma na to czas? Dlatego tworzy się grupy ekspertów, którzy cyklicznie spotykają się z lekarzami i przekazują im nowości.

Walka na badania i argumenty toczy się też w stosunku do rynku zdrowej żywności. Ja chciałabym się skupić na jednym tylko aspekcie — diecie bezmięsnej, która przez jednych naukowców jest polecana, a przez innych atakowana. Amerykański lekarz dr Stephen Byrnesswoim krytycznym artykule napisał, że ponieważ miał do czynienia z wieloma wegetarianami, zna „w pełni niebezpieczne efekty diety pozbawionej zdrowotnych produktów pochodzenia zwierzęcego”. Czy dieta wegetariańska jest niebezpieczna?

Naukowe organizacje są zgodne: dieta wegetariańska jest bardzo dobrą dietą. Wydawnictwo Uniwersytetu Oxfordzkiego opublikowało książkę doktora Gary’ego Frasera na temat diety wegetariańskiej. On napisał, że w ogólnej populacji tylko 20 proc. mężczyzn dożyje wieku 85 lat i więcej, natomiast ten sam wiek osiągnie 49 proc. mężczyzn wegetarian. Te dane pochodzą z czołowego na świecie naukowego wydawnictwa. Mamy bardzo dużo takich danych, które pomagają to udowodnić. Oczywiście można źle się odżywiać na diecie wegetariańskiej, ale wiemy, że większość diet mięsnych to diety niekorzystne dla zdrowia — większość, a nie tylko kilka. Dam taki przykład. W styczniu tego roku w American Journal of Clinical Nutrition opublikowano badanie — tzw. Epic-Oxford Study. Przebadano 45 tys. osób i stwierdzono, że u wegetarian występuje o 32 proc. niższe ryzyko chorób serca. Jest naprawdę bardzo dużo dobrych naukowych badań potwierdzających korzyści tej diety, więc zalecają ją Światowa Organizacja Zdrowia, Amerykańskie Towarzystwo Kardiologiczne, Europejskie Towarzystwo Kardiologiczne. Mówią: jedz więcej owoców i warzyw, większość produktów w diecie ma pochodzić z roślinnych źródeł, zamień mięso strączkowymi. To mówią naukowcy, choć to brzmi jak adwentystyczne poselstwo zdrowia. [śmiech]

Ponoć nie ma diety, która byłaby dobra dla wszystkich. Karierę robi termin „biochemiczny indywidualizm”. Czy jego autor doktor Roger Williams, biochemik żywieniowy, ma rację, mówiąc, że wymagamy odmiennych składników odżywczych w zależności od genetycznej konstrukcji, a nawet rasy?

Nie ma na to dowodów naukowych.

Według wspomnianego dr. Byrnesa diety roślinnej nie wolno stosować przez całe życie, „ponieważ są witalne składniki odżywcze, które znajdują się wyłącznie w pożywieniu pochodzenia zwierzęcego, które musimy przyjmować, aby zachować optymalny stan zdrowia”.

A jakie to składniki?

Ja znam tylko jeden — witaminę B12.

To prawda. To jest jedyny taki składnik. Ale nie musimy przyjmować go z mięsa. Można przyjmować suplement lub pić mleko sojowe wzbogacane w witaminę B12.

Ale czy to nie jest argument przeciwko wegetarianizmowi jako naturalnemu sposobowi żywienia ludzi?

To nie jest argument. Nawet osoby na diecie mięsnej mają niedobory B12. Połowa populacji powyżej 50. roku życia ma niedobory tej witaminy, a także osoby z pewnym rodzajem anemii, bo jej nie przyswajają. Pamiętajmy, że mięso ma deficyty, jeśli chodzi o składniki odżywcze — nie ma węglowodanów. A organizm potrzebuje więcej węglowodanów niż białka i tłuszczów razem wziętych. Mięso i produkty pochodzenia zwierzęcego nie mają błonnika, a my go bardzo potrzebujemy.

Czy wegetarianie powinni się obawiać niedoborów witaminy D? Jej pełna złożona forma (D3) znajduje się tylko w tłuszczach zwierzęcych. Rośliny zawierają witaminę D2 — ponoć nie tak efektywną jak ta pochodzenia zwierzęcego.

Dr Michael F. Holick z Bostonu, który jest odpowiedzialny za laboratorium witaminy D, i endokrynolog dr Heaney to osoby, które najwięcej wiedzą o witaminie D. Obaj twierdzą, że D2 jest tak samo dobra jak D3, jeśli codziennie spożywa się jej małe dawki. Ale problem jest innego rodzaju — tak naprawdę witaminę D jest ciężko uzyskać z jakiegokolwiek pożywienia. Potrzebne jest do tego światło słoneczne.

Ale konieczne do tego promienie UVB pojawiają się tylko w pewnych porach dnia na określonych szerokościach geograficznych i w określonych porach roku. Czy wegetarianin z Europy Północnej ma szanse na dobry poziom witaminy D w organizmie?

A czy osoba jedząca mięso będzie miała taką szansę? To nie ma nic wspólnego z dietą. Z pożywienia nie możemy jej łatwo dostarczyć organizmowi. Albo ją mamy dzięki słońcu, albo nie. Z uwagi na szerokość geograficzną podejrzewam, że połowa populacji w Polsce ma niedobór witaminy D.
Obecnie bardzo dużo pieniędzy wydaje się na badania nad witaminą D. Gdyby miała ona związek tylko z kośćmi, tak byśmy się nie przejmowali, ale niedobór witaminy D zwiększa ryzyko nowotworów, chorób serca, nadciśnienia, cukrzycy obu typów. W związku z tym prowadzimy szeroko zakrojone badania. Ja przyjmuję suplement witaminy D, ponieważ z uwagi na wiek mam jej niedobór — moja skóra nie pracuje już dobrze, wątroba, nerki. Ale mam kolegę lekarza, który buduje dom i przebywa całe dnie na słońcu — a on też nie ma odpowiedniego poziomu witaminy D i tego nie potrafimy obecnie zrozumieć. Dlatego tyle inwestuje się w te badania.

Zalecana dzienna dawka witaminy D wynosi 400 IU. Badania dr. Westona Price’a mówią o potrzebie 4000 IU dziennie, a nie 400!

400 to już nieaktualna norma. Podniesiono ją do 600 IU dla osób do 70. roku życia, a powyżej tego wieku — 700 IU. Jednak dr Holick i dr Heaney, z którymi rozmawiałem o tym, zalecają 1000 IU. Ale uważam, że to kwestia indywidualna — jeden potrzebuje więcej witaminy D, drugi mniej. Dlatego zalecam wykonanie badań i uzależnienie dawki od jej poziomu w organizmie. Można też spożywać olej z ryb, ale lekarz tego nie zaleci, bo razem z tłuszczem dostarczymy sobie dużo cholesterolu, więc wskazana jest suplementacja.

Czy zapotrzebowanie organizmu na witaminę A może być w pełni zaspokojone ze źródeł pochodzenia roślinnego? Znajduje się ona jedynie w tłuszczach zwierzęcych. W roślinach mamy beta-karoten, a jego przekształcenie w witaminę A w naszym organizmie jest niewydajne. Np. słodki ziemniak zawiera ok. 25 tys. jednostek karotenu, ale to zamieni się jedynie w 4000 jednostek witaminy A, i to pod warunkiem że zje się go z tłuszczem, nie jest się chorym na cukrzycę i nie ma się problemów z tarczycą czy pęcherzykiem żółciowym.

Witamina A jest niebezpieczna. Zwiększa ryzyko zachorowania na osteoporozę. Miliony ludzi chorują na osteoporozę. A beta-karoten nie powoduje osteoporozy. Dzieci mojego brata miały gęsią skórkę na rękach — to objaw niedoboru witaminy A. One piły mleko odtłuszczone. Powiedziałem mu: twoje dzieci mają za mało witaminy A, dawaj im słodkie ziemniaki. I po kilku tygodniach było już wszystko w porządku.

Dr Byrnes twierdzi, że spożywanie mięsa nie przyczynia się wcale do zawałów serca czy raka i jest to tylko wegeteriański mit. Podaje przykład Francuzów, Greków i Hiszpanów — spożywają dużo mięsa, a mimo to wskaźnik zawałów w tych nacjach jest niski. Ale przecież dr Ornish dowiódł, że zmiana diety na bezmięsną jest równie skuteczna w leczeniu chorób serca jak bypasy czy angioplastyka. Jak odczytywać takie sprzeczne badania?

Trzeba przeczytać je wszystkie. Na przykład spójrzmy na mężczyzn adwentystów w wieku 40 lat. Ci, którzy spożywali mięso, mieli cztery razy częściej zawały serca. Gdy studiowałem na Harvardzie, robiłem takie badania. Adwentyści są dobrą grupą do badań, ponieważ nie występują u nich inne czynniki ryzyka jak palenie tytoniu czy picie alkoholu.
Warto wspomnieć tu o paradoksie francuskim — u Francuzów ryzyko zawału jest mniejsze, choć piją więcej alkoholu. Światowa Organizacja Zdrowia wysłała do Francji i innych europejskich krajów ekspertów, którzy to zbadali i stwierdzili, że nie ma żadnego paradoksu, bo to, co w USA nazywa się zawałem serca, we Francji tak się już nie nazywa. Inne nazewnictwo, inny sposób opisywania choroby był przyczyną tego paradoksu.

Od jakiegoś czasu podkreśla się, że tłuszcze nasycone są nam potrzebne. Są więc groźne czy nie?

Ludzie wciąż się spierają w tej kwestii, naukowcy też. Ale Światowa Organizacja Zdrowia, Amerykańskie Towarzystwo Kardiologiczne, podobnie Europejskie — zalecają, by unikać tych tłuszczów i by nie przekraczały w naszej diecie siedmiu proc. wszystkich spożywanych kalorii.

Najlepszym źródłem tłuszczów nasyconych jest olej kokosowy. Badano społeczność Polinezji, która spożywa go dużo więcej, niż rekomendują naukowcy, i ma się świetnie.

Tak, wiem o tych badaniach. Ale na razie się temu przyglądamy. Myślę, że wpływ na ich dobre zdrowie mają też inne czynniki, np. aktywność fizyczna. Nie sądzę, by używanie tylko oleju kokosowego było dobre. Tak jak w Malezji, gdzie używa się tylko oleju palmowego.
W USA drastycznie spadła liczba zawałów serca. U osób poniżej 85. roku życia główną przyczyną śmierci jest rak, a nie zawał serca. Myślę, że to z powodu ograniczenia palenia. W Europie Wschodniej wciąż dużo się pali. Według mnie to największy problem, dlatego ludzie chorują na choroby serca.

W 1968 roku w ramach Międzynarodowego Projektu Arteriosklerozy zbadano ponad 20 tys. osób z różnych krajów i wyciągnięto wniosek, że u wegetarian występuje ta sama liczba przypadków miażdżycy co u konsumentów mięsa...

Zostało to już obalone. Z nowszych badań wynika, że adwentyści mają najniższe ryzyko miażdżycy w porównaniu z innymi grupami. Zresztą w Loma Linda trwają takie badania, zaczęły się kilka lat temu.

Czy za raka należy winić jedynie chemikalia dodawane do mięsa i sposób jego przyrządzania? Są opinie, że samo mięso — powiedzmy ekologiczne i niesmażone — jest bezpieczne dla zdrowia.

Ja myślę, że jedno i drugie jest złe. World Cancer Research Fund z siedzibą w Londynie właśnie zakończyła metaanalizę i zaleciła: nigdy nie używajcie mięsa przetworzonego. Za niewskazane uznała też mięso czerwone, w tym jagnięcinę i mięso z kozy. Jeśli ktoś chce jeść takie mięso, lubi je, to nie powinien przekraczać 500 gramów w tygodniu. Ogólnie powinno się jeść mniej niż 300 gramów tygodniowo. Dr Gary Fraser udowodnił, że ryby powodują tyle samo nowotworów okrężnicy co czerwone mięso.

Z badań na adwentystach wynika, że dieta bezmięsna jest zdrowsza i związana ze spadkiem ryzyka zapadnięcia na raka. Ale adwentyści nie palą tytoniu, nie piją alkoholu, kawy i herbaty i przede wszystkim temu mogą zawdzięczać zdrowie. Mormoni też unikają używek, ale nie stronią od mięsa i mają o 22 proc. mniejszą zapadalność na raka i o 34 proc. mniejszą liczbę zgonów z powodu raka okrężnicy w stosunku do średniej w USA. Czy można stąd wyciągać wnioski, że mięso i tłuszcz zwierzęcy nie korelują z rakiem?

Robiliśmy badania, które wykazały, że jeśli spożywa się mięso raz w tygodniu, zwiększa to ryzyko zachorowania na raka jelita dwuipółkrotnie. Ale jeśli się spożywa fasolę każdego dnia, to nie ma wtedy większego ryzyka niż u wegetarian, u których jest ono bardzo niskie. Chcieliśmy zrobić takie badania porównawcze mormonów i adwentystów, ale coś nam przeszkodziło i nie byliśmy w stanie tego wykonać. To byłoby bardzo dobre badanie. Ale tak czy owak adwentyści lepiej wypadają niż mormoni. Mieliśmy mniej przypadków raka okrężnicy, dlatego że w naszej diecie jest więcej błonnika. Uważam, że to błonnik czyni całą różnicę.

Przeprowadzone w roku 1944 w Kalifornii badania adwentystów wegetarian wykazały, że podczas gdy występowała u nich mniejsza liczba pewnych rodzajów raka, np. piersi i płuc, to częściej występowały u nich inne nowotwory: czerniak, rak mózgu, skóry, macicy, prostaty, endometrium, szyjki macicy i jajników. Skąd takie wyniki i czy później badano jeszcze pod tym kątem adwentystów?

Badania adwentystów trwają. Ciężko jest z jednego tylko badania wyciągnąć wniosek na temat jednego czynnika chorobotwórczego, bo przecież tyle czynników ma związek z chorobą. Epidemiologicznie trudno ustalić jedną przyczynę. Rząd dał nam 13 milionów dolarów, żeby takie badania kontynuować, bo jesteśmy dobrą grupą do badań z uwagi na to, że nie ma innych czynników jak palenie tytoniu czy picie alkoholu. Kiedy więc badamy adwentystów jedzących mięso i niejedzących mięsa, to widzimy, że właśnie mięso jest tym czynnikiem. Największe różnice otrzymaliśmy w przypadku chorób serca i cukrzycy — np. ryzyko cukrzycy było 3,8 razy większe u adwentystów na mięsnej diecie. Ale nie posiadamy wszystkich odpowiedzi. Bardzo dużo jednak odkryliśmy. Fascynujące było np. to, że fasola pozwala obniżyć ryzyko raka, m.in. prostaty, nawet jeśli spożywa się mięso. Pierwsi odkryliśmy, że spożywanie orzechów obniża ryzyko chorób serca. Loma Linda jest znana na świecie z tylu odkryć, że naukowcy dostają coraz więcej funduszy na swoje badania.

A co z roślinami strączkowymi? Sojowym produktom zarzuca się, że są bogate w inhibitory trypsyny, co utrudnia trawienie protein. Jest niewskazana dla dzieci z uwagi na fitoestrogeny. Część naukowców straszy związkiem z rakiem piersi, wadami wrodzonymi prącia czy dziecięcą białaczką. Czy wegetarianie nie robią błędów, jedząc zbyt dużo soi?

Wyjaśnię kwestię raka piersi. Soja daje efekt estrogenowy, ale jest to dużo mniejszy efekt od tego, jaki daje tabletka zalecana kobietom po menopauzie. Mimo to istniały obawy, że soja zwiększa ryzyko raka piersi. Sądzę, że mamy już odpowiedź. Naukowcy udali się do Japonii i sprawdzili, które kobiety miały zabieg mastektomii i ile z nich miało potem nawrót raka w drugiej piersi. Okazało się, że kobiety spożywające najwięcej tofu miały najmniej nawrotów raka.
Ostatnio rozmawiałem ze specjalistą od soi doktorem Messiną — spotkaliśmy się w marcu — i powiedział tak: jako naukowcy wiemy, że soja jest bardzo dobrym produktem dla naszego zdrowia. Efekt estrogenowy nie jest niebezpieczny. Większym problemem jest wpływ soi na powstawanie wola. Ale jeśli spożyje się więcej jodu, problem znika. Tak na marginesie — kapusta też przyczynia się do powstania wola. Soja nie jest problemem, chyba że dzieci karmi się tylko sojowym mlekiem. Jako pierwszy dodawałem jod do mleka dla dzieci, a potem wszystkie firmy zaczęły to robić.

Niektórzy naukowcy przestrzegają, że dziewczynki nie powinny jeść soi, bo powoduje bezpłodność, a chłopcy z uwagi na to, że zawiera żeńskie hormony.

Nie sądzę, by przemawiały za tym silne argumenty.

Czy jeśli ktoś jest uczulony na strączkowe warzywa, może zostać weganinem, nie spożywając ich?

Oczywiście.

Skąd ma brać białko?

Jeśli osoba taka zachowuje stałą wagę, to znaczy, że ma odpowiednią ilość białka. Gdyby z niedoborem białka zachowywała wagę, byłaby to dziwna dieta — dużo cukru i dużo tłuszczów. Dlatego, że prawie wszystko inne, co można zjeść, ma w sobie białko. Nawet szparagi. Najlepiej pod tym względem przedstawia się fasola — ma 22 proc. białka. W owocach jest to 7 proc., w zbożach 10 proc. Jeśli wszystko to poskładamy, będziemy mieć wystarczającą ilość białka. Kiedyś mówiono, że dzieci w Ameryce Środkowej mają niedobór białka, ale tak naprawdę chodziło o niedobór kalorii pochodzących z białka.

Orzechy są dobrym źródłem białka...

Tak. Ale jedną rzecz chciałbym wyjaśnić — duże ilości białka mogą uszkodzić nerki. Najnowsze badania na populacji adwentystów wykazały, że mniej jest w tej grupie chorób nerek. W USA około 10 proc. ludzi ma chore nerki. 90 proc. z nich o tym nie wie, dlatego że lekarz bada kreatyninę we krwi, ale ta się nie podwyższa aż do ostatniej fazy choroby. Więc wszyscy nefrolodzy się zgadzają, że jeśli w pierwszych trzech fazach choroby pacjent będzie spożywał mniej białka, to ryzyko śmierci z jej powodu spada o 31 proc.

Jakie błędy żywieniowe zdarzają się wegetarianom? Czy mogą zaszkodzić sobie tą dietą?

Kiedy ktoś przechodzi z diety mięsnej na wegetariańską, może zacząć spożywać zbyt duże ilości cukru. Myślę, że to jest największy problem. Ale im więcej jemy nieprzetworzonych produktów, nierafinowanych, w naturalnym stanie, tym mniej obaw o błędy.

Czyli nie trzeba mieć wiedzy dietetyka, by zostać wegetarianinem?

Początkowo myślano, i to przekonanie się stąd bierze, że trzeba połączyć warzywa strączkowe ze zbożami, bo jedne mają mało metioniny, drugie — lizyny, a kiedy jemy je razem, wszystko jest w porządku. To jest jednak przestarzałe myślenie. Obecnie wiadomo, że nie trzeba spożywać wszystkiego w jednym posiłku, wystarczy to spożyć w ciągu całego dnia lub nawet w dniu następnym.

Często powtarza się, że wegetarianie mają niedobór żelaza. To z roślin — niehemowe — jest gorsze, bo trudniej się wchłania?

Jest wiele czynników w pokarmach, które powodują, że żelazo się źle wchłania. Jeśli na przykład wypije się mleko, to ono obniży wchłanialność żelaza. To prawda, że żelazo hemowe z krwi zwierząt wchłania się lepiej, więc przy anemii lekarz zaleci spożywanie mięsa. Ale obecnie odkrywamy, że z żelazem hemowym jest problem — zwiększa ryzyko raka, cukrzycy typu II i chorób serca. W USA zbadano grupę pielęgniarek — pobrano im szpik z kości piersiowej i sprawdzono, ile jest tam żelaza. Te pielęgniarki, które spożywały mięso, miały więcej żelaza hemowego i większe ryzyko cukrzycy. Zapasy tego żelaza nie są korzystne. W przypadku wegetarian wystarczy, że wraz z posiłkiem zawierającym żelazo spożyją witaminę C, by zwiększyć jego absorpcję.

Czy badając wegetarian, w ogóle zwraca się uwagę na szczegóły ich diety — w jakich proporcjach i jakie spożywają produkty? Przecież uboga dieta da negatywne wyniki badań — może stąd te rozbieżności?

Większość dużych badań, np. te prowadzone przez Gary’ego Frasera, ma formę ankiety. Jest bardzo trudno przeprowadzić takie głębokie badanie dietetyczne, by dowiedzieć się, co ci ludzie jedzą. Prowadziłem takie badania dla amerykańskiego rządu. Pojechałem nawet do Libii. Przeliczaliśmy wszystko według tabel odżywczych, ale potem zamrażaliśmy taki posiłek, wysyłaliśmy do laboratorium w Stanach Zjednoczonych i tam analizowaliśmy. Jedna z pierwszych książek na temat prowadzenia takich badań była mojego współautorstwa. Badania sponsorowane przez rząd są dokładne — oni wydają pieniądze i robią to naprawdę dobrze.

Dr Abrams stwierdził: „Fakt, że żadna z ludzkich społeczności nie jest całkowicie wegetariańska (...) wydaje się jednoznacznie dowodzić, że aby zachować dobre zdrowie, roślinna dieta musi być uzupełniana przynajmniej minimalną ilością zwierzęcych protein. Ludzie są i zawsze byli zjadaczami mięsa”. Stanowisko Pisma Świętego i chrześcijańskich naukowców jest nieco inne...

Wiadomo, że chrześcijanin wierzy Biblii, natomiast naukowcy usuwają Boga, choć nie mogą udowodnić, że Boga nie ma. Oczywiście z Biblii wiemy, że pierwszy człowiek nie jadł mięsa, ale był wegetarianinem. A gdy Noe wyszedł z arki, pozwolono mu jeść mięso. Ale powiedziano, że każde zabite w tym celu zwierzę skróci mu życie. Nie wiem, jak brzmi polski przekład; po angielsku jest to trochę niejasne. Ale rozmawiałem z doktorem Lesliem Hardinge’em — on otrzymał swój doktorat w dziedzinie języków biblijnych, przestudiował ich sześć. Powiedział tak: słuchajcie wy, którzy zajmujecie się zagadnieniami zdrowia, powinniście korzystać z tego tekstu, bo nie da się w nim tego zakwestionować. Wiemy też, że po włączeniu mięsa do diety kolejni patriarchowie żyli 300, a nie 900 lat.

Można pozazdrościć Panu kondycji. W wieku 90 lat tylko w ciągu 90 dni przeprowadził Pan 80 wykładów w trzech krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Dopiero co wrócił Pan z Australii, gdzie też miał cykl wykładów, i przez pięć miesięcy będzie Pan wykładał w Europie. Nie nosi Pan okularów, ma swoje zęby, świetny słuch i niespożytą energię. Jaki jest Pana sposób na zdrowie?

Ludzie są zdumieni, jak zdrowy jestem. Ja też jestem zdumiony [śmiech]. Przeżyłem swoich dwóch starszych braci. Jestem dietetykiem, ale myślę, że to dzięki ruchowi. Rąbałem drewno, żeby ogrzać dom, dwa lata temu zasadziłem trzy tysiące krzaczków truskawek — po prostu zawsze sporo ćwiczyłem. I uważam, że tu jest największa różnica. Od 60 lat jem dwa posiłki dziennie. Oczywiście jestem wegetarianinem, prawie całe życie, ale moi bracia też byli.

George Malkmus, lider zdrowego stylu życia i promotor Diety Alleluja, powiedział: można mieć idealną dietę i nie ćwiczyć, a będzie się w gorszej kondycji, niż gdyby źle się odżywiało, ale ćwiczyło. Zgodzi się Pan z tym?

Właśnie tego typu badania omawiałem w tym tygodniu. Aktywność fizyczna to czynnik, który jak żaden inny wpływa na długość życia. Mimo że jestem żywieniowcem, muszę powiedzieć, że ćwiczenia fizyczne są jeszcze ważniejsze.            
Rozmawiała
Katarzyna Lewkowicz-Siejka
 Znaki  Czasu wrzesień 2013 r.

