Pamiętam jej wysportowaną sylwetkę. Pamiętam jej uśmiech
i charakterystyczny upór we wszystkim. Pamiętam, że zawsze nazywała
mnie Starszym Bratem i unikała trudnych tematów. Pamiętam również, że
zmarła 26 kwietnia tego roku, mając zaledwie 32 lata. Wiele osób prosiło Jezusa
o pomoc dla Kasi i…
Basia, moja młodsza
o sześć lat siostra, urodziła się w 1980 roku w Warszawie.
Przez
różne koleje losu
i decyzje rodziców od szkoły
podstawowej mieszkała z nimi na Grochowie, a ja z babcią
w Śródmieściu. Z perspektywy czasu uważam to za spory błąd, bo
nasze więzi rodzinne były — delikatnie mówiąc — luźne. Kilka razy spędzaliśmy
razem wakacje, czasem ferie zimowe. Gdy ożeniłem się i wyprowadziłem
z miasta, widywaliśmy się rzadko, zbyt rzadko.
Od zawsze byliśmy całkowitymi przeciwnościami, dosłownie we
wszystkim. Ja nawet nie skończyłem ogólniaka, a ona ukończyła studia
z tytułem magistra zarządzania zasobami ludzkimi i dodatkowo zrobiła
licencjat z marketingu. Ja stale kłamałem, a Kasia była szczera
do bólu. Miałem rodzinę i mało przyjaciół, a ona żyła sama, lecz
otoczona mnóstwem znajomych. Zamiast — jak ja — pracować po 14-16 godzin
dziennie i nie mieć z tego nic, ona co roku jeździła po świecie,
realizując swoje pasje. Ja stale szukałem Boga w różnych religiach, a dla Kasi
Bóg to był przeżytek i zwykła tradycja.
Wiele osób mogłoby pozazdrościć jej tego, co osiągnęła,
widziała, gdzie była. No i tego, że do wszystkiego doszła własną
pracą i ambicjami, bez protekcji, bez pomocy finansowej. Od kilku lat
zajmowała się prowadzeniem i nadzorem dużych projektów unijnych
na terenie wschodniej Polski. Na motocyklu przejechała sporą część
kontynentu. Zwiedziła większość krajów basenu Morza Śródziemnego: Syrię,
Chorwację, Egipt, Libię, Turcję, Tunezję itd. Jednak największą jej pasją była
woda. Systematycznie kształciła się i zdobywała kolejne szczeble
w wodniackiej karierze — od ratownika aż do instruktora
nurkowania. Razem z przyjaciółmi odkrywała podwodny świat, rafy koralowe,
pływała z delfinami, karmiła drapieżne mureny i poznawała wciąż
zagadkowe cenoty w Meksyku (rodzaj naturalnej studni kresowej utworzonej
w skale wapiennej). Miała ambitne plany na kolejne lata. Miała też
raka…
Półtora roku temu przypadkowo odkryty guz pod prawym
płucem okazał się najbardziej złośliwym i nieuleczalnym z nowotworów.
Po usunięciu odrodził się jeszcze większy i bardziej inwazyjny.
Po naświetlaniach stwarzał pozory zasuszonego, lecz w lutym tego roku
zaatakował kręgi szyjne i rdzeń kręgowy. W dwa miesiące opanował całe
ciało, siejąc spustoszenie i powodując paraliż. To niewyobrażalne, co może
zrobić choroba w tak krótkim czasie, do tego powodując ból,
na który nie ma lekarstwa.
Moja siostra uważała dzień bez sportu za dzień stracony.
Jeżeli nie basen to siłownia i obowiązkowo rower. W domu nie miała
nawet telewizora — choć trudno w to uwierzyć w XXI wieku! — bo to
strata czasu. Nigdy nie paliła papierosów, stroniła od alkoholu. Kiedyś
śmiałem się z niej, że ma lepszą rzeźbę mięśni niż ja. Gdy odwiedziłem ją
w marcu w szpitalu, nie poznałem jej! Leżała sama na sali
pooperacyjnej, bezradna, sparaliżowana od szyi w dół. Miała ręce
chudsze od moich trzech palców. Co kilka minut trzeba było pomagać jej
odkasłać, to znaczy docisnąć przeponę i lekko przesunąć dłoń w górę.
Pracowałem kiedyś w szpitalu i wydało mi się to proste. Jednak
przeraziłem się, gdy moja ręką znalazła się pod jej żebrami — taka była
chuda! Gdy zobaczyła, że płaczę, wyśmiała mnie i przezwała
od cieniasów. Oczywiście w żartach, dla rozładowania napięcia.
Mieliśmy tylko dwie godziny, więc rozmawialiśmy
o wszystkim, także o Bogu. Pierwszy raz w życiu. Patrzyłem
na nią przez łzy i stwierdziłem, że wreszcie jest coś, co nas
połączyło. Oboje utraciliśmy wszystko, by zyskać jedno — wiarę. Tylko że to
„jedno” jest dużo cenniejsze od „wszystkiego”! Na koniec odwiedzin
Kasia obiecała, że w grudniu odwiedzi mnie w więzieniu. Niestety, tym
razem nie dotrzyma słowa, ale tylko jeśli chodzi o termin, bo przecież
jeszcze się spotkamy...
Kasia zmarła na rękach naszej Mamy kilka godzin
po przewiezieniu do hospicjum. Całe życie była daleko od Boga.
