niedziela, 27 lipca 2014

PYTANIA ATEISTY

Kościół to nie tylko miejsce — to przestrzeń społeczności, gdzie podtrzymuje się upadających, pomaga podnieść się upadłym, karmi głodnych, odwiedza samotnych, pielęgnuje chorych, gdzie jedni o drugich starają się dbać. Dlatego lubię chodzić do kościoła, by spotkać się tam z Kościołem.
Internetowy znajomy o wyraźnie ateistycznym światopoglądzie zadał mi niedawno, jako osobie
wierzącej w Boga, kilka — jego zdaniem chyba trudnych — pytań. Interesowało go na przykład, po co ludziom potrzebne jest u Boga czyjekolwiek wstawiennictwo. Czyżby tam też istniała droga służbowa? — pytał z wyraźną ironią. Za sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem uważał biblijne opisy Boga, który ma mieć oczy, usta, ręce i nogi, a jednocześnie pozostaje niewidzialny. Nie rozumiał też, po co miałby chodzić do kościoła i modlić się do kogoś, kto i tak wie wszystko, gdyż czyta w naszych myślach. W takiej sytuacji równie dobrze można byłoby się modlić tylko w domu lub na przykład w lesie, a nie w kościele. A już za kompletnie irracjonalny, w kontekście kościołów katolickich, postrzegał obowiązek klękania przed ołtarzem, gdy za ścianą, przy której stoi ten ołtarz, klękać już nie trzeba.
Postanowiłem odpowiedzieć.

Wstawiennictwo

Pytanie o potrzebę wstawiennictwa przed Bogiem w intencji grzeszników padło w związku z artykułem, którego autor uznał koncepcję wstawiennictwa Marii i tak zwanych świętych za niebiblijne i przeciwstawił jej ideę jedynego pośrednictwa między Bogiem a ludźmi sprawowanego przez Jezusa Chrystusa.
Określanie tego „drogą służbową” jest trywializowaniem zagadnienia, choć być może uzasadnionym w odniesieniu do koncepcji katolickich. Rzekome wstawiennictwo Marii i świętych przypomina bowiem dwór bizantyjskiego cesarza, do którego nikt ze zwykłych śmiertel­ników nie miał bezpośredniego dostępu, jak tylko przez szereg pośredników, których należało po drodze sowicie opłacić. Nauka ta powstała zresztą w czasach wczesnobizantyjskich i w tamtym kręgu kulturowym.
Tymczasem według Biblii pośrednik jest tylko jeden — Jezus Chrystus1. Jego pośrednictwo jest konieczne, gdyż grzech wprowadził rozdział między świętym Bogiem a grzeszną ludzkością2. Syn Boży, stawszy się człowiekiem, stał się idealnym bosko-ludzkim mediatorem między tymi dwiema zwaśnionymi stronami. Dodatkowo jeszcze prowadził na ziemi sprawiedliwe, bo bezgrzeszne życie, więc śmierć, którą poniósł, mogła mieć charakter zastępczy — została poniesiona za każdego pokutującego grzesznika3. Pokutujący grzesznicy, modlący się do Boga w imieniu (za pośrednictwem) Jezusa Chrystusa o przebaczenie grzechu, uzyskują je na mocy ofiary Jezusa, która została za nich złożona4. Prawu, które domaga się śmierci grzesznika, Jezus czyni zadość swoją śmiercią, którą poniósł za grzeszników, choć sam grzesznikiem nie był5. Poza tym pośrednictwo (wstawiennictwo) Jezusa można porównać nie tyle do drogi służbowej, co pomocy adwokata w procesie. Tak pisze o tym apostoł Jan: „Dzieci moje, to wam piszę, abyście nie grzeszyli. A jeśliby kto zgrzeszył, mamy orędownika [łac. advocatum — O.D.] u Ojca, Jezusa Chrystusa, który jest sprawiedliwy. On ci jest ubłaganiem za grzechy nasze, a nie tylko za nasze, lecz
i za grzechy całego świata”
6.

Oczy i usta Boga

W idei, że Bóg ma oczy, usta, ręce i nogi, a jednocześnie pozostaje niewidzialny nie ma sprzeczności, a jedynie antropomorfizm, czyli przypisywanie Bogu cech fizycznych bądź psychicznych właściwych człowiekowi.
W Biblii często można przeczytać o „oku” Boga, które na nas patrzy; o „ramieniu” Boga, które nas chroni; o wierzących przychodzących corocznie przed „oblicze” Pana; o „ręce” Boga, która nie jest za krótka, by pomóc; czy o Bożym „uchu”, które nie jest głuche na wołania o pomoc7.
Te wszystkie wyrażenia należy rozumieć jedynie w sensie metaforycznym, a nie dosłownym. Podobnie jak metaforycznie stosujemy antropomorfizm w wyrażeniu: „prąd mnie kopnął”. Rozumując dosłownie, należałoby uznać, że niewidzialny prąd ma nogę, bo tylko nogą można kogoś kopać, ale takie rozumienie tego wyrażenia prowadzi nas do absurdu. Skoro więc akceptujemy antropomorfizmy i metafory w języku potocznym, dlaczego mielibyśmy ich nie dostrzegać lub miałyby nam przeszkadzać w przekazie biblijnym?

Po co modlitwa?

