wtorek, 23 października 2018

‘Instant faith’ czyli wiara błyskawiczna.

  Czy jest ktoś, kto nigdy nie jadł chińskich zupek? Myślę, że większość z nas korzystała z możliwości przygotowania sobie w prosty sposób i w krótkim czasie posiłku, który pozwala zaspokoić głód. Najważniejszą zaletą chińskich zupek jest właśnie to, że można je przygotować szybko i w prosty sposób. A jakie są ich wady? Nie dają nam tego, czego tak naprawdę potrzebuje nasz organizm, zawierają natomiast takie składniki, których nie tylko nie potrzebujemy, ale nawet nam szkodzą. I chociaż wielu ludzi wie o tym, to i tak chętnie z nich korzystają. 

  Czy przypadkiem w naszym życiu duchowym nie odżywiamy się czymś przypominającym chińskie zupki? 

  Jak często narzekamy na brak czasu? Jest to problem, który jest dzisiaj bardzo powszechny. Wielu z nas narzeka na to, że nie jesteśmy w stanie zrobić w ciągu dnia tych wszystkich rzeczy, które uważamy za ważne. W związku z tym często staramy się jak najwięcej spraw załatwić w jak najkrótszym czasie. I bardzo często odbija się to na naszym życiu duchowym. Nie poświęcamy naszemu rozwojowi duchowemu wystarczająco dużo czasu, ponieważ uważamy, że musimy znaleźć czas na inne sprawy. Jakie? Rodzina i praca to chyba najczęstsze przyczyny naszych decyzji. Rodzice starają się jak najlepiej wychować swoje dzieci i w związku z tym starają się im dostarczyć tego, co uważają za najlepsze dla ich przyszłości. Ponieważ przyszłość dzieci w dużym stopniu uzależniona jest od wykształcenia, wielu rodziców stara się, aby ich dzieci uczyły się jak najlepiej. Wybierają im jak najlepsze szkoły, zapisują je na dodatkowe zajęcia i pilnują, aby poszerzały swoją wiedzę odrabiając prace domowe. Organizują swoim dzieciom czas tak, aby wykorzystywały go jak najlepiej. Starają się też o to, aby dzieci miały do swojej dyspozycji wszystko to, co wspomaga ich rozwój. Dzisiaj trudno sobie wyobrazić zdobywanie wiedzy bez dostępu do komputera i Internetu. Aby zrobić to wszystko rodzice potrzebują pieniędzy. Tak funkcjonuje ten świat, prawie wszystko na tym świecie na swoją cenę i aby z tych rzeczy korzystać, trzeba mieć na to pieniądze. W związku z tym rodzice starają się tak pracować, aby zdobyć te pieniądze. Praca i nauka wymagają czasu, a im więcej widzimy potrzeb, tym więcej potrzebujemy pieniędzy i tym więcej czasu poświęcamy na ich zdobywanie. 

  Jak w tym wszystkim wygląda życie duchowe? Niestety najczęściej z braku czasu nasz duch odżywiany jest przy pomocy duchowych chińskich zupek. Mało kto rozpoczyna swój dzień od dłuższego spotkania z Bogiem, modlitwy połączonej ze studiowaniem Bożego Słowa. Bardzo często wstajemy rano z uczuciem, że musimy jak najszybciej wstać, obudzić dzieci, nakarmić je i przy okazji siebie, przygotować dzieci do szkoły a siebie do pracy, następnie dopilnować, aby dzieci nie spóźniły się do szkoły, a my do pracy. I gdzie tu czas na modlitwę? Może przed śniadaniem krótkie podziękowanie Bogu za spokojnie przespaną noc i za posiłek, który za chwilę zostanie zjedzony. Potem praca, w której nawet jeżeli zdarzy nam się pomyśleć o Bogu, to nie jest to czas na to, aby Go lepiej poznać. Po pracy następny zestaw obowiązków i znowu brak czasu na to, aby spokojnie zjeść chociaż kilka kromek chleba żywota. Zamiast tego - chińska duchowa zupka. Można na przykład wejść na jakąś chrześcijańską stronę internetową lub sprawdzić posty w chrześcijańskiej grupie na FB, jednak nie wszystkie, ponieważ niektóre z nich są za długie i szkoda nam czasu na ich czytanie. O wiele lepsze są te, w których na ładnym tle ktoś umieścił jakąś mądrą sentencję, czasem pochodzącą z Biblii. Można też posłuchać chrześcijańskiej muzyki, ponieważ w trakcie słuchania można zająć się wykonywaniem obowiązków domowych. A potem przychodzi ten jeden dzień w tygodniu, w trakcie którego robimy coś więcej dla naszego ducha, ponieważ tego dnia udajemy się do kościoła lub zboru. Jednak nawet w trakcie tego dnia bardzo często nie potrafimy oderwać się od codziennego życia, aby skupić się na Bogu, ponieważ nasze myśli często krążą wokół tego, co musimy jeszcze tego samego dnia zrobić. Jak wielu z nas żyje w taki sposób? Jak wielu z nas nie odżywia swojego ducha pełnowartościową strawą duchową? Czy dziecko może rozwijać się prawidłowo, jeżeli będzie karmione tylko chińskimi zupkami? Dlaczego, wobec tego, wielu z nas sądzi, że może w taki sposób rozwijać swojego ducha? 

  Ktoś mógłby powiedzieć, że łatwo jest o tym pisać, ale jak pogodzić ze sobą to wszystko, co mamy do zrobienia każdego dnia? Doba ma 24 godziny i nie chce być dłuższa. Chcę w tym miejscu zaznaczyć, że nie znam odpowiedzi na wszystkie pytania. Nie wiem w jaki sposób rozwiązać czyjś problem z czasem, jednak jestem przekonany, że takie rozwiązanie istnieje. Dlaczego tak myślę? Ponieważ wierzę w Boga, który pomaga nam żyć w taki sposób, który jest najlepszy dla naszej przyszłości. Nasz Stwórca chce nas zbawić, Jego pragnieniem jest abyśmy żyli wiecznie razem z Nim. To jest główny cel planu zbawienia, jednak to nie oznacza, że Bóg nie chce, abyśmy cieszyli się tym życiem, które mamy teraz. Bóg wcale nie chce, abyśmy w tym życiu czuli się jak w kieracie, otoczeni przez różne obowiązki, chce uwolnić nas od tego, czego tak naprawdę nie potrzebujemy, chce abyśmy cieszyli się prawdziwą wolnością, w której nic nas nie zmusza do zrobienia czegokolwiek. Prawdziwa wolność nie polega na tym, że robimy co chcemy, ale na tym, że nasze decyzje nie są efektem zewnętrznych nacisków lub wynikają z naszego uzależnienia. Apostoł Paweł powiedział: "Wszystko mi wolno, ale nie wszystko jest pożyteczne. Wszystko mi wolno, ale ja nie dam się niczym zniewolić" (1 Kor 6,12). Prawdziwa wolność to stan, w którym człowiek widzi wszystko we właściwych proporcjach i kieruje się właściwymi zasadami. W tym stanie człowiek ma właściwą hierarchię wartości i w każdej chwili jest w stanie podjąć właściwą decyzję. Czy palacz, który twierdzi, że jest wolnym człowiekiem i wybiera palenie, ponieważ chce, a nie dlatego, że musi, jest naprawdę wolnym człowiekiem? Paliłem ponad 25 lat i doskonale wiem, że tak nie jest. Bardzo często to nie ja podejmowałem decyzje, ale mój nałóg. Od 12 lat nie palę i dzisiaj mogę powiedzieć, że przynajmniej ten nałóg nie kieruje moim życiem. W przeszłości tak nie było i wiele moich złych decyzji było wynikiem mojego zniewolenia, mojego przywiązania do nałogu palenia, czyli przywiązania do grzechu. Palenie jest grzechem, a jeżeli ktoś uważa inaczej, to chętnie mu przedstawię mój punkt widzenia, jednak nie będę tego robić tutaj. Ważne jest to, że do podejmowania właściwych decyzji potrzebna jest nam właściwa hierarchia wartości. 

  To co jest dla nas najważniejsze decyduje o tym, jak żyjemy. Czym kieruje się człowiek, który jest narkomanem? Czy nie jest tak, że to jego nałóg podejmuje decyzje? Tak jest z każdym rodzajem uzależnienia, a tych uzależnień jest w naszym życiu bardzo dużo. Wszystko, co wywiera na nas presję, aby zmusić nas do zrobienia czegoś, jest właśnie takim uzależnieniem. Podstawą Bożego Królestwa jest miłość, a w prawdziwej miłości nie ma przymusu. Nie można nikogo zmusić do miłości i Bóg tego nie robi. Bóg nie zmusza nas do życia zgodnego z Jego prawem, ale objawia nam swoją miłość do nas abyśmy świadomie podjęli decyzję, czy chcemy być mu posłuszni. Tylko miłość do Boga może sprawić, że będziemy Mu posłuszni w jedyny akceptowany przez Niego sposób. Ale miłość do Boga, tak jak miłość do innego człowieka, ma pewne wymagania. Miłość wymaga utrzymywania właściwych relacji. Miłość wymaga czasu i zainteresowania. Czy mąż, który nie poświęca swojej żonie czasu, może zostać nazwany kochającym mężem? Czy o jego miłości do żony świadczy to, że ma czas na wiele rzeczy, ale trudno mu znaleźć czas dla własnej żony? Czy brak zainteresowania tym, co żona robi, myśli i czuje, czym się interesuje i jakie są jej pragnienia, świadczy o miłości do niej, czy też raczej o braku tej miłości? A co z miłością do Boga? Czy przypadkiem nie jest tak, że prawdziwą miłość do Boga objawiamy spędzając z Nim czas i interesując się tym, co do nas mówi? Czy kochający mąż ma problem z tym, żeby znaleźć czas dla swojej żony? Nie tylko nie ma, ale jest gotów zrezygnować z wielu innych rzeczy, które są dla niego mniej ważne, aby tylko móc spędzić więcej czasu z żoną. Jak ważne w naszym życiu duchowym jest posiadanie właściwej hierarchii wartości. O tym czy kogoś (lub coś) kochamy nie świadczą nasze deklaracje, ale to, jak bardzo nie chcemy tego czegoś stracić. Jako były palacz muszę przyznać, że często podejmowałem decyzję kupienia kolejnej paczki papierosów zamiast kupienia na przykład kwiatów dla żony lub kilku owoców dla dzieci. Co wtedy wygrywało? Ktoś mógłby powiedzieć, że nałóg, ja jednak powiem, że wygrywał wtedy mój egoizm, miłość do samego siebie. 

  Przykłady związane z nałogami są dosyć łatwe do oceny, ponieważ większość z nas zdaje sobie sprawę z ich szkodliwości. Jednak w naszym życiu często jesteśmy przywiązani do rzeczy, które nie kojarzą się nam z nałogami, a mimo to wpływają na podejmowane przez nas decyzje. Tu dobrym przykładem są reklamy, ponieważ ich głównym celem jest wmówienie nam posiadania potrzeby, której wcześniej nie mieliśmy. Jak często robiąc zakupy odkrywamy, że reklamy miały wpływ na to, co wkładamy do koszyka w supermarkecie? A co z potrzebą posiadania coraz lepszego samochodu, telewizora, domu albo potrzebą wyjazdu na urlop do egzotycznego kraju? Jak często są to rzeczywiste potrzeby? Co nas zmusza do ich zaspokajania? Dlaczego odczuwamy na przykład potrzebę jak najlepszego wykształcenia dzieci i jesteśmy gotowi poświęcić naprawdę dużo, aby zrealizować ten cel? Ktoś może mnie teraz zapytać, co jest złego w chęci zapewnienia dzieciom dobrej przyszłości. Moja odpowiedź brzmi: nie ma w tym nic złego, o ile faktycznie myślimy o przyszłości. O jakiej przyszłości powinniśmy myśleć jako chrześcijanie? Czy przypadkiem nie o tej, która jest związana z wiecznością? Czy troszcząc się o dzieci myślimy o tym, w jaki sposób będą żyły przez następne 20, 30 czy 40 lat, czy też raczej myślimy o ich zbawieniu i życiu wiecznym? Co według nas jest ważniejsze, powodzenie w tym życiu, czy zbawienie i życie w obecności Boga?

  Zbawienie jest z łaski i nie możemy sobie na nie zasłużyć. To prawda, jednak prawdą jest też to, że nie każdy może żyć w obecności Boga. „I mówili do gór i skał: Padnijcie na nas i zakryjcie nas przed obliczem tego, który siedzi na tronie” (Ap 6,16). Co sprawi, że niektórzy ludzie, a będzie ich naprawdę dużo, nie będą chcieli przyjść do Boga i wybiorą raczej śmierć, niż życie z Bogiem? Może podczas swojego życia nie przygotowali się do tego, aby móc przebywać w obecności Stwórcy całego świata? Czy można się do tego przygotować? Nie, to może zrobić jedynie Bóg, ale my musimy mu na to pozwolić, a nasza zgoda musi wynikać z pragnienia naszego serca. Do nas należy nabranie takiego zaufania do Boga, żeby poddać się Jego woli. Jednak trudno jest mówić o zaufaniu do kogoś, kogo się dobrze nie zna. To dlatego Jezus powiedział: „A to jest żywot wieczny, aby poznali ciebie, jedynego prawdziwego Boga i Jezusa Chrystusa, którego posłałeś” (J 17,3). Poznanie Boga prowadzi do wiary, „bez wiary zaś nie można podobać się Bogu” (Hbr 11,6). „Wiara tedy jest ze słuchania, a słuchanie przez Słowo Chrystusowe” (Rz 10,17). Jezus powiedział o sobie: „Ja jestem chlebem żywym, który z nieba zstąpił; jeśli ktoś spożywać będzie ten chleb, żyć będzie na wieki” (J 6,51). 

  I tu wracamy do problemu duchowych chińskich zupek. Czym odżywiamy naszego ducha? Prawdziwym Bożym chlebem jest Boże Słowo, Biblia. Nic nie jest w stanie zastąpić tego pokarmu. Apostoł Paweł powiedział: „Albowiem mowa o krzyżu jest głupstwem dla tych, którzy giną, natomiast dla nas, którzy dostępujemy zbawienia, jest mocą Bożą” (1 Kor 1,18). Czym odżywiają się ci, którzy będą mówić „do gór i skał: Padnijcie na nas i zakryjcie nas przed obliczem tego, który siedzi na tronie”. Czy przypadkiem nie jest tak, że nie mieli czasu na chleb żywota i korzystali tylko z duchowych chińskich zupek? Ten świat robi wszystko, abyśmy odżywiali się duchowo właśnie w taki niewłaściwy sposób. I dostarcza nam wielu duchowych potraw, które udają prawdziwy chleb z nieba, ale tak naprawdę nim nie są. Dookoła nas jest bardzo dużo duchowych potraw, które są lub mogą się stać „duchową chińską zupką”. Dzieje się tak w momencie, kiedy te wszystkie dodatki i przystawki zastępują danie główne. Jak dużo w naszym życiu duchowym jest przystawek i czy jest jeszcze w nim miejsce na danie główne? Myślę, że każdy kto chce się najeść, jest gotowy do tego, aby zrezygnować z deseru, ale nie zrezygnuje z głównego dania. I tak, jak nie da się oszukać naszego organizmu podając mu chińską zupkę zamiast pełnowartościowego posiłku, tak samo nie da się oszukać naszego ducha, karmiąc go czymś, co nie posiada mocy Bożej i nie zmienia skutecznie naszych charakterów. Skutki każdej diety można odkryć po pewnym czasie jej stosowania. Każdy z nas ma możliwość sprawdzenia, czy jego duchowa dieta jest właściwa. Wystarczy sprawdzić, jakie zmiany zaszły w naszym życiu, czy staje się ono coraz lepszym odbiciem chwały Bożej, czy też nie dostrzegamy w nim zmian. Jeżeli nic się tak naprawdę nie zmienia, to może czas zmienić dietę i przestać odżywiać się chińskimi zupkami.



czwartek, 18 października 2018

Prawdziwe chrześcijaństwo (cz.2)

Co to znaczy być chrześcijaninem? (cz.2)

  W pierwszej części tego opracowania skupiłem się na moich wnioskach, do których doszedłem studiując Pismo Święte. Tym razem chcę wskazać na te fragmenty Biblii, które pokazują trzy etapy rozwoju duchowego, omówionego w części pierwszej.

  Zacznę od tej wypowiedzi Pana Jezusa, która zainspirowała mnie kiedyś do studiowania Bożego Słowa pod kątem nowonarodzenia. „Jeśli kto mnie miłuje, słowa mojego przestrzegać będzie, i Ojciec mój umiłuje go, i do niego przyjdziemy, i u niego zamieszkamy” (J 14,23). Jezus mówiąc o przestrzeganiu słowa wskazuje na to, że najpierw w życiu chrześcijanina musi pojawić się miłość do Boga. Taka miłość to nie jest chwilowa ekscytacja, ale głębokie uczucie wynikające z bardzo dobrych i bliskich relacji z Bogiem. Początkiem takiej miłości jest zainteresowanie się Bogiem. Bóg przyciąga naszą uwagę na różne sposoby, ale kiedy już uda mu się to zrobić, wtedy zaczynamy widzieć coś, czego wcześniej nie widzieliśmy. „Przyszedłem na ten świat na sąd, aby ci, którzy nie widzą, widzieli, a ci, którzy widzą, stali się ślepymi” (J 9,39). Jezus otwiera nam oczy i pozwala zobaczyć prawdę, nie całą prawdę o Bogu, ale taką jej część, która jest wystarczająca do przyciągnięcia naszej uwagi. Każdy z nas ma w sobie pragnienie innego życia niż to, jakie mamy dzisiaj. Może ono być ukryte bardzo głęboko tak, że tylko w pewnych sytuacjach uświadamiamy sobie, że czegoś nam brakuje. Bóg wykorzystując okoliczności uświadamia nam nasze prawdziwe pragnienia, aby zachęcić nas do lepszego poznania Prawdy, czyli Jezusa: „Ja jestem droga i prawda, i żywot” (J 14,6). Miłość do Boga rozwija się na drodze poznania Go, a jej zwieńczeniem jest jedność z Bogiem. Poznanie Boga rozpoczyna się od drugiego etapu rozwoju duchowego i trwa przez cały ten i następny etap. Jedność z Bogiem, czyli trzeci etap rozwoju, objawia się „przestrzeganiem słowa” czyli życiem zgodnym z Bożym prawem. Człowiek nie może i nie chce żyć inaczej, ponieważ od momentu, kiedy Bóg z nim zamieszka, jego pragnienia stają się takie same jak pragnienia Boga, a życie takie jak życie Boga. „Kto z Boga się narodził, grzechu nie popełnia, gdyż posiew Boży jest w nim, i nie może grzeszyć, gdyż z Boga się narodził” (1 J 3,9).

  Podczas rozmowy z Nikodemem Jezus powiedział coś, co wyznacza pewne ważne punkty w rozwoju duchowym. „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się kto nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do Królestwa Bożego” (J 3,5). Czym są narodziny „z wody”? Wielu chrześcijan widzi w tym miejscu chrzest wodą przez zanurzenie. Jest też wielu, którzy łączą narodziny z wody z narodzinami z Ducha, uważając, że podczas chrztu przez zanurzenie w wodzie, zostali też ochrzczeni Duchem Świętym, a tym samym narodzili się na nowo. Nie zgadzam się z taką interpretacją, ponieważ Biblia tak nie mówi. Wystarczy sprawdzić podany tu wcześniej fragment (1 Jana 3,9) i sprawdzić, czy rzeczywiście po chrzcie wodą chrześcijanie już nie grzeszą, a ich charaktery są odbiciem charakteru Boga. Czym jest wobec tego chrzest wodą? Odpowiedź znajdujemy oczywiście w Biblii. Otóż jest on „prośbą do Boga o dobre sumienie” (1 P 3,21). Apostoł Piotr nawiązuje tu do potopu i ocalenia w arce rodziny Noego, nazywając to ocaleniem przez wodę, a arkę obrazem chrztu. Chrzest wodą jest świadomie podjętą decyzją podporządkowania swojego życia Bogu, ale nie jest równoznaczny ze zmianami, jakie muszą nastąpić, aby człowiek mógł być zbawiony. Sam chrzest wodą nie zmienia charakteru człowieka. Chrzest wodą jest tym, co jest pierwszym etapem rozwoju duchowego. Podjęcie decyzji jest tą chwilą, w której w świadomy sposób poddajemy się Bogu, dając się „zaszczepić” przez Ducha Świętego, który od tej chwili może zacząć działać, aby dokonać koniecznych zmian. To co dzieje się dalej Jezus przedstawił w przypowieści o krzewie winnym i latorośli. „Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest winogrodnikiem. Każdą latorośl, która we mnie nie wydaje owocu, odcina, a każdą, która wydaje owoc, oczyszcza, aby wydawała obfitszy owoc” (J 15,1-2). To jest dokładnie to, co ma miejsce podczas drugiego etapu, usuwanie wad charakteru. Potwierdzeniem zmian charakteru jest coraz obfitszy owoc chrześcijańskiego życia. W tym miejscu można zadać pytanie, czym jest ten owoc? Jezus podczas ostatniej wieczerzy kilka razy mówił o tym samym, ale w różny sposób. J 14,12-14: „Kto wierzy we mnie, ten także dokonywać będzie uczynków, które Ja czynię, i większe nad te czynić będzie (…) i o cokolwiek prosić będziecie w imieniu moim, to uczynię, aby Ojciec był uwielbiony w Synu. Jeśli o co prosić będziecie w imieniu moim, spełnię to”. J 15,5.7-8 „Kto trwa we mnie, a Ja w nim, ten wydaje wiele owocu, bo beze mnie nic uczynić nie możecie (…) Jeśli we mnie trwać będziecie i słowa moje w was trwać będą, proście o cokolwiek byście chcieli, stanie się wam. Przez to uwielbiony będzie Ojciec mój, jeśli obfity owoc wydacie i staniecie się uczniami moimi”. Porównanie tych dwóch fragmentów pozwala zauważyć, że wiara w Jezusa polega na trwaniu w nim. Taka wiara nie polega na akceptacji faktów związanych z istnieniem Boga, ale na bardzo bliskich relacjach z Nim, takich relacjach jakie są w między kochającymi się małżonkami. Kolejne porównanie dotyczy właśnie owocu, ponieważ są nimi uczynki, takie same jakich dokonywał w swoim życiu Jezus. I nie chodzi tu tylko o czyny świadczące o nadnaturalnej mocy, która działała przez Jezusa, uzdrowienia i wzbudzenia z martwych, ale o całe Jego życie. Kto naprawdę wierzy w Jezusa, ten żyje tak, jak On żył. Każdą rzeczą, którą Jezus robił, objawiał chwałę Ojca; każdy Jego uczynek świadczył o tym, że kierował nim Bóg. Takie uczynki są właśnie owocem, który objawia się w życiu chrześcijanina, a w miarę rozwoju owoc ten jest coraz obfitszy. Ważną informacją w tych dwóch fragmentach jest to, że na skutek oczyszczania i upodabniania charakteru do wzoru, jakim jest Jezus, wola chrześcijanina także staje się podobna do woli Boga. Efekt jest taki, że każda jego prośba jest spełniona. Każda, ponieważ chce on tego samego, co chce Bóg. „Wszystko mi wolno, ale nie wszystko jest pożyteczne. Wszystko mi wolno, lecz ja nie dam się niczym zniewolić” (1 Kor 6,12). Paweł wyjaśnia tu, że jego wolna wola wcale nie została ograniczona w związku z tym, że chce on tego samego co Bóg, ponieważ w świadomy sposób rezygnuje z tego, co nie jest pożyteczne i co może prowadzić do zniewolenia. W tym miejscu każdy może sobie zadać pytanie o to, jak często prosił o coś Boga, ale tego nie otrzymał. Każda taka sytuacja świadczy o tym, że nie osiągnęliśmy jeszcze trzeciego etapu i nie znajdujemy się w jedności z Bogiem, nie znamy dobrze Jego woli i prosimy o coś, co nie jest z nią zgodne. Chcemy realizować naszą, a nie Jego wolę. 

  Kolejny fragment: „Przez to uwielbiony będzie Ojciec mój, jeśli obfity owoc wydacie i staniecie się uczniami moimi” (J 15,8). Trzeba pamiętać o tym, do kogo Jezus skierował te słowa. Powiedział to podczas ostatniej wieczerzy do swoich uczniów, tych samych, którzy byli z nim już przez trzy i pół roku. Uważali się za uczniów Jezusa, a jednak On sam stwierdził, że dopiero się nimi staną. Wierzyli w Jezusa, uznali Go za Mesjasza i Syna Bożego, a jednak nie trwali w Nim tak, aby przynosić obfity owoc. Ich życie wciąż wymagało oczyszczenia. Tego samego wieczoru Jezus powiedział do Piotra: „Szymonie, Szymonie, oto szatan wyprosił sobie, żeby was przesiać jak pszenicę. Ja zaś prosiłem za tobą, aby nie ustała wiara twoja, a ty, gdy się kiedyś nawrócisz, utwierdzaj braci swoich” (Łk 22,31-32). Piotr nie był jeszcze w pełni nawrócony! Zarówno on i pozostali uczniowie nie byli jeszcze w tym momencie uczniami w pełnym znaczeniu tego słowa. Znajdowali się na drugim etapie rozwoju duchowego. Podobne słowa Jezus wygłosił wcześniej do Żydów, i co ciekawe, powiedział to do tych Żydów, którzy uwierzyli w Niego: „Jeżeli wytrwacie w słowie moim, prawdziwie uczniami moimi będziecie i poznacie prawdę, a prawda was wyswobodzi” (J 8,31). Wytrwanie w słowie to nic innego jak drugi etap rozwoju, po którym chrześcijanin staje się prawdziwie uczniem Jezusa, osiągając etap trzeci. Paweł, Piotr i Jan to najlepsze dowody na to, że celem życia chrześcijanina jest osiągnięcie trzeciego etapu i konsekwentne podążanie dalej tą samą drogą. Etap trzeci nie ma końca, tak jak nie ma końca poznawanie Boga. Przekroczenie granicy pomiędzy etapem drugim i trzecim jest tym, co Jezus nazwał narodzinami z Ducha. „Kto z Boga się narodził, grzechu nie popełnia, gdyż posiew Boży jest w nim, i nie może grzeszyć, gdyż z Boga się narodził” (1 J 3,9). Paweł łączy narodziny z Ducha ze śmiercią, oczywiście nie całego człowieka, ale tej części jego natury, która jest uzależniona od grzesznego ciała: „Albowiem ja przez zakon umarłem zakonowi, abym żył Bogu. Z Chrystusem jestem ukrzyżowany; żyję więc już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus” (Gal 3,19-20). „Jeśli jednak Chrystus jest w was, to chociaż ciało jest martwe z powodu grzechu, jednak duch jest żywy przez usprawiedliwienie” (Rz 8,10). Ciało martwe dla grzechu to takie ciało, które nie ma już wpływu na decyzje podejmowane przez człowieka. Dopóki chrześcijanin nie narodzi się na nowo, żyje w rozdwojeniu między duchem i ciałem. „Albowiem nie rozeznaję się w tym, co czynię; gdyż nie to czynię, co chcę, ale czego nienawidzę, to czynię (…) Bo według człowieka wewnętrznego mam upodobanie w zakonie Bożym, a w członkach swoich dostrzegam inny zakon, który walczy przeciwko zakonowi, uznanemu przez mój rozum i bierze mnie w niewolę zakonu grzechu, który jest w członkach moich” (Rz 7,15.22-23). Do zrozumienia tego fragmentu ważna jest znajomość znaczenia słowa ‘zakon‘, użytego w tym miejscu. W greckim oryginale jest to słowo ‘nomos’, które ma kilka znaczeń: prawo (rozumiane ogólnie), prawo Boże, prawo Mojżeszowe, księgi biblijne zawierające prawo, księgi Mojżeszowe, wreszcie to znaczenie, które najlepiej pasuje do tego fragmentu: siła lub wpływ zachęcające lub zmuszające do działania. „Znajduję tedy w sobie zakon, że gdy chcę czynić dobrze, trzyma się mnie złe” (Rz 7,21). I stan ten trwa podczas całego etapu drugiego, którego zakończeniem jest narodzenie się na nowo. Wtedy ciało staje się martwe dla grzechu, ponieważ nie ma już wpływu na podejmowanie decyzji. Martwe ciało nie zmusza człowieka do robienia tego, co złe, a Duch Boży, który zamieszkał w człowieku, zachęca go do robienia tego, co dobre. 

  Biblia w wielu miejscach mówi o kilku etapach rozwoju duchowego, na zakończenie chcę jednak poruszyć jeszcze jeden aspekt naszej wiary. To, że ktoś znajduje się na drugim lub trzecim etapie nie oznacza wcale, że dotrze do końca, czyli że zostanie zbawiony. Biblia ostrzega nas, że cały czas mamy wolną wolę i możliwość podjęcia złej decyzji. Problem polega na tym, że im lepiej ktoś poznał Boga, tym bardziej niebezpieczne jest dla niego odejście od Boga. „Jest bowiem rzeczą niemożliwą, żeby tych – którzy raz zostali oświeceni i zakosztowali daru niebiańskiego i stali się uczestnikami Ducha Świętego i zakosztowali Słowa Bożego, że jest dobre, oraz cudownych mocy wieku przyszłego – gdy odpadli, powtórnie odnowić i przywieźć do pokuty, ponieważ oni sami ponownie krzyżują Syna Bożego i wystawiają go na urągowisko” (Hbr 6,4-6). O takich ludziach pisał też apostoł Piotr: „Jeśli bowiem przez poznanie Pana i Zbawiciela, Jezusa Chrystusa wyzwolili się od brudów świata, lecz potem znowu w nie uwikłani dają im się opanować, to stan ich ostateczny jest gorszy niż poprzedni. Lepiej bowiem byłoby dla nich nie poznać drogi sprawiedliwości niż poznawszy ją, odwrócić się od przykazanego im świętego przykazania” (2 P 2,20-21). Czy są to tylko wyjątki? Czy tylko nieliczni chrześcijanie odpadną od wiary? „Nie każdy, kto do mnie mówi: Panie, Panie, wejdzie do Królestwa Niebios; lecz tylko ten, kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie” (Mt 7,21). Kim są ci, którzy zwracają się do Chrystusa słowami „Panie, Panie”? Czy nie są to ci, którzy wierzą w Niego? A jednak Jezus mówi o nich: „W owym dniu wielu mi powie: Panie, Panie, czyż nie prorokowaliśmy w imieniu twoim i w imieniu twoim nie wypędzaliśmy demonów, i w imieniu twoim nie czyniliśmy wielu cudów? A wtedy im powiem: Nigdy was nie znałem. Idźcie precz ode mnie wy, którzy czynicie bezprawie” (Mt 7,22-23). Wielu będzie takich, do których Jezus powie, że nigdy ich nie znał. Nie chodzi tu o znajomość faktów na temat tych ludzi, Bóg zna każdego z nas. Jezus użył tutaj słowa, które oznacza posiadanie bliskich, osobistych, bardzo intymnych relacji z Nim. To samo greckie słowo ‘ginosko’ użyte jest w Biblii do przedstawienia właśnie takich relacji. Mówiąc: „Nigdy was nie znałem” Jezus stwierdza, że ci ludzie nigdy nie zbliżyli się do Niego na tyle blisko, aby Go pokochać. Nie zbliżając się do Niego „czynili bezprawie”, ponieważ życie zgodne z Bożym prawem polega na trwaniu w Jezusie. Oczywiście byli oni pewni, że tak nie jest. Byli przekonani, że te wszystkie cudowne rzeczy czynili w mocy Bożej, jednak Jezus stwierdza, że tak nie było. Gdzie w takim razie jest problem? Co z owocami o których ci ludzie przypominają Jezusowi? „Ojciec mój jest winogrodnikiem, każdą latorośl (…) która wydaje owoc, oczyszcza, aby wydawała obfitszy owoc” (J 15,1-2). Ludzie ci mówili tylko o zewnętrznych objawach owocowania, jednak wypowiedź Jezusa wskazuje na to, że nie pozwolili Ojcu na całkowite oczyszczenie z tego, co uniemożliwia przynoszenie owocu. To przywiązanie do tego, co nie pochodzi od Boga sprawiło, że ci ludzie nigdy tak naprawdę nie poznali Go. W pewnych sytuacjach, kiedy musieli wybierać między posłuszeństwem Bogu a korzyściami doczesnego życia, wybierali to drugie. Nie potrafili zrezygnować z tego, do czego byli przywiązani. Boże prawdy wydawały im się zbyt trudne do zaakceptowania i uznali, że Bóg na pewno nie ma tak surowych wymagań. Prawdziwym problemem nie jest jednak to, że Boże prawo jest surowe i wymagające, bo takie nie jest, ale to, że my nie chcemy uznać tego co złe za grzech. Owszem, przyznajemy to często, ale wtedy, gdy nie musimy płacić ceny za naszą wiarę, wtedy, gdy jest to dla nas wygodne. Nie jesteśmy przygotowani do pewnych wyrzeczeń, które uznajemy za ograniczenie naszej wolności. Jednak nie zdajemy sobie sprawy z tego, że to, co uznajemy za wolność, jest tak naprawdę niewolą. „Każdy kto grzeszy jest niewolnikiem grzechu” (J 8,34). I jest tylko jedna droga do wolności: „I poznacie prawdę, a prawda was wyswobodzi” (J 8,32). Jezus jest tą prawdą i tylko przez niego możemy uwolnić się z niewoli grzechu. Uwolnienie odbywa się poprzez poznanie Go, nie poznanie pewnych prawd i faktów o Nim, ale bliska, osobista znajomość, określona greckim słowem ‘ginosko’. To taka znajomość jest potrzebna, aby przejść do trzeciego etapu rozwoju duchowego, a następnie zostać zbawionym.



wtorek, 16 października 2018

Prawdziwe chrześcijaństwo

  Co to znaczy być chrześcijaninem?

  Niektórzy uważają, że są chrześcijanami, ponieważ wierzą w istnienie Boga i uważają Jezusa Chrystusa za swojego zbawiciela, który zmarł za ich grzechy. A ponieważ znajdują w Biblii informację o tym, że nikt swoimi uczynkami nie może sobie zasłużyć na zbawienie, to wyciągają z tego wniosek, że nie ma znaczenia to, jak żyją. Patrzą oni na chrześcijaństwo jako postawę polegającą na przyjęciu pewnych poglądów o Bogu, jednak nie widzą związku między zbawieniem a sposobem życia. Inaczej mówiąc uważają, że ponieważ z natury jesteśmy grzesznikami, co jest prawdą, to jesteśmy niejako skazani na grzeszenie, a to już nie jest prawdą. Gdy Jezus mówił zwracał się do ludzi słowami: „Idź i nie grzesz więcej”, nakazywałby im coś, co jest niemożliwe? Czy Biblia mówi nam o tym, że człowiek może nie grzeszyć? "Bądźcie wy tedy doskonali, jak Ojciec wasz niebieski doskonały jest" (Mt 5,48). "Na tym polega miłość ku Bogu, że się przestrzega przykazań jego, a przykazania jego nie są uciążliwe" (1 J 5,3). Już te dwa cytaty, a jest ich w Biblii więcej, powinny dać do myślenia tym, którzy uważając się za chrześcijan, nie widzą problemu w tym, że grzeszą. 

  Czy w związku z tym chrześcijaństwo polega na unikaniu tego co złe i robieniu tylko tego co dobre? Chociaż brzmi to dobrze, to jednak nie jest to prawda. Człowiek zostaje chrześcijaninem nie dlatego, że robi to co dobre i unika zła, ale staje się dobrym człowiekiem, ponieważ został chrześcijaninem. Jabłoń nie staje się jabłonią, ponieważ rodzi jabłka, ale rodzi jabłka, ponieważ jest jabłonią. W jaki sposób jabłoń stała się kiedyś jabłonią? Odbywa się to poprzez proces zwany szczepieniem. Szczepienie drzew owocowych nie jest niczym innym jak połączeniem dwóch roślin (najczęściej jednego gatunku), które w miejscu łączenia zrastają się ze sobą. Powstaje w ten sposób jeden organizm. Dokładnie to samo musi nastąpić w życiu człowieka, aby stał się chrześcijaninem. Sami z siebie nie możemy zmienić naszej natury, ale jeżeli pozwolimy się "zaszczepić", to Bóg zrobi to, co dla nas jest niemożliwe. Z " dzikiego drzewa" uczyni "drzewo szlachetne", dające dobre owoce.

  W przypadku szczepienia drzew możemy wyróżnić trzy etapy, przez które musi przejść szczepione drzewko. Mamy sam moment szczepienia, po nim następuje etap zmiany natury drzewka, na koniec mamy etap, na którym nowe drzewo zaczyna rodzić nowe, dobre owoce. Takie same etapy znajdujemy w życiu chrześcijanina.

  Szczepienie to nic innego, jak podjęcie decyzji: Chcę być uczniem Jezusa, chcę być Jego naśladowcą. Taki człowiek nadal ma starą naturę, a w związku z tym nadal ma stare nawyki i przyzwyczajenia. Nadal o wiele łatwiej przychodzi mu grzeszyć niż żyć zgodnie z Bożym prawem. Jednak teraz taki człowiek ma świadomość swojej grzeszności i zaczyna coraz lepiej rozumieć czym tak naprawdę jest grzech. Coraz lepiej widzi własną niedoskonałość oraz coraz lepiej czuje swoją bezradność w próbach zmiany tego stanu. Jest jak człowiek, który przez dłuższy czas chodził w tych samych rzeczach i nie mył się. Był przyzwyczajony do swojego stanu i nie czuł tego, jak paskudny zapach rozchodzi się wokół niego. Jednak, kiedy poznał Boga, ten ... smrodek coraz bardziej mu przeszkadzał. Przestał mu odpowiadać i w głębi swego serca zapragnął zmiany. Zaczął marzyć o nowych, czystych i pachnących rzeczach, zaczął pragnąć czystego ciała. Jednak im bardziej tego pragnął, tym bardziej uświadamiał sobie, że sam nie jest w stanie tego zmienić. Próbował, ale nic z tego nie wychodziło, po każdej krótkotrwałej zmianie na lepsze, wracał do poprzedniego stanu. Jednak po tym, jak poznał prawdę o Bogi i Jego miłości, podjął decyzję poddania swojego życia Bogu, a swoją decyzją pozwolił Bogu na działanie. Pozwolił się zaszczepić i w ten sposób przeszedł do drugiego etapu, zmiany swojego charakteru.

  Ten etap to najtrudniejsza walka, jaką musi stoczyć każdy chrześcijanin, oczywiście każdy, który chce dotrzeć do etapu trzeciego. Ta walka to pokonanie samego siebie. Bóg zaczyna zmieniać takiemu człowiekowi charakter, jednak na usunięcie choćby najmniejszej wady Bóg musi otrzymać naszą zgodę. Taka zgoda jest warunkiem koniecznym do usunięcia wady charakteru. I co najważniejsze, ta zgoda musi wynikać z potrzeby serca. Jeżeli ktoś nie pragnie tej zmiany, a jedynie deklaruje chęć zmiany, to jest to za mało, aby Bóg mógł coś zrobić. Musi to być gorące pragnienie połączone z zaufaniem do Boga, z wiarą w to, że Bóg zawsze spełnia swoje obietnice. Drugi etap chrześcijaństwa to ciągły proces coraz lepszego poznawania Boga, czego skutkiem jest coraz większe zaufanie do Niego. To także proces pozwalający coraz lepiej widzieć prawdę o samym sobie. Prawdę o tym kim jest w porównaniu do doskonałego Boga. Bóg przyjmuje nas nie dlatego, że jesteśmy dobrzy, ale dlatego, że chociaż jesteśmy źli, to chcemy i pragniemy to zmienić. "Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a Ja wam dam ukojenie" (Mt 11,28). 

  Przykre jest to, że są tacy chrześcijanie, którzy nie przechodzą drugiego etapu. Z różnych powodów ich wiara nie osiągnęła poziomu pełnego zaufania do Boga. W przeszłości podjęli decyzję i zostali chrześcijanami, jednak w trakcie duchowego rozwoju trafili na barierę, której nie chcieli przejść. Ta bariera do przywiązanie do różnych spraw nie pochodzących od Boga. Rozwój duchowy to proces w trakcie którego cały czas musimy dokonywać wyborów między tym, co daje nam Bóg a tym, co daje nam świat. Jezus był kuszony na pustyni przez szatana i były to pokusy trzech rodzajów. Apostoł Jan napisał o nich w swoim liście: "Bo wszystko, co jest na świecie, pożądliwość ciała i pożądliwość oczu, i pycha życia, nie jest z Ojca, ale ze świata" (1 J 2,16). I tymi samymi pokusami szatan stara się dzisiaj odciągać ludzi od Boga. I wcale nie chce, abyśmy świadomie porzucali drogę do Boga, drogę duchowego rozwoju. Wystarcza mu, że chrześcijanin zatrzymuje się na niej i nie idzie dalej. Taki człowiek żyje w przekonaniu, że wie już wystarczająco dużo o swoim Stwórcy i że ma z Nim wystarczająco dobre relacje. Uważa, że już zna głos swojego Pasterza i że jest Mu posłuszny. Uważa, że już osiągnął etap trzeci i jego życie wygląda tak, jak tego oczekuje Bóg. Sądzi, że jego życie przynosi właściwe owoce. Dał się oszukać, ale istotne w tym wszystkim jest to, że tak naprawdę chciał tego. Przyjął to oszustwo, ponieważ jego grzeszna natura oczekiwała akceptacji swojego przywiązania do zła. 

  Podczas pokonywania drugiego etapu cały czas jesteśmy narażeni na ataki szatana, cały czas jesteśmy kuszeni do tego, aby pójść na kompromis ze złem. Bardzo często szatanowi udaje się skupić naszą uwagę na tych rzeczach, które w naszym życiu uważamy za dobre, sugerując nam, że nie musimy przejmować się drobnymi niedoskonałościami naszego charakteru. Zaczynamy sami sobie wmawiać, że dobre owoce naszego życia są najlepszym dowodem na to, że jesteśmy już dobrym drzewem, rodzącym owoce Ducha. I kiedy czytamy wyjaśnienie apostoła Pawła na temat owocu Ducha (Gal 5,22-23) z satysfakcją odnajdujemy te rzeczy w nas. Warto jednak zauważyć, że Paweł nie mówi o owocach, ale jednym owocu. Miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, wstrzemięźliwość to po prostu składniki jednego owocu. Czy można owoc pozbawić choćby jednego składnika? Można, ale wtedy nie będzie on tym samym owocem, przestanie być owocem Ducha. To nie wszystko, ponieważ Paweł wymienił też składniki, których nie ma w owocu Ducha, nazywając je uczynkami ciała. Jeśli chcemy właściwie ocenić owoce naszego życia musimy sprawdzać, czy zawiera wszystkie niezbędne składniki i czy nie występuje w nich choćby jedna niepożądana rzecz. "Każde dobre drzewo wydaje dobre owoce, ale złe drzewo wydaje złe owoce. Nie może dobre drzewo rodzić złych owoców ani złe drzewo rodzić dobrych owoców" (Mt 7,17-18). Słowa te oznaczają, że jeżeli na drzewie znajduje się choćby jeden zły owoc, to nie jest to dobre drzewo, a jego dobre owoce są tak naprawdę podróbką dobrych owoców. Bogaty młodzieniec zapytał Jezusa: "Co mam czynić, aby osiągnąć żywot wieczny?" (Mt 19,16). Jednak, kiedy usłyszał całą odpowiedź, odrzucił propozycję Jezusa. W ten sam sposób wielu chrześcijan reaguje dzisiaj. Odrzucają proste znaczenie Bożego Słowa i chętnie przyjmują satysfakcjonującą ich interpretację.  Mówią, że twarda to mowa i któż jej słuchać może (J 6,60), a następnie według swoich upodobań dobierają sobie nauczycieli, żądni tego, co ucho łechce. I w ten sposób odwracają się od prawdy i zwracają ku baśniom (2 Tym 4,3-4). Wielu chrześcijan wybiera właśnie taką drogę, ponieważ podczas poznawania Boga docierają do miejsca, w którym dowiadują się, że to, do czego są tak bardzo przywiązani, jest grzechem. Nie potrafią się z tym pogodzić, ponieważ nie wyobrażają sobie swojego życia bez tej rzeczy. I chociaż podjęli kiedyś decyzję i zostali zaszczepieni, to rezygnują z dalszej drogi, wybierają inną. Ale Biblia mówi wyraźnie, że jest tylko jedna droga. Mówi też o tym, że drugi etap chrześcijańskiego rozwoju nie jest celem, ale do niego prowadzi. 

  Prawdziwym celem jest odwrócenie wszystkich zmian, które na świat wprowadził grzech. Ludzie mają wrócić do pierwotnego stanu, w którym nie ma najmniejszego śladu skażenia grzechem, stanu doskonałej jedności z Bogiem. Jedyną różnicą będzie to, że po osiągnięciu trzeciego etapu ludzie nie będą chcieli grzeszyć. Grzech będzie dla nich czymś tak obrzydliwym, że nawet nie będą chcieli o nim myśleć. Adam i Ewa na skutek grzechu stracili swoją doskonałość, musimy jednak pamiętać o tym, że przed grzechem nie mieli wiedzy o tym, czym jest grzech. Kiedy zgrzeszyli, zdobyli tę wiedzę. „Oto człowiek stał się taki jak my: zna dobro i zło” (Rdz 3,22). Bóg nie powiedział, że Adam i Ewa stali się podobni do Boga, poprzez grzech raczej stracili to podobieństwo. Chodzi raczej o to, że grzesząc, zdobyli praktyczną wiedzę o tym, czym jest grzech. Poznali na samych sobie konsekwencje grzechu. Bóg oraz Jego aniołowie poznali je wcześniej, ponieważ pierwszy grzech miał miejsce w niebie, a nie na ziemi. Adam i Ewa byli pierwszymi chrześcijanami, którzy przeszli trzy etapy duchowego rozwoju. I co ważne, trzeci etap nie ma końca, trwa wiecznie. 

  Czym wobec tego jest chrześcijaństwo? To nie przyjęcie określonych poglądów, ale sposób życia, który zmienia grzesznika w człowieka doskonałego. W tym sposobie nie chodzi o unikanie złych uczynków, ale zmianę nastawienia do nich. Sami z siebie nie jesteśmy w stanie tego zmienić, to może zrobić jedynie Bóg, ale my musimy daj Bogu naszą zgodę na zmianę naszych serc i charakterów. Bycie chrześcijaninem nie polega na unikaniu tego, co złe i robieniu tego co dobre, ale na zbliżaniu się do Boga, na zachowywaniu i rozwijaniu związku z Bogiem. Coraz lepsza znajomość Boga pozwala nam coraz lepiej widzieć i rozumieć Bożą miłość do nas, grzeszników. Kiedy coraz lepiej widzimy to, że doskonały Bóg, Stwórca całego świata, kocha nas, grzesznych ludzi, kiedy zaczynamy rozumieć to, że Jezus oddał swoje życie po to, aby nas ocalić od śmierci, to rosnący w nas podziw i uwielbienie dla Boga przeradza się w miłość do Niego, a moc tej miłości jest w stanie skruszyć najtwardszą skorupę, jaką grzech buduje wokół naszych serc. Tak jak miłość do kobiety potrafiła wielokrotnie odmienić życie wielu mężczyzn, przekształcając ich naturę i czyniąc z nich nowych, lepszych ludzi, tak samo Boża miłość jest w stanie uczynić z nas doskonałych naśladowców i uczniów Jezusa. Apostoł Paweł napisał: „… abyście byli doskonali i trwali we wszystkim, co jest wolą Bożą” (Kol 4,12). Trwanie w tym, co jest wolą Bożą to stan, w którym człowiek jest w takiej jedności z Bogiem, że robi tylko to, co jest wolą Boga. Nie robi tego, ponieważ musi, ale dlatego, że tego chce. Nadal ma wolną wolę i może podejmować złe decyzje, ale nie chce tego robić. Wiemy jednak, że jest wielu chrześcijan, którzy podejmują złe decyzje, i niestety są wśród nich tacy, którzy w efekcie tych decyzji odchodzą od Boga. Nie chodzi o to, że stają się ateistami, ale przestają wierzyć w takiego Boga, o którym mówi Biblia. Przestają się rozwijać duchowo, a potem następuje regres ich duchowości. Jaki jest tego powód? Ellen White tak o tym napisała w książce „Życie Jezusa”:

  Powodem, dla którego w naszych czasach wielu nie czyni postępów w życiu duchowym, jest to, że swoją wolę uważają za wolę Bożą. Kierują się własnymi pragnieniami, a jednocześnie łudzą się, że są posłuszni woli Bożej. Nie toczą walki ze swoim egoizmem. Inni przez pewien czas skutecznie walczą ze swoimi egoistycznymi pragnieniami przyjemności i łatwizny Są gorliwi i szczerzy, ale z czasem męczy ich nieustanny wysiłek, potrzeba codziennego obumierania i walki. Lenistwo wydaje się przyjemne, a obumieranie dla egoizmu — odrażające, tak więc przymykają ospale oczy i poddają się pokusie, zamiast stawić jej opór. {DA 312.4}
Wskazówki wyłożone w Słowie Bożym nie pozostawiają miejsca na kompromis ze złem. Syn Boży objawił się, by pociągnąć wszystkich ludzi do siebie. Przyszedł nie po to, by ukołysać świat do drzemki, ale by wskazać wąską ścieżkę, którą musi kroczyć każdy, kto pragnie dotrzeć do bram Miasta Bożego. Jego dziecko musi podążać drogą wskazaną przez Niego — odrzucając łatwiznę i egoizm, nie szczędząc trudu i cierpienia, musi toczyć ciągłą walkę z samym sobą. {DA 312.5}

  Jezus powiedział: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam, nie może Syn sam od siebie nic czynić, tylko to, co widzi, że Ojciec czyni; co bowiem On czyni, to samo i Syn czyni” (J 5,19). Prawdziwy chrześcijanin, czyli naśladowca Jezusa, to człowiek, który nie tylko wykonuje niektóre z tych rzeczy, które czynił Jezus, ale także myśli i czuje w taki sam sposób, ma takie same pragnienia takie same cele. W życiu prawdziwego chrześcijanina nie ma miejsca na egoizm, a nawet na najmniejszy jego ślad, ponieważ jest to życie wypełnione miłością. Taki stan osiąga każdy, kto dochodzi do trzeciego etapu duchowego rozwoju. Jeżeli jednak chrześcijanin odkrywa w sobie coś, czego nie ma w Jezusie, na przykład jeden z uczynków ciała, o których apostoł Paweł napisał w liście do Galacjan (Gal 5,19-21), to jest to dla niego sygnał, że wciąż pokonuje etap drugi i jest w nim coś, czego jeszcze nie pozwolił Bogu zmienić. 


środa, 10 października 2018

Kara

  Czym jest kara? Jest ona środkiem wychowawczym, stosowanym wobec osoby, która zrobiła coś złego; może też być środkiem represyjnym względem tych, którzy popełniają przestępstwo. Jaki jest cel karania? Zarówno jako środek wychowawczy jak i represyjny ma zmuszać do przestrzegania ogólnie przyjętych zasad poprzez nieprzyjemne skojarzenie czynu z konsekwencjami. Biblia w wielu miejscach mówi nam o karaniu. W Starym Testamencie Bóg przekazał poprzez Mojżesza długą listę zasad, a wśród nich były też takie, które wiązały się z karaniem. Jaki cel miał Bóg przekazując te zasady? Czy Bóg chce, abyśmy przestrzegali przykazań ze strachu przed karą?

  W Księdze Liczb znajduje się opis sytuacji, kiedy Żydzi spotkali na pustyni człowieka, który w sabat zbierał drewno. Bóg nakazał ukamienowanie go i człowiek ten został zabity. Czy Bóg skazując tego człowieka na śmierć zastosował tę karę jako środek wychowawczy? Czy jej wykonanie miało powstrzymać ludzi od łamania przykazania o sabacie? Czy był to znak od Boga, że zna on nasze czyny i karze nas za te, które są niezgodne z jego prawem?

  Apostoł Paweł napisał, że "zapłatą za grzech jest śmierć" (Rz 6,23). Jeżeli uważamy, że Bóg karze nas za grzechy, lub inaczej mówiąc wypłaca nam wynagrodzenie za nieprzestrzeganie prawa, to mamy pewien problem do rozwiązania. Dlaczego niektórzy ludzie są w ten sposób karani, a inni nie? Czy na tym polega Boża sprawiedliwość? Jak ocenilibyśmy pracę policjanta, który kontroluje prędkość jadących samochodów, ale zatrzymuje i karze mandatem tylko niektórych? Ktoś mógłby powiedzieć, że Bóg po prostu odwleka w czasie wykonanie kary. Gdyby tak było, to śmierć spotka wszystkich ludzi. I nie chodzi tu o pierwszą śmierć, którą Biblia nazywa snem, ale o drugą śmierć, która jest ostateczna i nieodwracalna. A jednak Biblia mówi nam, że będą tacy, którzy będą żyć wiecznie, będą zbawieni.

  Zastanawiając się nad problemem "kary" za grzech trzeba wziąć pod uwagę różne przyczyny "karania". Nie można w tych samych kategoriach rozpatrywać tego, co spotkało człowieka, który łamał sabat zbierając drewno oraz tego, co spotkało świat za czasów Noego. Jaki jest główny cel dla Boga? "Pan (...) nie chce, aby ktokolwiek zginął, lecz chce, aby wszyscy przyszli do upamiętania" 2 P 3,9). Inaczej mówiąc Bóg chce zbawić każdego człowieka. Wszystko co robi w związku z nami podporządkowuje temu celowi. Może w takim razie prawdą jest to, że karając nas chce nas zmusić do posłuszeństwa, ponieważ wtedy może nas zbawić. Ten pomysł nie jest jednak zgodny z prawdą, ponieważ "Bóg jest miłością (...) a w miłości nie ma bojaźni, wszak doskonała miłość usuwa bojaźń, gdyż bojaźń drży przed karą" (1 J 4,8.18). Powodem karania nie może więc być chęć zmuszenia do posłuszeństwa, ponieważ jest to sprzeczne z podstawowym fundamentem Królestwa Bożego jaką jest miłość. Dlaczego wobec tego ukamienowano człowieka zbierającego w sabat drewno? Ten przypadek pokazuje, że każdy z nas ponosi odpowiedzialność za podejmowane decyzje. "Łamacz" sabatu wiedział o Bożym przykazaniu nakazującym przestrzeganie siódmego dnia tygodnia jako Bożego Świętego Dnia. A mimo to w świadomy sposób zlekceważył Boże Prawo. To nie był ktoś, kto nigdy nie słyszał o Bogu, albo słyszał, lecz nie znał przykazań. Problem tego człowieka leżał w jego sercu, ponieważ nie chciał on zaakceptować Boga jako swojego Boga. Uważał, że sam wie najlepiej co jest dla niego dobre. Nie chciał widzieć tego, że jego życie ma tylko jedno źródło, a jest nim Bóg. "Bóg, który stworzył świat i wszystko (...) sam daje wszystkim życie i tchnienie, i wszystko" (Dz 17,24). Jako Żyd powinien być przykładem posłuszeństwa wynikającego z miłości do Boga, jednak on odrzucił tę miłość na rzecz miłości własnej czyli egoizmu. Zamiast upodabniać się do Boga, upodabniał się do szatana, ponieważ egoizm to podstawowa cecha przeciwnika Boga. W Bożej obecności nie ma miejsca na grzech, a dobitnym tego przykładem było to, co odczuwali Żydzi pod górą Synaj. Słysząc głos Boga odczuwali potężny strach i obawiali się śmierci. Przyczyną tego była ich grzeszność. Gdyby Bóg objawił się im w większym stopniu, rzeczywiście poumieraliby wszyscy. Bóg powiedział: "Nie może mnie człowiek oglądać i pozostać przy życiu" (Wj 33,20). Ukamienowanie człowieka zbierającego drewno w sabat miało pokazać tę właśnie prawdę, że w obecności Boga nie ma miejsca na grzech. Podobnie można ocenić inne przypadki śmierci: Uzzy (2 Sam 6,6-7) czy też Ananiasza i Safiry (Dz 5,1-10).

  Są jednak takie działania Boga, które nie miały na celu uświadomienie ludziom świętego charakteru Boga i konieczności dostosowania się do Stwórcy tych, którzy chcą żyć w Jego obecności. Zsyłając na ziemię potop Bóg unicestwił tych wszystkich, którzy nie chcieli zmienić swojego życia i odwrócić się od grzechu. Potop był konsekwencją długoletniego odrzucania Boga i Bożej miłości. Jest tak granica, po której przekroczeniu człowiek definitywnie traci możliwość zbawienia, ponieważ traci wszelkie więzi z Bogiem związując się nierozerwalnymi więzami z szatanem. Bóg objawia się każdemu człowiekowi, ponieważ "to co o Bogu wiedzieć można jest (...) jawne, gdyż Bóg (...) to objawił. Bo niewidzialna jego istota , to jest wiekuista jego moc i bóstwo, mogą być od stworzenia świata oglądane w dziełach i poznane umysłem" (Rz 1,19-20). Nie inaczej było przez pierwszych tysiąc sześćset lat historii ludzkości. Bóg dawał każdemu człowiekowi możliwość wyboru, niestety większość wybierała źle. Noe przez sto dwadzieścia lat nawoływał ludzi do upamiętania, ale i to nie pomogło. Nikt nie chciał skorzystać z ostatniej szansy jaką było wejście do arki razem z Noem i jego rodziną. Wszystkie Boże ostrzeżenia zostały zlekceważone, ludzkość ostatecznie odrzuciła Boga i w tej sytuacji Bóg nie miał innego wyjścia jak ocalić tych, którzy chcieli Mu być posłuszni oraz unicestwić tych, którzy chcieli usunąć z ziemi wszystko to, co związane z Bogiem. Jedyną szansą dla ludzkości był potop. Bez potopu nasza historia potoczyła by się inaczej, a możliwość zbawienia została by utracona na zawsze. Potop nie był karą za grzechy, ale jedynym sposobem na uratowanie ludzkości.

  Podobna sytuacja, chociaż w o wiele mniejszej skali, miała miejsce w Sodomie i Gomorze. Całkowite odrzucenie Boga i Bożego prawa doprowadziło mieszkańców tych miast poza granicę, której przekroczenie kończy się śmiercią. Warto zauważyć, że badania archeologiczne wskazują na to, że miasta te oraz cała okolica, zostały zniszczone ogniem i siarką. Zostały one nie tyle zniszczone, co wypalone. Czy przypadkiem nie tak zakończy się historia grzechu na ziemi, objawieniem obecności Boga, który jest ogniem trawiącym? Myślę, że w Sodomie i Gomorze Bóg dosłownie objawił swoją obecność, potwierdzając tym samym, że w Jego obecności nie ma miejsca na grzech. Jest to przykład tego, co dzieje się z grzechem oraz tymi którzy nie chcieli odrzucić swoich grzechów, kiedy znajdują się w obecności Boga. To nie jest kara, ale skutek odrzucania Boga, który pewnego dnia objawi się wszystkim ludziom.

  Jest jedna charakterystyczna cecha tych objawień obecności Boga, które tak jak potop czy zniszczenie Sodomy i Gomory, mają nam uświadomić tę prawdę, że nie ma życia bez Boga. Otóż we wszystkich takich sytuacjach Bóg ostrzega ludzi przed konsekwencjami ich grzechów. Mieszkańcy Sodomy odrzucili poselstwo przekazane im przez Lota i Abrahama; podobnie uczyniono wcześniej z poselstwem Noego. Bóg nie działa tak, jak policjant, który czeka z radarem w takim miejscu, aby kierowca nie miał szansy zwolnić. Bóg wystawia znaki informujące o tym, że wie co robimy i że w pewnym momencie będziemy musieli ponieść konsekwencje naszych złych wyborów. Bóg prosi nas, a nawet błaga o to, abyśmy zwolnili. Nie dlatego, że On ustanowił takie prawo, ale ponieważ jest to konieczne do zachowania naszego życia.

  W tym miejscu chcę napisać kilka słów na temat tego, w jaki sposób postrzegamy Boże prawo. Myślę, że większość ludzi patrzy na Boże prawo jako na zbiór przepisów, podobnie jak kierowcy patrzą na przepisy ruchu drogowego. Wielu kierowców ma świadomość, że w niektórych miejscach ograniczenie prędkości jest nieuzasadnione i że można tam w bezpieczny sposób jechać z większą prędkością. Takie ograniczenia wynikają z ludzkiej niedoskonałości. Jednak Bóg jest doskonały. Jego prawo to nie zbiór przepisów, które można poprawiać. Jego prawo jest doskonałe. Przepisy ruchu drogowego mają na celu zapewnienie bezpieczeństwa na drogach, celem Bożego prawa jest ocalenie ludzi przed drugą śmiercią. I podobnie jak to jest z kodeksem ruchu drogowego, który nie może z nikogo uczynić doskonałego kierowcy, Boże prawo nie może z grzesznika uczynić człowieka sprawiedliwego. Dobrym kierowcą może zostać ten, kto ma dobrego nauczyciela, takiego któremu ufa i jest mu posłuszny. Bóg jest naszym instruktorem nauki jazdy. Tylko On może nas nauczyć tego, w jaki sposób bezpiecznie żyć i nie odczuwać Jego prawa jako uciążliwego. Jezus powiedział o Bożym prawie: "Jarzmo moje jest miłe, a brzemię moje lekkie" (Mt 11,30). Czym wobec tego jest Boże prawo? Pokażę to na przykładzie wziętym z przyrody. Każda roślina do tego aby żyć i rosnąć potrzebuje światła, powietrza i wody. Pozbawienie rośliny choćby jednej z tych rzeczy powoduje śmierć. Po krótszym lub dłuższym czasie roślina ginie. Gdyby roślina sama z siebie zdecydowała, że nie chce korzystać na przykład ze światła, to czeka ją śmierć. Nie dlatego, że została "ukarana" przez światło, ale dlatego, że odwróciła się od światła. Boże prawo opisuje warunki, jakie muszą być spełnione, aby człowiek mógł żyć w obecności Boga. To On jest jedynym źródłem życia, ale aby czerpać z tego źródła trzeba tego chcieć. Boże prawo opisuje jedyny skuteczny sposób czerpania życia od Boga. Nie chcę się tu rozwodzić nad tym, w jaki sposób możemy dostosować się do tych warunków, ale chcę zwrócić uwagę na to, że tych warunków nie można zmienić. Rośliny zostały zaprojektowane tak, aby żyć dzięki dostępowi do światła, wody i powietrza. My zostaliśmy stworzeni do życia wiecznego w obecności Boga. Nie możemy tego zmienić, mało tego, Bóg nie może zmienić tego, że tylko On jest źródłem życia oraz tego, w jaki sposób można z tego źródła korzystać. Bóg nie może zmienić swojej natury. Kto nie chce zaakceptować tego faktu i uważa, że może żyć według własnych zasad, ten skończy tak, jak kwiat, który przestał pić wodę lub oddychać powietrzem.

  Wracając do głównego tematu, czy Bóg karze nas za nasze grzechy? Generalnie nie. Bóg pozwala nam na podejmowanie decyzji, podarował nam wolną wolę, ponieważ prawdziwe posłuszeństwo nie może być wynikiem przymusu, a w związku z tym pozwala nam na ponoszenie konsekwencji naszych decyzji. Wcale ich nie akceptuje, robi wszystko, aby były właściwe. Ostrzega nas, karci, poucza, objawia prawdę, przede wszystkim o sobie, robi wszystko abyśmy przyszli do Niego. Jednak nie zmusza nas do tego. I ci, którzy nie chcą przyjść do Boga, poniosą konsekwencje swojej decyzji. Pamiętajmy o tym, że to Bóg jest Bogiem i że to On wie najlepiej w jaki sposób można żyć obok Niego. I nie przekonuje nas do przestrzegania zasad poprzez strach, grożąc nam konsekwencjami, czyli śmiercią. Nie, Bóg objawia nam swoją miłość do nas i w ten sposób chce nas przekonać do poddania się Jemu, naszemu Stwórcy i Zbawcy. "Na tym polega miłość, że nie myśmy umiłowali Boga, lecz że On nas umiłował i posłał Syna swego jako ubłaganie za grzechy nasze" (1 J 4,10). Pytanie: kogo miał ubłagać Syn Boży? To ważne pytanie i właściwa odpowiedź pozwala właściwie zrozumieć problem "Bożych kar" jakie znajdujemy w Biblii.


Plan zbawienia

  Na czym polega plan zbawienia? Jego celem jest uratowanie ludzi przed drugą śmiercią i umieszczenie ich na nowej ziemi w takich warunkach, jakie panowały na początku, czyli po stworzeniu świata. Ale to nie wszystko, ponieważ celem planu zbawienia jest także zabezpieczenie ludzi przed ponownym uzależnieniem się od grzechu. To grzech jest podstawowym problemem tego świata, dlatego zanim powstał świat Bóg miał przygotowany plan usunięcia grzechu. Po zrealizowaniu tego planu "śmierci już nie będzie, ani smutku, ani krzyku, ani mozołu już nie będzie" (Ap 21,4). Brak śmierci oznacza, że nie będzie już grzechu, "albowiem zapłatą za grzech jest śmierć" (Rz 6,23). Śmierć jest skutkiem grzechu, skoro więc nie będzie skutku, nie będzie też przyczyny.

  Jeżeli ludzkość wróci do stanu początkowego, jaki miał miejsce w raju zanim Adam i Ewa zgrzeszyli, to coś musi ulec zmianie, aby historia grzechu więcej się nie powtórzyła. Adam i Ewa zostali stworzeni jako doskonałe istoty, a jednak ulegli grzechowi. Bóg jednak zapewnia nas, że kiedy wszystko uczyni nowym (Ap 21,5), grzech już nigdy nie pojawi się na świecie. Skutkiem realizacji planu zbawienia będzie osiągnięcie stanu całkowitej odporności na grzech. Ludzie nadal będą mieli wolną wolę i swobodę podejmowania decyzji, także tych złych, jednak nikt nie będzie robił tego, co jest niezgodne z Bożym prawem. Ludzie nie będą grzeszyć ponieważ nie będą chcieli grzeszyć. Mało tego, grzech będzie dla nich czymś tak obrzydliwym, że nawet nie będą chcieli myśleć o grzechu.

  Osiągnięcie takiego stanu jest jednym z celów planu zbawienia, ponieważ niechęć do grzechu jest warunkiem wejścia do Królestwa Niebios. Czy Biblia mówi nam to samo? W kazaniu na górze Jezus wyjaśnił czym jest grzech na przykładzie przykazania "Nie cudzołóż". Jeżeli ktoś uważa, że grzech polega na zrobieniu czegoś, co jest niezgodne z Bożym prawem, to Jezus wyjaśnia mu, że nie sam akt cudzołóstwa jest grzechem, ale poprzedzające go myśli, pojawiające się na skutek ulegania pożądliwości. "A Ja wam powiadam, że każdy kto patrzy na niewiastę i pożąda jej, już popełnił z nią cudzołóstwo w sercu swoim" (Mt 5,28). Pewnego dnia król Dawid przechadzając się po tarasie swojego domu, zauważył w jednym z pobliskich domów kąpiącą się piękną kobietę. Dawid najpierw sprawdził kim ona jest, a kiedy dowiedział się, że jest to Batszeba, żona Uriasza Chetejczyka, kazał ją sprowadzić do swojego domu i obcował z nią. Kiedy Dawid zgrzeszył? Czy kiedy obcował z Batszebą? Nie, grzech miał miejsce kiedy po zobaczeniu Batszeby zapragnął ją poznać. Dawid zgrzeszył kiedy uległ pożądaniu, kiedy pojawiły się w jego głowie nieczyste myśli. Właśnie na takie rzeczy nie będzie miejsca w odnowionym świecie. Ci, którzy zostaną zbawieni nie tylko nie będą grzeszyć czynami, ale nie będą mieli nieczystych myśli. Jezus mówiąc: "popełnił z nią cudzołóstwo w sercu swoim" podkreślił bardzo ważną prawdę, że grzeszymy przede wszystkim w naszych sercach, a grzech popełniony w sercu często objawia się grzesznymi czynami. Dlatego też Mojżesz, omawiając Boże prawo, powiedział: "Będziesz tedy miłował Pana, Boga swego, z całego serca swego i z całej duszy swojej i z całej siły swojej" (Pwt 6,5). Ten, kto kocha Boga z całego serca, ma serce całkowicie wypełnione Bożą miłością i nie ma w nim miejsca na nieczyste myśli. Tak więc warunkiem koniecznym do zachowania czystego serca jest miłość do Boga. Plan zbawienia objawia ludziom prawdę o Bożej miłości, a do nas należy decyzja czy przyjmiemy tę miłość i zaczniemy kochać Boga bezwarunkowo.

  Plan zbawienia ma wiele aspektów i aby je zrozumieć trzeba poznać kilka podstawowych zagadnień wiary. Apostoł Paweł napisał, "każdy bowiem, który się karmi mlekiem, nie pojmuje jeszcze nauki o sprawiedliwości, bo jest niemowlęciem; pokarm zaś stały jest dla dorosłych" (Hbr 5,13-14). W następnych wersetach wyjaśnia czym jest mleko, którym niemowlę musi się karmić, aby móc w przyszłości przyjmować pokarm stały. Tym mlekiem, a więc początkami nauki o Chrystusie, są: odwrócenie się od martwych uczynków, wiara w Boga, nauka o chrzcie, wkładaniu rąk, zmartwychwstaniu i sądzie wiecznym (Hbr 6,1-2). Paweł nie ma wątpliwości co do tego, że bez zrozumienia podstaw nie można właściwie rozumieć planu zbawienia.

  Jak ważne jest właściwe zrozumienie Bożego planu? Przedstawię to na przykładzie prawa grawitacji. Podobno Isaac Newton został zainspirowany spadającym jabłkiem do rozmyślań nad przyczyną spadania na ziemię różnych przedmiotów i tak doszło do odkrycia prawa grawitacji. Jeżeli ktoś nigdy nie poznał podstaw fizyki, a zrozumienie prawa grawitacji opiera na znajomości tego epizodu z życia Newtona, to może na przykład sądzić, że prawo grawitacji mówi o spadaniu jabłek, ale nie widzi skutków działania tego prawa we wszystkim, co go otacza. Jeżeli ktoś przeczyta w liście do Rzymian: "Bo jeśli ustami swoimi wyznasz, że Jezus jest Panem, i uwierzysz w sercu swoim, że Bóg wzbudził go z martwych, zbawiony będziesz" (Rz 10,9) i dojdzie do wniosku, że ponieważ wierzy w Boga to wystarczy, że wyzna ustami, czyli wypowie formułkę "Jezus jest Panem" i ma już zapewnione zbawienie, popełnia poważny błąd, ponieważ nie uwzględnia wszystkich aspektów tego fragmentu. Nie szuka w Biblii odpowiedzi na pytanie co to znaczy "wyznać ustami" czy też co to znaczy "uwierzyć w sercu". Przykłada do tych zwrotów własne zrozumienie i nie szuka ich biblijnego znaczenia. Podobnie jest ze zbawieniem. Bardzo popularne jest stwierdzenie, że Jezus zmarł na krzyżu za nasze grzechy. Jeżeli jest to prawdą, to w takim razie dlaczego znajdą się jednak tacy ludzie, którzy będą musieli umrzeć z powodu swoich grzechów? Gdyby Jezus faktycznie zmarł za nas na krzyżu, to my nie musielibyśmy umierać. Może jednak Jezus nie umarł na krzyżu za nasze grzechy, ale na przykład z powodu naszych grzechów, umarł, abyśmy pod wpływem tego co On zrobił odwrócili się od grzechu?

  Inny przykład. "Syn Człowieczy nie przyszedł, aby mu służono, lecz aby służył i oddał życie swoje na okup za wielu" (Mt 20,28). Wielu ludzi czytając ten fragment uważa, że Jezus oddał swoje życie aby usatysfakcjonować wymagania Bożego prawa. Sądzą oni, że Boże prawo wymaga śmierci grzesznika, ale dopuszcza, aby ktoś inny zmarł za grzesznika, aby on nie musiał umierać. Czy w Bożej sprawiedliwości chodzi o to, że można zapłacić za grzechy temu, kto nie zapracował na tę zapłatę? "Albowiem zapłatą za grzech jest śmierć" (Rz 6,23). Czy jest sprawiedliwe, że ten, kto pracuje nie dostaje swojego wynagrodzenia, a dostaje je ktoś inny? Ktoś, kto nigdy tej pracy nie wykonał? Może warto zastanowić się komu Jezus zapłacił okup za nas? Czy zapłacił go swojemu Ojcu? Gdyby to była prawda, to oznaczałoby to, że Jezus musiał udobruchać Boga, aby nas nie karał. Oznaczałoby to, że Jezus chce nas zbawić, ale Bóg Ojciec niekoniecznie. Czy taka jest prawda o Bogu? Trudno jest się zgodzić z takim tokiem myślenia, ponieważ Biblia mówi wyraźnie o jedności między Ojcem i Synem. Jedność myśli i uczuć, takie same pragnienia i cele. Syn chce tego samego co chce Ojciec, a Ojciec tego samego co Syn. "Ja i Ojciec jedno jesteśmy" (J 10,30). A może Jezus zapłacił okup szatanowi? Jako grzesznicy jesteśmy niewolnikami szatana, więc może Jezus zapłacił okup szatanowi? Gdyby to była prawda, to warto się zastanowić za jaką cenę szatan zgodziłby się uwolnić choćby jednego grzesznika. Komu Jezus wobec tego zapłacił okup za nas? Aby znaleźć właściwą odpowiedź na to pytanie należy poznać podstawy, czyli tak długo karmić się mlekiem, aby być gotowym na przyjmowanie pokarmu stałego.

  Wiara w Boga jest jednym ze składników duchowego mleka. Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież wiara w Boga to coś oczywistego, w Boga po prostu się wierzy albo nie. Jednak nie jest to takie proste. "Ty wierzysz, że Bóg jest jeden? Dobrze czynisz; demony również wierzą i drżą" (Jk 2,19). Wiara w Boga to coś więcej niż przekonanie o Jego istnieniu. To przede wszystkim znajomość Boga, tego jaki On jest, jaki ma charakter. To nie tylko wiedza, ale przekonanie i wynikające z nich zaufanie do Boga. Ważne jest to w jakiego Boga wierzymy. Pewnego dnia Jezus uzdrowił człowieka, który chorował od 38 lat. Człowiek ten chciał być uzdrowiony, ale jedyna droga do zdrowia jaką znał, prowadziła przez sadzawkę Betezda. Ludzie w czasach Jezusa wierzyli, że od czasu do czasu zstępował do tej sadzawki anioł Pański i ten, kto poruszeniu wody pierwszy do niej wchodził, był uzdrawiany. Niestety ten chory człowiek był zbyt chory, aby wystarczająco szybko wejść do wody. W jakiego Boga wierzył on oraz ci, którzy czekali na poruszenie się wody? W Boga który uzdrawia tylko tych, którzy są wystarczająco silni i szybcy, w Boga, który nie interesuje się słabymi. Przy innej okazji Jezus i jego uczniowie spotkali ślepego od urodzenia. Uczniowie zapytali Jezusa: "Mistrzu, kto zgrzeszył, on czy rodzice jego, że się ślepym urodził?" (J 9,2). Pomijając to, że ktoś, kto się nie narodził raczej nie może zgrzeszyć, w jakiego Boga wierzyli w tym momencie uczniowie? W Boga, który karze ludzi za grzechy zsyłając na nich różne nieszczęścia, na przykład choroby. Także dzisiaj wielu ludzi uważa, że nieszczęścia, które ich spotykają, są swoistą zapłatą od Boga za grzechy. Jeżeli taka jest prawda o Bogu, to jak wytłumaczyć fakt, że nie wszyscy są w ten sposób "wynagradzani"? Jak wielu jest ludzi, którzy jawnie sprzeciwiają się Bogu i popełniają poważne grzechy, a mimo to cieszą się dobrym zdrowiem i w tym życiu powodzi im się dobrze? Szczepan został ukamienowany, Paweł i Jakub zostali ścięci mieczem, Piotr został ukrzyżowany, Izajasz został przecięty piłą. Czy to, co ich spotkało, było efektem ich grzechów? Biblia i życie pokazują, że coś jest chyba nie tak z zasadą mówiącą, że Bóg karze za grzechy. A może to nie jest tak, że Bóg karze za grzechy, ale to grzesznicy sami wybierają swój los. "Lecz wasze winy są tym, co was odłączyło od waszego Boga" (Iz 59,2). Grzech oddziela człowieka od Boga. To nie Bóg odwraca się od człowieka, ale człowiek od Boga. Od Boga, który jest jedynym źródłem życia. Jaki więc los może spotkać tego, który odłącza się od źródła życia? Czy został ukarany przez Boga? W jakiego Boga wierzymy?

  Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież Biblia w wielu miejscach mówi o karaniu przez Boga. Na przykład w drugim przykazaniu Bóg mówi: "Jestem Bogiem zazdrosnym, który karze winę ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia tych, którzy mnie nienawidzą". Jednak czytając ten wers musimy pamiętać o dwóch rzeczach. Pierwszą jest to, że nie czytamy tekstu oryginalnego, ale tłumaczenie. Porównując różne tłumaczenia łatwo jest zauważyć, że w wielu z nich nie ma słowa "karać", a słowo użyte w tekście oryginalnym to "paqad". Ma ono kilka znaczeń, na przykład: policzyć, odwiedzać (nawiedzać), a nawet opiekować się. Po drugie należy pamiętać o tym, że w kulturze hebrajskiej Bogu przypisuje się nie tylko to, co robi osobiście, ale także to, na co zezwala. Wiemy z księgi Hioba, że wszystkie nieszczęścia, które go spotkały, były efektem działania szatana. Wiemy też, że Bóg zezwolił szatanowi na te działania. W takiej sytuacji stwierdzenie, że Bóg dotknął Hioba tymi nieszczęściami jest zgodne z prawdą, pod warunkiem, że myślimy "po hebrajsku".

  Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież mamy w Biblii takie przykłady jak potop, zniszczenie Sodomy i Gomory, śmierć Uzzy, Ananiasza i Safiry, czy też śmierć 10 zwiadowców, którzy zostali "porażeni przez Pana" (Lb 14,37). Każdy z tych, i wielu innych przykładów, należy dokładnie sprawdzić. Czy potop był Bożą karą za grzechy ludzkości? Był raczej nieuchronną konsekwencją tego, co robili ludzie, którzy odwrócili się od Boga. Noe przez 120 lat ostrzegał ich przed potopem, jednak ludzie zignorowali to ostrzeżenie. Bóg chcąc ratować ludzkość nie miał innego wyjścia, jak ocalić tych, którzy byli mu wierni, i unicestwić tych, którzy go odrzucili. W przypadku potopu ważne też jest to, że jest on symbolem tego, co będzie się działo w czasach końca. Końcowy konflikt na ziemi także będzie dotyczył posłuszeństwa Bogu i tak samo jak w czasach Noego, ludzie będą musieli jednoznacznie opowiedzieć się po jednej ze stron. Bóg nie skazał ludzi na zagładę podczas potopu, ponieważ każdy mógł wejść do arki. Jednak weszło do niej tylko osiem osób. Potop jest symbolem nieuchronnego zakończenia historii grzechu, ostatecznego oczyszczenia ziemi. A co z Sodomą i Gomorą albo Ananiaszem i Safirą? Zastanawiając się nad tymi przypadkami warto pamiętać o tym, co czuli Izraelici, kiedy Bóg objawił się na górze Synaj. Słysząc głos Boga lud powiedział do Mojżesza: "Mów ty z nami, a będziemy słuchali; a niech nie przemawia do nas Bóg, abyśmy nie pomarli" (Wj 20,19). Bóg nie objawił im w pełni swojej obecności. Gdyby to zrobił, to na skutek swoje grzeszności wszyscy by zginęli. "Nie może mnie człowiek oglądać i pozostać przy życiu" (Wj 33,20). Bóg objawił się w taki sposób, aby lud mógł dalej żyć, ale sam głos Boga sprawił, że Izraelici poczuli się tak, jakby zaraz mieli umrzeć. Bóg jest ogniem trawiącym, ale nie takim, który niszczy wszystko, tylko specjalnym ogniem wypalającym grzech. Sodoma i Gomora to przykład działania tego ognia. Taki jest skutek objawienia się Bożej obecności tam, gdzie jest grzech. Bóg nie tyle ukarał mieszkańców Sodomy i Gomory, co objawił im swoją obecność. I ponownie jest to symbol tego, co Bóg zrobi wtedy, gdy zniszczy grzech tego świata. A tak na marginesie, to uważam, że dokładnie to miał na myśli Jan Chrzciciel, kiedy powiedział o Jezusie: "Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata" (J 1,29).

  Plan zbawienia wyjaśnia dokładnie wszystkie aspekty tego, o czym mówi ewangelia. Wyjaśnia dokładnie kto może być zbawiony i jakie warunki musi spełnić człowiek, aby wejść do Królestwa Niebios. Można go nie rozumieć, a mimo to być zbawionym, tak jak stało się to z łotrem na krzyżu. Jednak każdy, kto ma więcej czasu niż ten łotr, powinien w swoim życiu kroczyć wąską ścieżką poznania Boga. Życie chrześcijanina polega na wzrastaniu, a nie na wegetacji. A to oznacza, że powinniśmy każdego dnia pragnąć poznawać coraz lepiej naszego Boga. Takie pragnienie jest nieodłączną częścią Bożej miłości. Kto nie odczuwa takiego pragnienia, nie poznał jeszcze Boga i nie pokochał Go. Nie oznacza to jednak, że jest stracony, ponieważ Bóg ze swojej strony robi wszystko, aby każdy z nas poznał Go takim, jaki jest. Trzeba tylko ukorzyć się przed Bogiem, uznać swoją grzeszność i bezradność w uwalnianiu się od grzechu, oraz błagać Boga o pomoc, a On na pewno odpowie. Doda każdemu tego, czego mu brak. Jednak Bóg nikogo z nas nie zmusza do miłości. Nie można nikogo zmusić do tego, aby kogoś pokochał. Jest to sprzeczne z samą miłością. Dlatego też Bóg robi w ramach planu zbawienia wszystko, aby nasze serca odwróciły się od tego, co złe, i przylgnęły do Boga, naszego Stwórcy i Zbawcy. "Albowiem z wnętrza, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli, wszeteczeństwa, kradzieże, morderstwa, cudzołóstwo, chciwość, złość, podstęp, lubieżność, zawiść, bluźnierstwo, pycha, głupota. Wszystko co złe pochodzi z wnętrza i kala człowieka" (Mk 7,21-23). Plan zbawienia to plan odnowienia naszych serc.