środa, 29 stycznia 2014

CESARZE I KOŚCIÓŁ

Chrzescijanstwo powstalo w I wieku w Jerozolimie , kosciol na poczatku byl zlozony tylko z Zydow ktorzy uwierzyli w Jezusa Chrystusa i uznali Go za Mesjasza ,
potem gdy misja wsrod ich wlasnego narodu nie przynosila juz efektow poszli tez do pogan zgodnie z poleceniem samego Jezusa , duze znaczenia mialy tu misje apostola Pawla ...
.wyksztalconego rabina zarowno w kulturze zydowskiej jak i greckiej ktory posiadal tez obywatelstwo rzymskie co nie bylo czeste wsrod poddanych imperium ...
ktory nawrocil sie na chrzescijanstwo na terenie cesarstwa .
Jezus jak i jego uczniowie... byl za ewangeliczna zasada rozdzialu kosciola od panstwa  .....
wierzacy w Boga zawsze jest zobowiazany w sumieniu do nieprzestrzegania zarzadzen wladz cywilnych, gdy przepisy te sa sprzeczne z wymaganiami ladu moralnego, z podstawowymi prawami osob i ze wskazaniami Ewangelii.
Odmowa posluszenstwa wladzom cywilnym, gdy ich wymagania sa sprzeczne z wymaganiami prawego sumienia, znajduje swoje uzasadnienie w rozroznieniu miedzy sluzba Bogu a sluzba wspolnocie politycznej.
„Oddajcie... Cezarowi to, co nalezy do Cezara, a Bogu to, co nalezy do Boga” Mateusz 22:21
.„Trzeba bardziej sluchac Boga niz ludzi” (Dz 5:29)
ale tez nie mozna przy pomocy sily panstwa czy kosciola narzucac ewangelii i jej zasad innym....
o tym tez mowi ew Mat. 7:12 12.
A więc wszystko, cobyście chcieli, aby wam ludzie czynili, to i wy im czyńcie; taki bowiem jest zakon i prorocy.BW
Co ciekawe ze w czasach starozytnego cesarstwa rzymskiego... gdy obyczaje i morale byly chyba jeszcze bardziej zepsute niz teraz.... to chrzescijanie w wiekszosci jednak trzymali sie dekalogu i ewangelii i jeszcze przekonywali innych do Jezusa , bez pomocy panstwa i jego prawa , mnie to wiele mowi o swiecie i chrzescijanstwie w naszych czasach , wiec moze warto o tym dzis pomyslec a nie bac sie dobrego czy zlego swieckiego prawa ,
( takie jest moje zdanie na ten temat )
 Jezus jak i apostol Pawel a przedtem i potem prorocy i reformatorzy kosciola oraz prawdziwi chrzescijanie byli zwolennikami  wolnosci  i sprawiedliwosci , zawsze tez przestrzegali prawa i  korzystali z jego  ochrony ( jesli to bylo tylko mozliwe ) wiec uwazam ze jesli mozna glosowac i popierac dobre wartosci to powinno sie to robic ( mysle ze Jezus i Pawel . by tak zrobili ) podobnie np. mysleli Ci chrzescijanie ktorzy np. w USA  albo w RPA itp. krajach walczyli o zniesienie niewolnictwa i segregacji rasowej np. pastor Martin Luther King czy biskup Oskar Romero lub biskup Desmont Tutu itd.
pamietajcie co pisal apostol Jakub ( Jak. 4:17 17. Kto wiec umie dobrze czynic, a nie czyni, dopuszcza sie grzechu . )

Kosciol Rzymsko-Katolicki, tak naprawde powstal w IV wieku , do stworzenia nowej formy kosciola przyczynil sie cesarz Konstantyn Wielki ktory chcial by sojusz kosciola z panstwem wzmocnil upadajace cesarstwo  za uznanie kosciola katolickiego jako religii dozwolonej w cesarstwie , cesarze wprowadzili wiele nowych praw ochrone rodziny i biednych  np zakaz rozwodow czy aborcji itp oraz z czasem zakaz innych religii i wyznan chrzescijanskich poza naukami KRK ...
ograniczano tez prawa Zydow ale cesarze tez zazadali wielu ustepstw i zmian w kosciele ktory mialy pomoc poganom przyjac katolickie chrzescijanstwo , w cesarstwie takie zmiany mialy wprowadzac w kosciele sobory i synody oraz biskupi np. biskup Rzymu ktory w nagrode za to zostal uznany za glowe kosciola a potem gdy cesarstwo na zachodzie upadlo na skutek najazdow roznych barbarzyncow w V wieku przyjal tytul papieza i zaczal nawet rywalizowac o wladze doczesna z cesarzami i krolami w Europie , w zamian za poparcie cesarze dawali kosciolowi wladze i dobra doczesne .
Najwazniejsze zmiany wprowadzone w kosciele przez sobory i synody ( zgromadzenia duchownych ) i papiezy to zmiana dnia swietego z soboty na niedziele , kult swietych oraz Marii czy kult obrazow i figur , wiara w wieczne pieklo i czysciec oraz chrzest dzieci czy spowiedz przed ksiedzem , celibat duchownych , zakaz czytania Biblii przez wiernych , msza po lacinie , przesladowanie inaczej wierzacych itd.

Mysle ze teraz mamy podobny spor moralny i obyczajowy w Europie np. w Polsce jak okolo 200 lat temu... tylko ze teraz chodzi o zwiazki partnerskie ( nie tylko dla gejow ) a wtedy chodzilo o swieckie sluby i rozwody ktore wprowadzal kodeks Napoleona I we Francji i krajach ktore byly sojusznikami cesarstwa np. w ksiestwie Warszawskim , wtedy tez byly obawy i protesty w obronie wartosci  rodziny w roznych srodowiskach ,w tym ze strony kosciolow .

Zawsze tez padala odp. ze chrzescijanie nie musza korzystac np. z prawa do rozwodu . Dzis z rozwodow czesto korzystaja nie tylko ludzie swieccy ale i wierzacy, oczywiscie z roznych powodow , nie mnie oceniac decyzje sumienia tych co biora rozwod, podobnie jak w sprawach aborcji itp.( nikogo nie oceniam ) tak samo jak uwazam ze tylko chorzy i ich rodziny powinni sie wypowiadac w sprawie eutanazji itp.

Trzeba tez pamietac ze dawniej np. w krajach katolickich zeby zawrzec kolejny zwiazek malzenski... jesli sie nie otrzymalo zgody KRK to pozostawala tylko zmiana wyznania, dlatego np. general Wladyslaw Anders zostal ewangelikiem , a prawo kanoniczne KRK uznaje swieckie sluby . i dzieci z tych zwiazkow tylko za zgoda biskupa ( przed II soborem Watykanskim trudno bylo nawet o chrzest dla takich dzieci czy prawo do spadku . ) moze dlatego dzis politycy np. w Polsce, od prawa do lewa biora sluby koscielne.
Dlatego jako chrzescijanin i obywatel dzis jestem za calkowitym rozdzialem kosciola od panstwa. "Co Boskie Bogu, co cesarskie cesarzowi"

System panstwa teokratycznego (Izrael w ST) sie nie sprawdzil i nie po to Pan Jezus zalozyl swoj Kosciol, aby ten srodkami politycznymi wymuszal na swych wiernych posluszenstwo.


Prawo swieckie moze byc w kwestiach moralnosci nie wiadomo jak liberalne, a i tak prawdziwy chrzescijanin bedzie podejmowal decyzje aby postapic zgodnie z wola Boza. Nie bedzie potrzebowal do tego panstwa. "Religijne" prawodawstwo panstwowe nie ma na celu ochrony obywateli, ale ich represjonowanie. Zadanie kosciolow aby ich wartosci moralne sankcjonowac prawnie jest oznaka ich slabosci i totalna porazka ich duszpasterstwa i nauczania, skoro ich wierni potrzebuja bata w postaci sankcji prawnych za nieprzestrzeganie przykazan
Autor Tomasz Grzesikowski
           Zapraszam do odwiedzania bloga www.tajemnicebiblii.blogspot.com ciekawe filmy ,wykłady
Zapraszam do ksiegarni internetowej  www.sklep.znakiczasu.pl 

środa, 22 stycznia 2014

WEGETARIANIZM NA ZDROWIE

Co roku 11 stycznia przypada w Polsce Dzień Wegetarian. To dobra okazja, by przyjrzeć się diecie, która może zmienić życie — na lepsze.
Jedzenie mięsa jest głęboko zakorzenione w naszej kulturze. Trudno wyobrazić sobie
jadłospis przeciętnego Polaka, w którym nie ma schabowego czy polędwicy. Jednak warto, aby nawet osoby odżywiające się tradycyjnie poznały korzyści płynące z wegetariańskiego sposobu odżywiania się i rozważyły wprowadzenie do swojej diety więcej produktów pochodzenia roślinnego, tym samym ograniczając czerwone mięso — wieprzowinę i wołowinę, które nie bez powodu znalazły się na szczycie piramidy żywienia. Współczesne badania naukowe dowodzą, że ograniczenie mięsa w diecie, a najlepiej rezygnowanie z niego całkowicie może pozytywnie wpłynąć na zdrowie i samopoczucie. Prawidłowo prowadzona dieta wegetariańska okazuje się być najzdrowszą dietą.

Czym jest wegetarianizm?

Najkrócej mówiąc, wegetarianizm to rodzaj diety charakteryzującej się wyłączeniem z posiłków produktów mięsnych. Odmiana wegetarianizmu znana jako weganizm wyklucza także jaja i nabiał. Słowo wegetarianizm pochodzi od łacińskich słów vegetabilis — ‘roślinny’ i vegetare — ‘rozwijać się, rosnąć’. Vegetus znaczy po łacinie — ‘zdrowy, krzepki, świeży, pełen życia’, natomiast wyrażenie homo vegetus oznacza osobę pełną wigoru, tak fizycznie, jak i umysłowo. Pierwotne znaczenie tego słowa odnosiło się nie tyle do roślinnej diety, co do fizycznie i moralnie zrównoważonego sposobu życia. Dziś wegetarianizm uważa się za ważny element zdrowego stylu życia.
Mówiąc o wegetarianizmie, mamy zazwyczaj na myśli dietę polegającą na wykluczeniu mięsa czerwonego, drobiu i ryb. Ta popularna forma wegetarianizmu określana jest mianem laktoowowegetarianizmu. Dopuszcza się w niej spożywanie produktów pochodzenia zwierzęcego: mleka, sera, jaj, miodu. Na jej tle wykształciło się kilka bardziej restrykcyjnych odmian, które wprowadzają dalsze ograniczenia w menu. Wśród najbardziej znanych wyróżniamy laktowegetarianizm — obok wszystkich gatunków mięsa z diety wyłącza się także jaja — oraz owowegetarianizm wykluczający spożywanie nabiału, zaś dopuszczający spożywanie jaj. Weganizm z kolei zakłada spożywanie tylko produktów pochodzenia roślinnego, czyli wyklucza z diety mleko, ser i jaja, a nawet miód. Frutarianizm ogranicza się zaś do pozyskiwania składników odżywczych tylko z owoców, co stanowi skrajną odmianą wegetarianizmu. W literaturze można przeczytać także o specyficznej odmianie wegetarianizmu, jaką jest semiwegetarianizm — uważany za formę przejściową między dietą tradycyjną a wegetariańską, dopuszczający sporadyczne (np. raz w tygodniu) spożywanie drobiu lub ryb. Wydaje się jednak, że ten rodzaj diety jest niezgodny z podstawową zasadą wegetarianizmu, mówiącą o unikaniu wszystkich rodzajów mięsa w każdej postaci.

Korzenie wegetarianizmu

Początki wegetarianizmu sięgają Biblii. Bóg, stwarzając człowieka, zatroszczył się także o jego właściwą dietę. Już Księga Rodzaju wspomina o diecie bezmięsnej jako idealnym sposobie odżywiania się: „Potem rzekł Bóg: Oto daję wam wszelką roślinę wydającą nasienie na całej ziemi i wszelkie drzewa, których owoc ma w sobie nasienie: Niech to będzie dla was pokarmem”1. Naturalne produkty jak owoce, jarzyny, ziarna zbóż i orzechy miały stanowić pokarm człowieka aż do potopu. Czy ta dieta roślinna była dietą wystarczającą? Bezpieczną dla zdrowia? Kompletną w białko i inne składniki pokarmowe? Owszem! Ludzie odżywiający się zgodnie z tymi pierwszymi zaleceniami żyli po kilkaset lat! Biblia wspomina o najdłużej żyjącym człowieku na ziemi, który nie spożywał mięsa — Matuzalemie żyjącym 969 lat. O kimś, kto długo żyje, mówimy dziś, że osiągnął wiek matuzalemowy. Po potopie, którym Bóg nawiedził miłujący zło świat, długość życia człowieka zaczęła gwałtownie maleć. Można zadać pytanie: dlaczego? Z pewnością jednym z powodów było dopuszczenie do spożycia mięsa (z uwagi na zniszczenie świata roślinnego) niektórych gatunków zwierząt lądowych, ryb i ptaków. Syn Noego Sem żył 600 lat, wnuk Noego — 239 lat, prawnuk Noego — 175 lat. A w czasach króla Dawida długość życia człowieka wynosiła już około 70 lat! To znaczące skrócenie długości życia przy stosowaniu diety mięsnej. Niewątpliwie dieta wegetariańska sprzyja zdrowiu i długowieczności.
Wśród wegetarian są tysiące osób, które pragną przeciwstawić się nieetycznemu, niehumanitarnemu traktowaniu zwierząt. Coraz więcej przyjmuje dziś wegetariański sposób odżywiania po to, aby żyć zdrowiej, dłużej, lepiej i szczęśliwiej. Wegetarianizm jest ogromnym krokiem naprzód ku stworzeniu lepszego i zdrowszego społeczeństwa.

Jedz na zdrowie!

Jak wynika z badań przeprowadzonych zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w Europie, właściwie skomponowana dieta wegetariańska jest jednym z najzdrowszych sposobów odżywiania się. Przyjmuje się, że ogólny stan zdrowia osób, które wykluczyły z menu mięso, jest lepszy niż tych, którzy stosują tradycyjną dietę. Przekłada się to także na długość ich życia. Osoby stosujące dietę bezmięsną rzadziej niż inne chorują na choroby cywilizacyjne, rzadko mają także kłopoty z utrzymaniem prawidłowej masy ciała. Co za tym idzie, spada u nich ryzyko wystąpienia chorób rozwijających się na tle otyłości: m.in. cukrzycy typu II, choroby stawów, zaburzeń hormonalnych czy kamicy pęcherzyka żółciowego. Ponieważ dostarczają mniej cholesterolu w diecie, są mniej narażone na wystąpienie chorób cywilizacyjnych: miażdżycy, osteoporozy, nadciśnienia tętniczego, zawału serca czy udaru mózgu. Dzięki większej ilości spożywanych warzyw i owoców ich menu bogatsze jest w witaminy antyoksydacyjne, które chronią przed szkodliwym działaniem wolnych rodników. Te z kolei odpowiedzialne są za procesy przedwczesnego starzenia. Odgrywają także znacząca rolę w powstawaniu zmian nowotworowych. Wegetariańskie menu bogate jest w błonnik pokarmowy, który przyspiesza perystaltykę jelit, zatem zabezpiecza przed zaparciami, obniża poziom cholesterolu w organizmie, wiąże toksyny i metale ciężkie, ułatwiając ich usuwanie z organizmu, oraz pomaga obniżyć poziom glukozy we krwi. Do najdłużej żyjących ludzi na świecie zaliczani są (obok mieszkańców Okinawy i Sardynii) członkowie Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego, który zaleca swoim wyznawcom wegetarianizm. Wieloletnie badania na tej populacji dowodzą wyższości diety wegetariańskiej nad każda inną.

Obawy

Przeciwnicy diety wegetariańskiej nadal obstają za spożywaniem mięsa, wskazując na zagrożenia wynikające ze stosowania menu roślinnego. Przyznać należy, że dieta wegetariańska, jak każda inna dieta, jeśli jest nieprawidłowo prowadzona, może przyczynić się do problemów zdrowotnych. Jednak zakładając, że zostaliśmy wyposażeni w rzetelną wiedzę i — co najważniejsze — wiedzę tę stosujemy w praktyce, dieta wegetariańska powinna przynosić tylko korzyści zdrowotne. Głównym powikłaniem niewłaściwie zbilansowanej diety wegetariańskiej mogą być różne niedobory. Teoretycznie można obawiać się niedoborów białka. Teoretycznie, bo okazuje się, że badania na wegetarianach nie wykazują, by mieli niedobory tego składnika diety. W przypadku, gdy rezygnując z mięsa jako źródła białka w diecie tradycyjnej, nie zastąpimy go roślinnymi źródłami białka (bądź nabiałem, lub jajkami), musimy liczyć się z wystąpieniem w naszym organizmie niedoborów tego budulca. Kompozycja produktów strączkowych z pełnymi zbożami lub orzechami w ciągu całego dnia, dostarczy organizmowi wszystkich aminokwasów koniecznych do zbudowania białka pełnowartościowego.
Kolejna obawa może dotyczyć witaminy B12. W tradycyjnej diecie głównym jej źródłem są podroby, ryby, nabiał i jaja. Choć powszechnie uważa się, że osoby, które zdecydują się na pozostawienie w jadłospisie jajek, mleka i serów, nie powinny mieć kłopotów ze zbyt niską zawartością B12 w diecie, to wiadomo jednak, że u laktoowowegetarian również wykazuje się niedobory tej witaminy. Dlatego zaleca się, aby weganie oraz wegetarianie spożywali produkty wzbogacane witaminą B12 lub stosowali suplementy. Warto podkreślić, że nie istnieje żadne roślinne źródło aktywnej witaminy B12.
Dieta wegetariańska jest alternatywą dla spożywających dziś mięso. Dobrze jest rozważyć jej zastosowanie nie tylko w celach profilaktycznych, ale w przypadku szeregu chorób trapiących zachodnie społeczeństwa. Poważane kliniki medyczne leczą z powodzeniem chorych, stosując dietę z wykluczeniem mięsa. Wiele osób spożywa dziś mięso z nieświadomości lub niewiedzy. Niech każdy w trosce o swoje zdrowie wybiera świadomie to, co ma na talerzu. Jedzmy tylko — na zdrowie!        
Agata Radosh

1 Rdz 1,29.

[Więcej na: www.sięgnijpozdrowie.pl i www.zdrowiezwyboru.pl
Znaki Czasu  styczeń 2014 r.
Zapraszam na  bloga www.tajemnicebiblii.blogspot.com.  wiele ciekawych  filmów  i wykładów Zapraszam 
    Trudno wyobrazić sobie kuchnię bez ziemniaków. Ta bulwa naprawdę rzadko nam się nudzi. Często stanowi danie główne lub kolacyjne. Lubimy je w postaci smażonej, pieczonej i gotowanej. Zamiast tradycyjnych placków 

SUKCES KTÓREGO NIE BYŁO

Wielu było w dziejach świata przywódców, których dziwaczne wizje rzeczywistości prowadziły do konfliktów na ogromną skalę. W takich czasach opór wobec ustalonych reguł przybierał szczególnie ostre formy.
Podobna sytuacja zaistniała w królestwie izraelskim za panowania króla Achaba. Toczył
on bój z prorokiem Eliaszem o duchowy rząd dusz w narodzie. Skandaliczny w tej historii był zarów­no powrót Izraelitów do pogaństwa, jaki i smutny los setek reprezentantów obu stron konfliktu zamordowanych i straconych w wieloletnich zmaganiach. Dodatkowo naród cierpiał wskutek suszy, która miała przekonać króla i jego stronników o zawodności pogańskiego kultu. To także można uznać za skandal, bo w jej wyniku cierpieli wszyscy. I wtedy prorok Boży Eliasz odniósł spektakularne zwycięstwo nad pogańskimi kapłanami. Mógł to być zwrotny punkt w dziejach Izraela, ale tak się nie stało. Zwycięstwo okazało się złudnym sukcesem.

Zwrot ku pogaństwu

Po objęciu władzy w roku 874 p.n.e. Achab jeszcze bardziej niż jego poprzednicy zamierzał promować w Izraelu pogaństwo. Biblia opisuje Achaba i jego żonę tak: „Nie było doprawdy takiego jak Achab, który by tak się zaprzedał, czyniąc to, co złe w oczach Pana, do czego przywiodła go Izebel, jego żona”1.
Tym dwojgu sprzeciwił się prorok Eliasz. Pewnego dnia oświadczył Achabowi, że za jego czyny Bóg sprowadzi na kraj suszę, co ma go przekonać do porzucenia pogańskiego kultu Baala, bożka płodności. Historia ta opisana jest w Starym Testamencie w rozdziałach od siedemnastego po dziewiętnasty Pierwszej Księgi Królewskiej. Po tym wystąpieniu Eliasz musiał się ukryć, gdyż król wydał na niego wyrok śmierci. Według religijnych poglądów ówczesnych pogan katastrofy naturalne oznaczały utratę przychylności bogów. Najprawdopodobniej Achab wierzył, że opozycja proroka wobec nowego programu religijnego ich rozgniewała. Należało więc ich przebłagać, zabijając „winowajcę”. Po trzech i pół roku suszy kraj wysechł zupełnie, a król nadal nie chciał uznać, że to on jest temu winien.
Po tym czasie Bóg polecił Eliaszowi, by stawił się przed królem i podał warunki zakończenia suszy. Na widok Eliasza, król zawołał: „Czy to ty jesteś, sprawco nieszczęść w Izraelu?”. W odpowiedzi Eliasz wypomniał królowi pogaństwo: „Nie ja sprowadziłem nieszczęście na Izraela, lecz ty i ród twojego ojca przez to, że zaniedbaliście przykazania Pana, a ty poszedłeś za Baalami”.

Konfrontacja

Eliasz zażądał zgromadzenia ludu na górze Karmel. Tam zarzucił ludowi religijną chwiejność: „Jak długo będziecie kuleć na dwie strony? Jeżeli Pan jest Bogiem, idźcie za nim, a jeżeli Baal, idźcie za nim!”. Izraelici usiłowali pogodzić poglądy i praktyki pogańskie z własną religią. Nadszedł czas, by z tym skończyć.
Aby wyraźnie oddzielić kult prawdziwego Boga Jahwe od kultu Baala, Eliasz zasugerował złożenie bogom ofiar. Kapłani i prorocy Baala mieli złożyć ofiarę swojemu bogu, a Eliasz swojemu. Przygotowano ofiary, ale nie spalono ich. Ten element próby miał zostać pozostawiony interwencji siły wyższej. Eliasz zaproponował: „Wzywajcie wy imienia waszego boga, ja zaś będę wzywał imienia Pana”. O tym, kto ma rację, miało zdecydować to, czyja ofiara zostanie spalona ogniem z nieba.
Zaczęli reprezentanci Baala. Bezskutecznie wzywali swojego boga „od rana aż do południa”. Wtedy Eliasz zaczął z nich drwić: „Wołajcie głośniej, wszak jest bogiem, ale (...) może śpi?”. Rozdrażnieni poganie w religijnej ekstazie nawet zaczęli zadawać sobie rany nożami i włóczniami, ale nadal „nie było żadnej odpowiedzi”. W końcu się poddali.
Eliasz poprosił lud, by wszyscy podeszli bliżej. Naprawił ołtarz Pana, przygotował ofiarę... i polecił wykopać wokoło ołtarza głęboki rów, a następnie obficie oblać wodą ofiarę, drewno i ołtarz, aż woda wypełniła rów. Chodziło o to, aby nikt nie mógł mieć wątpliwości, że spalenie ofiary było wynikiem przypadku czy oszustwa. Eliasz zaczął się modlić: „Panie, Boże Abrahama, Izaaka i Izraela! Niech się dziś okaże, że Ty jesteś Bogiem w Izraelu, a ja twoim sługą i że według twego słowa uczyniłem to wszystko. (…) niech ten lud pozna, że Ty, Panie, jesteś Bogiem prawdziwym i że Ty odmienisz ich serca”.
Odpowiedź Boga była natychmiastowa i imponująca. „Wtedy spadł ogień Pana i strawił ofiarę całopalną i drwa, i kamienie, i ziemię, a wodę, która była w rowie, wysuszył”. Wynik próby nie pozostawił wątpliwości, kto jest prawdziwym Bogiem i kto Go reprezentuje. Twierdzenia kapłanów i proroków Baala okazały się fałszywe. Lud upadł na kolana i wołał: „Pan jest Bogiem, Pan jest Bogiem!”.

Ucieczka zwycięzcy

Wydawało się, że pogaństwu został zadany miażdżący cios. Jednak nie do końca. Achab i jego żona nie zamierzali porzucić kultu Baala. Upokorzenie tylko umocniło Izebel w postanowieniu zgładzenia Eliasza. Jej reakcja dowiodła, że osoba przekonywana wbrew jej woli nie porzuci swoich przekonań, bez względu na to, jak bezwartościowe i bezpodstawne się okażą. Sam cud, choć niepodważalny, nie doprowadził do wiary w prawdziwego Boga. Eliasz zdał sobie sprawę, że nawet nawrócenie ludu było powierzchowne i zapewne krótkotrwałe.
To wszystko stało się przyczyną osobistego kryzysu u samego Eliasza. Pomimo zwycięstwa musiał uciekać, by ratować swoje życie. Na pustyni „życzył sobie śmierci, mówiąc: Dosyć już, Panie, weź życie moje, gdyż nie jestem lepszy niż moi ojcowie”. Wszystkie jego wysiłki spełzły na niczym wobec nienawiści królowej. Nie widział sensu w dalszym przedłużaniu swojej egzystencji. Zmęczony zasnął.
Jednak Bóg miał inny plan. W cudowny sposób przygotował mu posiłek, a anioł polecił Eilaszowi: „Wstań, posil się, gdyż masz daleką drogę przed sobą”. Wzmocniony tym cudownym posiłkiem Eliasz podjął czterdziestodniową wędrówkę aż do góry Bożej Choreb (Synaj). To tam Izraelici otrzymali dziesięć przykazań i ujrzeli majestat Boży. Tam Mojżesz widział Boga i rozmawiał z Nim jak z przyjacielem. Tam naród izraelski zawarł z Bogiem przymierze duchowego życia.
Pięćset lat po tych wydarzeniach Eliasz przybył na Synaj zupełnie przybity. Nie wiedział, jak zawrócić ludzi ku prawdziwej wierze. Choć wydarzenia na Karmelu zdyskredytowały kult Baala, istniało prawdopodobieństwo, że bałwochwalstwo się odrodzi, bo taka była mentalność jego narodu. Eliaszowi wydawało się, że jako jedyny oparł się ułudzie pogaństwa i pozostał wierny Bogu.

Objawienie charakteru Boga

Na Synaju samotny prorok doświadczył objawienia, jakiego nie otrzymał nikt wcześniej. „A oto Pan przechodził, a wicher potężny i silny, wstrząsający górami i kruszący skały szedł przed Panem; lecz w tym wichrze nie było Pana. A po wichrze było trzęsienie ziemi, lecz w tym trzęsieniu ziemi nie było Pana. Po trzęsieniu ziemi był ogień, lecz w tym ogniu nie było Pana. A po ogniu cichy łagodny powiew”. Było to przypomnieniem tego, co stało się przed wiekami, kiedy Mojżesz i Izraelici obozowali pod Górą Synaj, kiedy miały miejsce przerażające zjawiska, mające uświadomić ludziom moc i obecność Boga2. Tyle że tym razem nie było Pana ani w huraganie, ani w trzęsieniu ziemi, ani w ogniu. Gdzie zatem był Pan?
Osobisty kryzys Eliasza nastąpił w znacznej mierze dlatego, że on sam nie pojmował Bożego charakteru. Kiedy upragniony przez niego cel się nie spełnił, wówczas jego troska o ożywienie i reformację w narodzie ustąpiły miejsca obawie przed utratą własnej wiary. Na Synaju Eliasz doświadczył prawdziwej Bożej natury z pierwszej ręki — Bóg przemówił do niego w cichym i łagodnym powiewie. Prorok ujrzał wtedy Boga w nowym świetle. Uświadomił sobie, że ludzkie rozumienie Boga nie zmieni się pod wpływem imponującej demonstracji siły. Rozwiązania siłowe jedynie wzmagają opozycję. Zrozumiał, że choć Bóg często uciekał się do użycia środków siłowych, to robił to raczej ze względu na ograniczone poglądy ludzi — z których wielu nie rozumie innego języka niż język siły — a nie dlatego, że kierował się swoim prawdziwym charakterem. Gromy, błyskawice i ogień były czasem konieczne jako doraźne, korygujące środki, ponieważ ogólny „hałas” wykluczał możliwość skutecznego przemawiania łagodnym szeptem. Jak rodzic podnosi głos, by zwrócić uwagę rozkojarzonego dziecka, tak Bóg posługuje się metodami odpowiednimi ze względu na tych, do których pragnie dotrzeć, ale Jego ostatecznym celem jest zawsze objawienie prawdziwego boskiego charakteru.
Na Karmelu Bóg niby wygrał, ale ludzie nie przybliżyli się do Niego w swoich uczuciach, a tym bardziej w poznaniu Go takim, jaki jest naprawdę. Natomiast na Synaju Bóg dał Eliaszowi głębsze spojrzenie na starotestamentowe objawienie. „Łagodny szept” nauczył pełnego wątpliwości Eliasza, że wiele biblijnych sprawozdań opisujących Boże działania nie przedstawia właściwego obrazu Bożego charakteru — nie miało poziomu zamierzonego przez Boga. Z perspektywy Synaju prorok jeszcze raz spojrzał na pozorne sprzeczności i niewytłumaczalne paradoksy Starego Testamentu. Bóg, który wielokrotnie podnosił głos i wydawał polecenia sprzeczne z pojęciem miłującej osoby, a także często niewytłumaczalnie milczał w obliczu rażącej niesprawiedliwości, przemówił do Eliasza cichym szeptem. W ten sposób dał mu klucz do interpretacji niezrozumiałych wydarzeń i umieścił je we właściwej perspektywie. Wcześniejsze objawienia Bożej siły miały ograniczone przeznaczenie. Służyły jedynie przygotowaniu ludzi na duchową rzeczywistość, ale błędnie interpretowane czasami powodowały niejasności w kwestii zrozumienia, jaki Bóg jest naprawdę.
Na Synaju Bóg szeptem zapytał proroka: „Co tu robisz, Eliaszu?”. Była to łagodna nagana, że niepotrzebnie rozpaczał i że sam wystawił się na rozczarowanie, oczekując, że ogień z nieba wystarczy, by obalić fałsz i zmienić duchowe nastawienie rządzących. Mimo to Eliasz użalał się: „Gorliwie stawałem w obronie Pana, Boga Zastępów, gdyż synowie izraelscy porzucili przymierze z tobą, twoje ołtarze poburzyli, a twoich proroków wybili mieczem. Pozostałem tylko ja sam, lecz i tak nastają na moje życie, aby mi je odebrać”. W swoim zniechęceniu nie potrafił właściwie ocenić sytuacji. Okazało się, że nie on jeden odrzucił kult Baala. W całym Izraelu Bóg zachował sobie jeszcze „siedem tysięcy, tych wszystkich, których kolana nie ugięły się przed Baalem, i tych wszystkich, których usta go nie całowały”. Ludzie ci nie potrzebowali ognia z nieba, by zrozumieć głupotę pogaństwa.

Spojrzenie w przyszłość

Doświadczenie Eliasza jest kamieniem milowym w walce przeciwko złu w czasach starotestamentowych. Choć jego następca Elizeusz nadal jeszcze korzystał z nadnaturalnych środków w walce z pogaństwem, to już kolejni prorocy nie powoływali się na moc Bożą jako najważniejszy czynnik w tej walce. Lekcja, jakiej doświadczył Eliasz na Karmelu i Synaju, uczy, że nawet objawienie Bożej wszechmocy nie musi prowadzić do trwałej przemiany ludzkich serc, a użycie siły nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Ponadto swoim zasięgiem lekcja ta wykracza daleko poza kryzys w starożytnym Izraelu — sięga wydarzeń czasów ostatecznych.
W scenariuszu przyszłości Księga Apokalipsy objawia układ sił podobny do tego, jaki istniał w czasach Eliasza. Wspomniana jest nawet symboliczna Izebel jako moc wiodąca do odstępstwa3. W czasach końca dojdzie do połączenia religii i polityki w ostatniej ofensywie przeciwko prawdzie. Siły zła zjednoczą się w żądaniu od ludzi lojalności. Dojdzie do konfrontacji podobnej do tej z góry Karmel, ale tym razem to moc odstępcza ucieknie się do środków przypominających te użyte przez Eliasza. Według proroctwa moc ta „czyni wielkie cuda, tak że i ogień z nieba spuszcza na ziemię na oczach ludzi”4. Widać tu wyraźne nawiązanie do wydarzeń z Karmelu, kiedy ogień z nieba rozstrzygnął o wiarygodności Eliasza. Baal okazał się fałszywym bożkiem, gdyż nie mógł sprowadzić ognia z nieba. Jednak w czasach ostatecznych odstępcza moc najwyraźniej odniesie powodzenie tam, gdzie prorocy Baala zawiedli. Potwierdzi swoją wiarygodność przy pomocy środka, który wcześniej był dla kananejskiego bożka niedostępny. W czasach końca ogień rzekomo pochodzący od Boga zostanie z powodzeniem użyty do zwiedzenia ludzi5. Kto nie będzie rozumiał Bożych samoograniczeń związanych z demonstrowaniem siły, prawdopodobnie zostanie zwiedziony. Ludzie będą chcieli cudu i go dostaną, ale to nie będzie cud od Boga.
Doświadczenie Eliasza i jego apokaliptyczny nowotestamentowy odpowiednik wymagają ostrożniejszego przyjrzenia się złu. Zwalczanie zła siłą wydaje się pozornie atrakcyjne, ale w praktyce się nie sprawdza. W Apokalipsie Jana moc przeciwna Bogu nie ogranicza się, jak za czasów Eliasza, do pustych form pogańskiej religii. Przeciwnie — posługuje się spektakularnymi cudami i demonstracją siły. Wielu uzna to za dowód, że stoi za nią Bóg, a to będą tylko pozory. Jeśli skandal doświadczenia Eliasza jest lekcją o tym, że demonstracja siły pochodzącej od Boga ma być ograniczana, to odpowiadający temu skandal w czasach ostatecznych ostrzega, że wielu nie uświadomi sobie w porę tego ograniczenia.
Ludzie przeważnie myślą, że Bóg albo nie reaguje należycie na zło, albo Jego reakcje są za daleko idące. Takie myślenie prowadzi ich do zwątpienia w Jego istnienie. Ogień, burza i trzęsienie ziemi wydają się stosownymi środkami reakcji na zło w jego najbardziej oczywistych i najohydniejszych przejawach. Jednak gdy przyjrzymy się problemowi zła w sposób bardziej złożony — bliższy rzeczywistości — wówczas jesteśmy skłonni głębiej rozważyć środki niezbędne w walce ze złem. „Łagodny szept” Boga prowadzi nas do pytań rzadko zadawanych: Skąd się wzięło zło? Jak działa? Jakie środki położą mu kres, jeśli nie uczyni tego wszechmoc Boża?   
Oprac. A.S.

1 1 Krl 21,25. 2 Zob. Wj 19,18. 3 Zob. Ap 2,20. 4 Ap 13,13. 5 Zob. Ap 13,14.

 Znaki Czasu 2014 r
Zapraszam  na bloga www.tajemnicebiblii.blogspot.com. Wiele ciekawych filmów i wykładów. Zapraszam 

DARWINIZM TEORIĄ NAUKOWĄ ?

Pod pewnymi względami darwinizm przypomina nie tyle naukę, co animalistyczne religie, dopatrujące się nadprzyrodzonej mocy w skałach, fetyszach i innych przedmiotach.
Cechą decydującą o atrakcyjności darwinowskiej teorii ewolucji jest to, że wyjaśnia
ona wiele zachodzących w przyrodzie zjawisk. Słynny ewolucjonistyczny genetyk Theodosius Dobzhansky stwierdził: „W biologii wszystko nabiera sensu dopiero w świetle ewolucji”. Byłoby szokujące, gdyby darwinizm wielu rzeczy nie wyjaśniał.
Nauka charakteryzuje się pewnym wielkim walorem: wszystkie teorie naukowe są (lub powinny być) uzależnione od danych empirycznych. Nie warunkują jej święte księgi, systemy filozoficzne ani niczyje przyjęte z góry sądy. Liczy się w wniej to, co można odebrać zmysłem wzroku, słuchu, dotyku, smaku lub powonienia. Jeśli za pomocą teorii można rozsądnie wyjaśnić nowe dane, potwierdza się ją, jeśli zaś nie można — obala. Nawet gdy teoria wyjaśnia wiele rzeczy (jak to jest bez wątpienia w przypadku darwinizmu), to jeżeli nie zgadza się z danymi, zostaje odrzucona.
Jako jednoznacznie wspierające darwinowską teorię ewolucji przedstawia się na ogół dwa obszary w nauce — zapis kopalny oraz genetyczne podobieństwo organizmów. A zatem czy dane z tych dwóch dziedzin wspierają teorię ewolucji, czy też ją podważają?

Zapis kopalny

W książce O powstawaniu gatunków Karol Darwin zauważył w stworzonej przez siebie teorii ewolucji pewien problem. Aby takowa mogła być prawdziwa, zapis geologiczny powinien zawierać wiele skamielin pośrednich między stworzeniami tak odmiennymi jak ludzie i ślimaki. Ale ich nie zawiera. Świadomy trudności badacz zapytał: „Dlaczego więc każda formacja geologiczna, każda warstwa nie jest przepełniona takimi ogniwami pośrednimi? Geologia nie odsłania nam bynajmniej takiego nieprzerwanego szeregu organizmów i to jest może najsilniejszy i najpoważniejszy zarzut, jaki można postawić mojej teorii”. Darwin żywił nadzieję, że w miarę upływu czasu zostaną odkryte skamieliny pośrednie, popierające jego teorię. Niemniej po przeszło 150 latach starannych poszukiwań geolodzy nie znaleźli dużo więcej skamielin pośrednich. Zidentyfikowano co prawda garść potencjalnych brakujących ogniw, jednak darwinizm wymaga pokaźnej liczby takich ogniw, ich nieobecność zaś rodzi poważne pytania co do jego wiarygodności.
Kolejne nie lada wyzwanie dla darwinizmu to zapis kopalny. W głębi kolumny stratygraficznej znajdowanych jest coraz więcej skamieniałości uderzająco przypominających współczesne organizmy. Dobitny przykład stanowi niedawne odkrycie skamieniałości ośmiornicy wyglądającej jak współczesne ośmiornice. Jeden z odkrywców zauważył, że „znaleziska te liczą sobie 95 milionów lat, ale jednej ze skamielin niemalże nie da się odróżnić od dzisiejszych gatunków”.
Według teorii ewolucji prehistoryczne ośmiornice powinny wyglądać prymitywnie i we współczesne ośmiornice przekształcać się na przestrzeni bardzo długiego czasu. Ponieważ ich skamieliny należą do rzadkości, być może prymitywne ośmiornice żyły nawet wcześniej niż 95 milionów lat temu, a ubogi zapis kopalny tłumaczy, dlaczego nie znaleziono dotąd brakujących ogniw ośmiornic. Ale to oznacza też, że czas ewolucji współcześnie wyglądających ośmiornic skrócił się o 95 milionów lat. Ile milionów lat można jeszcze ująć, żeby nie zbrakło czasu?
Następna trudność w darwinowskim rozumowaniu: skomplikowane organizmy pojawiają się w kolumnie stratygraficznej jednocześnie, najwyraźniej nie dysponując zbyt dużą ilością czasu na ewolucję. Najbardziej wymowny przykład znajduje się w skałach kambryjskich, tworzących najniższą warstwę geologiczną, w której odkrywane są liczne skamieliny zwierząt. Skały kambryjskie zawierają szczątki wielu dziwnie wyglądających stworzeń. Niektóre przypominają współczesne zwierzęta, inne nie — jednak wszystkie cechuje złożoność budowy. Możemy przypuszczać, że ich układy genetyczne i biochemiczne przypominają te występujące u dzisiejszych zwierząt. Tylko skąd się wzięły?
Aby teoria ewolucji była prawdziwa, organizmy te musiałyby pochodzić od stworzeń żyjących przed nimi. Sęk w tym, że skamieniałości z ery prekambryjskiej napotyka się rzadko, te zaś, które się odkrywa, nie przypominają przodków większości skamielin kambryjskich. A więc wygląda na to, że te odmienne organizmy w skałach kambryjskich rozwinęły się z niczego!
Chociaż teoria ewolucji wyjaśnia pewne świadectwa zawarte w zapisie kopalnym, pozostałe dane się z nią gryzą.

Genetyka

Podobna sytuacja występuje w genomice — dziedzinie zajmującej się analizą informacji genetycznej zawartej w DNA.
Wiele organizmów dysponuje 20-25 tys. różnych genów, za pomocą których mogą budować same siebie. Geny można porównać do towarów dostępnych w składzie budowlanym. Wyobraźcie sobie, ile rzeczy można by wykonać przy użyciu cegieł, drewna, przewodów instalacji elektrycznej, gwoździ i tym podobnych materiałów. Ktoś mógłby skonstruować z nich szpital, ktoś inny centrum handlowe, jeszcze inna osoba dom jednorodzinny. W każdym przypadku wykorzystano by na ogół te same materiały. Nie ma potrzeby, aby farba w centrum handlowym różniła się od tej w szpitalu czy domu mieszkalnym.
Ta sama zasada wydaje się dotyczyć genów, co tłumaczy, dlaczego większość organizmów cechuje niesamowita liczba wspólnych genów. Wprawdzie niektóre geny są typowe dla pewnych organizmów, ale przeważnie geny u różnych stworzeń w ogromnym stopniu się pokrywają. Na przykład geny występujące u ludzi można również znaleźć u tak odmiennych organizmów jak ryby, ptaki czy żaby. Spora część ludzkich genów występuje też w kukurydzy i ryżu!
Zgodnie z darwinowskim modelem organizmy mają wspólne geny dlatego, że odziedziczyły je po wspólnym przodku. A zatem ludzie mogli mieć wspólnego przodka z szympansem, żyjącego kilka milionów lat temu, a z kolei ludzie i szympansy wspólnego przodka z jeżowcami, żyjącego miliard lat temu.
Trudność w darwinizmie polega na tym, że jeśli ludzie i jeżówce mają takie same geny przejęte po wspólnym przodku, który żył miliard lat temu, geny te musiały istnieć miliard lat temu, co z kolei oznacza, że musiały ewoluować jeszcze wcześniej. Znowu pojawia się wspomniany wyżej problem ze skamieniałościami ośmiornic, tyle że tym razem trzeba odjąć miliard lat. Ile lat trzeba ująć, aby hipoteza o ewolucji ogromnej liczby wspólnych dla organizmów genów w końcu legła w gruzach? No i jak organizmy przetrwały, nim rozwinęły się niezbędne geny?
Spójrzmy na konkretny przykład. Osobliwa ryba zwana chimerą albo przerazą pływa ponad półtora kilometra pod powierzchnią oceanu. Te dziwne ryby bardzo się od ludzi różnią, niemniej zdaniem darwinistów łączy nas wspólny przodek. Niedawno genom przerazy zsekwencjonowano, dzięki czemu ku zdumieniu wszystkich odkryto, że widzenie barw przebiega u niej na tej samej zasadzie co u człowieka. Zgodnie z logiką darwinowską wspólny przodek człowieka i chimery też musiał rozróżniać kolory, a zatem nasze widzenie barw musiało się rozwinąć kilkaset milionów lat przed tym, jak drogi człowieka i przerazy się rozeszły, nie zaś w ciągu tych lat. I znów — odkrycie to skraca czas ewolucji widzenia barw przez człowieka i chimerę.
Czasem identyczne geny odkrywa się u organizmów tak odmiennych, że nie da się tego zjawiska uzasadnić wspólnym przodkiem. Darwiniści próbują to zestroić na dwa sposoby. Pierwszy z nich to tzw. ewolucja konwergentna, polegająca na tym, że ta sama rzecz ewoluowała oddzielnie u różnych grup organizmów.
Inne wyjaśnienie określa się mianem poziomego transferu genów, polegającego na przechodzeniu genów z jednego organizmu do drugiego. Oznacza to, że takie same zjawiska darwinizm raz wyjaśnia wspólnym przodkiem, a innym znowu razem jego brakiem.
To tłumaczy aż nadto albo też nie tłumaczy niczego. W każdym razie i bez wnikania w detale obydwu wyjaśnień widać, że wydają się one tym bardziej prawdopodobne, im mniej się wie o funkcjonowaniu genów i tym, jak powinna przebiegać ewolucja.
Kolejne trudności stwarza poziomy transfer genów — koncepcja przeskakiwania genów pomiędzy bardzo różnymi organizmami — zgodnie z którym geny tak się pośród organizmów przetasowują, że nie ma już klarownego związku pomiędzy przodkami a potomkami. Ma tak się dziać w przypadku bakterii oraz pewnych innych, bardziej złożonych organizmów, u których odmienne geny wskazują na odmienne powiązania między przodkami a potomkami. W rezultacie tradycyjny pogląd o darwinowskim drzewie genealogicznym organizmów żywych zostaje porzucony na rzecz idei poplątanych genealogicznych chaszczy.
Jeśli zjawiska tłumaczy się wspólnymi przodkami i poziomym transferem genów oraz jeśli w darwinizmie snuje się hipotezy o genealogicznym drzewie albo chaszczach, to człowiek zachodzi w głowę, co tak na dobrą sprawę owa teoria wyjaśnia. Zestraja ona rzeczy takie same i odmienne, sprawiając, że darwinizmu nie da się podważyć pod względem danych. Jest tak elastyczna, że jej zwolennicy pakują do niej wszystkie dane. Ale nie spełnia już kryteriów naukowości, bo nie jest od danych uzależniona.
I chociaż współczesne dane naukowe rutynowo wrzuca się do worka z etykietą „darwinizm”, to zdumiewające mechanizmy odkrywane w cząsteczkach i skomplikowane organizmy zachowane w zapisie kopalnym wydają się przeczyć teorii ewolucji, choćby się nawet stosowało do nich logikę darwinowską. A kiedy dodatkowo darwiniści rozciągają teorię ewolucji z przemiany jednego organizmu w drugi, by wyjaśnić pochodzenia życia, wydają się przypisywać materii magiczne właściwości, których takowa nie ma. Pod pewnymi względami darwinizm przypomina nie tyle naukę, co animalistyczne religie, dopatrujące się nadprzyrodzonej mocy w skałach, fetyszach i innych przedmiotach.

Inteligentny projekt

Oczywiście inne teorie o początkach, np. Inteligentny Projekt, narażone są na tę samą krytykę. Przeszłość nigdy nie jest tak jednoznaczna jak teraźniejszość, której zresztą niekiedy też daleko od przejrzystości. Dopóki naukowcy nie będą potrafili wybrać się do przeszłości w wehikule czasu gwoli przekonania się, co tak naprawdę się wtedy wydarzyło, nasze zapatrywania na jej temat nigdy nie będą wolne od uprzedzeń. A może nawet i po takiej podróży nie potrafilibyśmy się uprzedzeń wyzbyć.
Teoria mówiąca, że organizmy stworzył Bóg, nosi oczywiście znamiona teorii religijnej. I podobnie jak darwinizm, kreacjonizm również wymaga specjalnego zestrojenia pewnych danych. Jeśli dobroć Boga ma być pogodzona z Jego stwórczą mocą, to „niecne” układy biologiczne, które wyglądają na efekt projektu, np. gruczoły jadowe i zęby jadowe żmii, wymagają wyjaśnienia w kontekście grzesznego świata. Ale to już wchodzi w zakres teologii, a wszak przyroda pełna jest „eleganckich” układów biologicznych, które w każdych innych okolicznościach byłyby interpretowane jako zaprojektowane — bez względu na to, czy przynoszą „zacne” czy też „niecne” efekty.
Badania naukowe wykonane na przestrzeni 150 lat od czasu, kiedy Darwin opublikował dzieło O powstawaniu gatunków, rzuciły dużo więcej światła na niesamowite światy biologii i geologii. Dla tych, którzy chcą rozważać dane empiryczne nieskrępowani darwinizmem, biblijne stwierdzenie, że przyrodę stworzył Bóg, wydaje się sensowne, wiele zaś hipotez rodzących się na gruncie darwinizmu pozostaje problematycznych i ma charakter nie tyle naukowy, co metafizyczny.          
Troothy Standteh
Znaki Czasu styczeń 2014 r.
Zapraszam do odwiedzenia  bloga www.tajemnicebiblii.blogspot.com. wiele wykładów  o kreacjonizmie  a także filmów i ciekawych wykładów. Zapraszam 

[Przedruk z „Signs of the Times” 11/2009. Tłum. Paweł Jarosław Kamiński  

niedziela, 12 stycznia 2014

JEŻELI JEST TAK DOBRZE TO DLACZEGO JEST TAK ŹLE ?

Nasi gimnazjaliści podobno są prawie najlepsi na świecie. Polski alkohol też. Podobno nawet ułatwia trawienie i zapobiega chorobom serca. Tylko dlaczego nie widzimy ani jednego, ani drugiego? Odpowiedź jest w słowach „podobno” i „prawie”.

 Na początku grudnia 2013 roku nasze główne media jak jeden mąż zawyły z radości i dumy,
że oto polscy gimnazjaliści są jednymi z najlepszych w Europie i świecie. Nasza dziatwa ponoć bije innych na głowę w matematyce, naukach przyrodniczych, czytaniu i interpretacji tekstu. Tak wyszło z badania PISA 2012, czyli Programu Międzynarodowej Oceny Umiejętności Uczniów. Jak tak cały dzień słuchałem tego pienia na cześć gimnazjalistów i ich nauczycieli, niemal zacząłem żałować, że nie było mi dane ukończyć żadnego gimnazjum, że skończyłem zwykłą ośmioletnią podstawówkę — relikt poprzedniego systemu nauczania.
To „niemal” czyni jednak różnicę, bo właśnie wtedy przypomniał mi się filmik oglądany jakiś czas temu w internecie, na którym nieco starsza uzdolniona młodzież przeprowadzała wywiady z gimnazjalistami, zaraz po ich egzaminie kończącym edukację gimnazjalną. Zadawano im najprostsze pytania: Ile dni ma rok? Ile centymetrów mają dwa metry? Jeśli jedno jajko gotuje się trzy minuty, to ile gotują się dwa? Co jest cięższe: kilogram piór czy kilogram kamieni? Jak miałem 4 lata, to mój brat był o połowę młodszy. To ile będzie miał lat, gdy ja będę miał 18 lat? Ile sztuk ma kopa? Która planetą od Słońca jest Ziemia? Ile mamy kontynentów i jakie są ich nazwy? Gwarantuję, że nie chcielibyście usłyszeć żenujących prób odpowiedzi na te pytania. Żaden z przepytywanych nie odpowiedział na nie prawidłowo. Na końcu prowadzący zadał te pytania tak na oko 50-letniemu bywalcowi osiedlowej ławeczki o, powiedzmy, mocno zmęczonej życiem twarzy. Ten, o dziwo, tak z marszu, bez większego zastanowienia odpowiedział prawidłowo na wszystkie pytania. Był nawet nieco zdziwiony ich łatwością.
Coś jest więc nie tak. Albo do badań wybrano samą gimnazjalną śmietankę, albo z samym badaniem jest coś nie tak. Ale może to tylko szukanie, tak po polsku, dziury w całym. Dobrze, zgódźmy się — nasze gimnazja zasłużyły sobie na medal z tytułu osiągnięć edukacyjnych. Tyle że ten medal ma dwie strony — drugą jest panosząca się w tych szkołach i narastająca przemoc. Gimnazja to dziś nie tylko miejsce nauki, szlifowania intelektu i kształtowania osobowości młodych ludzi, ale także bicia, popychania, plucia, kopania, zabierania rzeczy, poniżania, przezywania, wyśmiewania i rozpuszczania niszczących reputację plotek. Więcej przeczytacie na ten temat w artykule pt. Bullying — nowe słowo, stary problem.
Drugi temat wart szczególnego polecenia to ten z okładki. W numerze znajdziecie i medyczne obalenie powszechnie panujących mitów alkoholowych i krytykę picia alkoholu z punktu widzenia chrześcijaństwa biblijnego. Jednak prawdopodobnie najmocniej przemówi do Czytelników artykuł okładkowy — historie prawdziwe Andrzeja, Roberta, Adama i Eryka, którym alkohol zrujnował życie. Nie omijałbym tego artykułu. To nieprawda, że najlepiej uczyć się na błędach własnych.
Tu do jednego z biblijnych argumentów przemawiających za abstynencją od alkoholu dorzucę tylko jeden — że nasze ciała są świątynią Ducha Świętego i że nie należymy do siebie samych, bo zostaliśmy drogo kupieni, przez Jezusa Chrystusa na krzyżu Golgoty. Dlatego powinniśmy czcić Boga nie tylko sercem, duszą i umysłem, ale i naszym ciałem, zachowując je w zdrowiu i czystości1.
Jakoś trudno mi to pogodzić z piciem alkoholu, nawet tym rzekomo kulturalnym. Alkoholizm bowiem rodzi się właśnie z przyzwolenia na picie, choćby małych ilości, ale regularnie. Każdy z dotkniętych tą chorobą tak zaczynał — od towarzyskiego, umiarkowanego picia, przez codzienne piwko lub dwa, po... W którymś momencie umiarkowanie się skończyło, a zaczęło najzwyklejsze chlanie. Umiarkowane picie to jak chodzenie po krawędzi dachu i wmawianie sobie, że przecież nie wszyscy spadają. Jedyna rozsądna decyzja to niewchodzenie na ten dach.
Andrzej Siciński

 Znaki Czasu 2014 styczeń 

ZAMIESZANIE Z ZAWIERZENIEM

Burmistrz Goleniowa zawierzył podczas uroczystego rzymskokatolickiego nabożeństwa swoje miasto i gminę Jezusowi Chrystusowi. Czyn burmistrza zrodził pytania o to, co jest ważniejsze — jego bezstronność jako przedstawiciela władzy czy jego osobista wolność sumienia i wyznania.
Pod koniec listopada burmistrz Goleniowa Robert Krupowicz zawierzył siebie, rodzinę
i mieszkańców miasta Jezusowi Chrystusowi, Królowi Wszechświata. Do aktu zawierzenia doszło w miejscowym rzymskokatolickim kościele św. Jerzego.

Akt wiary?

Uprzedzając mogące się zrodzić zarzuty o naruszenie zasady bezstronności władzy wobec przekonań religijnych obywateli, burmistrz kwitował je twierdzeniem, że zawierzenia dokonuje jako osoba prywatna i jako taka ma prawo do wyznawania publicznie swej wiary, w tym do modlenia się za innych ludzi. A jego akt religijny nie będzie miał żadnych konsekwencji prawnych ani finansowych dla gminy i nikogo do niczego nie będzie zobowiązywał. Swój zamiar zawierzenia gminy Jezusowi uzasadnił osobistą głęboką wiarą w „konieczność stwarzania dobra” oraz tym, że zależy mu na jej pomyślności, spokoju, harmonijnym rozwoju oraz poprawie jakości życia publicznego. I o to ma zamiar się modlić — stwierdził — nawet jeśli to nie będzie zbyt poprawne politycznie.
Zamiary burmistrza spotkały się z pełnym poparciem lokalnego duchowieństwa rzymskokatolickiego, które podkreślało, że czyn burmistrza jest prawdopodobnie pierwszym takim zawierzeniem w Polsce dokonanym przez osobę świecką. Wyjaśniając istotę zawierzenia, duchowni twierdzili, że chodzi w nim o uświęcenie danego miejsca, danej przestrzeni, żeby ludzie w niej mieszkający się nawrócili, stali się lepsi, skłonni do przyznawania się do błędów, bardziej pokorni; że będzie to modlitwa za wierzących i niewierzących.
Zdaniem lokalnych przedstawicieli Sojuszu Lewicy Demokratycznej burmistrz złamał zasadę rozdziału Kościołów i innych związków wyznaniowych od państwa oraz świeckości państwa. Ich zdaniem burmistrz mógł sobie zawierzać Bogu siebie i własną rodzinę, ale nie gminę, która nie jest jego prywatną własnością. Przedstawiciele SLD stwierdzili, że był to czyn dyskryminujący lokalnych ateistów i wyznawców innych religii. Burmistrzowi zagrożono skierowaniem sprawy do prokuratury. Burmistrz na to ironizował, że kolejnym krokiem będzie Trybunał Stanu, a może nawet pluton egzekucyjny oraz protestował przeciwko ograniczaniu jego swobód obywatelskich.

Podzielone zdania

Czyn burmistrza podzielił w opiniach zarówno mieszkańców Goleniowa, jak i internautów. Jego zwolennicy wyrażali się o nim pozytywnie, jako o świadectwie wiary człowieka, których chce dobrze dla innych. Twierdzili, że burmistrz dał czytelny sygnał co do wartości, jakimi się kieruje, co ma świadczyć o jego politycznej odwadze. Podkreślali, że choć byli tą decyzją zaskoczeni, nawet jako katolicy, to jednak uważają ją za słuszną i wierzą, że przyniesie dobre skutki. Ich zdaniem burmistrz ma prawo wyrażać swoje religijne poglądy. Krytykowali postawę przedstawicieli SLD, zarzucając im atak na wolność jednostki i brak tolerancji religijnej. Nie rozumieli, dlaczego tym, którzy w nic nie wierzą, miałoby przeszkadzać, to że ktoś inny jest wierzący.
Przeciwnicy zawierzenia stwierdzali, że niewierzący lub inaczej wierzący mogą nie życzyć sobie, aby ktoś obcy modlił się o ich nawrócenie czy powierzał ich swojemu Bogu. Niektórzy odbierali to jako dyskryminację niekatolików przez katolicką większość. Ich zdaniem burmistrz nie powinien tak publicznie demonstrować swojej wiary. Padały słowa „kpina”, „śmieszność”, „widzimisię”, „żart”. Pytano, czy zwolennicy zawierzenia też nie mieliby nic przeciwko temu, gdyby burmistrz był muzułmaninem i prywatnie zawierzył gminę Allahowi, albo gdyby jako żyd zawierzył gminę Jahwe. Padały też pytania, jakie konkretne korzyści miałoby to przynieść gminie. Postulowali, by nie robić z wiary propagandy politycznej.

Przypadek ze Szczytna

Historia z Goleniowa przypomina wydarzenia ze Szczytna na Mazurach z kwietnia 2006 roku, kiedy to na uroczystej sesji połączonych rad miasta, gminy i powiatu radni podjęli uchwałę o odnowieniu zawierzenia tych trzech jednostek samorządowych „Matce Bożej Fatimskiej”. Odnowieniu, bo do pierwszego zawierzenia doszło dziesięć lat wcześniej z inicjatywy rzymskokatolickiego proboszcza jednej z miejscowych parafii. Widocznie tamto pierwsze zawierzenie nie było w pełni skuteczne, dlatego postanowiono „wspólnymi siłami” je odnowić. Za drugim razem inicjatywa wyszła od starosty — notabene z partii, która statutowo opowiada się za „wolnością sumienia i wyznania, tolerancją światopoglądową i świeckością państwa”, a w programie chce bronić „prawa obywateli do swobody i wolności wyboru przed presją moralnej albo religijnej większości”, twierdząc, że „jedynie państwo neutralne światopoglądowo (…) jest nowoczesnym państwem demokratycznym”.
Na przeszkodzie „urzędowemu” zawierzeniu starał się stanąć jeden z radnych, członek jednej z lokalnych wspólnot protestanckich, człowiek, dla którego świeckość i neutralność państwa oraz wolność od presji religijnej większości nie były pustymi frazesami. Cytując wiele fragmentów Pisma Świętego, zakwestionował zasadność oddawania czci, w tym dokonywania zawierzeń, komukolwiek innemu poza jedynym Bogiem. Historycznie wykazał, że ilekroć dochodziło do zbytniego zbliżenia władzy świeckiej z religią, zawsze towarzyszyły temu religijne prześladowania mniejszości. W końcu przypomniał przedstawicielom władz samorządowych, że kiedykolwiek poruszają się w sferze publicznej jako radni, burmistrzowie, starostowie, to nie wypada im opowiadać się po stronie tylko jednego z Kościołów przez uznawanie jego wierzeń za pewnik, bo narusza to zasadę neutralności światopoglądowej władz. Prywatnie, zdaniem owego radnego, mogą oni sobie wierzyć, w co chcą, ale publicznie nie powinni preferować żadnego wyznania.

Ocena

Pomimo pewnego podobieństwa przypadki zawierzenia z Goleniowa i Szczytna jednak się od siebie różnią i to w sposób, który może mieć decydujący wpływ na ich ocenę.
Po pierwsze, w Szczytnie mieliśmy do czynienia z zawierzeniem dokonanym uchwałą organów władz publicznych podjętą na ich wspólnej sesji. Było to ewidentnym naruszeniem art. 25 ust. 2 Konstytucji RP, który stanowi: „Władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych, zapewniając swobodę ich wyrażania w życiu publicznym”. W Goleniowie nic takiego nie miało miejsca. Inicjatywa burmistrza była całkowicie prywatna.
Po drugie, argument, że jemu też — mimo iż jest burmistrzem — przysługuje prawo do wolności sumienia i religii, również jest trudny do podważenia. Art. 53 Konstytucji RP mówi bowiem: „Wolność religii obejmuje wolność wyznawania lub przyjmowania religii według własnego wyboru oraz uzewnętrzniania indywidualnie lub z innymi, publicznie lub prywatnie, swojej religii przez uprawianie kultu, modlitwę, uczestniczenie w obrzędach, praktykowanie i nauczanie. Wolność religii obejmuje także posiadanie świątyń i innych miejsc kultu w zależności od potrzeb ludzi wierzących oraz prawo osób do korzystania z pomocy religijnej tam, gdzie się znajdują” (ust. 2). A nieco dalej: „Nikt nie może być zmuszany do uczestniczenia ani do nieuczestniczenia w praktykach religijnych” (ust. 6). Wynika z tego, że burmistrz może się modlić i sam, i z innymi, i w domu, i w miejscu publicznym, a już w kościele w szczególności. I nikt nie może mu tego zabronić.
Po trzecie, wolność religii z samej istoty rzeczy zakłada również wolność w zakresie formy modlitwy i jej treści, a to oznacza, że burmistrz — czy to się komuś podoba, czy nie — mógł modlić się i za swoją rodzinę, i za niewierzących, i za wierzących inaczej. Chrześcijan, nawet niekatolików, nie powinno to w żaden sposób dziwić, gdyż i Jezus Chrystus uczył: „Miłujcie nieprzyjaciół waszych i módlcie się za tych, którzy was prześladują”1. Każdy wierzący, niezależnie od wyznania, ma prawo modlić się, za kogo chce, i nie potrzebuje do tego niczyjej zgody.
A co z modlitwą za całe miasto? I to nie jest z perspektywy biblijnej nic dziwnego. Do izraelskich wygnańców przesiedlonych w czasach starotestamentowych do Babilonu prorok Jeremiasz pisał: „A starajcie się o pomyślność miasta, do którego skazałem was na wygnanie, i módlcie się za nie do Pana, bo od jego pomyślności zależy wasza pomyślność!”2. W ogóle chrześcijanie mają nie tylko prawo, ale i świętą powinność modlić się za pomyślność wszystkich pozostałych ludzi. Apostoł Paweł napominał, „aby zanosić błagania, modlitwy, prośby, dziękczynienia za wszystkich ludzi, za królów i za wszystkich przełożonych, abyśmy ciche i spokojne życie wiedli we wszelkiej pobożności i uczciwości”3.
Po czwarte, to, co różni przypadek z Goleniowa od przypadku ze Szczytna, to również osoba, której miasta te zostały zawierzone. Szczytno — „Matce Bożej Fatimskiej”, a Goleniów — Jezusowi Chrystusowi. Dla katolików to nie stanowi istotnej różnicy, ale dla chrześcijan opierających swą wiarę tylko na Biblii już tak — wierzą oni bowiem, że jest tylko „jeden Bóg [i], jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek Chrystus Jezus”4. Dlatego powierzanie w modlitwie własnej rodziny i miasta w opiekę Jezusowi Chrystusowi nie powinno bulwersować żadnego chrześcijanina, niezależnie od wyznania. Czego nie można powiedzieć o przypadku zawierzenia ze Szczytna.
Ocenę prawdziwych motywów aktu wiary burmistrza Goleniowa — jeśli były inne od deklarownych — zostawmy Bogu. Miłość bowiem „nie myśli nic złego” i „wszystkiemu wierzy”5.          
Olgierd Danielewicz
Znaki Czasu styczeń 2014 r. 

1 Mt 5,44. 2 Jr 29,7 — kursywa autora. 3 1 Tm 2,1-2. 4 1 Tm 2,5. 5 Zob. 1 Kor 13,5.7. 

BULLYING STARE NOWE SŁOWO STARY PROBLEM

Szkoła to dziś nie tylko miejsce nauki, szlifowania intelektu i kształtowania osobowości młodych ludzi, ale także bicia, popychania, plucia, kopania, zabierania rzeczy, poniżania, przezywania, wyśmiewania i rozpuszczania niszczących reputację plotek. Problem narasta.
Agresja i przemoc, choć obecna wśród dzieci w wieku szkolnym od zawsze,
­ w Europie Zachodniej zaczęła być postrzegana jako problem już w latach 80. Zjawisko to określono słowem bullying rozumianym jako tyranizowanie kogoś z intencją skrzywdzenia; celową, powtarzalną i nieprowokowaną agresję jednego lub wielu sprawców wobec ofiary. Najczęściej w obecności szkolnych rówieśników, żeby ofiarę jeszcze bardziej poniżyć. Bullying w szkole to dziś nie tylko zwykłe bicie jednego ucznia przez drugiego, zazwyczaj starszego. To dziś również przemoc psychiczna, słowna, plotki, drażnienie, wykluczanie z grupy rówieśniczej. W skrajnych przypadkach to także grożenie użyciem siły i używanie jej z intencją skrzywdzenia ofiary. W tym znaczeniu bullying jest zbliżony do znanego głównie z miejsc pracy mobbingu albo znanej z wojska fali, gdzie zazwyczaj dochodzi do szykanowania jednostki przez grupę.
Ofiary to najczęściej uczniowie lękliwi, o niskim poczuciu kompetencji, mający trudności z utrzymywaniem więzi rówieśniczych, autsajderzy. Sprawcy to z kolei osoby impulsywne, dominujące, bez empatii, łatwo irytujące się, zbuntowane, postrzegające przemoc jako środek do podniesienia własnego prestiżu w grupie i własnej samooceny.
Zachowania agresywne uczniów kierowane są w szkołach nie tylko wobec innych uczniów, ale także wobec nauczycieli. Czasami przejawiają je również nauczyciele wobec uczniów, co przybiera formę straszenia, słownego obrażania, uderzania, szturchania czy wyrzucania z klasy.

Statystyka zjawiska

Według badania przeprowadzonego w 2011 roku w ramach programu „Szkoła bez przemocy” na ogólnopolskiej reprezentatywnej próbie ponad 3000 uczniów ze 150 szkół (podstawowych, gimnazjalnych oraz ponadgimnazjalnych) najbardziej rozpowszechnioną formą przemocy w szkołach jest przemoc słowna. Obrażania, poniżania czy wyśmiewania doznało aż 63 proc. uczniów. 33 proc. uczniów doświadczyło przemocy fizycznej w postaci umyślnego przewrócenia lub pobicia, a 7 proc. — przemocy „groźnej”, czyli z użyciem niebezpiecznych narzędzi czy powodującej obrażenia ciała. Rozpowszechnianie kłamstw, odtrącanie i wykluczanie z grupy, a więc manipulowanie relacjami społecznymi dotknęło 41 proc. uczniów. Kradzieży, jako przemocy materialnej, doświadczyło 13 proc. z nich. A jeśli to poszerzyć o wymuszenia pieniędzy i niszczenie rzeczy, to łącznie — 20 proc.
Stosunkowo nowym zjawiskiem, choć mieszczącym się w pojęciu bullyingu, jest cyberprzemoc — przemoc cyfrowa, z użyciem internetu czy telefonów komórkowych. Ma formę nękania, straszenia czy szantażowania przez publikowanie i rozsyłanie kompromitujących lub poniżających kogoś informacji, zdjęć, filmów lub podszywanie się pod kogoś. Wykorzystuje się do tego pocztę elektroniczną, czaty, komunikatory, strony internetowe, blogi, serwisy społecznościowe, grupy dyskusyjne, SMS-y i MMS-y. Takiej przemocy doświadczyło według powyższego badania 19 proc. uczniów.
Przemoc w szkole ma również charakter seksualny. Uczniowie bywają podglądani w toaletach, wbrew ich woli rozbierani, dotykani w intymne części ciała, całowani. Co najmniej jednej z tych form przemocy doświadczyło 14 proc. uczniów, a 3 proc. doświadczyło trzech lub czterech jej form.
9 proc. uczniów doświadczyło dręczenia, czyli wielokrotnej przemocy psychicznej (np. obrażania, wyśmiewania, plotkowania, wykluczania, odtrącania) lub innej wyżej wspomnianej formy. Ofiarami dręczenia częściej padają młodsze dzieci — w podstawówkach 12 proc. uczniów. Niewiele trzeba, żeby stać się ofiarą dręczenia — wystarczy mieć mniej przyjaciół, a więcej wrogów, gorsze oceny, złą sytuację materialną, mniejsze wsparcie ze strony rodziny i znajomych. Częściej dręczeni są chłopcy (25 proc.) niż dziewczęta (12 proc.).
W niektórych szkołach problem agresji i przemocy jest marginalny, a w innych wysoki. Ani wielkość szkoły, ani jej lokalizacja (miasto czy wieś) nie mają tu znaczenia. Generalnie im więcej konfliktów na linii nauczyciel—uczeń, złej atmosfery w szkole, tym więcej przemocy. Im więcej przemocy, tym więcej dręczenia.
Poczynając od roku szkolnego 2006/2007, przez trzy lata badano również 3000 uczniów ze 150 klas z 94 warszawskich gimnazjów oraz 100 wychowanków z kilku warszawskich młodzieżowych ośrodków wychowawczych i socjoterapeutycznych. Wśród gimnazjalistów z form przemocy pierwsze miejsce zajmuje przemoc fizyczna i psychiczna. Na kolejnych miejscach są bójki oraz agresja werbalna wobec nauczycieli. Około jednej trzeciej uczniów klas trzecich z gimnazjów publicznych i około jednej piątej z gimnazjów niepublicznych w ciągu kilku tygodni przed badaniem padło ofiarą przemocy rówieśniczej na terenie swojej szkoły lub w jej pobliżu. Biło się 23 proc. trzecioklasistów z gimnazjów publicznych i 18 proc. z gimnazjów niepublicznych. Przy czym w bójkach grupowych brało udział odpowiednio 15 proc. i 6 proc. uczniów. Aż 25 proc. trzecioklasistów co najmniej raz w roku ubliżało nauczycielowi. Około 12 proc. trzecioklasistów przyznało się do noszenia niebezpiecznych narzędzi takich jak nóż czy kastet, a 2-5 proc. użyło ich w celu wymuszenia. Do udziału w cyberprzemocy (choć jeden raz w roku poprzedzającym badanie) przyznało się około 15 proc. uczniów trzecich klas gimnazjalnych.

Przestępcy z tornistrami

O skali przemocy i agresji w szkołach najczytelniej mówią statystyki policyjne. Liczba przestępstw rośnie. W 2011 roku w szkołach podstawowych i gimnazjach doszło do ponad 28 tys. przestępstw. W porównaniu do roku 2004, kiedy popełniono ich ok. 17 tys., daje to wzrost szkolnej przestępczości o... 62 proc.
Wzrasta też poziom agresji, zwłaszcza u dziewcząt. W latach 1999-2010 liczba dziewcząt do 16. roku życia podejrzanych o bójki i pobicia wzrosła o 169 proc., a liczba chłopców — jedynie o 55 proc. Podobnie w kategorii wiekowej 17-20 lat, gdzie w przypadku młodych kobiet nastąpił wzrost o 34,5 proc, a w przypadku młodych mężczyzn — jedynie o 0,3 proc.
Największą grupę szkolnych zachowań przestępczych w podstawówkach i gimnazjach stanowią rozboje, których liczba w latach 2009-2011 wzrosła aż o 93,4 proc. W mniejszej skali, ale oscylującej wokół 50 proc., wzrosły również przypadki udziału w bójce lub pobiciu i przestępstw narkotykowych. O podobną wartość zmalała natomiast liczba zgwałceń. Zanotowano także nieznaczny spadek kradzieży, choć trzeba pamiętać, że statystyki te nie uwzględniają kradzieży drobnych, poniżej 250 zł, które są jedynie wykroczeniami.
Natomiast w szkołach średnich i zawodowych przestępstw jest już zdecydowanie mniej. W roku 2011 stwierdzono ich zaledwie nieco ponad 2 tys. Z kolei w internatach i bursach w tym samym roku doszło o 1,5 tys. przestępstw.
Według badaczy zjawiska przestępczość wśród nieletnich jest spowodowana przede wszystkim kryzysem rodziny i szkoły, ubóstwem, niepowodzeniami szkolnymi, bezrobociem, piciem alkoholu czy zażywaniem środków odurzających. Nieletni dopuszczają się przestępstw głównie dla zdobycia pieniędzy czy innych korzyści materialnych, żeby zaimponować innym, pod namową, żeby zyskać uznanie grupy rówieśniczej czy na skutek powielania wzorców zachowań oglądanych w domu lub w środkach masowego przekazu.

Programy zaradcze

Zdaniem Dana Olweusa, profesora psychologii z Norwegii, agresję u dzieci rodzą: brak ciepła i bliskich więzi ze strony rodziców, ich przyzwolenie na agresywne zachowania dziecka wobec innych, stosowanie przez rodziców kar cielesnych, którym towarzyszą wybuchy złości i agresji, oraz temperament samego dziecka. Jego zdaniem wychowanie oparte na miłości i zaangażowaniu ze strony rodziców, wyraźne wytyczanie granic zachowań niedozwolonych oraz niestosowanie siłowych metod wychowawczych przyczyniają się do harmonijnego rozwoju dziecka i do wzrostu jego samodzielności.
Olweus opracował ramowy program zapobiegania agresji w szkole. W pierwszej kolejności proponuje on skoncentrowanie się na zachowaniach otwarcie agresywnych lub negatywnych skierowanych przeciw innym uczniom. Na poziomie szkoły Olweus proponuje przykładowe środki zaradcze: prowadzenie ankiet wśród uczniów, lekcje o przemocy w szkole, częstsze interwencje nauczycieli podczas przerw, więcej ciekawych zajęć pozalekcyjnych, telefon zaufania dla uczniów, doskonalenie nauczycieli, rozwijanie współpracy szkoły z domem. Przykładowe środki zaradcze na poziomie klasy to: opracowanie regulaminu klasowego zawierającego normy postępowania zapobiegające przemocy (w tym nagrody i kary), wspólne zajęcia wzmacniające więzi między uczniami, spotkania z rodzicami. Na poziomie jednostki Owelus proponuje: rozmowy ze sprawcami i ofiarami przemocy oraz ich rodzicami, oferowanie pomocy psychologicznej, pomoc w zmianie klasy lub szkoły. O skuteczności tego programu świadczy to, że w ciągu dwóch lat jego realizacji w 42 szkołach w Beren w Norwegii liczba przypadków przemocy zmalała o co najmniej 50 proc., poprawiły się klimat panujący w szkole, porządek i dyscyplina.
W Polsce w 2008 roku rząd zaczął realizować obliczony na lata 2008–2013 program „Bezpieczna i przyjazna szkoła”. Cele programu to m.in.: poprawa bezpieczeństwa w szkołach, zwiększenie wpływu rodziców na życie szkół, zwiększenie umiejętności wychowawczych nauczycieli, indywidualizacja kształcenia uczniów, rozwijanie ich zainteresowań, zwiększenie autonomii uczniów w szkole, wzmocnienie pomocy psychologiczno-pedagogicznej poprzez tworzenie w szkołach punktów konsultacyjnych, przeciwdziałanie agresji i patologii poprzez sport. W programie chodzi o podejmowanie działań wychowawczych polegających na stawianiu granic, ustanawianiu zasad, norm i reguł współżycia społecznego w szkole i konsekwentnym ich przestrzeganiu. Najważniejsza jest jednak przebudowa stosunków panujących w szkołach i tworzenie w nich dobrego klimatu społecznego. Najpierw zaleca się podejmowanie działań wychowawczych, a dopiero potem karanie i dyscyplinowanie. Tego rodzaju zmiany muszą być oparte na takim modelu szkoły, w którym program wychowawczy oparty będzie na dialogu, zaufaniu, tolerancji i szacunku.

Bądź czujny i reaguj

Jednak programy programami — w jednych miejscach realizowane są lepiej, w innych gorzej — ale najważniejsze są porady praktyczne. Te można odnaleźć chociażby na stronie internetowej programu „Szkoła bez przemocy”. Oddajmy głos autorom programu:
„Niektóre dzieci ukrywają swój problem. (...) może nie chcą Cię zmartwić, albo wstydzą się, że nie potrafią sobie same poradzić i wina tkwi w nich samych. Takie dziecko najczęściej nie lubi szkoły. Rano przed wyjściem skarży się na bóle głowy, gardła, brzucha, na gorączkę. Jeśli zauważysz takie objawy u swojego dziecka, zastanów się, czy powodem nie jest prześladowanie w szkole. (...) Obserwuj zachowania dziecka i zawsze reaguj, gdy Twoje dziecko:
•   nie chce wychodzić z domu albo wychodzi bardzo późno lub bardzo wcześnie
•   wraca ze szkoły później, okrężną drogą
•   wraca po lekcjach ze zranieniami i siniakami
•   ma podarte ubranie
•   znajdujesz zniszczone podręczniki i przybory szkolne
•   prosi Cię o ponowne kupienie „zgubionych” (zabranych lub ukradzionych) przedmiotów
•   często „gubi” pieniądze i prosi o drobne na „składkę”
•   nie chce brać do szkoły drugiego śniadania albo bierze dużo więcej niż zwykle
•   prosi o „załatwienie” zwolnienia z WF
•   kłóci się ze swoimi przyjaciółmi
•   jest ciche, izoluje się
•   jest agresywne w stosunku do innych domowników, np. rodzeństwa
•   ma gorsze wyniki w nauce
•   opuszcza pojedyncze lekcje lub wagaruje
•   ma problem ze snem lub senne koszmary, płacze w nocy
Jeśli zauważysz u dziecka wyżej wymienione zachowania, porozmawiaj z nim. Zadaj kilka prostych pytań:
•   Co robiło dzisiaj w szkole?
•   Co robiło podczas długiej przerwy?
•   Czy robiło coś, co mu się szczególnie podobało?
•   Czy robiło coś, co mu się nie podobało?
•   Czy jest jakaś lekcja, której nie lubi?
•   Czy jest ktoś w szkole, kogo nie lubi i dlaczego?
•   Czy czeka, aby iść jutro do szkoły?”1.
Autorzy nie radzą reagować zbyt ostro, a zwłaszcza samemu wymierzać kary sprawcy. Nie należy też — piszą — obwiniać szkoły i nauczycieli, gdyż skoro rodzice nie wiedzieli o prześladowaniu dziecka, szkoła pewnie też nie wiedziała. Dobrze jest zwrócić się ze sprawą do wychowawcy lub pedagoga szkolnego. Nie należy obwiniać dziecka, że nie wiedziało, jak sobie poradzić z prześladowaniem, albo że o tym nie powiedziało rodzicowi. Należy je raczej zapewnić, że zrobi się wszystko, aby mu pomóc, i nie dopuści się do podobnych sytuacji w przyszłości.              
Oprac. A.S.

1 http://www.szkolabezprzemocy.pl/1096,poradnik [dostęp: 17.12.2013].

[Opracowano na podstawie: Agresja i prze­moc w szkołach, Kancelaria Senatu, Warsza­wa 2012; Stanisław Orłowski, Mobbing i bullying w szkole: charakterystyka zjawiska i programy zapobiegania, Ośrodek Rozwo­ju Edukacji; www.szkolabezprzemocy.pl].

 Znaki Czasu styczeń 2014 r. 

JAK PIĆ TO DO DNA

Jakże często słyszałem teksty w stylu: „No chodź, tylko na jedno piwo. Co, z nami się nie napijesz?”. Ponieważ zawsze miałem problemy z asertywnością, więc ulegałem głupim namowom. Dobrze, że nikt nie proponował mi prochów, bo zapewne już dawno bym się uzależnił.
Czytając gazety albo oglądając wiadomości, praktycznie codziennie słyszy się o napa-
dach, wypadkach samochodowych, w których giną ludzie, czy o zdemoralizowanej młodzieży. Wiele mówi się o tym, co się stało i jaką karę poniesie sprawca (oj, tak, uwielbiamy spekulować i osądzać szybciej niż sąd), zamiast o motywach i przyczynach tragedii. Często jest to alkohol. Ale przecież alkohol nie prowadził samochodu! To człowiek wsiadł za kierownicę po zakrapianej kolacji i zabił dziecko na przejściu. To człowiek zgwałcił własną córkę, a nie pół litra, które wcześniej wypił!
Przebywając osiem lat w więzieniu, zetknąłem się z osobami odsiadującymi wyroki za przeróżne przestępstwa. O każdej można by napisać oddzielny artykuł, lecz dziś chciałbym skupić się tylko na kilku z nich.

Andrzej

W zakładach karnych przebywał już jedenaście razy. Ostatnio miał najdłuższą w życiu przerwę między przestępstwami, bo aż czternaście lat. Natomiast najkrótsza trwała zaledwie osiem godzin. Wyszedł wtedy na warunkowe zwolnienie i tuż za bramą zakładu ukradł „malucha”, aby wrócić do domu. Wrócił, ale do więzienia. Najbardziej zastanawiające jest to, że przeważnie nie pamiętał, kiedy i za co go aresztowano. Po prostu zawsze był tak pijany. Kilka razy włamał się do domów, altanek albo komórek i zwyczajnie w nich zasnął. Nie miał przy tym żadnego uzasadnienia na swoje włamania ani żadnych korzyści. Zarabiał całkiem dobrze, bo był cenionym i solidnym budowlańcem. Jednak gdy się napił… Kiedyś napadł na milicjanta (to było dawno temu), aby ratować swojego kolegę, którego — tak mu się wydawało — mundurowy chce aresztować. Dzień później okazało się, że kolega szedł z dzielnicowym podpisać tylko dozór, bo był na warunkowym zwolnieniu. I tak Andrzej zbierał kolejne wpisy w kartotece i kolejne tatuaże więzienne na ciele. Ostatnie czternaście lat unikał konfliktów z prawem, bo nie pił i… zaczął czytać Biblię. Jak sam twierdzi, „wstyd by mu było zrobić coś głupiego przed Bogiem”. Niestety, zdarzały się i słabsze dni. Andrzej dał się namówić na „jednego”. Wracał wtedy samochodem do domu polną drogą i jak z podziemi zatrzymał go patrol. Później były jeszcze dwa takie przypadki i łącznie zebrały się prawie cztery lata.

Robert

Za spowodowanie wypadku, podczas którego zginęły jego narzeczona i jej matka, Robert dostał siedem lat. Twierdzi, że nie zależy mu na warunkowym wyjściu, bo musi ponieść karę. Nigdy nie miał prawa jazdy, choć stale jeździł samochodem po wiosce. Wszyscy o tym wiedzieli, lecz „przecież nikomu nic nie zrobił i zawsze uważał”. Tego dnia, w niedzielę, wypił ze dwa piwa rano, bo kiepsko czuł się po sobotniej imprezie. Przyszła teściowa zaprosiła go na obiad, więc pojawił się z winem. W końcu nie wypada przychodzić z pustymi rękami. Taka tradycja. Po posiłku kobiety poprosiły Roberta, czy mógłby podwieźć je na cmentarz. Na rozprawie nawet sędzia stwierdziła, że bardzo dosłownie potraktował i zrealizował ich prośbę. Choć prędkość nie była zbyt duża, to uderzenie prawą stroną w drzewo i brak zapiętych pasów u pasażerów okazało się śmiertelne w skutkach. Robert nie może pogodzić się z jednym: dlaczego osoby z prawem jazdy dostają takie same kary, jak ci bez uprawnienia? Przecież ktoś, kto chodzi na kurs, wie, że nie wolno jeździć po pijaku, a on teoretycznie tego nie wiedział. Dziwi się też, że wcześniej nikt nie reagował, gdy wielokrotnie popisywał się przed sklepem. Może wtedy nikt by nie zginął? Robert wierzy, że jest Bóg, ale jego to nie dotyczy.

Adam

Lubił pić. Nie może doczekać się dnia, w którym opuści więzienie i się napije. Nie ma znaczenia czego: piwa, wina, wódki czy czystego spirytusu. Byle dużo i mocne. Zaczął pić, gdy stracił pracę. Popadł w typowy wir użalania się nad sobą. Miał dużą odprawę, więc i z początku kolegów było sporo. Z czasem pieniądze się skończyły, sponsorów brakowało, a pić się chciało. Sprzedał mieszkanie po matce i wylądował na melinie. Sypiał tam, gdzie upadł, pił to, co najtańsze. Trzy lata temu, latem, ocknął się w jakiejś szopie, gdy kilku policjantów zakładało mu kajdanki. Pamięta tylko, że mówili coś o morderstwie, o usiłowaniu gwałtu. Oficjalne zarzuty usłyszał dopiero po dwóch dniach, gdy „doszedł” do siebie i nadawał się na dowiezienie do sądu. Niedoszła ofiara na szczęście przeżyła, więc zmieniono kwalifikację czynu. Adam twierdził, że jest niewinny, że nic nie pamięta, że od kilku dni pił na działce z kolegą. To by było nawet rozsądne alibi, gdyby tylko kolega stawił się w sądzie i mógł zeznawać. Niestety jedyny świadek zapił się na śmierć jeszcze przed przesłuchaniem. Ale to jeszcze nic, bo pokrzywdzona popełniła samobójstwo. Teraz co prawda nikt nie mógł zeznać przeciw niemu, ale też nikt na jego korzyść. I tak Adam odsiaduje dwanaście lat, nawet nie wiedząc, czy jest winny. Pamięta tylko, że pił.

Eryk

Mając szesnaście lat, Eryk co niedzielę chodził do kościoła. Bo tak kazali mu rodzice. Dostawał lanie, a raczej był regularnie bity przez ojca, gdy zamiast na mszę szedł pograć w piłkę. Uczył się dość przeciętnie, lecz nie miał nigdy problemów z promocją do następnej klasy. Jednak rok przed maturą nie zdał. Wtedy pierwszy raz poszedł do ojca i wyznał mu, że sport jest dla niego bardzo ważny, nawet bardziej niż szkoła. Minął tydzień, a siniaki nadal nie schodziły. Po dwóch Eryk odważył się wyjść z domu. Właśnie wtedy, w wieku siedemnastu lat, pierwszy raz się upił. Nie wrócił do domu ze strachu przed ojcem. Spał u kolegi. Następnego dnia znów sięgnął po alkohol. Tym razem poczuł się tak silny, że razem z przyjacielem poszli do domu Eryka. Ojciec nie zdążył go uderzyć. Kilka ciosów nożem, kopniaki od wysportowanych młodzieńców i razy zadawane pięściami po głowie. Zmarł praktycznie od razu. Chłopcy przeszukali mu kieszenie, zabrali trochę pieniędzy i kosztowności i poszli do sklepu po zakupy. Humor im dopisywał, bo przecież były wakacje, a oni właśnie kupili piwo, wódkę, napoje i zapowiadała się niezła impreza. Usiedli na murku przed blokiem i nagle zaczęli kojarzyć, że w domu leżą zwłoki ojca, więc trzeba… pomyśleć o innym lokalu! Na dłuższe plany nie było jednak czasu, a o lokum dla Eryka i kolegi zatroszczyła się policja. Z akt sprawy dowiedzieli się, że byli tak pijani, iż nawet nie zauważyli, że ich ubrania i banknoty, którymi płacili, były całe we krwi. Matka Eryka od trzynastu lat jest pod opieką psychiatrów — po tym, gdy znalazła zwłoki męża w domu. Obaj sprawcy dostali po dwadzieścia pięć lat, z czego Eryk bez możliwości warunkowego zwolnienia. Teraz pracuje w więzieniu i udziela się charytatywnie.
* * *
Zastanawiacie się pewnie, gdzie w tych autentycznych ludzkich historiach jest Bóg i po co o tym piszę? A mianowicie po to, aby pokazać, jak istotne jest wychowanie i życie w zgodzie z naukami Biblii. Każdej z tych tragedii można było zapobiec, przekazując dzieciom odpowiednie wartości i stwarzając im kochający dom. Wszędzie też był obecny alkohol — czy to stale, czy okazjonalnie. Może to zabrzmi zbyt górnolotnie, lecz zastanawiam się, czy zrezygnowanie z alkoholu w domu nie jest jednoznaczne z darowaniem komuś życia. Ot, takie hasło: ja nie piję — ty żyjesz. Jezus przyszedł na świat, aby zbawić ludzi, aby dać im lepsze życie. My, jako Jego naśladowcy, też powinniśmy przyczyniać się do życia, a nie zabijać. Nawet pośrednio i profilaktycznie — poprzez odstawienie alkoholu. Sami możemy nie dać rady, ale z Jezusem wszystko jest możliwe.
I tu właśnie jest Bóg.   
Michał Leśniak 
Znaki Czasu styczeń 2014 r.