Bóg faktycznie nie potrzebuje modlitwy człowieka, żeby wiedzieć, co się dzieje w jego życiu lub czego mu potrzeba. Jest wszechwiedzący. Modlitwa jest bardziej potrzebna człowiekowi, żeby wiedział, że nie jest sam ze swoimi problemami i zawsze ma się do kogo z nimi zwrócić. Rodzic też często wie, co się dzieje w życiu dziecka, zna je tak, że niemal czyta w jego myślach, a mimo to pragnie rozmowy z dzieckiem; cieszy się, gdy dziecko zwraca się do niego ze swoimi problemami. Taka rozmowa to wyraz relacji miłości i zaufania między bliskimi. Dokładnie tak samo jest z modlitwą. Analogia do relacji rodzic — dziecko jest tu jak najbardziej trafiona, gdyż Bóg chce abyśmy zwracali się do niego właśnie tytułem „Ojcze”, jak w modlitwie „Ojcze nasz”.
Należy się również zgodzić z twierdzeniem, że modlić się można wszędzie i kościół jako budynek nie jest nam do tego potrzebny. W Księdze Dziejów Apostolskich czytamy, że pewnego szabatu w jednym z miast Azji Mniejszej apostoł Paweł udał nad rzekę, gdzie — jak sądził — wierzący zebrali się na modlitwie8. Takie spotkania modlitewne na łonie przyrody wiele wspólnot chrześcijańskich praktykuje do dziś. Jednak modlenie się indywidualne czy z innymi tylko i wyłącznie w lesie, parku, na ulicy itp. byłoby, zwłaszcza zimą, dość uciążliwe i… nieracjonalne. Budynki kościelne zapewniają tu pewien komfort: nic mi nie pada na głowę, nie przewiewa, nie hałasuje. Można się skupić, wyciszyć, zebrać myśli.
Oczywiście można się też modlić samemu w domu. Ale to wcale nie oznacza, że nie potrzeba nam Kościoła rozumianego jako społeczność wierzących. Człowiek jest istotą społeczną, potrzebuje kontaktu z ludźmi. Ciężary noszone samemu są dużo cięższe niż wtedy, gdy dźwigamy je z pomocą innych ludzi, którzy są nam życzliwi. Radości również przeżywamy mocniej, gdy możemy się nimi podzielić z innymi. Poza tym samotne modlitwy w domu zwykle będą się skupiały na potrzebach osoby modlącej się. Natomiast chodzenie do kościoła — budynku to okazja do uczestniczenia w życiu Kościoła — społeczności. Można wtedy poznać potrzeby współwierzących i modlić się modlitwą wstawienniczą w ich intencji. Oni mogą modlić się w mojej intencji. Biblia często do tego zachęca: „Módlcie się jedni za drugich”9; „Jedni drugich brzemiona noście”10.
Kościół to nie tylko miejsce — to przestrzeń społeczności, gdzie podtrzymuje się upadających, pomaga podnieść się upadłym, karmi głodnych, odwiedza samotnych, pielęgnuje chorych, gdzie jedni o drugich starają się dbać. Dlatego lubię chodzić do kościoła, by spotkać się tam z Kościołem. Co nie znaczy, że czasem nie zostaję w domu, by modlić się samotnie. Tego też mi czasem trzeba.

Klękanie
przed ołtarzem

Tu musiałem mojemu rozmówcy przyznać rację, ze klękanie w katolickim kościele przed ołtarzem, ale już nie za ścianą, przy której stoi ten ołtarz, jest raczej pozbawione sensu. Ja go w każdym razie też nie widzę, ale niech się znajomemu z tego tłumaczą ci, którzy przed tymi ołtarzami klękają.
Odpowiedź na to pytanie przypomniała mi obrazek często spotykany wśród osób opuszczających po mszy katolickie kościoły. Wiele z nich po wyjściu tuż za próg kościoła, jeszcze na jego schodach zapala papierosa. Jako że kiedyś prowadziłem programy odwykowe od palenia tytoniu, pytałem wtedy uczestników takich programów, czy zapaliliby papierosa w kościele. Stanowczo zaprzeczali. Gdy pytałem, dlaczego nie, najczęściej odpowiadali, że byłoby to zbezczeszczenie świątyni, w której mieszka Bóg, obraza Boga. Chcąc podsunąć im kolejny argument do porzucenia palenia, cytowałem im wtedy dwa fragmenty z Pierwszego Listu św. Pawła do Koryntian. Pierwszy: „Czy nie wiecie, że świątynią Bożą jesteście i że Duch Boży mieszka w was? Jeśli ktoś niszczy świątynię Bożą, tego zniszczy Bóg, albowiem świątynia Boża jest święta, a wy nią jesteście”11. I drugi: „Albo czy nie wiecie, że ciało wasze jest świątynią Ducha Świętego, który jest w was i którego macie od Boga, i że nie należycie też do siebie samych? Drogoście bowiem kupieni. Wysławiajcie tedy Boga w ciele waszym”12. Jak w tym świetle wygląda niepalenie papierosów w świątyniach postawionych przez człowieka, a za to bezczeszczenie i w istocie niszczenie przez palaczy papierosów ich „własnych” ciał, będących prawdziwymi Bożymi świątyniami? Jakie to w ogóle jest pojmowanie Boga, którego można obrazić zapaleniem papierosa w kościele, ale już za progiem kościoła nie — tak jakby tam już Jego „wszechobecność” nie sięgała.
Podobnie z tym klękaniem przed ołtarzem, ale już nie za nim. Czyżby „wszystkowidzący” Bóg patrzył tylko w przód? Ale jak powiedziałem, niech się z tego dziwnego pojmowania Boga tłumaczą inni.            
Olgierd Danielewicz

1 Zob. 1 Tm 2,5. 2 Zob. Iz 59,2. 3 Zob. Iz 53,4-6. 4 Zob. 1 J 1,9. 5 Zob. Rz 6,23; 1 P 2,22. 6 1 J 2,1-2. 7 Zob. Hi 7,8; Ps 89,22; Wj 34,23; Iz 50,2; 59,1. 8 Zob. Dz 16,13. 9 Jk 5,16. 10 Ga 6,2. 11 1 Kor 3,16-17. 12 1 Kor 6,19-20.
Znaki Czasu czerwiec 2014 r.  www.sklepznakiczasu.pl


POZA WYOBRAŹNIĄ

Mieszkamy na przedmieściach naszej galaktyki, w pobliżu Słońca,
które jest tylko maleńką plamką światła pośród morza około 200 miliardów gwiazd wchodzących w jej skład. Co więcej, cała nasza Droga Mleczna to zaledwie drobina materii w ogromie kosmosu...
Jak wielki jest wszechświat? Większy niż przypuszczamy i jesteśmy w stanie sobie wyobraźić!
 Spróbujmy zmierzyć się z liczbami.
Jaką odległość przebyłeś łącznie w minionym roku? 30 tys. km? Ludzie wiele podróżujący w interesach przemierzają rocznie nawet 150 tys. km. Księżyc oddalony jest od Ziemi zaledwie o około 400 tys. km. Z łatwością możemy go zobaczyć, gdy nie jest zakryty przez chmury. Oczywiście widzimy wyraźnie także Słońce, choć trudno patrzeć na nie bez okularów przeciwsłonecznych. Patrząc z Ziemi, wydaje się, że wielkością przypomina ono Księżyc, ale dzieje się tak dlatego, iż jest znacznie bardziej oddalone od nas — o około 150 mln km. Jest to tak duża odległość, że światło dociera ze Słońca na Ziemię w ciągu ponad 8 minut.
Jak duże jest Słońce? Zmieściłoby się w nim około miliona planet takich jak Ziemia. Gdyby Ziemia miała średnicę monety, Słońce byłoby kulą o średnicy prawie 3 metrów. Trudno to sobie wyobrazić! Czy jednak Słońce to największe ciało niebieskie w kosmosie?
Oczywiście, że nie. Czy przyglądałeś się kiedyś gwiazdozbiorowi Oriona? Betelgeza, jasna gwiazda na jego lewym ramieniu, jest tak wielka, że gdyby znajdowała się w centrum naszego Układu Słonecznego, nie zmieściłaby się wewnątrz orbity, po której Ziemia okrąża Słońce, a której promień wynosi 150 mln km. Więcej — nie zmieściłaby się nawet w orbicie Jowisza oddalonego od Słońca o prawie 780 mln km!
Największa znana nam gwiazda to Canis Majoris. Jest tak ogromna, że gdyby Ziemia miała średnicę monety, a Słońce średnicę niespełna 3 metrów, Canis Majoris mierzyłaby 4 km!
Przy takich rozmiarach, ile wynosiłaby odległość z Ziemi do Słońca? Jak od jednej bramki do drugiej na boisku do piłki nożnej. A gdyby cały nasz Układ Słoneczny (Słońce i wszystkie planety) był wielkości monety, Słońce byłoby widoczne jedynie pod mikroskopem, a najbliższa gwiazda znajdowałaby się w odległości 90 metrów. Gdybyś mógł podróżować z prędkością światła (300 tys. km/s), przemierzenie naszej Galaktyki zajęłoby ci około 100 tys. lat!
Gdyby z kolei cała nasza galaktyka (200 miliardów gwiazd i niezliczona liczba planet) była wielkości monety, wówczas nasz Układ Słoneczny nie byłby widoczny nawet pod mikroskopem, a inne galaktyki byłyby odległe od naszej od 30 cm do 300 metrów.

Tak wiele galaktyk!

Ile jest galaktyk oprócz naszej? Usiłując zajrzeć w głąb kosmosu, astronomowie skierowali teleskop Hubble’a na pozornie pusty skrawek nieba. Pozornie pusty to znaczy taki, na którym normalnie nie widać gwiazd czy galaktyk. Obserwowali go przez 11 dni, a następnie starannie przeanalizowali wykonane fotografie. Na tym ciemnym fragmencie nieba, mierzącym około 3 proc. tarczy Księżyca w pełni, naliczyli ponad 10 tys. galaktyk — nie gwiazd, ale całych galaktyk, z których każda zawiera miliardy gwiazd!
Po 23 dniach okazało się, że galaktyk jest dwa razy więcej. Na podstawie obliczeń astronomowie doszli do wniosku, że istnieje przynajmniej 175 miliardów widzialnych z Ziemi galaktyk. Ile gwiazd się w nich znajduje? Jeśli uznamy, że nasza Galaktyka z 200 miliardami gwiazd jest galaktyką średniej wielkości, to możemy przyjąć, że w widzialnym wszechświecie znajduje się około 0,35 kwadryliona1 gwiazd. Oczywiście w miarę rozwoju technologii pozwalającej nam widzieć dalej w przestrzeni liczba ta może ulec zmianie2.
Pomyśl o tym, gdy następnym razem będziesz na plaży i weź­miesz do ręki garść piasku. Jeśli wierzyć obliczeniom, w kosmosie jest więcej gwiazd niż ziaren piasku na wszystkich plażach naszego globu. Gdy jednak patrzymy w niebo, widzimy ich tylko tyle, ile ziaren piasku mieści się w dłoni.
Dzisiaj mamy już pewność, że Ziemia nie znajduje się w centrum kosmosu. Od lat zastanawiamy się jednak: Czy jest wyjątkowa? Czy jest jedyną w swoim rodzaju planetą w kosmosie? Od kilkudziesięciu lat mamy pewność, że większość gwiazd jest otoczona przez planety, których tylko w naszej Galaktyce astronomowie naliczyli już ponad miliard3.
Na ilu z nich mogą żyć rośliny i zwierzęta? Nie znamy odpowiedzi na to pytanie. Czy na którejś z nich mieszkają inteligentne istoty? Oto kolejne doniosłe pytanie, które zadają sobie astronomowie.
Cuda wszechświata przekraczają ludzką wyobraźnię! A przecież nie wspomnieliśmy nawet o mgławicach, kwazarach, czarnych dziurach i innych fascynujących rzeczach istniejących w kosmosie. Czy jest możliwe, że to wszystko powstało przypadkiem?
To pytanie dotyczy nie tylko wszechświata. Jak mamy rozumieć zdumiewające cuda życia otaczającego nas tutaj, na Ziemi? A cud, jakim jest nasze istnienie? W mózgu każdego z nas znajduje się więcej neuronów niż gwiazd w naszej Galaktyce!
Niektórzy twierdzą, że wszystkie odpowiedzi możemy odnaleźć dzięki nauce. Inni jednak są zdania, że nauka niczego nie wyjaśnia, ponieważ nie zaspokaja najgłębszych pragnień ludzkiego serca. Niemal od początku historii świata ludzie zmagali się z ważnymi pytaniami dotyczącymi sensu życia: Dlaczego tu jesteśmy? Dokąd zmierzamy? Co stanie się z nami po śmierci? Dlaczego na świecie jest tak dużo zła i cierpienia? Nauka nie zadaje tego rodzaju pytań. Nie oferuje odpowiedzi na najgłębsze tęsknoty ludzkiego serca. Nie oznacza to jednak, że postawione wyżej pytania muszą pozostać bez odpowiedzi.

Niewyobrażalne

Nasz obraz wszechświata zmienił się radykalnie od pamiętnego grudniowego wieczoru w 1609 roku, gdy Galileusz skierował swój teleskop na Księżyc, a potem zaobserwował satelity Jowisza. Odkrycie, iż księżyce mogą krążyć wokół planety innej niż Ziemia, potwierdziło pogląd Mikołaja Kopernika, że Ziemia nie znajduje się w centrum wszechświata. Zapoczątkowało ono naukową rewolucję, która po dziś dzień wywiera wpływ na życie każdego z nas.
Zdajemy sobie sprawę z tego, że wszechświat zawiera niepojęte ilości materii i energii. Jest zorganizowany w ściśle określone struktury — układy słoneczne, galaktyki i grupy galaktyk. Ponadto odkryliśmy przesłanki, które wydają się wskazywać, że kosmos nie jest wieczny, a więc musiał mieć początek.
Jak zauważyliśmy, kosmos jest znacznie większy, niż uświadamiał to sobie Galileusz. Nasza Ziemia należy do układu ośmiu planet i licznych mniejszych obiektów krążących wokół niewielkiej gwiazdy zwanej Słońcem. Nasze Słońce jest tylko jedną z niezliczonych miliardów gwiazd we wszechświecie, od których dzieli je ogromna przestrzeń. Kolejna najbliższa nam gwiazda, Proxima Centauri, znajduje się w odległości około 40 bilionów km, czyli 4,2 lat świetlnych. W przestrzeni kosmicznej odległości są tak ogromne, że niewygodnie byłoby podawać je w kilometrach, używa się więc jednostek zwanych latami świetlnymi. Jeden rok świetlny to odległość, jaką światło w próżni przebywa w ciągu roku z prędkością 300 tys. km/s. Jak pamiętasz, światło ze Słońca dociera do Ziemi w ciągu 8 minut, pokonując odległość 150 milionów km.
Gdybyśmy próbowali dotrzeć do Proximy Centauri w rakiecie lecącej z prędkością ponad 25 tys. km/h, nie wystarczyłoby nam na to naszego krótkiego życia. Taka podróż trwałaby 175 tys. lat! Gdybyś chciał sporządzić mapę ukazującą odległość z Ziemi do Proximy Centauri i naniósł na nią Ziemię wielkości kropki na końcu tego zdania, to Proxima Centauri znajdowałaby się w odległości około 160 km. A to przecież tylko najbliższa gwiazda! Pozostałe znajdują się znacznie dalej, a dotarcie do nich przekracza możliwości naszej techniki.

Kosmos
pełen energii

O wszechświecie myślimy jako złożonym z gwiazd i planet, ale zawiera on także coś, czego nie jesteśmy w stanie zobaczyć. Nie potrafimy określić, ile gwiazd znajduje się w kosmosie. Jeśli jednak przyjmiemy jako średnią liczbę 200 miliardów gwiazd w naszej Galaktyce, to w 175 miliardach galaktyk znajduje się łącznie co najmniej 0,35 kwadryliona gwiazd.
Widzialne gwiazdy i planety stanowią jednak tylko około jednej dziesiątej masy materii wszechświata. Pozostała przeważająca część to tak zwana materia ciemna, na którą składają się obiekty i cząstki zbyt małe lub zbyt słabo oświetlone, byśmy mogli je dostrzec. Składają się na nią także czarne dziury, które są tak masywne, że nawet światło nie jest w stanie wydostać się z ich bardzo silnego pola grawitacyjnego. Cała ta materia zawiera niepojętą ilość energii.
Energia wszechświata wykracza poza nasze zdolności pojmowania. Każda gwiazda emituje niewyobrażalne ilości światła, ponieważ panująca wewnątrz gwiazd temperatura sprawia, że materia świeci. Nasza gwiazda, Słońce, osiąga w środku temperaturę rzędu blisko 15 milionów stopni Celsjusza. Tak ogromna energia wystarcza, by zapewnić naszej planecie ciepło i światło, dzięki czemu możliwe jest życie na niej. A przecież nasze Słońce to stosunkowo mała i niezbyt gorąca gwiazda w porównaniu z tymi największymi. Tak więc ilość energii w kosmosie jest dla nas nie tylko niemożliwa do zmierzenia, ale także przekracza naszą wyobraźnię.
Ogrom kosmosu i jego niezmierna energia nieuchronnie prowadzą do pytania: skąd to wszystko się wzięło?

Początek
wszechświata

Wyobraź sobie, że trzymasz w dłoniach nienadmuchany balon. Weź flamaster i w odstępie 2,5 cm zaznacz dwie kropki. Następnie nadmuchaj balon. Co stało się z kropkami? W miarę rozciągania się balonu, kropki oddaliły się od siebie. Naukowcy odkryli, że coś podobnego dzieje się z gwiazdami — oddalają się od siebie nawzajem. Najwyraźniej wszechświat się rozszerza, podobnie jak nadmuchiwany balon.
Skoro wszechświat się rozszerza, to im dalej spojrzelibyśmy w przeszłość, tym musiałby być mniejszy. Jeśli spojrzelibyśmy wystarczająco daleko, skurczyłby się do niewidzialnego punktu stanowiącego jego początek. Z tego niewidzialnego punktu rozrósł się do dzisiejszych rozmiarów. Na podstawie takiego rozumowania naukowcy doszli do wniosku, że wszechświat miał początek.
Początkowo uczeni nie byli zgodni co do tego, czy należy przyjąć ten pogląd. Pewien astronom, sir Fred Hoyle, tak usilnie sprzeciwiał się temu poglądowi, że prześmiewczo nazwał go teorią wielkiego bum. Nazwa się przyjęła i dzisiaj mówimy już całkiem poważnie o teorii Wielkiego Wybuchu. Dalsze badania i odkrycia wydają się ją potwierdzać, a obecnie większość uczonych uważa ją za wysoce prawdopodobną.
Teoria Wielkiego Wybuchu rodzi pewne poważne pytania: Co sprawiło, że wszechświat pojawił się w małym punkcie, z niczego? Czy coś takiego mogło wydarzyć się przypadkiem? A może za powstaniem wszechświata stoi jakaś stwórcza moc czy nawet osoba?
Pewne wskazówki dotyczące pochodzenia wszechświata możemy zdobyć, poznając wszechświat taki, jaki jest obecnie. Jego uporządkowana budowa i precyzyjnie zaprojektowane właściwości wyraźnie świad­czą o jego genezie. We wszechświecie materia nie jest rozproszona w sposób przypadkowy, ale w znacznej części skupiona w gwiazdach, planetach i innych obiektach. Także gwiazdy nie są rozmieszczone przypadkowo, ale wyraźnie zebrane w galaktyki, które łączą się w gromady galaktyk, a te z kolei w supergromady.

Prawo, przypadek
czy projekt?

Najbardziej zdumiewające jest to, że w kosmosie istnieją warunki niezbędne do istnienia życia. Jak możemy wyjaśnić tego rodzaju uporządkowanie wszechświata? Wydaje się, że w tej kwestii możliwe są trzy wyjaśnienia: prawa przyrody, przypadek albo inteligentny projekt.
Czy to, że kosmos ma uporządkowaną budowę, jest naturalne? Nie. Nie ma takiego prawa, które mówiłoby, że musi być uporządkowany w strukturę złożoną z planet, gwiazd, galaktyk i supergromad. Równie dobrze mógłby mieć formę obłoku pyłu. Z naukowego punktu widzenia drugie prawo termodynamiki mówi nam, że wszelki porządek z czasem ulega zakłóceniu. Oznacza to, że w przeszłości wszechświat był bardziej uporządkowany niż obecnie. Cofając się do początku i trzymając się tej zasady, musimy założyć, że został stworzony zgodnie ze ściśle ustalonymi warunkami wyjściowymi. Tak więc porządek we wszechświecie nie może być wynikiem działania żadnego prawa naturalnego, które samo wymaga istnienia takiego porządku. Rodzi to pytanie: czy porządek we wszechświecie jest jedynie rezultatem szczęśliwego przypadku, czy tworem inteligentnego Stwórcy?
Istnienie życia w kosmosie wymaga ściśle ustalonych warunków — niezwykle złożonych
i ze sobą powiązanych. Na przykład gdyby wszechświat rozszerzał się zbyt szybko, materia rozprężałaby się zbyt gwałtownie i nie mogłaby grupować się w galaktyki — nie byłoby więc ani gwiazd, ani planet. Z drugiej strony, gdyby wszechświat rozszerzał się zbyt wolno, materia tworzyłaby jedną gigantyczną bryłę, a więc istnienie gwiazd i planet również nie byłoby możliwe. Tak czy inaczej nie powstałyby warunki niezbędne do zaistnienia życia. Tempo rozszerzania wszechświata musiałoby być tak precyzyjnie dobrane, że różnica rzędu 1/10
55 oznaczałaby zaburzenie niezbędnej równowagi. Szanse na przypadkowe uzyskanie tak dokładnego tempa rozszerzania się wszechświata są zbliżone do szansy wygrania w Lotto pięć razy z rzędu. Zastanów się nad tym. Gdyby ktoś trafił szóstkę w pięciu kolejnych losowaniach, czy uwierzyłbyś, że stało się to przypadkiem? Nikt by w to nie uwierzył! Tak więc przypadkowość nie stanowi dobrego wyjaśnienia istniejących w kosmosie doskonale dobranych warunków mających swój początek rzekomo w Wielkim Wybuchu.
Uporządkowana budowa wszechświata sugeruje, że został on inteligentnie i celowo zaprojektowany. Uczeni ustalili, że posiada on wiele precyzyjnie ustalonych cech — dokładnie takich, jakich wymaga istnienie życia. Na przykład życie jest możliwe tylko wtedy, gdy istnieją atomy i cząstki, z których składają się żywe organizmy, jak również substancje będące źródłem energii i budulcem. Cząsteczki nie mogłyby jednak istnieć, gdyby masy atomowe poszczególnych pierwiastków nie były starannie dobrane, tak by atomy mogły łączyć się w proste i złożone związki chemiczne. Coraz więcej uczonych zwraca uwagę na niezwykle skomplikowaną budowę kosmosu i sugeruje, że coś tak złożonego nie mogło powstać bez inteligentnego planu.
Ani prawa przyrody, ani przypadek nie są zadowalającymi wyjaśnieniami imponującego projektu budowy wszechświata. Najlepsze wyjaśnienie, do którego pasuje wszystko, co widzimy dookoła, polega na tym, że wszechświat został celowo stworzony przez kogoś posiadającego nieograniczoną moc i inteligencję.
Choć nasze zrozumienie kosmosu nadal się pogłębia i zmienia, jedno pozostaje niezmienne. Ludzie zawsze fascynowali się tym, co jest tam. Ta ciekawość kazała im zadawać ważne pytania dotyczące naszego istnienia.
J.T. Baldwin, L.J. Gibson, J.D Thomas
 Znaki Czasu  czerwiec 2014 r  www.sklep.znakiczasu.pl 

RELIGIE KONTRA ATEISTYCZNY FUNDAMENTALIZM

Podczas jednego z kazań, jakie wygłosiłem niedawno w mieście Alberta
w Kanadzie, wspomniałem o brytyjskim ateiście Richardzie Dawkinsie, nie poświęcając mu więcej niż dziesięć sekund. Nie przypuszczałem, że ktokolwiek zwróci na to nazwisko uwagę. Zaskoczyło mnie, kiedy po kazaniu pewna młoda kobieta nawiązała ze mną dyskusję na jego temat.
— W moim pokoju siedzi przyjaciel — powiedziała. — Czyta właśnie Dawkinsa i jest pod wrażeniem. Czy zna pastor kogoś, kto mu odpowiedział? Jakąś książkę, którą mogłabym polecić przyjacielowi?
— Alister McGrath — powiedziałem, a ona spisała to nazwisko. — Jego książka ma tytuł Bóg nie jest urojeniem. Złudzenie Dawkinsa. Podtytuł brzmi: Ateistyczny fundamentalizm i zaprzeczenie boskości.
McGrath to były ateista nawrócony na chrześcijaństwo, doktor fizyki molekularnej na Uniwersytecie Oxfordzkim. W swojej książce prezentuje znakomitą odpowiedź na zarzuty Dawkinsa. Poniższy artykuł stanowi zestawienie argumentów McGratha przeciwstawionych Dawkinsowi z moimi własnymi. Pomysł na napisanie tego artykułu pojawił się, kiedy usłyszałem o mocnej replice McGratha wobec Dawkinsa w czasie konferencji na Uniwersytecie Cambridge w kwietniu 2007 roku.
O co więc chodzi Dawkinsowi?

Rozsiewanie jadu

Tytuł książki Dawkinsa mówi sam za siebie: Bóg urojony. Nie trzeba podtytułów. Już od początku, w samym wstępie wykłada na stół wszystkie karty: „Założony przeze mnie cel tej książki zostanie osiągnięty, jeśli każdy religijny czytelnik, przeczytawszy ją pilnie od deski do deski, stanie się ateistą”.
Po tak zuchwałym początku można poczuć dreszcz niepokoju. Cóż to za książka, która może podważyć moją wiarę? Jednak zaraz potem, jak gdyby przygotowując się na porażkę, Dawkins (szyderczo) dodaje zastrzeżenie: „Oczywiście doskonale zdaję sobie sprawę, że do zatwardziałych teistów nie przemówią żadne argumenty, gdyż trwająca od najmłodszych lat indoktrynacja (...) całkowicie ich uodporniła”.
Przechodząc do rzeczy, w rozdziale drugim ten profesor Oxfordu zaczyna koncentrować się na swoim głównym celu: „Bóg Starego Testamentu to chyba jeden z najmniej sympatycznych bohaterów literackich: zawistny (i dumny z tego), małostkowy i niesprawiedliwy typ, z manią na punkcie kontrolowania innych i niezdolny do wybaczania, mściwy i żądny krwi zwolennik czystek etnicznych, mizogin, homofob i rasista, dzieciobójca o skłonnościach ludobójczych (oraz morderca własnych dzieci przy okazji), nieznośny megaloman, kapryśny i złośliwy tyran”.
Według Dawkinsa większość problemów na świecie wynika ze ślepego posłuszeństwa ludzi wobec tego i innych kapryśnych bogów, którzy są niczym więcej jak wytworami ludzkiej wyobraźni. Tak jak John Lennon z Beatlesów, śni on o „świecie bez religii”. Byłoby to miejsce bez „zamachowców-samobójców, 11 września, (...) krucjat, polowania na czarownice, (...) konfliktu izraelsko-palestyńskiego, bez masakr i czystek etnicznych w byłej Jugosławii, prześladowania Żydów jako tych, którzy »zabili Pana Naszego« (...) i bez różnych teleewangelistów z natapirowanymi włosami
i w lśniących garniturach, oskubujących łatwowiernych ludzi z ostatnich groszy”. W dogodny dla siebie sposób Dawkins pomija masakry całych milionów ludzi dokonywane przez ateistów takich jak Adolf Hitler czy Józef Stalin.
Inteligentni ludzie nie zajmują się religią, a już na pewno nie naukowcy! „Religijni naukowcy stanowią przypadki rzadkie i nieco kontrowersyjne w oczach reszty środowiska akademickiego”. Dawkins mówi, że spytał kiedyś Jima Watsona — „głównego twórcę projektu poznania ludzkiego genomu” — „czy spotkał wielu religijnych naukowców”. Watson odpowiedział, że „praktycznie żadnego”.
W odpowiedzi na ten zarzut McGrath zauważył, że już w roku wydania Boga urojonego (2006) „Owen Gingerich, znakomity astronom z Harvardu, wydał [książkę] God’s Universe, w której stwierdza, że »wszechświat został stworzony z określonym zamiarem i celem, a wiara w to nie koliduje z żadnym naukowym przedsięwzięciem«. Francis Collins opublikował Language of God, gdzie dowodzi, że wspaniałość i uporządkowanie przyrody wskazują na boskiego Stwórcę zgodnie z tradycyjnym chrześcijańskim nauczaniem. (...) Kosmolog Paul Davies wydał Goldilocks Enigma — pracę dowodzącą, że wszechświat został »znakomicie nastrojony«”.
„U podstaw programu, który realizować ma Bóg urojony, leży wszechogarniające przekonanie — mówi McGrath — że jedynym wyborem dla ludzi poważnych, postępowych i myślących pozostał ateizm”. Doświadczenie religijne „jest związane z patologiczną aktywnością mózgu”. „Ewangelia jest fikcją” — mówi Dawkins. Zwracając się natomiast do młodego pokolenia, które wyrabia sobie dopiero własne zdanie, Dawkins formułuje coś zbliżonego do duchowego pokrzepienia: „Można być szczęśliwym, zrównoważonym oraz moralnie i intelektualnie spełnionym ateistą”.
To świadome i zaplanowane działanie Dawkinsa — „wielka bitwa z religią”, jak to nazywa McGrath. Według McGratha Dawkinsowi wydaje się, że religia i nauka „zwierają się w walce na śmierć i życie, z której tylko jedna strona może wyjść zwycięsko — i to musi być nauka”. Celem Dawkinsa jest według McGratha „intelektualne i kulturowe unicestwienie religii”. Chce on wykończyć chrześcijaństwo raz na zawsze.

Pięta achillesowa
Dawkinsa

Bóg urojony nie jest drobną książką. Na 420 stronach zawarto multum uwag i zarzutów, tak że szczegółowe ustosunkowanie się do nich jest niemożliwe. Mając to na uwadze, chciałbym się skupić na pięcie achillesowej całego rozumowania Dawkinsa.
W sześciopunktowym streszczeniu rozdziału czwartego pt. „Dlaczego niemal na pewno nie ma Boga” (według mnie kluczowy rozdział książki) Dawkins dotyka prawdopodobnie zasadniczego problemu całej książki: „Od stuleci jednym z największych wyzwań, jakie stoją przed ludzkim intelektem, jest wyjaśnienie, w jaki sposób we Wszechświecie pojawiła się tak nieprawdopodobna — jakby zaprojektowana — złożoność”4.
Jak Dawkins podchodzi do tego problemu? Oto jest pytanie.
W związku z tym zagadnieniem ustosunkowuje się on do dwóch dowodów kreacjonistów: dowodu z nieprawdopodobieństwa i dowodu z nieredukowalnej złożoności.
Nieprawdopodobieństwo. Ujmując to prosto, dowód z nieprawdopodobieństwa sugeruje, że złożoność, jaką obserwujemy wokół nas, każe nam przypuszczać, że wszystko, co nas otacza, jest wytworem nadludzkiej inteligencji. Inaczej można to określić słowami Dawkinsa (cytującego Freda Hoyle’a): „Prawdopodobieństwo, że życie na ziemi wzięło się samo z siebie, jest równie duże »jak szansa, że huragan wiejący nad złomowiskiem doprowadzi do stworzenia boeinga 747«”.
Jednak jakkolwiek nie byłoby to przekonujące, Dawkins twierdzi, że „jest to argument, którym posłużyć się może wyłącznie ktoś nie rozumiejący podstaw teorii ewolucji”.
Cytując Daniela Dennetta (którego określa jako „filozofa świetnie obeznanego również z naukami ścisłymi”), Dawkins stwierdza, że „nie potrzeba jakiejś dużej, skomplikowanej i mądrej rzeczy, by stworzyć coś mniejszego”. Ktoś niewtajemniczony mógłby bronić inteligentnego stworzenia, mówiąc, że „podkowa nigdy nie zrobi kowala, a garnek nigdy nie zrobi garncarza”. Jednak Dawkins stwierdza: „Odkrycie przez Darwina naturalnych, działających procesów, które podważają to intuicyjne przekonanie, stanowiło prawdziwie rewolucyjny wkład do skarbnicy ludzkiej myśli”. Niesamowite!
Prezentowane tutaj stanowisko Darwina, Dennetta i Dawkinsa zakłada, że jakkolwiek nie przeczyłoby to intuicji, podkowy rzeczywiście tworzą kowali! Doprawdy niezwykła myśl!
W jaki sposób to się dzieje? Nie przez przypadek (Dawkins nie cierpi tego słowa), ale przez dobór naturalny. „Dobór naturalny — mówi Dawkins — to naczelny dźwig czasów. Wyniósł on życie z pierwotnej prostoty na szczyty złożoności, piękna i oczywistego modelu, który olśniewa nas dzisiaj”.
Z jego rozumowania wynika, że to naukowy dobór naturalny jest odpowiedzialny za to, co widzimy wokół nas, a „Bóg (...) jest urojeniem”. Taka logika nie mieści się w głowie, a do tego zmusza ludzi do porzucenia zdrowego rozsądku.
Nieredukowalna złożoność. Teoria nieredukowalnej złożoności, opisana przez Michaela J. Behe w książce Czarna skrzynka Darwina, sugeruje, że wszystkie formy życia, jakie dzisiaj znamy, nawet te najprostsze, składają się z powiązanych ze sobą współzależnych elementów, zbyt złożonych, aby mogły wyewoluować przypadkowo w procesie selekcji naturalnej. Sam Darwin zwrócił uwagę na tę wyjątkowo problema­tyczną kwestię, a Dawkins przytoczył w książce słowa swojego mistrza. Darwin powiedział: „Przypuszczenie, że oko ze wszystkimi niezrównanymi jego urządzeniami dla nastawiania ogniskowej na rozmaite odległości, dla dopuszczenia rozmaitych ilości światła oraz dla poprawienia sferycznej i chromatycznej aberracji mogło zostać utworzone drogą naturalnego doboru, wydaje się — zgadzam się na to otwarcie — w najwyższym stopniu niedorzeczne”.
Jest to bardzo przekonująca obserwacja. Jednak Darwin (a za nim Dawkins) i tak znajduje sposób, aby obejść ten problem. Według Dawkinsa wypowiedź Darwina była jedynie „chwytem retorycznym” sformułowanym po to, aby podpuścić przeciwnika bliżej i wtedy zadać mu celniejszy cios. Ciosem tym, jak twierdzi Dawkins, „jest proste wyjaśnienie, jak mogły wyglądać kolejne etapy ewolucji oka”.
Sam Dawkins wyjaśnia ten problem, powołując się na alegorię, której użył w swojej wcześniejszej książce pt. Wspinaczka na szczyt nieprawdopodobieństwa. Wyobraża on sobie górę z pionowym, „niemożliwym do zdobycia” urwiskiem po jednej stronie. „Po drugiej stronie natomiast na wierzchołek wiedzie łagodnie wznoszący się szlak”. Na szczycie „oczekuje na nas jakiś szczególnie złożony narząd, jak oko”. Zwolennicy teorii inteligentnego stworzenia uznają, że tak skomplikowany twór „może spontanicznie sam się zbudować”, ale to jest „absurdalny pomysł” — twierdzi. To tak, jakby starać się dostać na szczyt „jednym skokiem od strony klifu”.
Dawkins stwierdza tym samym, że ewolucja, zamiast próbować wejść na szczyt od strony urwiska, podąża inną drogą. „Okrąża górę i wchodzi na szczyt po łagodnie wznoszącym się szlaku: proste!”.
Dawkins rysuje przed nami obraz, na którym cała gama różnych pierwotnych organizmów (jakbyśmy wiedzieli, skąd to wszystko pochodzi!) powoli wspina się na „szczyt nieprawdopodobieństwa”, a na pewnym etapie każde z nich osiąga najwyższy stopień zaawansowania, po czym w jakiś sposób łączy się z innymi złożonościami, tworząc wyraźną, żyjącą i funkcjonującą istotę! Dawkins, prawdopodobnie będąc pod wrażeniem niewiarygodności tego wszystkiego, mówi: „jeżeli taka rzeczywiście nieredukowalna złożoność istnieje, obala to teorię Darwina”.
Jednak nie trzeba wykazywać nieredukowalnej złożoności — ona istnieje. Trudno zrozumieć, dlaczego ktoś mógłby wybrać irracjonalne spekulacje Dawkinsa, zamiast przyjąć proste konsekwencje biblijnego stwierdzenia: „Na początku stworzył Bóg”.

Mój wybór

Ostatnimi czasy nasilają się ataki na Boga, Biblię i wszystko, co religijne, głównie poprzez książki takie jak: Odczarowanie Daniela Dennetta (2006), Atheist Universe (Wszechświat ateisty) Davida Millsa (2006) czy Bóg nie jest wielki Christophera Hitchensa (2007). Jadąc na początku listopada busem do Chicago, nawiązałem dyskusję z pewnym mężczyzną, który także jechał na konferencję. Zanim się rozstaliśmy, dał mi ulotkę reklamującą książkę niejakiego Boba Avakiana zatytułowaną Away With All Gods! (Przecz z bogami).
To jest istna epidemia teorii skierowanych przeciwko Bogu, z których większość wynika z pseudonaukowej filozofii. Łatwo byłoby nam ustąpić pola, podkurczając ogon jak przestraszony pies. W końcu większość z nas (ze mną włącznie) nie jest naukowcami i przez to możemy się obawiać wkroczenia bez pozwolenia do zamkniętej społeczności uczonych. Jednak wydaje mi się, że jako wolne i myślące istoty ludzkie mamy prawo odmówić padania na kolana przed ateistycznym fundamentalizmem, tak samo nietolerancyjnym jak jego religijne przeciwieńtwo.
Dawkins prezentuje taką właśnie nietolerancję. McGrath, sam będący naukowcem, mówi, że Dawkins to po prostu „ateistyczny odpowiednik zręcznego kazania o ogniu piekielnym — zastępując skrupulatne, poparte dowodami przemyślenia turbonakręconą retoryką i w wysokim stopniu wybiórczą manipulacją faktami”. Dawkins „brutalnie wykorzystuje nauki przyrodnicze do szerzenia ateistycznego fundamentalizmu” — mówi McGrath. Komentując program Dawkinsa w BBC, McGrath wyjaśnia, że program ma pozostawiać widzów z poczuciem, że religia jest źródłem wszelkiego zła: „Mój współpracownik z Oxfordu, z przekonania ateista, powiedział mi (...): nie oceniaj nas przez pryzmat tych pseudointelektualnych bredni”.
Dwie uwagi na zakończenie. Podobnie jak McGrath nie jestem pod wrażeniem selektywnego wykorzystywania przez Dawkinsa ludzi i instytucji religijnych, aby dowieść swoich racji. „W każdym ruchu (...) istnieje odłam wariacki — mówi McGrath. — Jedną z charakterystycznych cech dawkinsowskiej polemiki antyreligijnej stanowi prezentacja patologii jako normy, skrajności jako centrum, ekscentryków jako głównego nurtu”.
Nadal jednak uważam za niefortunne, że ze wszystkich ludzi wiary to właśnie chrześcijanie dają Dawkinsowi i innym ateistom pożywkę dla ich ataków. Kiedy Dawkins szkaluje edukację religijną dzieci, jest w stanie na przykład w przekonujący sposób wykazać rażące wykorzystywanie dzieci dokonywane w ośrodkach edukacyjnych. Powinniśmy się wstydzić!
Inny przykład. Swego czasu brytyjscy ateiści zbierali fundusze, aby oblepić autobusy plakatami głoszącymi jedno z ich haseł. Było na nich napisane: „Prawdopodobnie nie ma Boga. Przestań się martwić i korzystaj z życia”. Richard Dawkins przyłączył się do zbiórki, ofiarując na ten cel ponad dziewięć tysięcy dolarów. Akcja ta wywołała entuzjazm pewnej części brytyjskiego społeczeństwa. „Rozprzestrzeniajcie tę ideę — mówił z zadowoleniem jeden z ofiarodawców — pozbądźcie się tego przesądnego absurdu i wyrzućcie go do kosza historii!”.
Jednak najbardziej w tym wszystkim bolało mnie to, że cała ta kampania powstała w odpowiedzi na umieszczanie na tych samych autobusach plakatów chrześcijańskich, zawierających adres do strony internetowej, na której można było przeczytać o tym, że nienawróconych czekają „wieczne męki w piekle”. Szkoda, że autorzy tych chrześcijańskich banerów nie przejęli się tym, aby w tak delikatnej sprawie być wiernym temu, co mówi Pismo Święte...
I druga kwestia. Wykładający na Oxfordzie laureat Nagrody Nobla immunolog Peter Medawar stwierdza, że są pytania transcendentne, na które „nauka nie może udzielić odpowiedzi, ani obecnie, ani w przyszłości (zakładając jej dalszy rozwój)”. Chodzi tu o pytania: Jak zaczęło się wszystko? Po co tu jesteśmy? Jaki jest sens życia? Te pytania mają związek z protologią i eschatologią. Protologią, nauką o początkach (jak się tutaj znaleźliśmy etc.), zajmowaliśmy się wcześniej w rozdziale „Pięta achillesowa Dawkinsa”. Widzieliśmy nieudolne próby Dawkinsa poradzenia sobie z tym zagadnieniem. Dostrzec tutaj można ponurość jego wizji eschatologicznej, którą sam nazywa ostatecznym losem naszego wszechświata: „Zależnie od wartości pewnych stałych (...) nasz Wszechświat może albo rozszerzać się w nieskończoność, albo w którymś momencie osiągnąć pewien punkt równowagi, albo też zacząć się kurczyć i zakończyć swe istnienie w Wielkim Kolapsie”.
Cóż za przygnębiająca wizja! Jeszcze gorzej wygląda to w świetle słów Bertranda Russella, jednego z filozoficznych mentorów Dawkinsa. Russell wyobrażał sobie, że „pracownicy wszystkich wieków, całe poświęcenie i inspiracja, cały dorobek ludzkiego geniuszu są skazane na zagładę w śmiertelnych odmętach Układu Słonecznego”.
Dlaczego ktoś miałby przyjmować tę fatalistyczną wizję zamiast tego, co oferuje Biblia? Proszę bardzo, oto w swojej pełnej elegancji wizja proroka z Patmos: „Widziałem nowe niebo i nową ziemię; albowiem pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły, i morza już nie ma. I widziałem miasto święte, nowe Jeruzalem, zstępujące z nieba od Boga, przygotowane jak przyozdobiona oblubienica dla męża swego. I usłyszałem donośny głos z tronu mówiący: Oto przybytek Boga między ludźmi! (...) I otrze wszelką łzę z oczu ich, i śmierci już nie będzie; ani smutku, ani krzyku, ani mozołu już nie będzie. (...) Oto wszystko nowym czynię. Napisz to, gdyż słowa te są pewne i prawdziwe”1.
Ja wybieram tę drugą wizję.
Roy Adams

1 Ap 21,1-5.

[Artykuł został opublikowany w nieco innej formie w piśmie „Adventist Review”, którego autor jest współwydawcą].
Znaki Czasu czerwiec 2014  www.sklep.znakiczsu.pl