Gdy
ojciec bohatera poniższej opowieści wyjechał do USA, miał
w kieszeni 40 dolarów i żonę z czwórką dzieci
na utrzymaniu. Choć rodzinie się udało finansowo
na emigracji, to poniosła inną klęskę — najmłodszy syn
skończył jako przestępca w więzieniu. Ale więzienie okazało
się drzwiami do prawdziwej wolności.
Urodziłem
się w małym miasteczku koło Biłgoraja. Nie pamiętam
dokładnie, czym
mój
ojciec się zajmował, ale wiem, że lata 80. były w Polsce trudne
pod względem ekonomicznym dla wszystkich. Z opowieści
taty jedno zdanie utrwaliło mi się do dziś: „Miałem
w kieszeni 40 dolarów, żonę i czwórkę dzieci, gdy
przyjechaliśmy do San Francisco”. Byłem wtedy trzyletnim
dzieckiem, dlatego ten doniosły moment jakoś nie przetrwał w mej
pamięci. Chodziłem do różnych szkół w kilku
miejscowościach. Najdłużej mieszkaliśmy w niewielkim mieście
Antioch w Kalifornii. Mama zajmowała się domem, a ojciec
założył własny biznes budowlany. Powodziło nam się coraz
lepiej, ale ojca widywałem coraz rzadziej. Ciężko pracował, by
zapewnić nam dostatnie życie. Rodzice praktykowali katolickie
tradycje, chodząc do kościoła tylko z okazji większych
świąt. W wieku dziesięciu lat przystąpiłem do komunii.
Z tej okazji otrzymałem od ojca Biblię. Zacząłem ją
czytać i stwierdziłem, że jest to bardzo ciekawa książka.
Zawsze obiecywałem sobie, że któregoś dnia przeczytam ją całą,
lecz w tamtym czasie poprzestałem tylko na dobrych
chęciach. Jednak Pan Bóg raz na jakiś czas dawał mi o sobie
znać. Któregoś dnia chodziłem od drzwi do drzwi
i sprzedawałem cukierki na rzecz jakiejś akcji
charytatywnej (dzieci w Stanach często są angażowane
do takich działań). Pewna kobieta otworzyła mi drzwi. Nie
chciała nic kupić, lecz zapytała mnie z naciskiem: czy znasz
Pana Jezusa? Zdziwiony odpowiedziałem zgodnie z prawdą: nie!
Mając dwadzieścia lat, obejrzałem przypadkiem program na kanale
historycznym o Jezusie Chrystusie. Przedstawiono w nim
rozmaite dowody na to, że Mesjasz był prawdziwą postacią.
Wcześniej coś tam o Nim wiedziałem, ale traktowałem te
opowieści jak bajkę. Po obejrzeniu programu, przemknęła mi
myśl: skoro są dowody, że On faktycznie istniał, to chyba muszę
Go traktować poważnie, bo to przecież Bóg!
Spacer
po krawędzi
Moja
ówczesna wiara w to, że Bóg istnieje, sprowadzała się tylko
do przyjęcia tego faktu i nic poza tym. Żyłem zaś tak,
jakby Go w ogóle nie było. Imprezy, alkohol, a przede
wszystkim — marihuana. A potem inne narkotyki. Skończyłem
college o profilu informatycznym, ale pracy jakoś słabo
szukałem. Trochę pracowałem w firmie ojca, za co
dostawałem nawet niezłe pieniądze. Kupowałem za nie „trawę”.
Palić zacząłem już w wieku 12 lat i aby obniżyć sobie
koszty towaru, wkrótce potem zacząłem nim handlować. W Kalifornii
był bardzo łatwy dostęp do wszelkiego rodzaju narkotyków.
Wszyscy moi koledzy je zażywali. Ojciec złapał mnie kila razy
na paleniu skrętów. Strasznie się wkurzał. Mama zachorowała
na ciężką chorobę, gdy byliśmy jeszcze mali, jednak cały
czas starała się prowadzić dom i wychowywać nas. Próbowała
ze mną rozmawiać, ale to do mnie nie docierało. Nie
pamiętam też za bardzo kogoś tam, w Antioch, kto by
skończył studia i miał uczciwą pracę. Za to znałem
wiele osób związanych ze światem przestępczym, członków
gangów, handlarzy narkotyków. To byli moi przyjaciele. Tak mi się
przynajmniej wydawało. Choć bałem się zagrożeń związanych
z handlem narkotykami, to jednak trzymałem się go, bo
uważałem, że ten proceder zapewni mi łatwiejsze życie. Miałem
sześć pistoletów, w tym jeden legalny. Zdarzyło mi się
strzelać do kogoś, kto uciekał, ale nikogo nie zabiłem.
Byłem jednak zdecydowany to zrobić, gdybym miał wybierać między
moim życiem lub napastnika. Takie było wtedy moje myślenie.
Wąska
ścieżka
Pierwszy
raz zostałem aresztowany w wieku 18 lat. Kobieta zajmująca się
ochroną szkoły zauważyła, że handluję czymś z jedną
uczennicą, i zgłosiła swe podejrzenia na policję. Ta
dziewczyna mnie wydała. Wylądowałem w więzieniu tylko
na kilka dni, bo miałem przy sobie niewiele marihuany. Potem
kazali mi się zgłosić na półroczny program
resocjalizacyjny. Jak tylko go skończyłem, z powrotem wróciłem
do mojego „biznesu”. Drugi raz złapano mnie około pięciu
lat później. Co gorsze, wpadłem w ręce policji federalnej
i miałem przy sobie nie tylko narkotyki, ale też pistolet.
Po roku spraw sądowych usłyszałem wyrok: dziewięć lat
więzienia. Przeżyłem wstrząs. Coś się musi zmienić w moim
życiu, bo to, co robię, nie bardzo mi wychodzi na dobre —
pomyślałem. Był to również duży stres dla mojej rodziny.
Ojciec wpadł w depresję na wiele miesięcy, a postępująca
choroba mamy i cierpienie — również z mojego powodu —
sprawiły, że w wieku pięćdziesięciu lat wyglądała
na siedemdziesiąt.
Pierwszy
rok był najtrudniejszy. Spędziłem go w więzieniu
o zaostrzonym rygorze. Niewiele czasu wolnego poza celą, raz
na tydzień godzina spaceru po malutkim placyku otoczonym
wysokim, betonowym murem. Dobrze, że rodzina okazywała mi dużo
wsparcia, odwiedzając mnie dosyć często. Któregoś dnia
od więziennego kapelana dostałem Biblię. Zastanawiające, bo
zawsze miałem na myśli to, żeby ją dokończyć... Teraz
miałem na to czas. Czytałem więc Pismo Święte oraz
wszystkie chrześcijańskie książki, jakie mieli w obwożonej
po celach bibliotece. Najbardziej poruszyła mnie książka
Wielki bój
amerykańskiej pisarki Ellen G. White. I jak tylko pojawiła się
taka możliwość, uczęszczałem na spotkania z kaznodziejami,
którzy odwiedzali skazanych. Gdy przeniesiono mnie do innego
więzienia, gdzie miałem więcej czasu wolnego poza celą, poznałem
w świetlicy małą grupkę adwentystów dnia siódmego.
Przyłączyłem się do nich, poznawałem prawdy, które
głosili, i po roku przyjąłem chrzest. Niektórzy z więźniów
kpili ze mnie: jesteś słaby, biegasz do Boga, bo nie masz
siły radzić sobie w życiu samemu. To był ich powód, by nie
przychodzić do Boga, ale ja szukałem Jezusa, bo byłem
przekonany, że potrzebowałem zbawienia, oraz dlatego, że to On
miał prawdę. Rodzina również nie była zachwycona, że zmieniłem
wiarę. Według ich myślenia, kto się urodził jako katolik,
powinien pozostać nim do końca. Dlatego przeżywali kolejny
wstyd z mego powodu. Następne lata upłynęły mi
na pogłębianiu wiary, ewangelizacji, udzielaniu lekcji
biblijnych. Przynajmniej dwóch więźniów zachęciłem do przyjęcia
Jezusa jako Pana i Zbawiciela. Cieszyliśmy się wolnością
w Jezusie — wolnością od zła, grzechów i bezprawia,
jakie wcześniej wypełniały nasze życie.
Polskie
drogi
Wyszedłem
rok przed terminem kary w nagrodę za dobre sprawowanie.
I wtedy spadło na mnie kolejne trudne doświadczenie.
Przed aresztowaniem nie posiadałem obywatelstwa amerykańskiego,
tylko tzw. zieloną kartę, dlatego że ojciec postanowił dać mi
wybór, gdy dorosnę, kim chcę być — Amerykaninem czy Polakiem.
Nie zdążyłem nic w tej sprawie zrobić, ponieważ zgodnie
z prawem dotyczącym osób skazanych „federalni” odebrali mi
tę kartę. Po wyjściu z więzienia, jako osoba obcej
narodowości, zostałem od razu deportowany do Polski
z dożywotnim zakazem wstępu na teren USA... Mój ojciec
mi towarzyszył. Zaproponował mi osiedlenie się w małym
mieście, gdzie chwilowo prowadził interesy. Nie mieszkał tam nikt
z jego rodziny. Kupił mi mieszkanie i zapowiedział iście
po amerykańsku: synu, musisz radzić sobie sam. Przez pewien
czas był ze mną. Zanim wyjechał do Stanów, uprosiłem
go jeszcze, aby znalazł mi najbliższy Kościół adwentystyczny.
Nie był z tego zadowolony, ale odszukał go i zaprowadził
mnie tam przed nabożeństwem. Poprosił zebranych, aby zaopiekowali
się mną, ponieważ nie znam języka ani kraju. Prawdę mówiąc
polski znałem tylko trochę. W domu najpierw mówiliśmy
w ojczystym języku, ale z czasem przeszliśmy całkiem
na angielski.
Gdy
ojciec wyjechał, poczułem się taki samotny. Wszystko było obce
i nowe. Na przykład taki śnieg — widziałem go po raz
pierwszy. W miarę jak poznawałem lepiej język, dziwiło mnie
również to, że nie słyszy się tu o takiej liczbie
przestępstw, zabójstw czy innej przemocy, jak w Kalifornii...
Szukałem pracy jako native speaker, lecz trudno było się z tego
utrzymać. Po pewnym czasie założyłem kilka firm
internetowych, w tym kanał na YouTube’ie pod nazwą
„Bible Flock Box”, gdzie publikuję własne filmy religijne
i ewangelizacyjne. Dzięki Bogu sporo ludzi to ogląda i poznaje
prawdy biblijne, a ja mogę uczciwie zarabiać. W tym roku
ożeniłem się i spodziewamy się dziecka. Sądzę, że
z Bogiem jest dużo łatwiej żyć. Tak teraz myślę.
Wysłuchała
Beata Frańczak
I
wynagrodzę wam szkody lat, których plony pożarła szarańcza
(...), moje wielkie wojsko, które na was wyprawiłem. (...)
i wysławiać będziecie imię Pana, swojego Boga, który
dokonał u was cudów, i mój lud nigdy nie zazna wstydu —
Księga Joela 2,25-27.
Znaki Czasu wrzesień 2014 r. www.sklep.znakiczasu.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz