Jakże często słyszałem teksty
w stylu: „No chodź, tylko na jedno piwo. Co, z nami się nie
napijesz?”. Ponieważ zawsze miałem problemy z asertywnością, więc ulegałem
głupim namowom. Dobrze, że nikt nie proponował mi prochów, bo zapewne już dawno
bym się uzależnił.
Czytając gazety albo oglądając wiadomości, praktycznie
codziennie słyszy się o napa-
dach,
wypadkach samochodowych, w których giną ludzie, czy
o zdemoralizowanej młodzieży. Wiele mówi się o tym, co się stało
i jaką karę poniesie sprawca (oj, tak, uwielbiamy spekulować
i osądzać szybciej niż sąd), zamiast o motywach i przyczynach
tragedii. Często jest to alkohol. Ale przecież alkohol nie prowadził samochodu!
To człowiek wsiadł za kierownicę po zakrapianej kolacji i zabił
dziecko na przejściu. To człowiek zgwałcił własną córkę, a nie pół
litra, które wcześniej wypił!
Przebywając osiem lat
w więzieniu, zetknąłem się z osobami odsiadującymi wyroki
za przeróżne przestępstwa. O każdej można by napisać oddzielny
artykuł, lecz dziś chciałbym skupić się tylko na kilku z nich.
Andrzej
W zakładach karnych przebywał
już jedenaście razy. Ostatnio miał najdłuższą w życiu przerwę między
przestępstwami, bo aż czternaście lat. Natomiast najkrótsza trwała zaledwie
osiem godzin. Wyszedł wtedy na warunkowe zwolnienie i tuż
za bramą zakładu ukradł „malucha”, aby wrócić do domu. Wrócił, ale
do więzienia. Najbardziej zastanawiające jest to, że przeważnie nie
pamiętał, kiedy i za co go aresztowano. Po prostu zawsze był tak
pijany. Kilka razy włamał się do domów, altanek albo komórek
i zwyczajnie w nich zasnął. Nie miał przy tym żadnego uzasadnienia
na swoje włamania ani żadnych korzyści. Zarabiał całkiem dobrze, bo był
cenionym i solidnym budowlańcem. Jednak gdy się napił… Kiedyś napadł
na milicjanta (to było dawno temu), aby ratować swojego kolegę, którego —
tak mu się wydawało — mundurowy chce aresztować. Dzień później okazało się, że
kolega szedł z dzielnicowym podpisać tylko dozór, bo był na warunkowym
zwolnieniu. I tak Andrzej zbierał kolejne wpisy w kartotece
i kolejne tatuaże więzienne na ciele. Ostatnie czternaście lat unikał
konfliktów z prawem, bo nie pił i… zaczął czytać Biblię. Jak sam twierdzi,
„wstyd by mu było zrobić coś głupiego przed Bogiem”. Niestety, zdarzały się
i słabsze dni. Andrzej dał się namówić na „jednego”. Wracał wtedy
samochodem do domu polną drogą i jak z podziemi zatrzymał go
patrol. Później były jeszcze dwa takie przypadki i łącznie zebrały się
prawie cztery lata.
Robert
Za spowodowanie wypadku, podczas
którego zginęły jego narzeczona i jej matka, Robert dostał siedem lat.
Twierdzi, że nie zależy mu na warunkowym wyjściu, bo musi ponieść karę.
Nigdy nie miał prawa jazdy, choć stale jeździł samochodem po wiosce.
Wszyscy o tym wiedzieli, lecz „przecież nikomu nic nie zrobił
i zawsze uważał”. Tego dnia, w niedzielę, wypił ze dwa piwa
rano, bo kiepsko czuł się po sobotniej imprezie. Przyszła teściowa
zaprosiła go na obiad, więc pojawił się z winem. W końcu nie
wypada przychodzić z pustymi rękami. Taka tradycja. Po posiłku
kobiety poprosiły Roberta, czy mógłby podwieźć je na cmentarz.
Na rozprawie nawet sędzia stwierdziła, że bardzo dosłownie potraktował
i zrealizował ich prośbę. Choć prędkość nie była zbyt duża, to uderzenie
prawą stroną w drzewo i brak zapiętych pasów u pasażerów okazało
się śmiertelne w skutkach. Robert nie może pogodzić się z jednym:
dlaczego osoby z prawem jazdy dostają takie same kary, jak ci bez
uprawnienia? Przecież ktoś, kto chodzi na kurs, wie, że nie wolno jeździć
po pijaku, a on teoretycznie tego nie wiedział. Dziwi się też, że
wcześniej nikt nie reagował, gdy wielokrotnie popisywał się przed sklepem. Może
wtedy nikt by nie zginął? Robert wierzy, że jest Bóg, ale jego to nie dotyczy.
Adam
Lubił pić. Nie może doczekać się
dnia, w którym opuści więzienie i się napije. Nie ma znaczenia czego:
piwa, wina, wódki czy czystego spirytusu. Byle dużo i mocne. Zaczął pić,
gdy stracił pracę. Popadł w typowy wir użalania się nad sobą. Miał dużą
odprawę, więc i z początku kolegów było sporo. Z czasem pieniądze się
skończyły, sponsorów brakowało, a pić się chciało. Sprzedał mieszkanie
po matce i wylądował na melinie. Sypiał tam, gdzie upadł, pił
to, co najtańsze. Trzy lata temu, latem, ocknął się w jakiejś szopie, gdy
kilku policjantów zakładało mu kajdanki. Pamięta tylko, że mówili coś
o morderstwie, o usiłowaniu gwałtu. Oficjalne zarzuty usłyszał
dopiero po dwóch dniach, gdy „doszedł” do siebie i nadawał się
na dowiezienie do sądu. Niedoszła ofiara na szczęście przeżyła,
więc zmieniono kwalifikację czynu. Adam twierdził, że jest niewinny, że nic nie
pamięta, że od kilku dni pił na działce z kolegą. To by było
nawet rozsądne alibi, gdyby tylko kolega stawił się w sądzie i mógł
zeznawać. Niestety jedyny świadek zapił się na śmierć jeszcze przed
przesłuchaniem. Ale to jeszcze nic, bo pokrzywdzona popełniła samobójstwo.
Teraz co prawda nikt nie mógł zeznać przeciw niemu, ale też nikt na jego
korzyść. I tak Adam odsiaduje dwanaście lat, nawet nie wiedząc, czy jest
winny. Pamięta tylko, że pił.
Eryk
Mając szesnaście lat, Eryk co
niedzielę chodził do kościoła. Bo tak kazali mu rodzice. Dostawał lanie,
a raczej był regularnie bity przez ojca, gdy zamiast na mszę szedł
pograć w piłkę. Uczył się dość przeciętnie, lecz nie miał nigdy problemów
z promocją do następnej klasy. Jednak rok przed maturą nie zdał.
Wtedy pierwszy raz poszedł do ojca i wyznał mu, że sport jest
dla niego bardzo ważny, nawet bardziej niż szkoła. Minął tydzień,
a siniaki nadal nie schodziły. Po dwóch Eryk odważył się wyjść
z domu. Właśnie wtedy, w wieku siedemnastu lat, pierwszy raz się
upił. Nie wrócił do domu ze strachu przed ojcem. Spał u kolegi.
Następnego dnia znów sięgnął po alkohol. Tym razem poczuł się tak silny,
że razem z przyjacielem poszli do domu Eryka. Ojciec nie zdążył go
uderzyć. Kilka ciosów nożem, kopniaki od wysportowanych młodzieńców
i razy zadawane pięściami po głowie. Zmarł praktycznie od razu.
Chłopcy przeszukali mu kieszenie, zabrali trochę pieniędzy i kosztowności
i poszli do sklepu po zakupy. Humor im dopisywał, bo przecież
były wakacje, a oni właśnie kupili piwo, wódkę, napoje i zapowiadała
się niezła impreza. Usiedli na murku przed blokiem i nagle zaczęli
kojarzyć, że w domu leżą zwłoki ojca, więc trzeba… pomyśleć o innym
lokalu! Na dłuższe plany nie było jednak czasu, a o lokum
dla Eryka i kolegi zatroszczyła się policja. Z akt sprawy
dowiedzieli się, że byli tak pijani, iż nawet nie zauważyli, że ich ubrania
i banknoty, którymi płacili, były całe we krwi. Matka Eryka
od trzynastu lat jest pod opieką psychiatrów — po tym, gdy
znalazła zwłoki męża w domu. Obaj sprawcy dostali po dwadzieścia pięć
lat, z czego Eryk bez możliwości warunkowego zwolnienia. Teraz pracuje
w więzieniu i udziela się charytatywnie.
* * *
Zastanawiacie się pewnie, gdzie
w tych autentycznych ludzkich historiach jest Bóg i po co o tym
piszę? A mianowicie po to, aby pokazać, jak istotne jest wychowanie
i życie w zgodzie z naukami Biblii. Każdej z tych tragedii
można było zapobiec, przekazując dzieciom odpowiednie wartości
i stwarzając im kochający dom. Wszędzie też był obecny alkohol — czy to
stale, czy okazjonalnie. Może to zabrzmi zbyt górnolotnie, lecz zastanawiam
się, czy zrezygnowanie z alkoholu w domu nie jest jednoznaczne
z darowaniem komuś życia. Ot, takie hasło: ja nie piję — ty żyjesz. Jezus
przyszedł na świat, aby zbawić ludzi, aby dać im lepsze życie. My, jako
Jego naśladowcy, też powinniśmy przyczyniać się do życia, a nie
zabijać. Nawet pośrednio i profilaktycznie — poprzez odstawienie alkoholu.
Sami możemy nie dać rady, ale z Jezusem wszystko jest możliwe.
I tu właśnie jest Bóg.
Michał Leśniak
Znaki Czasu styczeń 2014 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz