poniedziałek, 27 kwietnia 2020

Kluczowa zmiana

Któż może wstąpić na górę Pana? I kto stanie na jego świętym miejscu? Kto ma czyste dłonie i niewinne serce (Psalm 24,3-4)

Tu i teraz jesteśmy grzesznikami. Nikt z nas nie ma czystych rąk i niewinnego serca. W takim stanie nikt z nas nie może stanąć przed Bogiem i żyć. Oznacza to, że gdzieś pomiędzy „tu i teraz” a tą chwilą, gdy zbawieni staną przed obliczem Boga, musi w nich nastąpić zmiana, której skutkiem będzie uznanie ich za sprawiedliwych. Jeżeli chcemy być zbawieni, to musi w nas nastąpić taka zmiana.

Panie! Kto przebywać będzie w namiocie twoim? Kto zamieszka na twej górze świętej? Ten, kto żyje nienagannie i pełni to, co prawe, i mówi prawdę w sercu swoim (Psalm 15,1-2)

Zmienić się musi zarówno zachowanie, jak i myśli i pragnienia. Musimy mieć „czyste dłonie i niewinne serce”, inaczej mówiąc musimy zacząć „żyć nienagannie” oraz mówić „prawdę w sercu swoim”. Musimy odzyskać ten stan, jaki Adam i Ewa stracili z powodu grzechu.

Na początku człowiek został obdarzony równowagą umysłu i szlachetnymi siłami. Był istotą doskonałą, harmonijnie żyjącą z Bogiem. Myśli jego były czyste, a cele święte. Jednak nieposłuszeństwo skierowało szlachetne władze umysłu i serca na inne tory; miejsce miłości zajęło samolubstwo. Przestępstwo tak osłabiło naturę człowieka, iż nie był zdolny przeciwstawić się mocy zła własną mocą. Stał się więźniem szatana i byłby został nim na wieki, gdyby Bóg nie interweniował w szczególny sposób {DC 15.1}

Kiedy powinna nastąpić ta zmiana? Wrócę do pierwszych dwóch cytatów. „Któż może wstąpić na górę Pana? I kto stanie na jego świętym miejscu?”. To jest przyszłość, coś co dopiero nastąpi, natomiast druga część tej wypowiedzi: Kto ma czyste dłonie i niewinne serce” dotyczy czasu teraźniejszego. Ta sama sekwencja czasów znajduje się też w drugim cytacie: „Panie! Kto przebywać będzie w namiocie twoim? Kto zamieszka na twej górze świętej? Ten, kto żyje nienagannie i pełni to, co prawe, i mówi prawdę w sercu swoim”. Nasza przyszłość uzależniona jest od tego, jacy jesteśmy dzisiaj. I jeszcze jeden ważny wniosek, nasza przyszłość nie zależy od tego, jacy byliśmy. „Ten, kto żyje nienagannie i pełni to, co prawe, i mówi prawdę w sercu swoim” doświadcza Bożego miłosierdzia, ponieważ Bóg nie będzie mu przypominał „żadnych jego przestępstw, które popełnił” (Ezechiel 18,22). Wymagania Bożej sprawiedliwości są w pełni zaspokojone, gdy „bezbożny odwróci się od wszystkich swoich grzechów, które popełnił” (Ezechiel 18,21).

Jeden grzech sprawił, że straciliśmy zdolność przeciwstawiania się mocy zła. Sami z siebie nie jesteśmy w stanie uwolnić się z niewoli grzechu. W związku z tym wielu z nas zadaje sobie pytanie, „w jaki sposób człowiek może być usprawiedliwiony przed Bogiem? Jak grzesznik może stać się sprawiedliwy?” {DC 23.1}. Osiągnięcie tego stanu jest możliwe tylko wtedy, gdy „bezbożny odwróci się od wszystkich swoich grzechów, które popełnił”, jednak nikt z nas nie jest w stanie tego zrobić. Nasza grzeszna natura i nasze przywiązanie do grzechu skutecznie przeciwstawiają się naszym wysiłkom w osiągnięciu sprawiedliwości. Nie mamy wystarczająco dużo sił, aby samodzielnie odrzucić grzech, ale to nie oznacza, że ta zmiana jest niemożliwa, ponieważ „przez Chrystusa możemy powrócić do harmonii z Bogiem” {DC 23.1}. Apostoł Paweł powiedział: „Wszystko mogę w tym, który mnie wzmacnia, w Chrystusie” (Filipian 4,13). Ta zmiana nie odbywa się w jednej chwili, ta zmiana wymaga czasu, ponieważ składa się z kilku etapów, ale najważniejsze jest to, że jest ona możliwa.

Na początku musimy uświadomić sobie prawdę o tym, kim jesteśmy. Nasze przywiązanie do grzechu sprawia, że nie lubimy źle myśleć o sobie, ale bez problemów potrafimy myśleć źle o innych. „Boże, dziękuję ci, że nie jestem jak inni ludzie, rabusie, oszuści, cudzołożnicy albo też jak ten oto celnik. Poszczę dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę z całego mego dorobku” (Łukasz 18,11-12). „Bogaty jestem i wzbogaciłem się, i niczego nie potrzebuję” (Apokalipsa 3,17). Nawet gdy dostrzegamy jakieś własne wady, to uważamy, że nie mają one dużego znaczenia i że wystarczy drobna korekta charakteru, abyśmy stali się sprawiedliwi. Jednak prawda jest inna, nieprzyjemna, a nawet brutalna. „Wszyscy staliśmy się podobni do tego, co nieczyste, a wszystkie nasze cnoty są jak szata splugawiona” (Izajasz 64,6). „Wszyscy są pod wpływem grzechu, jak napisano: Nie ma ani jednego sprawiedliwego, nie masz, kto by rozumiał, nie masz, kto by szukał Boga; wszyscy zboczyli, razem stali się nieużytecznymi, nie masz, kto by czynił dobrze, nie masz ani jednego. Grobem otwartym jest ich gardło, językami swoimi knują zdradę, jad żmij pod ich wargami; usta ich są pełne przekleństwa i gorzkości; nogi ich są skore do rozlewu krwi, spustoszenie i nędza na ich drogach, a drogi pokoju nie poznali. Nie ma bojaźni Bożej przed ich oczami” (Rzymian 3,10-18). Taki jest wyjściowy stan każdego człowieka, tacy jesteśmy i takimi pozostaniemy tak długo, jak długo świadomie będziemy odrzucać Boga, lub pomimo wrażenia, że żyjemy z Bogiem, chcemy własnymi siłami dostosować się do wymagań Bożego prawa lub dostosować Boże prawo do naszych wymagań.

Pierwszym krokiem do zmiany jest akceptacja naszego prawdziwego stanu, przyjęcie prawdy o tym, że jesteśmy niewolnikami grzechu. Bez tej świadomości nikt nie może odczuwać potrzeby zmiany swojego życia. Każdy grzesznik musi najpierw zrozumieć kim jest, a potem zapragnąć z całego serca zmiany.

Ale gdy serce poddaje się wpływowi Ducha Świętego, budzi się sumienie. Grzesznik lepiej dostrzega wówczas głębię i świętość prawa Bożego (…) oraz odczuwa pragnienie, by zostać oczyszczonym i przywróconym do wspólnoty z niebem {DC 25.1}

Prawdziwe nawrócenie nie polega na osiągnięciu stanu sprawiedliwości, ale na pragnieniu osiągnięcia sprawiedliwości. Nawrócenie nie polega na powstrzymywaniu się od grzechu, ale na odwróceniu się od grzechu, zmianie nastawienia do grzechu. Człowiek nawrócony przestaje kochać grzech, a zaczyna go nienawidzić, zaczyna czuć wstręt do grzechu.

Prawdziwe nawrócenie to serdeczny żal za grzechy i odwrócenie się od nich. Dopóki nie zrozumiemy istoty grzechu, nie będziemy mogli z nim zerwać. Dopóki sercem nie odwrócimy się od niego, dopóty w życiu nie nastąpi prawdziwa zmiana {DC 23.2}

Ta zmiana jest tak radykalna, że Biblia porównuje ją do śmierci i ponownych narodzin. Po tej zmianie człowiek staje się kimś całkowicie innym. Nowonarodzony człowiek myśli i czuje inaczej, ma inne pragnienia i inne priorytety. Przestał kochać grzech, do którego był kiedyś przywiązany, a zaczął kochać Boga, od którego kiedyś się odwracał i którego nie chciał słuchać. Teraz Słowo Boże stało się dla niego czymś najbardziej pożądanym.

Mam upodobanie w przykazaniach twoich (…) dusza moja omdlewa ustawicznie z tęsknoty za prawami twoimi (…) ustawy twoje są rozkoszą moją (…) oto tęsknię do przykazań twoich” (Psalm 119)

Powtórzę ponownie, bo jest to bardzo istotne, że ta zmiana wymaga czasu. To proces, w trakcie którego Bóg usuwa z nas to, czego sami nie jesteśmy w stanie usunąć. Robi to krok po kroku, a każdy z tych kroków składa się z objawienia prawdy o tym, co w naszym charakterze wymaga zmiany, a następnie wprowadzenia tej zmiany, pod warunkiem, że tego chcemy. Nasza zgoda jest niezbędna do Bożego działania i nie polega ona tylko na słownej deklaracji, ta zgoda musi być wynikiem gorącego pragnienia usunięcia tej wady, którą objawił nam Bóg. Musi to być pragnienie serca, a nie tylko rozumu. Musi być efektem prawdziwego żalu za grzechy.

Modlitwa Dawida [Psalm 51] po upadku jest przykładem prawdziwego żalu za grzech. Jego nawrócenie było głębokie i szczere. (…) Dawid widział ogrom swego przestępstwa, widział plamy na swej duszy i poczuł wstręt do grzechu. Wówczas prosił nie tylko o przebaczenie, lecz o czystość serca. Tęsknił do radości, świętości i pragnął wrócić do harmonii i wspólnoty z Bogiem. {DC 25.2}

Kiedy grzesznik zaczyna widzieć swój prawdziwy stan i jednocześnie zaczyna widzieć piękno charakteru Boga i ogrom Jego miłości, to może w nim powstać pragnienie zmiany umożliwiającej mu zbliżenie się do Boga. To pragnienie jest wyrazem powstałej w sercu miłości do wspaniałego Stwórcy, który jest miłością. To miłość do Boga sprawia, że grzesznik może z Bożą pomocą przełamać opór swojej grzesznej natury i pozwolić Bogu na oczyszczenie swojego charakteru.

Gdy Chrystus kieruje uwagę grzeszników na swój krzyż, a oni uświadamiają sobie, że to ich grzechy przebiły Go, wówczas przykazania Boże znajdują dostęp do sumienia. Ujawnione zostaje zepsucie ich życia i głęboko w sercu tajony grzech. Zaczynają pojmować sprawiedliwość Chrystusową i pytają: „Czymże jest ten grzech, jeżeli wybawienie od niego wymaga aż tak wielkiej ofiary? Czyż trzeba było aż takiej miłości, takiego cierpienia, tak ogromnego upokorzenia, żeby nas ratować i uczynić dziedzicami życia wiecznego?” {DC 29.2}
Grzesznik może opierać się tej miłości i nie chcieć zbliżenia się do Chrystusa. Jeżeli jednak podda się działaniu łaski, zostanie do Niego przyciągnięty. Znajomość planu zbawienia doprowadzi go do stóp krzyża w poczuciu żalu za grzechy, które spowodowały cierpienia Syna Bożego. Ten sam boski umysł, który pracuje w przyrodzie, przemawia do serca ludzkiego, powodując niewymowną tęsknotę za czymś, czego dotąd serce nie znało. {DC 30.1}

Wszyscy jesteśmy grzesznikami od urodzenia, jednak Bóg nie osądza nas za to. On wie o tym, że przychodzimy na ten świat z grzeszną naturą, jest ona naszym dziedzictwem i nie mamy na to wpływu. Dlatego mówi nam, że musimy narodzić się na nowo, ponieważ bez przemiany w całkowicie inną istotę, nikt z nas nie może, a raczej nie jest w stanie żyć w warunkach, jakie panują w Królestwie Bożym, tym królestwie, na które przecież czekają wszyscy chrześcijanie. Bóg wie także o tym, jak silne jest nasze przywiązanie do grzechu i jak trudno jest nam odwrócić się od tych wszystkich rzeczy, którymi ten świat stara się przyciągnąć nas do siebie i jednocześnie odciągnąć nas od Boga. Bóg o tym wie, a ponieważ jest Bogiem miłości i zmuszanie ludzi do posłuszeństwa jest sprzeczne z Jego naturą, objawia nam prawdę o sobie i w ten sposób chce przyciągnąć nas do siebie. Nie zachowuje się jak mężczyzna, który chce poślubić kobietę i mówi do niej: „Patrz jaki jestem dobry dla ciebie, powinnaś mnie za to kochać”, chociaż często jego zachowanie świadczy o czymś przeciwnym. Bóg nie mówi nam, że musimy Go kochać, ale objawiając nam samego siebie daje nam możliwość pokochania Go. Nasza grzeszna natura wywołuje w nas niechęć do zaakceptowania tych objawień, ponieważ one wywołują w nas nieprzyjemne uczucia, związane ze świadomością naszej niedoskonałości. Bóg to rozumie, jest w końcu Bogiem i dlatego z ogromną cierpliwością prowadzi nas przez proces polegający na stopniowym poznawaniu i akceptowaniu prawdy. Krok po kroku zdejmuje z nas więzy niewoli od grzechu i pozwala nam poczuć smak prawdziwej wolności.

Każdy chrześcijanin poczuł to w swoim życiu przynajmniej jeden raz. Każdy, kto po raz pierwszy zobaczył i poczuł swoim sercem Boga, poczuł też różnicę między swoim dotychczasowym życiem, a życiem w obecności Boga. Tak naprawdę, to nikt nie poczuł od razu pełnego smaku wolności, ponieważ pierwsza zmiana nie jest zmianą całkowitą. To jedynie pierwszy krok do usunięcia wszystkich więzów grzechu, jednak ta różnica jest wystarczająco wyraźna, aby człowiek zapragnął czuć jej smak przez cały czas. Jednak dosyć szybko to pierwsze wrażenie, to uczucie radości i szczęścia, zostaje zakłócone rosnącą świadomością tych wad, które jeszcze w nas pozostały. Rosnąca świadomość Bożej miłości i doskonałości związana jest z rosnącą świadomością własnej niedoskonałości. Dlatego Bóg nie tylko pomaga nam poznać prawdę o nas, ale jednocześnie objawia nam prawdę o Nim, aby grzesznik nie wpadł w depresję z powodu swoich wad tylko pociągnięty do Niego miłością, pozwolił Mu na dokonanie kolejnych zmian. Są one konieczne do tego, aby w końcu grzesznik został całkowicie uwolniony z niewoli grzechu, aby w końcu narodzić się na nowo, stając się nowym stworzeniem. Jezus powiedział: „Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a Ja wam dam ukojenie” (Mateusz 11,28). On nie powiedział, że wystarczy przyjść do Niego jeden raz, powinniśmy to robić ciągle, każdego dnia. Jezus daje ukojenie tym, którzy codziennie biorą na siebie Jego jarzmo i stają się tacy, jak On, cisi i pokornego serca. „Jeśli kto chce pójść za mną, niechaj się zaprze samego siebie i bierze krzyż swój na siebie codziennie, i naśladuje mnie” (Łukasz 9,23). Tylko wtedy, gdy każdego dnia jesteśmy otwarci na kolejne objawienia prawdy o nas samych, kiedy z całego serca pragniemy tej prawdy oraz pragniemy, aby Bóg zmienił w nas to, co nam objawia; tylko wtedy będziemy czuć, że Jego jarzmo jest miłe, a brzemię lekkie (Mateusz 11,30).

Niektórzy chrześcijanie popełniają błąd, myląc osiągnięcie pewnego etapu zmiany z całkowitą zmianą charakteru. Uczucie ukojenia pojawiające się po zakończeniu każdego etapu nie zmienia faktu, że grzeszna natura nadal wywołuje w nas niechęć do kontynuowania tej drogi. Łatwo jest wtedy zrezygnować z następnych zmian i skupić się na pozytywnych uczuciach wynikających z częściowej zmiany charakteru, jednak częściowa przemiana nie przystosowuje nas do warunków Bożego Królestwa. Nie można narodzić się częściowo, człowiek albo jest, albo nie jest narodzony na nowo, albo jest nowym stworzeniem, albo nim nie jest. Nowe stworzenie to nie zmodyfikowana wersja starego, to całkowicie nowe stworzenie. „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się kto nie narodzi na nowo, nie może ujrzeć Królestwa Bożego” (Jan 3,3). Jak w związku z tym można uniknąć popełnienia takiego błędu?

Jednym z Bożych darów dla nas jest głos sumienia. Jest to głos Boga przemawiający bezpośrednio do naszych umysłów, nie tyle poprzez zrozumiałą dla nas mowę, co poprzez wrażenia i uczucia. Bóg poprzez głos sumienia informuje nas o tym, w jakim kierunku powinniśmy iść. To w ten sposób pomaga nam podejmować właściwe decyzje. Czyż sami nie mówimy o tym, że nasze sumienie coś nam mówi? Grzeszność naszej natury sprawia, że nie lubimy słuchać głosu naszego sumienia, nie lubimy, kiedy nasze sumienie próbuje powstrzymywać nas przed zrobieniem czegoś, co lubimy robić i do czego jesteśmy przywiązani. Słuchanie głosu sumienia to nie słuchanie naszych pragnień, a przede wszystkim pożądliwości. One starają się raczej uciszyć głos naszego sumienia, wyłączyć źródło nieprzyjemnych myśli. To szatan na różne sposoby próbuje zaabsorbować nasze umysły tak, abyśmy nie słyszeli głosu sumienia. Tak więc głos sumienia jest jednym z tych zabezpieczeń przed błędami, w jakie wyposażył nas Bóg.

Innym zabezpieczeniem jest nasz rozsądek, czyli umiejętność logicznego myślenia. Logika jest także czymś, co pochodzi od Boga. Wbrew temu, co sądzi wielu chrześcijan, wiara jest bardzo logiczna i nie ma w niej miejsca na sprzeczności. To dzięki umiejętności logicznego myślenia, wspieranej pomocą Ducha Świętego, jesteśmy w stanie zrozumieć te prawdy, o których Bóg mówi w Biblii. Studiowanie Pisma Świętego musi odbywać się z pomocą Boga, a jedną z form tej pomocy jest właśnie logika. To dzięki niej możemy dostrzec to, że Biblia nie zaprzecza sama sobie. To logika pokazuje nam w jak wspaniały sposób łączą się ze sobą różne fragmenty Biblii, spisane przez różnych ludzi w różnych czasach. I to właśnie logika jest tym, co Bóg wykorzystuje, aby ustrzec nas przed błędami. Właśnie dlatego szatan stara się wpływać na nas tak, abyśmy stracili umiejętność logicznego myślenia. A robi to tak, aby zachować w naszych umysłach wrażenie, że nadal myślimy logicznie i racjonalnie.

Podam przykład ilustrujący jak to działa. Przez wiele lat byłem ateistą. Jako dziecko przestałem wierzyć w istnienie Boga, a moje późniejsze doświadczenia i zdobyta wiedza tylko wzmocniły moje przekonanie, że Bóg nie istnieje. Bóg cierpliwie próbował pobudzić mój umysł do prawidłowego myślenia, ale skutecznie broniłem się przed tym. Im dłużej trwał mój opór, tym trudniej mi było rozpoznać Boże działania. Myślę, że tak dzieje się w każdym z nas, niezależnie od tego, czy ktoś jest wierzący, czy nie. Wiem również, że ten trwanie tego oporu oznacza, że ​​pewnego dnia umysł nie będzie już mógł zmienić sposobu myślenia na taki, który pozwoli mu zaakceptować prawdę.

Myślę, że byłem bardzo blisko tego stanu. Stało się jednak coś, co zniszczyło mój ateistyczny światopogląd. Dostrzegłem coś, czego nie potrafiłem wyjaśnić w żaden racjonalny i logiczny sposób. Jedynym logicznym wyjaśnieniem było nadprzyrodzone działanie istoty wyższej, w którą nie wierzą ateiści i ewolucjoniści. Bóg najpierw wykorzystał poważne problemy moich rodziców i odciął mnie od wpływów tego świata. Znalazłem się w miejscu, w którym nie miałem dostępu do Internetu, telewizji, kolegów i wielu przyjemności tego świata. To było jak doświadczenie Izraela na pustyni. Jedyne, co mogłem zrobić poza pracą, to czytanie książek.

Ponieważ zawsze lubiłem książki, zacząłem czytać te, które były w miejscu, w którym byłem. To miejsce było domem moich rodziców, adwentystów dnia siódmego, więc domowa biblioteka zawierała głównie książki Ellen White, ale ja nie byłem nimi zainteresowany. Znalazłem kilka niereligijnych książek, ale przeczytałem je wszystkie bardzo szybko i szukając czegoś nowego znalazłem książkę „Historia reformacji”. Chociaż Reformacja jest tematem religijnym, potraktowałem tę książkę jako historyczną i zacząłem ją czytać.

Myślę, że właśnie tego chciał Bóg. Zacząłem czytać o historii Reformacji i nic nie mogło mnie od tego odciągnąć, ponieważ byłem jak na pustyni. Świat nie był w stanie dać mi czegoś, co mogłoby odwrócić moją uwagę od tej książki. A kiedy poznawałem coraz więcej faktów o działalności Marcina Lutra, w pewnym momencie doznałem czegoś w rodzaju objawienia. Uświadomiłem sobie, że jedynym wyjaśnieniem faktu, że Marcin Luter nie stał się kolejną ofiarą papiestwa, jest działanie nadprzyrodzonej mocy, takiej istoty jak Bóg. Był to moment, w którym mój umysł zaakceptował fakt istnienia Boga.

Bóg użył resztek logiki w moim umyśle, aby mnie poruszyć i zmienić mój stosunek do poznania Go. W podobny sposób Bóg działa z każdym człowiekiem, dając każdemu szansę na pokutę i nawrócenie. Bóg czyni to nie tylko z tymi, którzy w Niego nie wierzą, ale także z tymi, którzy nazywają siebie chrześcijanami, ale naprawdę są daleko od Boga.

W mojej historii jest coś, na co chcę zwrócić uwagę. To jest mój sposób myślenia w okresie, kiedy byłem ateistą. Zawsze uważałem się za racjonalnego i logicznego człowieka. Prawda była jednak taka, że ​​zignorowałem te myśli, które sugerowały mi, że pewne moje poglądy były nielogiczne. Usuwałem z umysłu wszystkie fakty, które były sprzeczne z moją ateistyczną filozofią i pomimo takich chwil zwątpienia, byłem przekonany, że mam rację i że mój światopogląd jest zgodny z prawdą. Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież dzisiaj także myślę, że mój obecny światopogląd jest zgodny z prawdą. Różnica polega na tym, że dzisiaj nie odczuwam nielogiczności w tym, w co wierzę, a moje sumienie nie mówi mi tego, co często słyszałem jako ateista.

Ten sposób myślenia jest charakterystyczny dla każdego, kto jest przywiązany do grzechu. Nie ma znaczenia, czy jest on ateistą, katolikiem czy adwentystą. Jak pisała Ellen White, teoretyczna znajomość prawd nie czyni nas chrześcijanami. Jako ludzie uważający się za chrześcijan także potrafimy nie słuchać głosu sumienia oraz myśleć w bardzo nielogiczny sposób, kierując się bardziej emocjami niż logiką. Dokładnie tego chce szatan i wykorzystuje wszystkie możliwości, aby pozbawić nas zdolności słuchania tego, co Bóg mówi nam poprzez sumienie i zdrowy rozsądek. Szatan robi to na każdym etapie zmiany chrześcijanina, a im bliżej jesteśmy celu, tym gwałtowniejsze są jego działania.

To co napisałem o sobie to dopiero początek historii nawrócenia, prowadzącego do narodzenia się na nowo. Pomimo tego, że uwierzyłem w Boga, a następnie ochrzciłem się i zostałem członkiem Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego, Bóg nadal miał dużo do zrobienia w moim życiu. Nastąpiła we mnie pewna zmiana, ale nie było to narodzenie się na nowo. Co jakiś czas Bóg objawiał mi kolejne prawdy o mnie, pobudzając moje sumienie do działania. Chociaż lubiłem myśleć o sobie, że teraz już jestem dobrym człowiekiem, to prawda była zupełnie inna. Nadal byłem przywiązany do wielu złych rzeczy, a takie przywiązanie jest przeszkodą uniemożliwiającą życie w obecności Boga. Ellen White napisała, że „najcięższą spośród wszystkich walk jest walka przeciwko samemu sobie. Oddanie siebie i podporządkowanie wszystkiego woli Bożej wymaga walki, ale człowiek musi się poddać Bogu, zanim dozna odnowy w świętości” {DC 51.3}. Całkowicie zgadzam się z tą opinią. Wiem z własnego doświadczenia, że o wiele łatwiej jest zaakceptować pewne religijne doktryny niż prawdę o własnych wadach i uzależnieniu od grzechu. Kiedy uwierzyłem w Boga i zacząłem czytać Biblię, mój rozum bez większego problemu zaakceptował niektóre z adwentystycznych doktryn, na przykład szybko znalazłem w Biblii potwierdzenie, że to sobota jest Bożym sabatem. Jednak ta nowa wiedza nie przełożyła się na dużą zmianę moich przyzwyczajeń, nadal lubiłem robić rzeczy, o których teraz już wiedziałem, że nie są dobre. W końcu zrozumiałem, że wiedza rozumiana jako znajomość prawd i faktów nie czyni z nas prawdziwych chrześcijan, czyli naśladowców Jezusa. Bo prawdziwy naśladowca Jezusa to nie ten, kto robi to samo, co robił nasz Zbawiciel, ale przede wszystkim ktoś, kto myśli i czuje to samo co Jezus. To ktoś, kto żyje takim życiem, jakim Jezus żyłby będąc na jego miejscu. Taki ktoś może „wstąpić na górę Pana” i stanąć „na jego świętym miejscu”, ponieważ taki ktoś ma „czyste dłonie i niewinne serce”.

sobota, 18 kwietnia 2020

Droga życia

Życie każdego człowieka toczy się na dwóch płaszczyznach, fizycznej i duchowej. Fizycznie rodzimy się w różnych miejscach i w różnych środowiskach, mniej lub bardziej przyjaznych, a to w dużym stopniu decyduje o tym, co możemy robić. A jak jest z naszym życiem duchowym?

Wszyscy rodzimy się z taką samą grzeszną naturą, co oznacza, że od urodzenia łatwiej jest nam grzeszyć niż żyć w zgodzie z Bożymi przykazaniami. Nikt nie rodzi się jako dobry i sprawiedliwy człowiek, każdy z nas odziedziczył naturę zepsutą grzechem. Nawet jeżeli ktoś przez całe swoje życie nie zrobił czegoś złego, to nie oznacza to, że jest sprawiedliwy. Prawda o naszej naturze ujawnia się dopiero wtedy, gdy mamy realną możliwość zrobienia czegoś złego. Tak prawda ujawnia się nie tyle w samej decyzji, co w procesie myślenia prowadzącym do podjęcia decyzji. Jezus powiedział, że „każdy kto patrzy na niewiastę i pożąda jej, już popełnił z nią cudzołóstwo w sercu swoim” (Mateusza 5,28). Boże standardy sprawiedliwości są o wiele wyższe niż ludzkie i dotyczą przede wszystkim myśli i uczuć. „Urodziłem się w przewinieniu i w grzechu poczęła mnie matka moja” (Psalm 51,7). „Wszyscy są pod wpływem grzechu, jak napisano: Nie ma ani jednego sprawiedliwego, nie masz, kto by rozumiał, nie masz, kto by szukał Boga; wszyscy zboczyli, razem stali się nieużytecznymi, nie masz, kto by czynił dobrze, nie masz ani jednego (…) wszyscy zgrzeszyli i brak im chwały Bożej” (Rzymian 3,9-12.23).

Życie duchowe każdego człowieka zaczyna się w miejscu, które, o ile nie nastąpi drastyczna zmiana, nie daje mu szans na zbawienie i wieczne życie w obecności Boga. Gdyby nasza przyszłość zależała tylko od nas, to nikt z nas nie zostałby zbawiony. Jednak jest ktoś, komu bardziej niż nam zależy na naszym zbawieniu. To Bóg, ten który nas stworzył, ten który pokochał nas zanim zaistnieliśmy. Bóg stworzył nas pomimo tego, że wiedział, że upadniemy i odwrócimy się od Niego. Dlaczego? Ponieważ dla Boga nie jest problemem to, jacy rodzimy. On nie osądza nas za to, co w sensie duchowym odziedziczyliśmy po przodkach. Sądzeni będziemy za to, co zrobiliśmy z możliwościami zmiany naszego stanu, możliwościami danymi nam przez Boga. Zbawienie nie jest uzależnione od osiągnięcia określonego stanu czy wiedzy, ale od pragnienia zmiany i chęci przyjmowania i akceptowania całym sercem tego, co dostajemy od Boga. Zbawienie człowieka zależy od tego, czy w jego życiu nastąpiła zmiana i w sensie duchowym stał się on nowym stworzeniem. „Albowiem ani obrzezanie, ani nieobrzezanie nic nie znaczy, lecz nowe stworzenie” (Galacjan 6,15). Nie ma znaczenia nasze pochodzenie i przeszłość. Nie ma znaczenia to, w co wierzyliśmy wcześniej. Apostoł Paweł napisał o poganach: „Skoro bowiem poganie, którzy nie mają zakonu, z natury czynią to, co zakon nakazuje, są sami dla siebie zakonem, chociaż zakonu nie mają; dowodzą też oni, że treść zakonu jest zapisana w ich sercach; wszak świadczy o tym sumienie ich oraz myśli, które nawzajem się oskarżają lub też biorą w obronę” (Rzymian 2,14-15). Według Pawła tacy poganie są w lepszej sytuacji niż ci Żydzi, którzy wprawdzie znają zakon, jednak nie maja go w swoich sercach. „Jeśli tedy ty mienisz się Żydem i polegasz na zakonie, i chlubisz się Bogiem, i znasz wolę jego, i umiesz rozróżnić dobre od złego, będąc pouczonym przez zakon, i uważasz siebie samego za wodza ślepych, za światłość dla tych, którzy są w ciemności, za wychowawcę nierozumnych, za nauczyciela dzieci, mającego w zakonie ucieleśnienie wiedzy i prawdy, ty więc, który uczysz drugiego, siebie samego nie pouczasz? Który głosisz, żeby nie kradziono, kradniesz? Który mówisz, żeby nie cudzołożono, cudzołożysz? Który wstręt czujesz do bałwanów, dopuszczasz się świętokradztwa? Który się chlubisz zakonem, przez przekraczanie zakonu bezcześcisz Boga?” (Rzymian 2,17-23). Każdy zna Boga w stopniu uzależnionym od możliwości. Inne możliwości mają poganie, a inne ci, którzy uważają się za lud Boży. I ważne są nie tyle same możliwości, ale to, co z nimi robimy. Według ludzkich kryteriów bieg na sto metrów wygrywa ten, kto najszybciej znajdzie się na mecie. Jednak Bóg ocenia to inaczej. Według Bożych kryteriów bieg wygrywa ten, kto w pełni wykorzystał swoje możliwości. Ktoś, kto mógł przebiec sto metrów w czasie 10 sekund, ale zrobił w 11 sekund, nawet jeżeli był pierwszy na mecie, wcale tego biegu nie wygrał. Wygrał go natomiast ten, kto miał możliwość pokonania stu metrów w 20 sekund i zrobił to. A tak przy okazji, to w ludzkich zawodach wygrać może tylko jeden człowiek, w Bożych każdy może być zwycięzcą. Wszystko zależy od tego, czy człowiek wykorzystał dane mu możliwości. „Komu wiele dano, od tego wiele będzie się żądać, a komu wiele powierzono, od tego więcej będzie się wymagać” (Łukasz 12,48).

Potrzeba duchowej zmiany jest skutkiem tego, co stało się w ogrodzie Eden. Kiedy Bóg stworzył Adama i Ewę, nie potrzebowali oni zmiany a jedynie rozwoju i pogłębiania więzi z Bogiem. „Na początku człowiek został obdarzony równowagą umysłu i szlachetnymi siłami. Był istotą doskonałą, harmonijnie żyjącą z Bogiem. Myśli jego były czyste, a cele święte. Jednak nieposłuszeństwo skierowało szlachetne władze umysłu i serca na inne tory; miejsce miłości zajęło samolubstwo. Przestępstwo tak osłabiło naturę człowieka, iż nie był zdolny przeciwstawić się mocy zła własną mocą. Stał się więźniem szatana i byłby został nim na wieki, gdyby Bóg nie interweniował w szczególny sposób” (EGW, DC 15.1). Celem zmiany jest przywrócenie pierwotnego stanu równowagi umysłu i harmonii z Bogiem. Przed grzechem „człowiek miał radosną społeczność z tym, ‘w którym są ukryte wszystkie skarby mądrości i poznania’ (Kolosan 2,3). Jednak po upadku w grzech świętość nie sprawiała mu radości i starał się uciec przed obecnością Boga. Taki też jest wciąż stan nieodrodzonego serca. Nie jest w harmonii z Bogiem i nie cieszy się z duchowej więzi, jaką mogłoby z Nim mieć. Grzesznik nie mógłby czuć się szczęśliwym w Bożej obecności. Uciekałby od towarzystwa świętych istot. Nie znalazłby żadnej radości, gdyby pozwolono mu dostać się do nieba. Panujący tam duch niesamolubnej miłości, gdy każde serce odpowiada na Nieskończoną Miłość wypływającą z serca Boga, nie poruszyłby w tym człowieku żadnej pozytywnej struny. Jego myśli, zainteresowania, motywy działania byłyby różne od tych, które przyświecają bezgrzesznym mieszkańcom nieba” (EGW, Droga do Chrystusa, s.5). Tak długo jak nasze myśli, zainteresowania i motywy działania nie ulegną zmianie, nie będziemy pasować do Bożej rzeczywistości, a tym samym nie będziemy mogli być zbawieni. Nie będzie to skutkiem arbitralnej decyzji Boga, ale nasz wybór. Bez zmiany serc i charakterów po prostu nie chcemy żyć w takich warunkach, jakie panują w Królestwie Niebios, nawet jeżeli twierdzimy, że tak nie jest.

Tak więc ta zmiana jest niezbędna i konieczna, jednak jej przeprowadzenie przekracza nasze możliwości. „To niemożliwe, byśmy o własnej sile wydostali się z przepaści grzechu, w której toniemy. Pobudki serca naszego są złe i nie potrafimy ich zmienić (…) Wykształcenie, kultura, ćwiczenie woli i wszystkie ludzkie wysiłki mają swoje właściwe znaczenie, tutaj jednak są bezsilne. Choć mogą wprowadzić zewnętrzną poprawę obyczajów, to jednak serca odrodzić nie zdołają: nie mogą oczyścić źródeł życia — utajonych motywów naszego działania. Musi to być moc działająca od wewnątrz, nowe życie pochodzące z góry” (EGW, DC 17.1). Na szczęście „u ludzi to rzecz niemożliwa, ale u Boga wszystko jest możliwe” (Mateusz 19,26). Bóg nie tylko może nas zmienić, ale jest to jego gorącym pragnieniem. Jest tylko jeden warunek, musimy mu na to pozwolić. Tylko tyle, ale jednocześnie aż tyle, ponieważ nasze przywiązanie do tego co złe jest przerasta naszą wyobraźnię. Jedną z naszych wad jest to, że lubimy dobrze o sobie myśleć. „Bogaty jestem i wzbogaciłem się, i niczego nie potrzebuję”. Jednak Jezus mówi każdemu kto tak myśli: Jesteś „pożałowania godzien nędzarz i biedak, ślepy i goły” (Apokalipsa 3,17). To nasze wady sprawiają, że nie chcemy dopuścić do naszej świadomości myśli, że nasz duchowy stan jest beznadziejny. A jest to konieczne do tego, aby ten stan się zmienił. Pierwszym krokiem jest uświadomienie sobie prawdy o samym sobie. Bóg pomaga nam w tym objawiając nam tę prawdę krok po kroku. Gdyby objawił nam od razu całą prawdę, nasza psychika nie wytrzymałaby tego. Bóg objawia nam dwie prawdy, o nas i o sobie. Odsłania przed nami nasze wady, abyśmy poprzez porównanie z Nim dostrzegli jak nisko upadliśmy. Odsłania przed nami głębię swojej miłości do nas, upadłych ludzi, pozwala nam dojrzeć jak bardzo nas kocha i że jest gotowy poświęcić dla nas wszystko, a świadomość Jego miłości budzi w nas nadzieję i pragnienie życia obok tak wspaniałego i kochającego nas Boga. To pragnienie jest tym, co jest konieczne do tego, abyśmy przełamali opór naszej grzesznej natury i pozwolili Bogu na rozpoczęcie zmian naszych charakterów i serc.

Jak to jest z możliwościami jakie daje nam Bóg, aby nasze życie duchowe mogło się zmienić? Biblia omawia to zagadnienie na przykładzie wielu ludzi. Jednym z nich był Jakub, syn Izaaka. Jakub był dobrym dzieckiem i wyrósł na dobrego człowieka, jednak miał pewne wady, które popchnęły go to posłużenia się kłamstwem w celu uzyskania tego, co kiedyś obiecał mu Bóg. Jakub podstępem wyłudził od Ezawa pierworództwo, a następnie oszukał ojca, aby uzyskać błogosławieństwo, które zwyczajowo należało do pierworodnego syna. Czy Jakub był zepsutym do szpiku kości człowiekiem? Z całą pewnością nie. Starał się być wierny i posłuszny Bogu, starał się też żyć uczciwie. Jednak w chwilach próby, kiedy miał możliwość wyboru między zaufaniem i wiernością Bogu a oszustwem, wybierał to drugie. A mimo to Bóg nie porzucił Jakuba. Przy różnych okazjach cierpliwie objawiał mu prawdę, dając Jakubowi szansę na opamiętanie i nawrócenie. Intelektualna akceptacja pewnych dogmatów nie jest prawdziwą wiarą. „Największym błędem ludzkich umysłów za czasów Chrystusa było przekonanie, że samo uznanie prawdy jest równoznaczne z prawością. Całe ludzkie doświadczenie wskazuje, że teoretyczna znajomość prawdy nie wystarcza do zbawienia duszy, gdyż nie wyrasta z niej sprawiedliwość (…) Podobne niebezpieczeństwo istnieje również dziś. Niektórzy uważają za oczywiste, że są chrześcijanami, z tego tylko powodu, że uznają pewne teologiczne zasady. Nie wprowadzili jednak prawdy do praktycznego życia, nie uwierzyli i nie pokochali jej, toteż nie otrzymali siły i łaski, które płyną z uświęcenia przez prawdę. Ludzie mogą wyznawać swą wiarę w prawdę, ale jeśli to nie czyni ich szczerymi, łagodnymi, cierpliwymi, wytrwałymi, jeżeli ich myśli nie dotyczą spraw nieba, to prawda staje się dla nich przekleństwem, a przez ich wpływ jest przekleństwem dla świata” (ZJ 216.1-2). Jakub wierzył w Boga, jednak ta wiara nie wpłynęła na zmianę jego charakteru, nie usunęła z jego serca przywiązania do tego, co niewłaściwe. Jakub wierzył, ale nie ufał bezwarunkowo Bogu. W chwilach próby polegał na sobie, a nie na Bogu. Jednak przyszedł taki moment, gdy Jakub przełamał opór swojej grzesznej natury, ukorzył się przed Bogiem, wyznał mu wszystkie swoje słabości, poprosił o pomoc i otrzymał ją. Przestał ufać sobie i zaczął bezwarunkowo ufać Bogu. A jak było z Abrahamem? Opowieść o nim zaczyna się, gdy Abraham miał siedemdziesiąt pięć lat. Wierzył w Boga i słyszał Boży głos, był też posłuszny Bogu. Jednak w chwilach próby nie ufał Stwórcy, ale polegał na sobie. Kiedy w pełni zaufał Bogu? Kiedy miał ponad sto lat, a Bóg poddał go próbie na górze Moria. Kolejny przykład to apostoł Paweł. Ile lat Bóg cierpliwie objawiał mu prawdę, a Paweł, jeszcze jako Saul, nie chciał jej zaakceptować? A król Dawid?

Są też w Biblii przykłady ludzi, którzy kiedyś nie wierzyli w Boga, ale wykorzystali dane im  możliwości i w końcu naprawdę w Niego uwierzyli. Uwierzyli i zaufali Mu. Taką osobą była Rachab, mieszkanka Jerycha. Takim człowiekiem był Naaman, wódz wojsk króla Asyrii. Byli nimi także Nebukadnesar, król Babilonu, Szymon Cyrenejczyk oraz Greczynka z Syrofenicji. Byli to ludzie, którzy kiedyś byli poganami, jednak, gdy Bóg objawił im prawdę o sobie, uwierzyli w Niego i to zmieniło ich życie. Tak też było ze mną. Bóg przez większą część mojego życia objawiał mi samego siebie, jednak ja nie chciałem nawet zaakceptować tego, że On istnieje. Przez długie lata byłem ateistą. Jednak Bóg cierpliwie ponawiał próby dotarcia do mojego serca i w końcu zrozumiałem, że ateizm jest tylko fałszywą religią. Zrozumiałem, że Bóg istnieje, jednak to był dopiero początek. Moje życie jest dowodem na słuszność tego, co Ellen White napisała o największym błędzie ludzkich umysłów w dniach Chrystusa. Ja też dosyć długo wierzyłem w to, że wystarczy uwierzyć w istnienie Boga oraz zaakceptować pewne biblijne prawdy, aby stać się chrześcijaninem i zostać zbawionym. Jednak jest to nieprawda. Wiara w istnienie Boga jest tylko zmianą poglądów na temat świata i nie powoduje tej zmiany, która jest warunkiem zbawienia, jednak jest konieczna do tego, aby nabrać zaufania do Boga, czyli naprawdę w Niego uwierzyć.

Jak wielu chrześcijan jest dzisiaj przekonanych o tym, że są prawdziwie uczniami Chrystusa? Czy mają rację? Biblia mówi nam, że niestety nie. „Nie każdy, kto do mnie mówi: Panie, Panie, wejdzie do Królestwa Niebios; lecz tylko ten, kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie. W owym dniu wielu mi powie: Panie, Panie, czyż nie prorokowaliśmy w imieniu twoim i w imieniu twoim nie wypędzaliśmy demonów, i w imieniu twoim nie czyniliśmy wielu cudów? A wtedy im powiem: Nigdy was nie znałem. Idźcie precz ode mnie wy, którzy czynicie bezprawie” (Mateusz 7,21-22). A skoro Jezus ostrzega nas, że większość chrześcijan popełnia fatalny w skutkach błąd, to może warto sprawdzić czy rzeczywiście jesteśmy chrześcijanami i czy zaszła w nas ta zmiana, która jest konieczna do zbawienia? Zmiana ta dotyczy naszych serc. Bez tej zmiany nasze myśli, zainteresowania i motywy działania są różne od tych, „które przyświecają bezgrzesznym mieszkańcom nieba”. Bez tej zmiany w naszym życiu występują „uczynki ciała”, o których apostoł Paweł opisał w liście do Galacjan. Bez tej zmiany nie ma w naszym życiu tego, co Paweł nazwał owocem Ducha. Wiem, że wielu z nas lubi czytać ten fragment w pewien specjalny sposób. Polega on na tym, że zadowalamy się objawianiem w naszym życiu owocu Ducha, a jednocześnie uważamy, że pojawiające się od czasu do czasu uczynki ciała nie mają znaczenia. Jednak prawda jest inna. Pojawienie się choćby jednego uczynku ciała świadczy o tym, że nasze życie nie daje owocu Ducha, a to co wydaje się nam być tym owocem, jest tylko jego podróbką. „Nie może dobre drzewo rodzić złych owoców, ani złe drzewo rodzić dobrych owoców” (Mateusz 7,18). To stwierdzenie nie dyskwalifikuje nas jako chrześcijan, ale świadczy o tym, że Bóg wciąż ma z nami coś do zrobienia, a my wciąż jesteśmy przywiązani do czegoś, co nie pochodzi od Boga.

Drodzy bracia i siostry. Przestańmy oceniać siebie na podstawie tego, co robimy. To nie czyny określają, kim jesteśmy, ale nasza motywacja. Dobre uczynki są ważne, ale ważniejsze jest, dlaczego robimy wszelkiego rodzaju dobre rzeczy. Zła motywacja oznacza, że to, co wydaje się dobre, jest bezwartościowe dla tego, kto to robi. Nie ma znaczenia, że jesteśmy w kościele w każdy sabat (poza okolicznościami, które mamy teraz). Nie ma znaczenia, że oddajemy dziesięcinę, dajemy dary i uczestniczymy w pracy ewangelizacyjnej. Nie ma znaczenia, że pomagamy biednym i chorym, jeśli wszystkie te działania nie są wynikiem miłości do Boga i do bliźniego. To nasze charaktery i zawartość naszych serc określają, dlaczego coś robimy. A prawda o naszych charakterach ujawnia się w tych momentach, gdy podejmując decyzje kierujemy się miłością do Boga, czy też raczej naszym przywiązaniem do tego, o czym doskonale wiemy, że jest złe, ale nasza grzeszna natura pożąda tego. I dotyczy to wszystkich takich sytuacji, nawet tych, które nie wydają się ważne i istotne.

Z powodu tego, jacy się rodzimy, nikt z nas nie może zostać zbawiony. Jedyna droga do zbawienia prowadzi przez zmianę serca i charakteru, i każdy człowiek ma szansę na taką zmianę. Bóg robi wszystko, aby powstało w nas pragnienie stania się nowym stworzeniem, pozbawionym dotychczasowych wad i wypełnionym Bożą miłością. Aby tak się stało musimy zacząć wykorzystywać te możliwości, jakie daje nam Bóg. Musimy zacząć odpowiadać na Boże wezwanie i pozwolić Mu na działanie w nas. Oby każdy, kto jeszcze nie wszedł na tę drogę, znalazł się na niej jak najszybciej, a ci którzy już na niej są, z Bożą pomocą wytrwali na niej do końca.

piątek, 10 kwietnia 2020

Hebrajski niewolnik

Jeżeli kupisz niewolnika hebrajskiego, sześć lat służyć ci będzie, a siódmego wyjdzie na wolność bez okupu. Jeżeli sam przyszedł, odejdzie sam; a jeżeli był żonaty, i żona z nim odejdzie.  Jeżeli jego pan dał mu żonę, a ona urodziła mu synów lub córki, żona i jej dzieci należeć będą do pana, a on odejdzie sam. Jeżeli niewolnik oświadczy wyraźnie: Miłuję mojego pana, moją żonę i moje dzieci i nie chcę wyjść na wolność, wtedy jego pan zaprowadzi go przed Boga, potem postawi go u drzwi albo u odrzwi i przekłuje mu pan jego ucho szydłem, i będzie niewolnikiem jego na zawsze” (Wyjścia 21,2-6)

Bóg poprzez Mojżesza wypowiedział te słowa do Izraela. Gdzie i kiedy? Miało to miejsce pod górą Synaj i był to początek czterdziestoletniego pobytu Izraela na pustyni. Najpierw „Pan mówił wszystkie te słowa i rzekł: Jam jest Pan, Bóg twój, który cię wyprowadził z ziemi egipskiej, z domu niewoli” (Wyjścia 20,1-2) i osobiście przekazał ludowi treść dziesięciu przykazań. „A gdy wszystek lud zauważył grzmoty i błyskawice, i głos trąby, i górę dymiącą, zląkł się lud i zadrżał, i stanął z daleka, i rzekli do Mojżesza: Mów ty z nami, a będziemy słuchali; a niech nie przemawia do nas Bóg, abyśmy nie pomarli”. Od tej pory Bóg przemawiał tylko przez Mojżesza, przekazując swojemu ludowi różne prawa i zasady, których stosowanie miało nakierować Izraelitów na właściwy sposób życia. Warto zwrócić uwagę na to, jakie sprawy Bóg omówił na początku, ponieważ w takich sytuacjach zaczyna się od spraw najważniejszych. Od czego zaczął Bóg? Najpierw, nawiązując do pierwszego i drugiego przykazania, powiedział o ołtarzu i składaniu ofiar, a potem przekazał prawa dotyczące niewolników hebrajskich. Czy chodziło tylko o specjalny sposób traktowania hebrajskich niewolników, czy też może Bóg chciał przekazać swojemu ludowi coś więcej.

Popatrzmy na tę scenę z trochę szerszej perspektywy. Trzy miesiące wcześniej Izrael wyszedł z Egiptu. Izraelici przestali być niewolnikami i stali się wolnymi ludźmi. Kiedy żyli w Egipcie, byli nie tylko niewolnikami, ale tak naprawdę nie wierzyli w Boga. Prawdziwa wiara to nie tylko uznanie faktu istnienia Boga, ale przede wszystkim zaufanie do Niego i wynikające z tego zaufania posłuszeństwo. Prawdziwa wiara to miłość do Boga, a tej miłości większość Żydów nie miała. Świadczy o tym sposób, w jaki przyjęli Mojżesza. Wprawdzie najpierw „lud uwierzył, a gdy usłyszeli, że Pan ujął się za synami izraelskimi i że dojrzał ich niedolę, pochylili głowy i oddali pokłon”, jednak, gdy pojawiły się problemy, ci sami Żydzi, którzy uwierzyli i oddali pokłon Bogu, powiedzieli Mojżeszowi: „Niech wejrzy Pan na was i osądzi, żeście nas tak zohydzili u faraona i jego sług. Włożyliście do ręki ich miecz, aby nas zabili”. Prawdziwa wiara nie objawia się w zachowywaniu pewnych ceremonii lub wygłaszaniu teologicznych prawd, ale w zaufaniu do Boga wtedy, gdy wiara poddawana jest próbom. To trudności, przez które przechodzimy, ujawniają prawdę o naszej wierze. Gdy Mojżesz przybył do Egiptu, Żydzi takiej wiary nie mieli. Pierwsze trzy plagi dotknęły zarówno Egipcjan jak i Żydów, co oznacza, że w oczach Boga pomimo swojej deklaracji wiary w Jedynego Boga, Izrael nie różnił się od Egipcjan. Wyjście z Egiptu było zakończeniem okresu niewoli, ale było też wejściem na drogę prowadzącą do prawdziwej wolności. Izraelici przestali być niewolnikami, jednak wcale nie czuli się jak ludzie wolni. Odpowiadało im to, że nie muszą pracować jako niewolnicy, jednak z drugiej strony nie odczuwali radości z życia prowadzonego według Bożych zasad. Jezus powiedział: „Weźcie na siebie moje jarzmo i uczcie się ode mnie, że jestem cichy i pokornego serca, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest miłe, a brzemię moje lekkie” (Mateusza 11,29-30). Nie mieli w sobie miłości do Boga, która na tym polega, „że się przestrzega przykazań jego, a przykazania jego nie są uciążliwe” (1 Jana 5,3). I dlatego dla wielu z nich jarzmo egipskiej niewoli było lżejsze i milsze od tego, które otrzymali poprzez Mojżesza.

Kiedy Bóg przekazał Izraelowi prawa związane z hebrajskimi niewolnikami, przedstawił im drogę, jaką musiał przejść każdy z nich. Po wyjściu z Egiptu w sensie duchowym nadal czuli się jak niewolnicy. Odzyskali fizyczną wolność, ale nie robili tego, co chcieli. Ich pragnienia nie były zgodne z Bożym prawem. Przestrzeganie Bożego prawa było dla nich tym samym, co dla niewolnika wykonywanie poleceń pana. Zmiana ich nastawienia wymagała przejścia długiej drogi, której początkiem było wyjście z Egiptu, przejście przez Morze Czerwone i góra Synaj. Na końcu tej drogi było uwolnienie. „Jeżeli kupisz niewolnika hebrajskiego, sześć lat służyć ci będzie, a siódmego wyjdzie na wolność bez okupu”. Te sześć lat to symbol tego okresu życia, w którym człowiek wierzący z jednej strony chce żyć zgodnie z Bożym prawem, ale z drugiej strony odczuwa to jako ciężkie i niemiłe jarzmo. To czas, jaki Bóg daje każdemu, kto zaakceptował Go jako Boga i Stwórcę, aby taki człowiek poznał Boga, nabrał do Niego zaufania i zapragnął uwolnienia z niewoli grzechu. Ten czas to czas walki z samym sobą, czas walki między grzeszną naturą a miłością do Boga. I ten czas w pewnym momencie się kończy, kończy się walka z samym sobą. I są tylko dwie możliwości zakończenia, obie są związane z uwolnieniem.

Jeżeli kupisz niewolnika hebrajskiego, sześć lat służyć ci będzie, a siódmego wyjdzie na wolność bez okupu. Jeżeli sam przyszedł, odejdzie sam”. Bóg przez pewien czas pomaga nam, ludziom wierzącym, poznać prawdę. My często te prawdy odrzucamy, jednak Bóg robi to nadal. On wie, że ze względu na naszą grzeszną naturę, potrzebujemy dużo czasu, aby jednak te prawdy zaakceptować. Jednak odrzucenie jednej prawdy sprawia, że następne objawienie jest trudniejsze do przyjęcia. I w ten sposób pewnego dnia dochodzimy do miejsca, z którego nie ma powrotu. W świadomy sposób odrzucamy posłuszeństwo Bogu, które odczuwamy jako niewolę, i wybieramy wolność, polegającą na życiu według własnych zasad, upodobań i pożądań. Bóg pozwala nam wybrać ten rodzaj wolności, chociaż chciałby, abyśmy wybrali inną wolność.

Jeżeli niewolnik oświadczy wyraźnie: Miłuję mojego pana, moją żonę i moje dzieci i nie chcę wyjść na wolność, wtedy jego pan zaprowadzi go przed Boga, potem postawi go u drzwi albo u odrzwi i przekłuje mu pan jego ucho szydłem, i będzie niewolnikiem jego na zawsze”. Prawdziwa wolność to stan, w którym człowiek pragnie żyć według Bożych zasad, a takie życie nie tylko nie kojarzy mu się z niewolniczym posłuszeństwem, ale jest źródłem nieustającej radości i zadowolenia. Hebrajski niewolnik, który zrezygnował z wolności, zostawał w domu swego pana i robił dokładnie to samo, co przedtem, ale nie czuł się już jak niewolnik. Poznał swojego pana i pokochał go tak, że nie wyobrażał sobie innego życia. Bardzo ważnym elementem tej dobrowolnej niewoli, czyli prawdziwej wolności, jest więź łącząca go z żoną i dziećmi. Pewnego razu Jezus powiedział, że „ktokolwiek czyni wolę Ojca mojego, który jest w niebie, ten jest moim bratem i siostrą, i matką” (Mateusza 12,50). Ten kto kocha Boga nie może nie kochać ludzi. Miłość do Boga jest nierozerwalnie związana z miłością do ludzi. Hebrajski niewolnik, który czuje się związany ze swoją żoną i dziećmi to symbol człowieka wierzącego, który czuje się związany ze swoimi braćmi i siostrami w Chrystusie. Hebrajski niewolnik kocha też innych, ale miłość do kogoś, kto nie chce być hebrajskim niewolnikiem nie sprawi, że opuści on dom swojego Pana. „Kto miłuje ojca albo matkę bardziej niż mnie, nie jest mnie godzien” (Mateusza 10,37). Niestety życie na tym świecie jest czasem związane z bolesnymi wyborami, kiedy ktoś, kogo kochamy nie chce iść z nami drogą prowadzącą do Boga. Ten, kto naprawdę kocha Boga nigdy nie zejdzie z właściwej drogi, nawet w sytuacji, gdy ci, których kocha, na różne sposoby wpływają na niego, aby to zrobił.

Naszym największym problemem jest grzech i nasze uzależnienie od grzechu. Kiedy Jezus powiedział do Żydów, że poznają prawdę, która ich wyswobodzi, mówił o wyzwoleniu z niewoli grzechu. Kiedy Bóg przekazał Izraelowi swoje prawo, to w pierwszym zdaniu powiedział o tym, że to On uwolnił ich z domu niewoli. Te słowa miały wtedy znaczenie dosłowne, ale też symboliczne, ponieważ Bóg mówił też o niewoli grzechu. I kolejne Boże słowa związane z niewolą to te, w których przekazał Izraelitom prawa związane z hebrajskimi niewolnikami. Te słowa także miały i nadal mają znaczenie zarówno dosłowne jak i symboliczne. To my jesteśmy hebrajskimi niewolnikami. Chyba każdy z nas pamięta takie momenty, w których już jako wierzący odczuwał pewne swoje chrześcijańskie obowiązki jako rodzaj niewoli. To uczucie związane jest z przywiązaniem do grzechu i znika, gdy każda forma grzechu staje się dla nas czymś obrzydliwym. Wtedy i tylko wtedy stajemy się dobrowolnymi hebrajskimi niewolnikami, czyli ludźmi wiernymi Bogu w każdym aspekcie życia. Jako doskonale posłuszni niewolnicy Boga robimy tylko to, co się Jemu podoba. Jesteśmy jak ludzie, którzy nie mają własnej woli, ale poddają się we wszystkim woli Boga, jednak piękno tego rodzaju niewoli polega na tym, że wcale nie tracimy naszej wolnej woli. Nadal możemy i jesteśmy w stanie samodzielnie podejmować decyzje, jednak nasza wola, nasze pragnienia i dążenia są dokładnie takie same, jakie ma Bóg. Nikt nie musi zmuszać się do robienia czegoś, co jest jego pragnieniem, a pragnienia każdego człowieka, który wierzy w Boga są pragnieniami Boga. Podstawą takiej dobrowolnej niewoli jest miłość do Boga.

Jak czujemy się my, ludzie uważający się za chrześcijan, czy jak niewolnicy, którzy muszą wykonywać polecenia swojego Pana, czy też jak dobrowolni niewolnicy, którzy pragną wykonywać te polecenia?

niedziela, 5 kwietnia 2020

Czy Bileam był posłuszny Bogu?

Posłuszeństwo to jeden z kontrowersyjnych tematów związanych z wiarą. Z jednej strony zdecydowana większość chrześcijan uważa, że posłuszeństwo jest ważne, jednak z drugiej strony rozumiemy je na różne, czasem sprzeczne ze sobą sposoby.

Są tacy chrześcijanie, dla których posłuszeństwo Bogu nie jest bezpośrednio związane z przestrzeganiem Bożych przykazań. Uważają oni, że Bóg zmienił swoje prawo, a tym samym zmienił wymagania jakie muszą być spełnione, aby człowiek mógł być zbawiony.
Są też tacy chrześcijanie, którzy uważają, że przestrzeganie przykazań jest ważne, jednak są przekonani, że nie musimy martwić się z powodu naszego nieposłuszeństwa, ponieważ kiedyś w przyszłości Bóg zmieni nas tak, że problem nieposłuszeństwa zniknie. Nieprzestrzeganie przykazań tu i teraz nie jest według nich problemem.

Z logicznego punktu widzenia oczywiste jest, że tylko jeden pogląd może być prawdziwy, ja jednak nie chcę się teraz zajmować związkiem między posłuszeństwem i Bożym prawem, ale na samym posłuszeństwie. Czym jest posłuszeństwo? Jest to poddawanie się czyjejś woli. Na przykład Wikipedia podaje taką definicję posłuszeństwa:

Posłuszeństwo w ludzkim zachowaniu to forma społecznego wpływu, w której osoba podporządkowuje się wyraźnym wskazówkom czy poleceniom od osoby obdarzonej władzą czy autorytetem” (Wikipedia).

Tak więc posłuszeństwo Bogu polega na podporządkowaniu się człowieka wskazówkom i poleceniom Boga. Na czym dokładnie polega to podporządkowanie? Dla każdego, kto wie coś o historii Izraela, oczywiste jest, że w posłuszeństwie nie chodzi o zachowywanie zewnętrznych objawów podporządkowania się Bożym nakazom. Jezus wyjaśnił to w kazaniu na górze, ja jednak chcę omówić to na innym przykładzie.

Kiedy po czterdziestu latach spędzonych na pustyni Izrael zbliżał się do Ziemi Obiecanej, mieszkańcy Kanaanu i okolic zaczęli odczuwać coraz większy strach przed Izraelitami. Ten strach to naturalna reakcja grzesznej natury w sytuacji, gdy objawia się Boża chwała. Taki strach odczuwali sami Izraelici, kiedy Bóg objawił im swoją obecność na górze Horeb, taki sam strach będą odczuwać w przyszłości ci, którzy będą wołać do gór i skał: „Padnijcie na nas i zakryjcie nas przed obliczem tego, który siedzi na tronie i przed gniewem Baranka, albowiem nastał ów wielki dzień ich gniewu, i któż się może ostać?” (Ap 6,16-17). Taki sam strach odczuwali mieszkańcy Jerycha, a potwierdziła to Rachab, kiedy rozmawiała z dwoma izraelskimi szpiegami. Charakterystyczne jest nie tyle to, że ludzie ci przeczuwali nadciągające niebezpieczeństwo i mieli świadomość, że sprzeciwiają się Bogu, ale to, że próbowali na różne sposoby ocalić swoje dotychczasowe życie i nie chcieli poddać się Bogu. Każdy człowiek posiada pewien specjalny dar od Boga, a jest nim sumienie. To głos sumienia ostrzega nas przed niebezpieczeństwem związanym z podjęciem niewłaściwej decyzji. Głos sumienia jest głosem Boga, który w takich sytuacjach mówi: „Nie rób tego”, albo sugeruje która decyzja jest dobra. To poprzez głos sumienia Bóg ostrzegał Balaka, króla Moabu, dając mu tym samym szansę na ocalenie nie tyle życia, co zbawienia. Jednak Balak nie chciał zrobić tego, co podpowiadało mu sumienie. Był za bardzo przywiązany do swojego dotychczasowego życia i w związku z tym próbował znaleźć inne wyjście.

Gdyby Balak w racjonalny sposób ocenił całą tę sytuację, to logicznym wnioskiem byłoby na przykład stwierdzenie, że lepiej uciec przed Izraelem niż narażać się na niebezpieczeństwo utraty życia. Jednak gdy człowiek nie słucha głosu sumienia, to zaczyna tracić zdolność do logicznego myślenia, a w takim stanie nie może podejmować racjonalnych decyzji. Balak postanowił wykorzystać proroka do tego, aby osłabić a następnie pokonać Izraela. Wysłał więc posłów do Bileama, o którym wiedział, że jest Bożym prorokiem. Obietnicą sowitej zapłaty chciał przekonać Bileama do tego, aby przybył i rzucił klątwę na Izrael. I w tym miejscu zaczyna się ta część tej historii, która mówi o posłuszeństwie.

Kiedy posłowie przybyli do Bileama i przedstawili mu ofertę króla Balaka, prorok odpowiedział im: „Zostańcie tu przez noc, a dam wam odpowiedź, jaką mi oznajmi Pan” (Lb 22,8). W nocy Bóg przyszedł porozmawiać z Bileamem i na koniec powiedział mu: „Nie chodź z nimi ani nie przeklinaj tego ludu, bo jest błogosławiony”. Zgodnie z tym, co usłyszał. Bileam rano oświadczył posłom: „Wróćcie do waszej ziemi, bo Pan nie pozwala mi pójść z wami w drogę”. Posłowie wrócili do Balaka, jednak król nie zmienił swojego zdania i wysłał większą grupę posłów z tym samym zadaniem. Posłowie ponownie starali się namówić proroka do tego, aby udał się do Moabu. Bileam odpowiedział im: „Nawet gdyby Balak dawał mi swój dom, pełen srebra i złota, to nie mógłbym przestąpić zakazu Pana, mojego Boga, ani w małym, ani w wielkim. Lecz zatrzymajcie się tutaj także wy przez tę noc, a ja dowiem się, co Pan znowu do mnie powie”. Ponownie Bóg przyszedł w nocy do proroka i powiedział mu: „Jeżeli mężowie ci przyszli, aby cię zaprosić, wstań i idź z nimi, lecz czyń tylko to, co Ja ci powiem”.  Rano Bileam wstał i pojechał z książętami moabskimi.

Czy do tego momentu Bileam był posłuszny Bogu? Za pierwszym razem Bóg polecił Bileamowi, aby nie jechał do Moabu i prorok pozostał w domu. Za drugim razem Bóg polecił Bileamowi, aby pojechał z posłami, ale miał czynić tylko to, co powie mu Bóg. I Bileam udał się w podróż do Moabu. Czy zrobił to, co nakazał mu Bóg? Jeżeli tak, to dlaczego, gdy „powstał Bileam rano, osiodłał swoją oślicę i pojechał z książętami moabskimi”, „rozpalił się gniew Boży, gdyż pojechał”? Czyżby Bóg rozgniewał się na Bileama z powodu tego, że prorok był mu posłuszny? Chyba nikt wierzący nie zgodzi się z takim wnioskiem. W takim razie w czym Bileam nie był posłuszny Bogu? Przyjrzyjmy się dokładniej temu, co Bóg powiedział do Bileama. „Wstań i idź z nimi, lecz czyń tylko to, co Ja ci powiem”. W tym zdaniu znajdują się dwa polecenia. Pierwsze, „wstań i idź”, Bileam wykonał. A co z drugim, „czyń tylko to, co Ja ci powiem”? Wszystko zależy od tego jak rozumiemy słowo „czyń”. Jeżeli uważamy, że czyn to tylko zewnętrzny objaw naszej aktywności, to powinniśmy stwierdzić, że Bileam wykonał także to drugie polecenie, ponieważ Bóg powiedział mu „wstań i idź”. Jednak taka definicja czynu nie jest biblijnie poprawna, ponieważ Jezus w kazaniu na górze wyjaśnił, że fizyczna aktywność jest ściśle związana z motywacją, fizyczna aktywność jest rezultatem naszych myśli, uczuć, pragnień i tego, co jest dla nas ważne. Bóg nie ocenia naszych czynów tak, jak my to robimy, ponieważ Bóg zna nasze serca i wie, dlaczego coś robimy. Bileam fizycznie wykonał Boże polecenie, jednak jego motywacja nie była właściwa. Bóg polecił mu, aby robił tylko to, co mu poleci, jednak Bileam był bardziej zainteresowany obiecaną przez Balaka nagrodą niż tym, aby nie przeklinać błogosławionego ludu. Pragnienie zdobycia obiecanej nagrody było tak duże, że Bileam nie był w stanie zauważyć anioła Pańskiego, stojącego na jego drodze. Jest to o tyle dziwne, że przecież Bileam był prorokiem Bożym. Bóg nie tylko spotykał się z nim, ale także z nim rozmawiał. Kto z nas ma taki kontakt z Bogiem jak Bileam? Kto z nas rozmawia ze Stwórcą tak, jak madiański prorok? Kto z nas słyszy i rozumie głos Boga?

Bileam był Bożym prorokiem, w krótkim czasie dwa razy rozmawiał z Bogiem oraz otrzymał cztery proroctwa. Myślę, że nie tylko dzisiaj, ale też w przeszłości nie zdarzało się to zbyt często. A jednak pomimo tak dobrych kontaktów z Bogiem, Bileam upadł. W najważniejszym momencie uległ pokusie i zamiast miłości do Boga wybrał umiłowanie skarbów tego świata. Ponieważ Bóg nie pozwolił mu przekląć Izraela, wybrał inny sposób zdobycia obiecanej nagrody. Przedstawił Balakowi plan, w którym do osłabienia Izraela wykorzystano kobiety. Siła Izraelitów nie wynikała z ich liczby, ale z ich posłuszeństwa Bogu. Lud, który dopiero co pokonał Sydona, króla amorejskiego, oraz Oga, króla Baszanu, nie był tym samym ludem, który czterdzieści lat wcześniej wyszedł z Egiptu. Spośród ponad pół miliona mężczyzn, którzy wyszli z Egiptu, pozostało już tylko kilku. Większość Izraelitów dorastała i wychowywała się na pustyni. Wierzyli w Boga, jednak ich wiara nie była do tej pory poddana poważnej próbie. Nie znali oni „uroków” życia, ich światem była pustynia, dopiero zbliżali się do krainy, w której życie wyglądało zupełnie inaczej niż to, które dotąd znali. Zbliżał się czas poważnej próby dla Izraelitów, a próba ta była skutkiem planu opracowanego przez Bileama. Ci sami Izraelici, których nie można było pokonać siłą, okazali się słabi na działanie innej broni, tajemniczemu urokowi moabskich kobiet, które zupełnie nie przypominały Izraelitek. Twardzi i nieustraszeni wojownicy okazali się jak wosk w rękach pozornie słabych kobiet. A doprowadził do tego człowiek, który był Bożym prorokiem.

Czy Bileam był posłuszny Bogu? Prawdziwe posłuszeństwo Bogu to nie tylko fizyczne podporządkowanie się poleceniom, ale przede wszystkim chęć takiego podporządkowania. To pragnienie życia zgodnego z tym wszystkim co mówi Bóg, to stan, w którym nie ma miejsca na zmuszanie się do wykonywania poleceń, nie ma miejsca na sprzeczność między tym, co człowiek robi, a tym, co chce robić. To stan doskonałej harmonii między ciałem i duchem człowieka oraz Bogiem. Taki człowiek wiarą akceptuje wszystkie nowe prawdy objawiane mu przez Boga, szczególnie te, które dotyczą jego samego i wskazują mu na to, co w jego życiu musi się zmienić. Ponieważ grzeszna natura nie chce przyjąć takich prawd, uaktywnia się głos sumienia, którym Bóg stara się przekonać grzesznika. Bileam słyszał ten głos, jednak go nie posłuchał. A im częściej lekceważymy głos sumienia, tym słabiej jest on słyszany. Tak stało się z Bileamem, tak samo dzieje się z każdym, kto idzie tą samą drogą. A na końcu tej drogi jest śmierć. „Wyruszyli tedy do boju z Midianitami, tak jak Pan rozkazał Mojżeszowi, i pozabijali wszystkich mężczyzn. Oprócz poległych w bitwie królów midiańskich zabili też Ewiego, Rekema, Sura, Chura i Rebę, pięciu królów midiańskich. Zabili też mieczem Bileama, syna Beora” (Lb 31,7-8).

Kiedy zastanawiamy się nad posłuszeństwem to musimy pamiętać o jego dwóch ważnych aspektach. Po pierwsze czym jest posłuszeństwo, a po drugie jak można stać się posłusznym. O pierwszym już napisałem, teraz zajmę się drugim. Jak można stać się posłusznym?

Okazuje się, że to pytanie jest trudniejsze od pierwszego. Każdy z nas miał w swoim życiu takie chwile, w których chciał coś zmienić i o ile nie mieliśmy większego problemu z określeniem tego, co chcieliśmy zmienić, to znalezienie sposobu na osiągnięcie tej zmiany nie było już takie proste. A kiedy już znaleźliśmy sposób, to bardzo często nie był on łatwy, ponieważ wymagał zaangażowania i konsekwencji. Życie pokazuje, że wielu ludzi chciałoby coś zmienić w swoim życiu, jednak nie wszyscy realizują swoje pragnienia. Jezus powiedział do swoich uczniów: „Któż bowiem z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie najpierw i nie obliczy kosztów, czy ma na wykończenie?” (Łk 14,28). Kiedy cena jest wysoka i wymaga rezygnacji z pewnych rzeczy, do których jesteśmy przywiązani, to rezygnujemy z takiej zmiany. Cena jaka jesteśmy gotowi zapłacić zależy od tego, na ile zmiana, o której myślimy, jest dla nas ważna. Każdy z nas ma swoją hierarchię wartości, priorytety którymi się kieruje podczas podejmowania decyzji. Im wyższy priorytet, tym wyższa cena jaką jesteśmy gotowi zapłacić. A wyższy priorytet wynika z większego pragnienia. „Gdzie jest skarb twój – tam będzie i serce twoje” (Mt 6,21). Kryterium, które określa nasze priorytety i decyduje o naszej hierarchii wartości, jest miłość, to co przechowujemy w naszych sercach. To miłość kieruje naszym życiem, a od tego jaka jest to miłość, uzależnione są nasze decyzje. Są różne rodzaje miłości, ale Jezus powiedział: „Większej miłości nikt nie ma nad tę, jak gdy kto życie swoje kładzie za przyjaciół swoich” (J 15,13). Taka miłość to miłość ‘agape’, polegająca na całkowitym poświęceniu samego siebie dla dobra tych, których się kocha. Biblia mówi też o miłości ‘fileo’, miłości przyjacielskiej, w której brak elementu całkowitego poświęcenia samego siebie, oraz o miłości ‘eros’, która jest raczej seksualnym pożądaniem niż prawdziwą miłością. Biblia mówi też o innym rodzaju miłości, ale w tym przypadku raczej nie używa słowa miłość, ponieważ jest to miłość do samego siebie, czyli egoizm. ‘Agape’ i ‘fileo’ to rodzaje miłości, w których podstawą jest dawanie, ‘eros’ i egoizm są oparte na braniu. Prawdziwe posłuszeństwo Bogu jest związane z miłością ‘agape’, jest to więc takie posłuszeństwo, w którym podstawą jest chęć służenia innym w taki sposób, aby ich przyprowadzić do Boga. Człowiek posłuszny Bogu nie myśli o sobie, ale z całego serca chce służyć innym. „Miłość bliźniemu krzywdy nie wyrządza; wypełnieniem więc zakonu jest miłość” (Rz 13,10).

Nasze priorytety uzależnione są od tego, jaki rodzaj miłości wypełnia nasze serca, co tak naprawdę kochamy, co jest na samym szczycie naszych pragnień. Prawda jest taka, że im więcej coś kochamy, tym łatwiej jest nam realizować to, co jest związane z tą miłością. Nawet największe przeszkody nie są wystarczająco duże, aby powstrzymać nas od zrobienia czegoś, na czym naprawdę nam zależy, aby zrobić coś, do czego popycha nas miłość. I to jest właśnie klucz do osiągnięcia posłuszeństwa. Nie może ono być naszym celem, ponieważ prawdziwe posłuszeństwo jest skutkiem miłości do Boga. Skupianie się na posłuszeństwie Bogu nigdy nie uczyni z nas ludzi posłusznych naszemu Stwórcy. Ale gdy poznamy Boga na tyle dobrze, aby Go pokochać, to ta miłość wypełni nasze serca, a posłuszeństwo pojawi się bez udziału naszej woli, pojawi się automatycznie jako rezultat miłości.

Co wypełniało serce Bileama? Być może przez pewną część jego życia była w nim miłość do Boga, jednak w pewnym momencie została ona wyparta miłością do bogactw tego świata. Jego serce stało się egoistyczne, ponieważ zaczął myśleć o zaspokajaniu własnych pożądliwości. Egoizm zaślepił go i odebrał mu zdolność do racjonalnego i logicznego myślenia. Uległ pokusom podsuwanym mu przez szatana i tym samym uległ szatańskiemu zwiedzeniu. Król Dawid powiedział o takich ludziach: „Niegodziwy chlubi się żądzą swej duszy (…) Tak mówi w swoim sercu: Bóg zapomniał, zakrył Swoje oblicze, nie zobaczy na wieki” (Ps 10,3.11). Czy ktoś, kto poznał Boga może wierzyć w to, że Bóg czegoś nie zauważy? Albo że o czymś zapomni? Czy taki ktoś może uważać, że Bóg dopuści przed swoje oblicze kogoś, kto w swoim sercu zachowuje przywiązanie do czegoś, co nie pochodzi od Boga? „Błogosławieni czystego serca, bowiem oni oglądać będą Boga” (Mt 5,8).

Czy Bileam był posłuszny Bogu? A czy ja jestem Mu posłuszny?

Modlitwa

W swojej książce „Cud za cudem” Pavel Goia opisał bardzo ciekawe wydarzenie, które miało miejsce, gdy rozpoczął studia. Pavel opowiadał o tym także podczas niektórych swoich wykładów, które można znaleźć w Internecie, dlatego powiem tylko, że było to w czasach, gdy Rumunia była jeszcze krajem komunistycznym, a sobota była normalnym dniem pracy i nauki, także na uczelniach wyższych. Pavel jako adwentysta nie brał udziału w sobotnich zajęciach, jednak po pewnym czasie musiał podjąć ważną decyzję. Albo zacznie chodzić na sobotnie zajęcia, albo zostanie wyrzucony ze studiów i pozbawiony prawa podjęcia ich na nowo. Inaczej mówiąc miał dwie opcje do wyboru, pozostać wierny Bogu, a w konsekwencji stracić szansę na zdobycie wyższego wykształcenia, albo zacząć uczęszczać na zajęcia w soboty, a tym samym świadomie nie przestrzegać Bożego sabatu. Przez pewien czas Pavel starał się znaleźć trzecie wyjście, które byłoby kompromisem między wiernością Bogu a dostosowaniem się do wymagań uczelni. Chciał być dobrym adwentystą, a jednocześnie dobrym studentem. Nie rozumiał tego, że prawdziwa wiara to gotowość i chęć poświęcenia wszystkiego, aby zachować wierność Bogu, którego się kocha. Modlił się do Boga o pomoc, jednak Bóg nie odpowiadał mu tak, jak tego oczekiwał.

 W tym momencie Pavel nie zdawał sobie sprawy z tego, że w jego umyśle toczy się walka, ponieważ pojawił się konflikt między jego dwoma życiowymi priorytetami. Jako adwentysta miał teoretyczną wiedzę na temat Bożych wymagań i chciał je wypełniać, jednak jeszcze bardziej pragnął ukończyć studia. Nie był gotowy do tego, aby poświęcić swoje wykształcenie i pozostać wierny Bogu. O co modlił się wtedy do Boga? O to, aby Bóg w cudowny sposób sprawił, że będzie mógł nadal studiować. Po pewnym czasie Pavel zrozumiał, że tak naprawdę bardziej mu zależało na wykształceniu niż na Bogu. Pavel zrozumiał, że prawda o naszej wierze ujawnia się podczas prób, podczas których musimy dokonywać wyboru między posłuszeństwem a nieposłuszeństwem. Teoretyczna znajomość Pisma Świętego czy adwentystycznych doktryn w najmniejszym stopniu nie świadczy o tym, że jesteśmy adwentystami. Jesteśmy nimi dopiero wtedy, gdy naprawdę jesteśmy gotowi do poświęcenia wszystkiego w imię zachowania wierności Bogu. Co więcej, gotowość do tego poświęcenia jest naszym pragnieniem, a nie skutkiem racjonalnie podjętej decyzji. Posłuszny Bogu jest ten, kto pragnie być posłuszny, a nie ten, kto uważa, że jest to jego obowiązkiem i niejako zmusza sam siebie do posłuszeństwa.

Kiedy Pavel zrozumiał to, kiedy uświadomił sobie, że jest słabym człowiekiem, za bardzo przywiązanym do pewnym ziemskich spraw a za mało przywiązanym do Boga, wtedy uświadomił sobie, że na tym świecie miłość do Boga zawsze prowadzi do takich konfliktów, ponieważ ten świat robi wszystko, aby nas odciągnąć od Boga. Ten świat robi wszystko, abyśmy wyżej cenili sobie to, co zaspokaja nasze egoistyczne ambicje niż to, co pochodzi od Boga. Pavel uświadomił sobie, że kiedy starał się uratować swoje wykształcenie, tak naprawdę zlekceważył to, co zrobił Jezus Chrystus, który z miłości do Ojca pozostał wierny Bożemu prawu nawet w obliczu śmierci. To sprawiło, że Pavel zaczął modlić się inaczej. Był gotów poświęcić Bogu wszystko, w tym także swoje wykształcenie, aby każdym aspektem swojego życia świadczyć innym o Bożej chwale. Lepiej zrozumiał ofiarę Jezusa i to sprawiło, że zaczął patrzeć na życie z innej perspektywy. To co wcześniej wydawało mu się takie ważne, okazało się mało istotne, a najważniejszym priorytetem stało się posłuszeństwo Bogu i służenie Mu z całego serca. Pavel zaczął modlić się o to, aby niezależnie od tego co się stanie, Bóg wykorzystał go do objawiania Prawdy innym ludziom.

A o co my się modlimy, kiedy spotykają nas problemy albo musimy podjąć ważną decyzję? Czym się kierujemy?

Pavel Goia chciał skończyć studia, swoja przyszłość chciał oprzeć na wykształceniu. I kiedy okazało się, że jego wiara może być przeszkodą w zdobyciu tego wykształcenia, zaczął prosić Boga o to, aby mógł dalej studiować. Kiedy my znajdujemy się w podobnej sytuacji, kiedy staramy się o lepszą pracę albo nasze dziecko ma ważny egzamin, o co się modlimy? Czy nie o to, aby Bóg pomógł nam zdobyć tę pracę, a nasze dziecko zdało ten ważny egzamin? Czy nie wygląda to na modlitwę „bądź wola moja”, zamiast „bądź wola Twoja”? A co, jeżeli Bóg ma dla nas inny plan i pragnie, abyśmy poszli w innym kierunku?

Pewnego dnia król Dawid musiał podjąć bardzo ważną decyzję. Jego syn Absalom najpierw zaplanował, a potem zaczął realizować plan zdobycia władzy w Izraelu. Podstępem zdobył sobie życzliwość wielu Żydów, a kiedy ujawnił, że chce zostać królem Izraela, wielu go poparło. Dawid znalazł się w trudnej sytuacji. Wiedział o tym, że to Bóg wybrał go na króla Izraela, pamiętał o tym, jak często Bóg pomagał mu i jak wiele Bożych błogosławieństw otrzymał. Wiedział też, że Absalom nie został wybrany przez Boga. W związku z tym mógł zdecydować się na walkę z własnym synem, bo chociaż wielu Izraelitów przyłączyło się do Absaloma, to nadal wielu popierało Dawida. Naród był podzielony, a kraj był o krok od wojny domowej. Jednak Dawid chciał uniknąć walki i wolał odejść z Jerozolimy i stracić tron, niż dopuścić do przelewu krwi.

Decyzja Dawida wynikała też z tego, że zdawał on sobie sprawę z tego, że to jego grzech doprowadził do tego kryzysu. Kiedy zdecydował się w przeszłości na romans z Batszebą, nie zdawał sobie sprawy z jego konsekwencji. Pamiętał, że gdy widok kąpiącej się Batszeby zawrócił mu w głowie, to sumienie podpowiadało mu, aby nie ulegał pokusie i nie robił czegoś, co jest niezgodne z wolą Boga, jednak wtedy Dawid nie posłuchał głosu własnego sumienia. Teraz nie chciał popełnić takiego samego błędu i przede wszystkim chciał poznać wolę Boga. Wiedział, że dopóki nie rozpocznie walki z Absalomem, możliwe są różne rozwiązania kryzysu i dlatego wolał się wycofać z Jerozolimy. Dzięki temu miał czas na modlitwę i poznanie woli Boga. Dawid powiedział: „Jeżeli znajdę łaskę w oczach Pana, sprowadzi mnie znowu i ukaże mi ją [Arkę Przymierza] i swój przybytek. Ale jeśliby powiedział tak: Nie podobasz mi się: oto ja, niech mi uczyni, co dobrego jest w jego oczach” (2 Samuela 15,25-26). Dawid nie ufał samemu sobie i dlatego nie chciał samodzielnie podejmować decyzji. Ufał Bogu i wiedział, że najlepszym wyjściem jest zrobienie tego co chce Bóg, nawet, jeżeli miałoby się to skończyć źle dla niego. Nie chciał troszczyć się o siebie i swoja władzę, ale przede wszystkim chciał być posłuszny Bogu. Dla chwały Stwórcy był gotów oddać nie tylko władzę, ale też życie. Tak samo jak Mojżesz, który powiedział do Boga: „Oto lud ten popełnił wielki grzech, bo uczynili sobie bogów ze złota. Teraz więc, czy możesz odpuścić ich grzech? A jeśli nie, proszę, wymaż mnie z twojej księgi, którą napisałeś” (Wyjścia 32,31-32). Dawidowi, tak samo jak Mojżeszowi, bardziej zależało na tym, aby imię Boga było uwielbione i aby tak było, był gotów oddać swoje życie.

Dawid nie opuszczał Jerozolimy jako wódz, który ustępuje przed zbyt silnym wrogiem, ale jako pokutnik. Nie podejmował strategicznych decyzji, ale przede wszystkim korzył się przed Bogiem. „Dawid szedł na górę Oliwną, szedł i płakał, mając nakrytą głowę i idąc boso; cały tez lud, który z nim był, zakrył swoje głowy, a szli, wstępując i płacząc” (2 Samuela 15,30).

I był jeszcze jeden ważny powód takiej decyzji Dawida. Chociaż Absalom chciał go zabić, to Dawid nadal kochał swojego syna i chciał zrobić wszystko co możliwe, aby go uratować. To dlatego, kiedy już doszło do bezpośredniej walki z wojskami Absaloma, Dawid wręcz rozkazał swoim dowódcom, Joabowi, Abiszajowi i Ittajowi: „Łagodnie mi się obchodźcie z moim synem Absalomem” (2 Samuela 18,5). A kiedy wbrew temu rozkazowi Joab zabił Absaloma, rozpacz Dawida była ogromna. „Mój synu, Absalomie, mój synu! Mój synu Absalomie! Obym ja był umarł zamiast ciebie! Absalomie, mój synu, mój synu!” (2 Samuela 18,33).

Studiowanie historii konfliktu między Absalomem i Dawidem to kolejna okazja do lepszego poznania Boga oraz lepszego zrozumienia nauk Pisma Świętego. Konflikt ten jest symbolem konfliktu między Bogiem i szatanem. Bóg pozwolił Lucyferowi działać przez pewien czas w niebie, jednak gdy bunt Lucyfera stawał się coraz bardziej widoczny, odseparował od siebie Lucyfera i jego zwolenników. Bóg nie dopuścił do wojny w niebie, tak samo jak Dawid nie dopuścił do wojny na terenie Jerozolimy. Bóg dał czas tym, którzy dali się omamić szatanowi i objawiając im prawdę chciał przyciągnąć do siebie ich serca. Podobnie uczynił Dawid i dzięki temu wielu popierających wcześniej Absaloma, ponownie przyłączyło się do Dawida. Jednak nie wszyscy zrobili to kierując się sercem, wielu przyłączyło się do Dawida z egoistycznych powodów. Jednak dla Boga taka forma posłuszeństwa jest obrzydliwością i dlatego wielu z tych ludzi usłyszy pewnego dnia: „Nigdy was nie znałem, odstąpcie ode mnie, którzy czynicie bezprawie” (Mt 7,23). Podobnie stało się z Joabem, synem Serui, który przez długie lata był przy Dawidzie, jednak przed swoja śmiercią Dawid polecił Salomonowi, aby go zabił. Joab poniósł konsekwencje swojego przywiązania do zła i nie pomogło mu to, że przez długie lata był blisko Dawida. Czy nie pokazuje to nam, żyjącym w czasach końca, że o naszym losie nie decydują nasze czyny, ale to, co mamy w naszych sercach? Możemy uważać się za ludzi wierzących, możemy należeć do właściwego kościoła i znać Boże prawo oraz doktryny wiary, jednak to zawartość serca i nasze priorytety decydują o naszej przyszłości. „Nie każdy, kto mówi mi: Panie, Panie, wejdzie do królestwa niebios” (Mt 7,21).

Rozpacz Dawida po śmierci Absaloma jest z kolei symbolem rozpaczy, jaką będzie czuł Bóg, kiedy będzie ginął szatan. Lucyfer był najdoskonalszym Bożym stworzeniem i pomimo tego, że upadł i stał się szatanem, Bóg nigdy nie przestał go kochać. Miłość Boga nie skończyła się w momencie, kiedy Lucyfer swoimi decyzjami przypieczętował swój los. Bóg kocha wszystkie swoje stworzenia, nawet te, które upadły bardzo nisko. Nienawiść Boga nie dotyczy Jego stworzeń, ale grzechu. Dawid objawił tę prawdę robiąc wszystko, aby uratować Absaloma, a następnie rozpaczając po jego śmierci. Śmierć Absaloma jest dowodem na to, że miłość Boga nie może ocalić grzesznika, o ile nie odwróci się on od wszystkich swoich grzechów. A Bóg robi wszystko, aby tak się stało, robi wszystko, aby każdy grzesznik nawrócił się i z całego serca odrzucił to, co złe. Bóg pragnie, aby każdy grzesznik pokochał Go, ponieważ tylko miłość do Boga oczyszcza nasze serca i usuwając z nich egoizm upodabnia nasze charaktery do charakteru Boga. Tylko dzięki miłości do Boga jesteśmy w stanie prosić Go tylko o to, co jest dobre i właściwe, ponieważ chcemy tego samego, co chce nasz Bóg.

Każdy z nas modli się do Boga i prosi Go o różne rzeczy. I jestem przekonany, że wielu z nas ma dobre intencje i myśli o swoich prośbach jako o czymś dobrym. Jednak czy mamy właściwe kryteria oceny? Gdy prosimy Boga, aby pomógł naszemu dziecku zdać ważny egzamin, skąd mamy pewność, że właśnie tego chce Bóg? Naturalnym pragnieniem każdego rodzica jest, aby jego dziecko żyło jak najlepiej, nie cierpiało niedostatku, zdobyło jak najlepsze wykształcenie a potem jak najlepszą pracę. Każde niepowodzenie dziecka jest źródłem cierpienia rodziców. Jednak taka ocena tego co dobre dla dziecka jest oparta o ludzkie kryteria i nie uwzględnia tego, że czasem cierpienie, które zawsze jest skutkiem działania szatana, jest wykorzystywane przez Boga do objawiania prawdy. Kiedy wielu chrześcijan było zabijanych z powodu swojej wiary, to ich śmierć i ich przelana krew były tym, co przyciągało wielu ludzi do Boga. To gotowość chrześcijan do poświęcenia życia wprawiała w podziw wielu niewierzących, którzy potem nawracali się i powiększali liczbę wiernych Bogu. Oczywiście nie oznacza to, że Bóg chce abyśmy cierpieli, On tego nie chce, tego pragnie szatan. Jednak Boża opieka i błogosławieństwa nie polegają na tym, że Bóg zapewnia nam bezproblemowe życie tu i teraz, ale robi wszystko, aby nas zmienić i przystosować do warunków życia w Jego Królestwie. A ze względu na naszą grzeszna naturę zmiana ta możliwa jest często tylko poprzez cierpienie, nasze lub innych ludzi. To dlatego Jezus cierpiał i zmarł na krzyżu. To dlatego Bóg dopuścił do śmierci wielu tych, którzy wezmą udział w zmartwychwstaniu sprawiedliwych.

Jako rodzice powinniśmy częściej myśleć o przyszłym życiu naszych dzieci i robić wszystko, aby zostały zbawione. Jako grzesznicy, a przecież wszyscy jesteśmy grzesznikami, powinniśmy częściej myśleć o zbawieniu zamiast o sprawach doczesnych, a ponadto powinniśmy raczej myśleć o tym, aby przyczyniać się do zbawienia innych niż myśleć o własnym zbawieniu. Gdy tak będziemy żyć, wtedy wszystkie nasze modlitwy będą wysłuchiwane, ponieważ ich głównym celem będzie „bądź wola Twoja”.