Mimo że była odbierana przez otoczenie jako dobra, miła, życzliwa dziewczyna,
w jej sercu drzwi dla Jezusa były szczelnie zamknięte. Punktem
zwrotnym okazało się wykrycie nowotworu. To zrozumiałe, że w potrzebie ludzie
szukają ratunku u Stwórcy, lecz Kasia w miarę postępowania choroby
i kolejnych negatywnych badań coraz bardziej zbliżała się do Pana.
Zamiast mieć do Niego pretensje, prosiła o wybaczenie i ratunek.
W ostatnim liście, który dała radę napisać, zawarła całą esencję swojej
przemiany: „Dziś był zły dzień, same złe wieści. Kolejni lekarze nie chcą się
podjąć operacji… Staram się Braciszku być dzielna, ale po dzisiejszym dniu
większość sił i energii poszła precz. Tyle osób o mnie myśli, modli
się, wspiera, a jest gorzej zamiast lepiej. Dlaczego? Wierzę, że Coś/Ktoś
jest, ale nie umiem tak się w wierze mocno i całą sobą zatracić…”.
Na końcu listu znalazło się najważniejsze zdanie: „Porozmawiaj
z Bogiem o mnie, bardzo potrzebuję teraz wsparcia i pomocy.
Bardzo…”.
Wydaje mi się, że w tych dwóch cytatach jest zawarta
głęboka nauka. Kasia, pisząc „Coś/ Ktoś”, użyła dużych liter, a to już
świadczy o szacunku do Najwyższego. Po drugie nie prosiła mnie
o nic materialnego, o pieniądze, o załatwienie czegoś przez
znajomości, ale o to, bym „porozmawiał z Bogiem”. Czyli wierzyła, że
to jest najlepsza rzecz, jaką można dla niej zrobić. No
i „porozmawiać” można tylko z kimś, a nie czymś.
Do przedmiotu zdarza się mówić, ale nie da się z nim rozmawiać.
Rozmowa to dialog, czyli konwersacja dwóch istot mogących mówić, słuchać
i odpowiadać. Jako pani magister moja Siostra na pewno zdawała sobie
z tego sprawę. Myślę też, że sama forma „porozmawiaj z Bogiem” brzmi
zdecydowanie bardziej osobiście niż „pomódl się”.
No więc rozmawiałem z Jezusem o Kasi. Nie tylko ja,
ale wielu przyjaciół w Panu z całego kraju. Codziennie też przez dwa
miesiące wysyłałem jej listy i pocztówki z cytatami z Biblii.
Ostatni raz słyszałem Siostrę przez telefon w połowie kwietnia, gdy
jeszcze, choć z trudem, mogła mówić. Zapytałem wtedy, czy wierzy
i ufa Jezusowi. „Tak” — to było ostatnie słowo, które usłyszałem.
Kasia przez 32 lata życia osiągnęła bardzo dużo, lecz tak
naprawdę prawdziwy skarb odkryła dopiero, gdy utraciła wszystko, włącznie
ze zdrowiem, a w efekcie i życiem.
Wracając jednak do niedokończonego we wstępie zdania
— czy Bóg wysłuchał naszych próśb? Oczywiście, że tak! Przecież prosiliśmy, aby
zabrał od Kasi ból, cierpienie, chorobę, aby znalazł najlepsze
dla niej rozwiązanie. I On to zrobił. Pozwolił zasnąć Kasi
w momencie, gdy sercem i umysłem była przy Nim. Gdy nic nie mogło
stanąć na drodze jej zaufania do Jezusa. Tyle lat Go unikała, by
w najważniejszym momencie powiedzieć: wierzę i ufam. Niewątpliwie my,
słabi ludzie, oczekiwaliśmy innego rozwiązania, cudu uzdrowienia, drugiej
szansy. Ale kto może zagwarantować, że takie wyjście byłoby lepsze
dla Kasi? Nikt! Tylko Bóg wie, co jest najkorzystniejsze dla każdego
z nas. Ufając Mu i obietnicy zmartwychwstania, znacznie łatwiej jest
pogodzić się ze stratą kogoś bliskiego. Chociaż pisząc te słowa, co chwilę
wycieram łzy z policzków, to i tak jestem wdzięczny Bogu, że moja
Siostra już nie cierpi, tak jak wiele osób zmagających się przez długie lata
z koszmarnym bólem towarzyszącym nowotworowi.
Całą drogę na pogrzeb powtarzałem w myślach cytat
z Ewangelii Jana: „Jam jest zmartwychwstanie i żywot. Kto
we mnie wierzy, choćby umarł, żyć będzie”1. Zastanawiałem się
nad kolejnością słów Jezusa. Skoro Bóg jest zmartwychwstaniem
i życiem, to znaczy, że pokonał śmierć, która następuje przed
zmartwychwstaniem. Dla nas, ludzi przebywających na ziemi
i ponoszących konsekwencje grzechu, pewne są narodziny, życie
i śmierć. Na szczęście Bóg oferuje nam coś znacznie lepszego — przez
wiarę w Jezusa zmartwychwstanie i życie wieczne! Wystarczy Mu zaufać.
Mam nadzieję, że Kasia właśnie to zrobiła. Zaufała Jezusowi.
Ja się staram uczyć wiary od mojej Młodszej Siostry
ateistki, która nawróciła się, gdy większość wierzących oskarżała Boga.
Michał Leśniak
1 J 7,11.
Znaki Czasu sierpień 2013 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz