czwartek, 28 maja 2020

Doskonały świat - zakończenie

   Rozważania na temat doskonałego świata zakończyłem stwierdzeniem: „Każdy wierzący ma jakieś swoje wyobrażenie na temat tego, kto znajdzie się w tym doskonałym świecie, ale czy jest to zgodne z tym, co Biblia mówi o zbawieniu?”. Jednak, gdy ponownie przeczytałem cały tekst, doszedłem do wniosku, że brakuje w nim właśnie tego, co Biblia mówi o doskonałym świecie, o tych, którzy się w nim znajdą, oraz o tych, których tam nie będzie.

   „I widziałem miasto święte, nowe Jeruzalem, zstępujące z nieba od Boga, przygotowane jak przyozdobiona oblubienica dla męża swego. I usłyszałem donośny głos z tronu mówiący: Oto przybytek Boga między ludźmi! I będzie mieszkał z nimi, a oni będą ludem jego, a sam Bóg będzie z nimi. I otrze wszelką łzę z oczu ich, i śmierci już nie będzie; ani smutku, ani krzyku, ani mozołu już nie będzie; albowiem pierwsze rzeczy przeminęły. I rzekł Ten, który siedział na tronie: Oto wszystko nowym czynię” (Apokalipsa 21:2-5).

   „Oto Ja stworzę nowe niebo i nową ziemię i nie będzie się wspominało rzeczy dawnych, i nie przyjdą one na myśl nikomu. A raczej będą się radować i weselić po wszystkie czasy z tego, co ja stworzę, bo oto Ja stworzę z Jeruzalemu wesele, a z jego ludu radość! I będę się radował z Jeruzalemu i weselił z mojego ludu, i już nigdy nie usłyszy się w nim głosu płaczu i głosu skargi (…) Wilk z jagnięciem będą się paść razem, a lew jak bydło będzie jadł sieczkę, wąż zaś będzie się żywił prochem. Nie będą źle postępować ani zgubnie działać na całej świętej górze - mówi Pan” (Izajasza 65:17-19.25).

   Każdy wierzący ma jakieś swoje wyobrażenie na temat tego, kto znajdzie się w tym doskonałym świecie, ale czy jest to zgodne z tym, co Biblia mówi o zbawieniu?

  „Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem ich jest Królestwo Niebios. Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni. Błogosławieni cisi, albowiem oni posiądą ziemię. Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni. Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią. Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą. Błogosławieni pokój czyniący, albowiem oni synami Bożymi będą nazwani. Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie z powodu sprawiedliwości, albowiem ich jest Królestwo Niebios. Błogosławieni jesteście, gdy wam złorzeczyć i prześladować was będą i kłamliwie mówić na was wszelkie zło ze względu na mnie!” (Mateusza 5:3-11).

   „Słyszeliście, iż powiedziano przodkom: Nie będziesz zabijał, a kto by zabił, pójdzie pod sąd. A Ja wam powiadam, że każdy, kto się gniewa na brata swego, pójdzie pod sąd, a kto by rzekł bratu swemu: Racha, stanie przed Radą Najwyższą, a kto by rzekł: Głupcze, pójdzie w ogień piekielny” (Mateusza 5:21-22).

   „Słyszeliście, iż powiedziano: Nie będziesz cudzołożył. A Ja wam powiadam, że każdy kto patrzy na niewiastę i pożąda jej, już popełnił z nią cudzołóstwo w sercu swoim” (Mateusza 5:27-28).

   „Słyszeliście, iż powiedziano: Będziesz miłował bliźniego swego, a będziesz miał w nienawiści nieprzyjaciela swego. A Ja wam powiadam: Miłujcie nieprzyjaciół waszych i módlcie się za tych, którzy was prześladują, abyście byli synami Ojca waszego, który jest w niebie, bo słońce jego wschodzi nad złymi i dobrymi i deszcz pada na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Bo jeślibyście miłowali tylko tych, którzy was miłują, jakąż macie zapłatę? Czyż i celnicy tego nie czynią? A jeślibyście pozdrawiali tylko braci waszych, cóż osobliwego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? Bądźcie wy tedy doskonali, jak Ojciec wasz niebieski doskonały jest” (Mateusza 5:43-48).

   Każdy wierzący ma też jakieś swoje wyobrażenie na temat tego, kto nie znajdzie się w tym doskonałym świecie, ale czy jest to zgodne z tym, co mówi Biblia?

   „Udziałem zaś bojaźliwych i niewierzących, i skalanych, i zabójców, i wszeteczników, i czarowników, i bałwochwalców, i wszystkich kłamców będzie jezioro płonące ogniem i siarką. To jest śmierć druga” (Apokalipsa 21:8).

"Błogosławieni, którzy wypełniają jego przykazania, aby mieli prawo do drzewa życia i aby weszli przez bramy do miasta. Na zewnątrz zaś są psy, czarownicy, rozpustnicy, mordercy, bałwochwalcy i każdy, kto miłuje i czyni kłamstwo" (Apokalipsa 22:14-15 UBG).

środa, 27 maja 2020

Doskonały świat

   Czy nasz świat jest doskonały? Każdy z nas bez problemu jest w stanie podać wiele cech naszego świata, które wyraźnie wskazują na jego niedoskonałość. Każdy z nas ma też jakieś swoje wyobrażenie doskonałego świata, takiego świata, w którym czułby się dobrze i w których chciałby żyć. Jako chrześcijanie wierzymy, że Bóg doprowadzi ten świat do doskonałego stanu, usuwając z niego wszystkie ślady grzechu, a wtedy warunki życia będą zupełnie inne od tych, które widać dzisiaj.

  „Był w Kafarnaum pewien dworzanin, którego syn chorował” (Jana 4:46). Jak ten człowiek wyobrażał sobie doskonały świat? Myślę, że dla niego bardzo ważne było, aby na świecie nie było chorób, aby rodzice nie musieli patrzeć, jak cierpią ich dzieci. Podobnie myślał też Jair, „który był przełożonym synagogi (…) gdyż miał córkę, jedynaczkę, w wieku około dwunastu lat, a ta umierała” (Łukasza 8:41-42). „Jest w Jerozolimie przy Owczej Bramie sadzawka, zwana po hebrajsku Betezda (…) A był tam pewien człowiek, który chorował od trzydziestu ośmiu lat” (Jana 5:2.5). W jakim świecie chciałby żyć ten człowiek? Trzydzieści osiem lat choroby zniszczyło jego organizm tak, że nie był w stanie samodzielnie się poruszać. O czym mógł marzyć? Może o świecie, w którym nie ma chorób ograniczających możliwości realizacji własnych marzeń i pragnień? O jakim świecie marzył trędowaty, który przyszedł do Jezusa i powiedział: „Panie, jeśli chcesz, możesz mię oczyścić” (Mateusza 8:2). Czy coś się zmieniło od czasów Jezusa? Myślę, że nadal bardzo boleśnie odczuwamy problemy ze zdrowiem, zarówno własne jak i tych, którzy są nam bliscy. Współczujemy też tym, których wprawdzie nie znamy, ale o których wiemy, że są chorzy. Świat bez chorób, nieszczęść i śmierci – jak wielu z nas chciałoby żyć w takim świecie?

  „W czasach, gdy rządzili sędziowie, nastał głód w kraju. Wtedy wyszedł z Betlejemu judzkiego pewien mąż wraz ze swoją żoną i dwoma synami, aby osiąść jako obcy przybysz na polach moabskich. On nazywał się Elimelech, a jego żona Noemi, synowie jego zaś Machlon i Kilion; byli to Efratejczycy z Betlejemu judzkiego” (Rut 1:1-2). O czym myślą ludzie, którzy nie mają co jeść? Machlon jeszcze nie umierał z głodu, gdy zdecydował się opuścić swoją ojczyznę, ale jak bardzo obawiał się głodu, jeżeli jako Żyd postanowił szukać ratunku wśród tych, którzy byli wrogami Izraela? „Kiedy zaś nastał głód w tym kraju, Abram udał się do Egiptu, aby się tam zatrzymać jako przybysz, gdyż w kraju był wielki głód” (Rodzaju 12:10). Bóg obiecał Abrahamowi, że podaruje krainę Kanaan jego potomkom. Jednak gdy Abrahamowi zagroził głód, postanowił porzucić Kanaan i uciekł do Egiptu. Tak naprawdę, to nie uczucie głodu jest czymś złym, ale brak możliwości jego zaspokojenia. Elimelech i Abraham opuścili miejsca w których żyli, aby odzyskać (lub nie stracić) możliwość zaspokajania głodu. Można powiedzieć, że mieli to szczęście, że mogli to zrobić, ponieważ możemy znaleźć w Biblii historię ludzi, którzy nie tylko nie mieli co jeść, ale nie mieli też możliwości poszukiwania żywności w innym miejscu. O jakim świecie marzą ludzie, którzy cierpią z powodu głodu? Czy nie o takim, w którym ludziom nie brakuje jedzenia i nie muszą patrzeć, jak ich bliscy umierają z głodu?

   „Jezreelczyk Nabot miał w Jezreel winnicę tuż obok pałacu Achaba króla Samarii. I rzekł Achab do Nabota: Odstąp mi swoją winnicę, a ja urządzę sobie tam ogród warzywny, gdyż jest ona tuż obok mojego pałacu; ja zaś dam ci za nią winnicę lepszą od niej albo - jeśli wolisz - zapłacę ci za nią cenę kupna w srebrze. Lecz Nabot odpowiedział Achabowi: Niech mnie Pan ustrzeże, abym ci miał odstąpić dziedzictwo po moich ojcach. Achab odszedł do swojego domu posępny i gniewny z powodu odpowiedzi, jaką mu dał Jezreelczyk Nabot” (1 Królewska 21:1-4). Król miał prawo zaproponować swojemu poddanemu, że odkupi od niego jego własność, aby zrealizować plan rozbudowy swojego pałacu. Jednak nie mógł zmusić Nabota do tej sprzedaży. Achab nie był uczciwym i bogobojnym królem, w jego charakterze dominowały duma, pycha i egoizm. I kiedy Nabot mu odmówił, uraził tym jego dumę. Król nie mógł się z tym pogodzić, a jego żona, Izebel, postanowiła mu pomóc. Uknuła intrygę aby doprowadzić do śmierci Nabota i w ten sposób umożliwić królowi zdobycie upragnionej winnicy. Jej plan został zrealizowany i niewinny człowiek stracił życie.

   „I przytrafiło się, że pod wieczór Dawid wstał ze swojego łoża i przechadzał się po tarasie swojego królewskiego domu, i ujrzał z tego tarasu kąpiącą się kobietę. A była to kobieta wielkiej urody (…) Dawid posłał gońców i kazał ją sprowadzić. A gdy ona przyszła do niego, obcował z nią (…) Kobieta ta poczęła. Posłała więc wiadomość do Dawida tej treści: Poczęłam” (2 Samuela 11:2.4.6). Kiedy Dawid kazał sprowadzić Batszebę do swojego pałacu, miał świadomość tego, że popełnia cudzołóstwo, jednak jego pożądanie zaślepiło go. Prawdopodobnie tłumaczył sam sobie, że nic wielkiego się nie stanie. Jednak ciąża Batszeby zmieniła wszystko. Nagle przed Dawidem pojawił się duży i poważny problem, o zaistnieniu którego nie chciał wcześniej nawet myśleć. Postanowił rozwiązać ten problem tak, aby nie ujawnił się jego grzech. I w ten sposób doprowadził do śmierci niewinnego człowieka, męża kobiety, z którą popełnił cudzołóstwo.

   W oby tych sytuacjach stało się coś, co wielu ludzi uważa za nieuczciwe i naganne. Nie podoba się nam, gdy widzimy w otaczającym nas świecie tego typu działania. Chcielibyśmy, aby nasz świat był wolny od takich nieuczciwych praktyk i nie wyobrażamy sobie, żeby takie rzeczy mogły się dziać w doskonałym świecie.

  Pewnego dnia Jezus nauczał ludzi w świątyni. „Potem uczeni w Piśmie i faryzeusze przyprowadzili kobietę przyłapaną na cudzołóstwie, postawili ją pośrodku i rzekli do niego: Nauczycielu, tę oto kobietę przyłapano na jawnym cudzołóstwie. A Mojżesz w zakonie kazał nam takie kamienować. Ty zaś co mówisz?” (Jana 8:3-5). Uczeni w Piśmie i faryzeusze chcieli być uważani nie tylko za znawców prawa, ale też za tych, którzy skrupulatnie przestrzegają tego, co Bóg przekazał Mojżeszowi. Jednak jaki był ich prawdziwy cel? Czy naprawdę chodziło im o to, aby Boże prawo było przestrzegane? Ich cel był inny, ponieważ chcieli uciszyć Tego, który głosił niewygodne dla nich nauki. Chcieli doprowadzić do tego, aby Jezus przestał mówić o rzeczach, które ujawniały ich obłudę i hipokryzję. Boże prawo było tu tylko pretekstem do tego, aby zniszczyć autorytet, jakim Jezus cieszył się wśród wielu ludzi. Byli przekonani, że niezależnie od odpowiedzi jakiej udzieli Jezus, będą mogli ją wykorzystać przeciwko niemu. Chcieli pokazać samych siebie jako gorliwych i bogobojnych, a Jezusa jako tego, który nie przestrzega prawa, albo Boskiego, albo rzymskiego. Ich hipokryzja była widoczna w tym, że oskarżyli tę kobietę w sposób niezgodny z prawem Mojżeszowym, ponieważ oskarżony powinien także zostać mężczyzna, z którym popełniła cudzołóstwo.

  Jak często dzisiaj możemy obserwować zdarzenia przypominające tę scenę z Jezusem i kobietą oskarżona o cudzołóstwo? Jak często widzimy, że biorą w nich udział ludzie, którym tak naprawdę wcale nie zależy na tym, aby prawo było przestrzegane, ale ich prawdziwym celem jest uciszenie tego, który zbyt dużo o nich mówi? Co jakiś czas można przeczytać lub usłyszeć o zabójstwie jakiegoś ważnego świadka, którego zeznania mogły doprowadzić do skazania znanego i groźnego przestępcy. I co gorsze, czasem dochodzi do zabójstw ludzi, którzy są niewygodni nie tylko dla przestępców, ale dla przywódców, politycznych lub religijnych. „A arcykapłani naradzali się, aby i Łazarza zabić, gdyż wielu Żydów z powodu niego odeszło i uwierzyło w Jezusa” (Jana 12:10-11). Dzisiaj jesteśmy już tak przyzwyczajeni do tego typu praktyk, że często nie zwracamy już na nie uwagi. Ale czy naprawdę uważamy, że w doskonałym świecie jest miejsce na oszczerstwa i pomówienia, nawet na pozornie mało szkodliwe plotki? Mogą coś o tym powiedzieć ci, którzy sami stali się kiedyś celem tego typu ataków. Myślę, że tacy ludzie rozumieją, że doskonały świat będzie całkowicie pozbawiony takich rzeczy.

   Czego jeszcze wielu ludzi nie chciałoby widzieć w doskonałym świecie? Nikt nie lubi być wykorzystywany i traktowany instrumentalnie. Znane są historie wielu ludzi, którzy myśleli, że w swoim środowisku są lubiani i szanowani, że maja wielu przyjaciół, ale okazało się, że się mylili. Gdy przestali być potrzebni tym, których uważali za przyjaciół, zostali przez nich odrzuceni. Jest wielu ludzi, którzy z poświęceniem wykonują swoją pracę, są w nią emocjonalnie zaangażowani i chcą ją wykonywać jak najlepiej, ale kiedy sami mają kłopoty, to okazuje się, że ich los nie ma znaczenia dla ich przełożonych czy kolegów. Ich ofiarna praca i pomoc była chętnie przyjmowana, ale gdy sami potrzebowali pomocy, to jej nie otrzymali. W tym niedoskonałym świecie takie wartości jak przyjaźń, współczucie, miłosierdzie i prawdziwa miłość, są coraz mniej warte. Ten świat na różne sposoby nakłania nas do egoistycznego życia polegającego na zaspokajaniu własnych pragnień i pożądliwości. Ludzie coraz częściej pomagają innym tylko wtedy, gdy mogą na tym skorzystać. Coraz częściej pomaganie innym staje się też sposobem na pokazywanie samego siebie w dobrym świetle. To nic nowego, dwa tysiące lat temu Jezus zarzucił faryzeuszom, że „wiążą ciężkie brzemiona i kładą na barki ludzkie, ale sami nawet palcem swoim nie chcą ich ruszyć. A wszystkie uczynki swoje pełnią, bo chcą, aby ich ludzie widzieli” (Mateusza 23:4-5). Jednak ludzie widzą tylko to, co jest na zewnątrz, zawartość serca jest widoczna tylko dla Boga, a pod tym względem faryzeusze byli podobni „do grobów pobielanych, które na zewnątrz wyglądają pięknie, ale wewnątrz są pełne trupich kości i wszelakiej nieczystości” (Mateusza 23:27). Czy w doskonałym świecie jest na to wszystko miejsce?

   „Świadkiem bowiem jest mi Bóg, któremu służę w duchu moim przez zwiastowanie ewangelii Syna jego, że nieustannie o was pamiętam, zawsze w modlitwach moich, prosząc, żeby mi się wreszcie udało za wolą Bożą przyjść do was” (Rzymian 1:9-10). Jednym z najbardziej bolesnych aspektów życia na tym świecie jest pozbawienie możliwości bezpośredniego kontaktu z bliskimi. Bóg stworzył nas do życia w społeczności z Nim i z innymi ludźmi. Czy można cieszyć się życiem, gdy ktoś, kogo kochamy nie znajduje się obok? Apostoł Paweł był emocjonalnie związany z wieloma ludźmi, których poznał podczas swoich misjonarskich podróży, i pragnął chociaż od czasu do czasu spotkać się z nimi. A jak my odczuwamy nieobecność bliskich nam ludzi? Co czuje mąż, który z jakiegoś powodu został oddzielony od swojej żony? A co czuje matka, która musiała rozstać się ze swoim dzieckiem? Co czują serdeczni przyjaciele, gdy nie mogą się spotkać przez długi czas? Czy w doskonałym świecie ludzie będą zmuszeni do przeżywania przykrych doświadczeń rozłąki? Co jest ważniejsze, życie w doskonałych warunkach, czy też życie z ukochaną osobą? Ktoś, kto naprawdę kocha, zaakceptuje bez problemu najgorsze warunki, byle tylko być blisko tej osoby, którą kocha. Dla tych, którzy pokochali Jezusa, Jego obecność w niebie jest najważniejszym, a nawet jedynym powodem, dla którego chcą się tam znaleźć. Dla takich ludzi niebo bez Jezusa nie ma żadnej wartości i wcale nie jest atrakcyjnym miejscem, pomimo znajdujących się tam tych wszystkich wspaniałych i doskonałych rzeczy.

   Doskonały świat to nie tylko miejsce charakteryzujące się doskonałymi warunkami do życia. To nie tylko świat, w którym nie będzie brakowało niczego, co jest potrzebne do życia, ale przede wszystkim miejsce, w którym będą żyć ludzie, którzy będą we właściwy sposób wykorzystywać wszystko to, co daje Bóg. To miejsce dla tych, którzy nie będą myśleć o sobie i w egoistyczny sposób wykorzystywać świata do zaspokajania własnych pożądliwości, nie licząc się przy tym z uczuciami i potrzebami innych ludzi. To miejsce dla tych, którzy będą całkowicie pozbawieni egoizmu i będą żyć dla innych. To miejsce dla tych, którzy pragną żyć dla innych, którzy pragną robić to, o czym mówi Bóg. Tego miejsca jeszcze nie ma, Bóg dopiero je stworzy, jednak przygotowanie do życia w doskonałym świecie musimy zacząć już dziś. Każdy objaw złości, zazdrości, gniewu czy wrogości powinien być dla nas znakiem wskazującym na nasze nieprzygotowanie. Czy ludzie w niebie będą się złościć, gniewać czy zazdrościć? Te negatywne uczucia muszą zostać usunięte z naszych serc tu i teraz, aby na ich miejscu mogła pojawić się miłość, która jest cierpliwa, dobrotliwa, nie zazdrości, nie jest chełpliwa, nie nadyma się, nie postępuje nieprzystojnie, nie szuka swego, nie unosi się, nie myśli nic złego, nie raduje się z niesprawiedliwości, ale się raduje z prawdy; wszystko zakrywa, wszystkiemu wierzy, wszystkiego się spodziewa, wszystko znosi; miłość, która nigdy nie ustaje (1 Koryntian 13:4-8).

  Każdy człowiek ma jakieś swoje wyobrażenie na temat doskonałego świata, ale czy jest ono zgodne z tym, co Biblia mówi o Królestwie Niebios?

poniedziałek, 25 maja 2020

Betezda

   A jest w Jerozolimie przy Owczej Bramie sadzawka, zwana po hebrajsku Betezda, mająca pięć krużganków. W nich leżało mnóstwo chorych, ślepych, chromych i wycieńczonych, którzy czekali na poruszenie wody. Od czasu do czasu zstępował bowiem anioł Pana do sadzawki i poruszał wodę. Kto więc po poruszeniu wody pierwszy do niej wstąpił, odzyskiwał zdrowie, jakąkolwiek chorobą był dotknięty (Jana 5:2-4 BW)

   Niedawno, podczas pewnej dyskusji, ktoś nawiązał do wydarzenia opisanego w piątym rozdziale ewangelii Jana. Przypomniałem sobie co sam kiedyś widziałem w tej scenie, jak ją rozumiałem. A widziałem w niej tłum chorych ludzi, którym Bóg dawał szansę na odzyskanie zdrowia. Wystarczyło, aby taki chory wszedł do wody po tym, jak znajdzie się tam anioł Pana. Biblia podaje nam różne przykłady cudu uzdrowienia, a ten jest po prostu jednym z nich. Jednak pewnego dnia, gdy kolejny raz czytałem ten tekst, coś zwróciło moją uwagę i zacząłem się nad czymś zastanawiać.

   Zadałem sobie pytanie, dlaczego odzyskanie zdrowia było dostępne tylko dla tego, kto pierwszy wszedł do sadzawki? Jezus przyszedł na ziemię, aby objawić nam prawdę o Bogu, prawdę o miłości Boga do upadłych ludzi. Dokonane przez Niego uzdrowienia miały głębokie symboliczne znaczenie i wskazywały na uzdrowienie od grzechu, najgroźniejszej choroby ludzkości. Bóg chce każdego człowieka uzdrowić od grzechu, On chce zbawić każdego z nas. Dlaczego więc w sadzawce Betezda uzdrowiony mógł zostać tylko ten, kto po poruszeniu wody pierwszy do niej wszedł? Dlaczego ktoś, kto nie mógł odpowiednio szybko dotrzeć do wody był skazany na porażkę? Przecież w wielu sytuacjach Jezus działał zupełnie inaczej, objawiając tym samym chęć i pragnienie Ojca, aby każdy człowiek został wyleczony. Jak często ludzie przychodzili do Jezusa, prosząc Go o uzdrowienie? A przecież On nigdy nie powiedział, że uzdrowi tylko tych, którzy zbliżą się do niego pierwsi, a cała reszta musi poczekać na inną okazję. Gdy Jezus uzdrowił w sabat człowieka z uschłą ręką, faryzeusze naradzali się jakby go zgładzić. „A gdy się Jezus o tym dowiedział, odszedł stamtąd i szło za nim wielu, i uzdrowił ich wszystkich” (Mateusza 12:15). Porównując to, co Biblia w różnych miejscach mówi o Bogu, dostrzegłem pewną sprzeczność między obrazem Boga kochającego wszystkich ludzi, a tym obrazem, który został pokazany w scenie przy sadzawce Betezda. Ale jak wyjaśnić to, że na skutek interwencji anioła Pana uzdrawiany był tylko ten, który był najszybszy?

   Ponieważ korzystam z Biblii Warszawskiej, postanowiłem sprawdzić jak ten fragment wygląda w innych tłumaczeniach. Na przykład w Nowej Biblii Gdańskiej fragment mówiący o zstępującym do wody aniele wygląda tak: „Gdyż w czasie stosownej pory, do sadzawki zstępował anioł oraz poruszał wodę”. Inne tłumaczenia: „Anioł bowiem zstępował w stosownym czasie i poruszał wodę” (Biblia Tysiąclecia), „Od czasu do czasu zstępował Anioł do sadzawki i poruszał wodę” (Biblia Lubelska). Okazało się, że niektóre tłumaczenia nie mówią o tym, że to „anioł Pana” poruszał wodę, ale po prostu anioł. Postanowiłem więc sprawdzić, jak to wygląda w oryginalnym tekście greckim i dowiedziałem się, że jest w nim słowo „anioł”, ale nie ma określenia „Pana”.
Chyba nietrudno jest zrozumieć znaczenie tego faktu. Przecież słowo anioł nie musi wcale oznaczać anioła, którego posłał Bóg. „I wybuchła walka w niebie; Michał i aniołowie jego stoczyli bój ze smokiem. I walczył smok i aniołowie jego, lecz nie przemógł i nie było już dla nich miejsca w niebie, i zrzucony został ogromny smok, wąż starodawny, zwany diabłem i szatanem, który zwodzi cały świat, zrzucony został na ziemię, zrzuceni też zostali z nim jego aniołowie” (Apokalipsa 12:7-9). Mamy dwa rodzaje aniołów, jedni są posłuszni Bogu, a drudzy są posłuszni szatanowi. Jaki anioł powodował poruszenie wody w sadzawce? Posłany przez Boga czy przez szatana? Jeżeli był to anioł posłany przez Boga, to oznaczałoby to, że Bóg preferuje tylko tych, którzy są silniejsi, a odrzuca słabych. Jednak ta koncepcja jest niezgodna z kontekstem Biblii, która mówi, że Bóg kocha wszystkich i chce pomóc każdemu człowiekowi. W takim razie, dlaczego szatan miałby posyłać swojego anioła, aby uzdrawiał ludzi, nawet jeżeli pomaga w ten sposób tylko pojedynczym ludziom? Tak czy inaczej pomaga, robi coś dobrego. Czy naprawdę? W sadzawce Betezda wybrani ludzie doznawali uzdrowienia ciała, Bóg chce uzdrawiać nasze dusze. Zdrowe ciało nie zapewnia nam zbawienia, ale zdrowa dusza tak.

   Szatan wykorzystuje różne cuda, aby zwieść ludzi, ponieważ przedstawia w ten sposób fałszywy obraz Boga. Szatan sprawia w ten sposób, że ludzie przypisują Bogu cechy charakteru szatana. Biblia ostrzega nas przed tego typu oszustwami. W czasach końca „powstaną bowiem fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy i czynić będą wielkie znaki i cuda, aby, o ile można, zwieść i wybranych” (Mateusza 24:24). Będzie wielu ludzi uważających się za wierzących, którzy będą uważali, że Bóg działa przez nich dokonując cudów, ale będą to tylko szatańskie oszustwa. „W owym dniu wielu mi powie: Panie, Panie, czyż nie prorokowaliśmy w imieniu twoim i w imieniu twoim nie wypędzaliśmy demonów, i w imieniu twoim nie czyniliśmy wielu cudów? A wtedy im powiem: Nigdy was nie znałem. Idźcie precz ode mnie wy, którzy czynicie bezprawie” (Mateusza 7:22-23). Oczywiście nie oznacza to, że każdy cud uzdrowienia jest dziełem szatana, chodzi jednak o to, aby nie kojarzyć automatycznie każdego takiego cudu z działaniem Boga. Bardzo ważny jest też kontekst wydarzenia. W przypadku tego, co działo się w sadzawce Betezda ważne jest nie to, że dochodziło do uzdrowienia ludzi, ale to, że tylko najsilniejsi, lub ci, których stać było na odpowiednią pomoc, mogli zostać uzdrowieni. Szatan chce abyśmy właśnie w taki sposób patrzyli na Boga, chce, aby wydawało się nam, że Bóg kocha tylko wybranych, a gardzi całą resztą.

   W takim razie, dlaczego Jezus uzdrowił wtedy tylko jednego człowieka? Przecież nad sadzawką znajdowało się „mnóstwo chorych, ślepych, chromych i wycieńczonych”, a jednak tylko jeden z nich został wyleczony. Jezus nigdy nie robił nic przypadkowo. Każde jego słowo czy gest miały jakieś znaczenie. Dlaczego nikt więcej nie odzyskał wtedy zdrowia? Łatwiej jest znaleźć odpowiedź na to pytanie, kiedy porówna się tę sytuacje z tą, która miała miejsce w Nazarecie. Jezus „przyszedłszy w swoje ojczyste strony, nauczał w synagodze ich, tak iż się bardzo zdumiewali i mówili: Skąd ma tę mądrość i te cudowne moce? Czyż nie jest to syn cieśli? Czyż matce jego nie jest na imię Maria, a braciom jego Jakub, Józef, Szymon i Juda? A siostry jego, czyż nie są wszystkie u nas? Skąd ma tedy to wszystko? I gorszyli się z niego. A Jezus rzekł im: Nigdzie prorok nie jest pozbawiony czci, chyba tylko w ojczyźnie i w swoim domu. I nie uczynił tam wielu cudów z powodu ich niewiary” (Mateusza 13:53-58). Czy w Nazarecie nie było wielu chorych? Czy Jezus nie pragnął im pomóc? Jestem pewien, że Jezus chętnie uzdrowiłby wszystkich chorych w Nazarecie. Jednak z powodu ich niewiary nie uczynił tego. Chorzy zgromadzeni nad sadzawką Betezda wierzyli w to, że ich ostatnia szansą jest zanurzenie się w wodzie po objawieniu w niej działania nadnaturalnej mocy. Tę moc kojarzyli z Bogiem, jednak nie zwracali uwagi na to, co Bóg mówił do nich. Wierzyli w Boga, który wynagradza najsilniejszych i najsprytniejszych i chcieli tacy być. Byli gotowi odzyskać zdrowie kosztem innych ludzi. Tak naprawdę nie wierzyli w Boga, ale w boga tego świata. To ten świat uczy nas, że liczą się tylko zwycięzcy, ci, którzy odnoszą sukces. To zasady tego świata mówią, że mamy troszczyć się przede wszystkim o samych siebie.

   Chory uzdrowiony przez Jezusa myślał podobnie. Na pytanie: „Czy chcesz być zdrowy?”, odpowiedział: „Panie, nie mam człowieka, który wrzuciłby mnie do sadzawki, gdy woda się poruszy”. Jednak, gdy Jezus powiedział mu: „Wstań, weź łoże swoje i chodź”, ten człowiek z jakiegoś powodu uwierzył Jezusowi i po prostu wstał. Nie zastanawiał się nad tym, że jest to niemożliwe. Być może słyszał wcześniej o Jezusie i to sprawiło, że pojawiła się w nim nadzieja, że to właśnie Jezus do niego mówi. Faktem jest, że on po prostu przyjął przez wiarę, że może wstać i chodzić. Uwierzył w to, że Jezus nie tylko chce, ale może mu pomóc. Zapomniał o tym, że jeszcze przed chwilą jedyną swoją szansę widział w wodzie sadzawki. Teraz pojawiła się przed nim prawdziwa szansa na uzdrowienie i złapał się jej z całych sił. Uwierzył i został uzdrowiony. Uzdrawiając tego człowieka Jezus pokazuje nam, że chce każdego z nas uwolnić od grzechu, ale aby On mógł to zrobić, najpierw my musimy do Niego przyjść. Musimy Mu zaufać, a wtedy On zrobi to, co obiecał. Musimy czuć się tak bezradni, jak ten człowiek. On wiedział, że nie jest w stanie sam sobie pomóc, wiedział, że potrzebuje pomocy. Gdyby nadal polegał na znanym mu do tej pory sposobie odzyskania zdrowia, gdyby nadal chciał wyzdrowieć poprzez zanurzenie się w wodzie, to Jezus nie mógłby mu pomóc. Ten człowiek nadal wierzyłby w Boga, który jest łaskawy dla silnych, ale gardzi słabymi. Nadal wierzyłby w Boga, który wysyła swoich aniołów, aby pomagali tylko tym, którzy są w stanie własnymi siłami zrobić coś, aby tę pomoc otrzymać. Jednak w tym momencie uwierzył on, że może otrzymać pomoc pomimo tego, że nie jest w stanie nic zrobić.

    Czy Jezus uzdrawiając tego człowieka sprawił, że nie mógł on już więcej zachorować? Kiedy Jezus spotkał go po raz drugi, powiedział mu: „Oto wyzdrowiałeś, już nigdy nie grzesz, aby ci się coś gorszego nie stało” (Jana 5:14). Dlaczego Jezus powiedział, że tego człowieka może spotkać coś gorszego? Coś gorszego od choroba, z której został wyleczony? Jezus uzdrowił nie tylko ciało tego człowieka, ale także jego duszę. Odzyskanie zdrowia w sposób, którego ten człowiek wcześniej nie znał sprawiło, że zaczął wierzyć w miłosiernego i kochającego Boga. Zrozumiał, że Bóg nie jest taki, jak wydawało mu się wcześniej. Te słowa, które usłyszał od Jezusa w świątyni uświadomiły mu, że utrata zdrowia nie jest największym nieszczęściem jakie może go spotkać. Choroba ciała może doprowadzić do śmierci ciała, jednak grzech jest chorobą, która prowadzi do śmierci duszy. „A nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą; ale raczej bójcie się tego, który może i duszę i ciało zatracić w piekielnym ogniu” (Mateusza 10:28 BG). Śmierć duszy to inaczej druga śmierć, wieczne unicestwienie. Każdy, kto został uzdrowiony przez Jezusa, a mimo to powraca do poprzedniego życia, naraża się na coś gorszego niż to, co go spotkało wcześniej. Poprzednie życie to inaczej życie bez Boga, życie z wiarą w innego boga niż Jedyny prawdziwy Bóg. Grzech polega właśnie na życiu bez Boga. Jezus ostrzegł uzdrowionego, że gdyby ponownie zaczął wierzyć w Boga, który wysyła swojego anioła do sadzawki, aby uzdrawiać silnych i sprytnych, to jego stan stanie się jeszcze gorszy. Tylko wiara w Jezusa, polegająca na życiu z Jezusem może sprawić, że ludzka dusza zostanie ocalona, a człowiek zbawiony.

   Co stało się później z tym człowiekiem? Tego nie wiemy, ale wiemy, że jego los leżał w jego rękach. I tak samo jest z nami. Bóg chce pomóc każdemu z nas, jednak niektórzy ludzie są jak ci chorzy, którzy czekali na poruszenie się wody w sadzawce Betezda i nawet nie patrzą tam, gdzie znajduje się Jezus. Nie chcą słuchać Jego głosu i są zainteresowani jedynie uzdrowieniem ciała. Tacy ludzie mogą myśleć o zbawieniu, jednak chcą być zbawieni po swojemu. Nie chcą zaakceptować tej prawdy, o której mówi Jezus, prawdy o związku grzechu ze śmiercią. Przyjmują oni pewne zmiany w swoim życiu jako skutek działania Boga i znak, że już są zdrowi, jednak często nie chcą zaakceptować tych znaków, które wskazują na niezakończony proces uzdrawiania duszy i trwanie w związku z grzechem. Nasz los leży w naszych rękach, ponieważ Bóg dał nam wolną wolę i nie zmusza nas do niczego. On nas tylko ostrzega, „Oto wyzdrowiałeś, już nigdy nie grzesz, aby ci się coś gorszego nie stało”. Bóg pragnie, aby każdy z nas znalazł się w jego Królestwie, ale nie zmusza nas do wejścia na drogę, która tam prowadzi. To my musimy na nią wejść, tak jak sparaliżowany człowiek, który na wezwanie Jezusa wstał i zaczął kroczyć nową drogą. Bóg nas do tego wzywa i pomaga nam iść tą drogą, jednak nie pozbawia nas wolnej woli i w każdej chwili możemy z niej zejść. Ta droga prowadzi do światłości, a każdy kto z niej schodzi odwraca się od niej. „Kto postępuje zgodnie z prawdą, dąży do światłości, aby wyszło na jaw, że uczynki jego dokonane są w Bogu”, ale każdy „kto źle czyni, nienawidzi światłości i nie zbliża się do światłości, aby nie ujawniono jego uczynków” (Jana 3:20-21). Nie wiem jaką drogę wybrał ten, którego Jezus uzdrowił nad sadzawką Betezda, nie wiem też czym kierują się inni ludzie podejmując decyzje o wyborze swojej drogi, to wie tylko Bóg. Ale wiem, bo tak mówi Biblia, że Bóg pomaga nam podejmować właściwe decyzje, i dzięki temu każdy z nas może zostać zbawiony. Jezus nie mówi nam tylko: „Wstań, weź łoże swoje i chodź”, ale mówi też: „Oto wyzdrowiałeś, już nigdy nie grzesz, aby ci się coś gorszego nie stało”.