NAJLEPSZA DIETA


Dwa główne tematy tego numeru to wegetarianizm i wolność religijna. Może się wydawać,
że nic ich nie łączy, ale... Polak potrafi i połączy nawet to,
co teoretycznie nie ma ze sobą nic wspólnego.
Początek mijającego lata w polityce naznaczyło uchwalenie zakazu uboju rytualnego. Po-
słowie uchwalili nowe prawo niemal zgodnie, ponad podziałami politycznymi, jak nigdy. Swoje działanie uzasadniali, a jakżeby inaczej, głęboką troską o los zwierząt hodowlanych — żeby nadmiernie nie cierpiały podczas zadawania im śmierci. Na co dzień nasza klasa polityczna kłóci się o wszystko, a tu taka zgodność. Byłem już bliski uronienia łzy wzruszenia nad tym odruchem serca naszych posłów, gdy przyszło mi na myśl, że w dniu uchwalenia ustawy prawdopodobnie większość z nich w sejmowej restauracji wybrała obiad... mięsny. Zresztą jak większość Polaków.
Nie wiem, co było prawdziwą przyczyną tej nadzwyczajnej zgodności w uchwaleniu zakazu uboju rytualnego, ale trudno mi uwierzyć, że chodziło o dobro zwierząt. Czas pokaże. Gdyby bowiem rzeczywiście chodziło o dobro zwierząt, znalazłoby się parę innych rzeczy do uchwalenia, pilniejszych, jak choćby poprawienie warunków życia zwierząt hodowlanych czy warunków przewozu zwierząt do rzeźni, zakazu wykonywania doświadczeń na zwierzętach w laboratoriach kosmetycznych. Kierując się troską o zwierzęta, by nie cierpiały, zawsze też można było rozważyć zakazanie wszelkiego uboju, nie tylko rytualnego. Żadne zwierzęta w Polsce by już wtedy na pewno nie cierpiały. Kto by chciał jeść mięso, kupowałby je tylko z importu. Byłoby pewnie znacznie droższe niż dotychczas, ale za to jako całość mielibyśmy czystsze sumienia. Gdyby to rozwiązanie wydawało się zbyt radykalne, posłowie głosujący za zakazem uboju rytualnego — stosownie do zadeklarowanego swoim głosem poglądu na cierpienie zwierząt — powinni byli z dniem głosowania przejść na wegetarianizm. Przynajmniej byliby konsekwentni. Przestaliby swoimi gustami smakowymi przyczyniać się do poszerzania obszaru cierpienia naszych braci mniejszych.
Nie słyszałem jednak, by którykolwiek z wybrańców narodu po tym głosowaniu przeszedł na wegetarianizm. Nic tak nie razi jak obłuda. Okazywanie troski, która faktycznie nie jest żadną troską, a przy tym cudzym kosztem. W tym konkretnym wypadku kosztem mniejszościowych wyznań religijnych, dla których ubój rytualny nie jest jedynie zwyczajem kulturowym, ale wymogiem religijnym, i których nawet nikt nie zapytał w tej sprawie o zdanie. Wszystkie duże linie lotnicze świata respektują fakt, że są wyznania religijne, których wyznawcy nie zjedzą mięsa pozyskanego inaczej niż z uboju rytualnego. Tylko my uznaliśmy, że to nie ma znaczenia, a konkretnie, że nie musimy się liczyć z cudzymi wierzeniami religijnymi. A dlaczego? Bo cudze. Bo mniejszościowe.
Nie musimy się zgadzać z cudzymi praktykami religijnymi. Nie muszą się nam podobać. Ale dopóki nie szkodzą ludziom, powinny być dopuszczalne. A co z prawami zwierząt, z ich cierpieniem?! — zawołają obrońcy zwierząt. Rozumiem. Dlatego powtórzę: jeśli chcemy oszczędzić zwierzętom cierpienia, zakażmy wszelkiego uboju. Dywagacje, jaki rodzaj śmierci jest bardziej bolesny, są bezpłodne. Jeszcze nikt nie wymyślił takiego miernika, który by to zmierzył.
Dziś z pogwałceniem wolności religijnej i bez pytania najbardziej
zainteresowanych
(z mniejszościowych związków wyznaniowych) zakazano uboju rytualnego. Jakiej praktyki religijnej jakiemu wyznaniu władza zabroni jutro? A co, gdyby w ramach ochrony epidemiologicznej prewencyjnie zakazała zanurzania palców w wodzie święconej wiernym wchodzącym do katolickich kościołów? Jestem ciekaw, czy mielibyśmy wtedy w sejmie taką zgodność.
Jak dotąd wegetarianizmu jedynie dotknęliśmy, niejako w opozycji do uboju rytualnego czy uboju w ogóle. A to temat tego lata także modny, również w przodujących tygodnikach, np. w „Polityce”. Ciągle nie brakuje ludzi próbujących udowadniać, że wegetarianizm jest be; że nie dostarcza wszystkich potrzebnych do życia składników; że bez mięsa się nie da, a wegetarianie to fanatycy. Tym bardziej więc polecam okładkowy wywiad z człowiekiem, który... chciałoby się przysłowiowo powiedzieć: zjadł na wegetarianizmie wszystkie zęby, a tu wręcz przeciwnie — mimo że ma 90 lat, ma swoje zęby, nie nosi okularów, jest niezwykle sprawny intelektualnie i fizycznie; no i od zawsze jest wegetarianinem. Chodzi o Johna Scharffenberga, profesora dietetyki z Uniwersytetu Loma Linda w Stanach Zjednoczonych.
Jednak dla wierzących w Pismo Święte jako autorytatywne źródło wiary — a wydaje się, że w Polsce takich brakować nie powinno — bardziej niż nawet medyczne dowody na wyższość wegetarianizmu nad dietami mięsnymi powinno mieć znaczenie to, że dieta bezmięsna była pierwszą dietą, jaką Bóg przeznaczył ludziom bezpośrednio po stworzeniu. A że wszystko wtedy było „bardzo dobre”, więc i ta dieta taka była — najlepsza dla człowieka. Przykłady podawane przez prof. Scharffenberga dowodzą, że ciągle taka jest.                  
Andrzej Siciński
Znaki Czasu wrzesień 2013 r.
Ludzie listy piszą...