sobota, 23 maja 2020

Syn marnotrawny

Pewien człowiek miał dwóch synów. I rzekł młodszy z nich ojcu: Ojcze, daj mi część majętności, która na mnie przypada. Wtedy ten rozdzielił im majętność. A po niewielu dniach młodszy syn zabrał wszystko i odjechał do dalekiego kraju, i tam roztrwonił swój majątek, prowadząc rozwiązłe życie (Łukasza 15:11-13)

    Dlaczego młodszy syn odszedł z domu ojca? Żyjąc w rodzinnym domu w obecności swojego ojca miał wrażenie, że ojciec ogranicza jego wolność. Chwilami dostosowywanie się do zasad panujących w jego rodzinie było dla niego jak ciężkie brzemię i bolesne jarzmo. Pragnął żyć inaczej, chciał robić to, czego nie mógł robić w domu ojca. Wydawało mu się, że poza domem ojca będzie mógł prowadzić życie pozbawione tych ograniczeń, które tak bardzo mu przeszkadzały, ale jednocześnie spotka się tak z taką samą miłością i zrozumieniem. Tam atmosfera rodzinnego domu wydawała mu się czymś naturalnym i nie wyobrażał sobie, że relacje między ludźmi mogą być inne, niż te, które znał. Nie wiedział jak to jest, gdy człowiek jest traktowany jak przedmiot, który można wyrzucić, gdy jest nieprzydatny. Nie doceniał tego, co każdego dnia dostawał w domu ojca. Nie doceniał otaczającej go miłości i zainteresowania jego życiem. Myślał, że wszędzie będzie traktowany tak samo.

      Gdy wyjechał z domu i zaczął żyć samodzielnie w obcym kraju wydawało mu się, że znalazł się w miejscu, które pod wieloma względami było podobne do rodzinnego domu, ale mógł tutaj robić wszystko to, na co miał ochotę. Znalazł tu przyjaciół, którzy byli dla niego mili i serdeczni, ale gdy skończyły mu się pieniądze, skończyła się też ich przyjaźń. Przekonał się, że nowe otoczenie akceptowało go nie dlatego, jakim był człowiekiem, ale z powodu jego majątku. Zaczął coraz lepiej dostrzegać różnicę między domem ojca a miejscem, w którym teraz żył. W tym obcym kraju mógł dostawać to, czego pożądał, pod warunkiem, że sam mógł dawać to, czego oczekiwali od niego inni. Przyjaźń i zainteresowanie tego świata jego osobą były warunkowe, a gdy przestał spełniać ten warunek, został przez ten świat odrzucony. Ten młody człowiek zaczął dzięki temu inaczej patrzeć na swojego ojca, który przestał mu się kojarzyć z kimś, kto go ogranicza i nie pozwala mu cieszyć się z życia. W jego umyśle zaczął się tworzyć nowy obraz ojca, obraz kogoś, kto kocha go bezwarunkowo. Zaczął też rozumieć lepiej zasady, według których funkcjonuje ten świat. Przekonał się, że życie według reguł tego świata oparte jest na egoizmie, że ten świat chce tylko brać, nie dając bezinteresownie niczego. Zrozumiał, że życie w domu ojca oparte jest na miłości, która daje bezinteresownie wszystko i bezwarunkowo zaspokaja wszystkie faktyczne potrzeby.

    Syn marnotrawny przypominał sobie teraz wszystkie te sytuacje, gdy ojciec pomagał mu niczego od niego nie żądając. I zaczął tez coraz lepiej rozumieć prawdziwy powód, dla którego porzucił rodzinny dom. Zrozumiał, że kierował nim egoizm i chęć zaspokojenia własnych pożądliwości. Kiedyś nie widział w tym niczego złego, ale teraz zrozumiał do czego to prowadzi. Teraz wiedział też, jak bardzo zranił swojego ojca, podejmując decyzję o odejściu z domu, ponieważ tą decyzja odrzucił tak naprawdę miłość ojca. A w głębi swojego serca wiedział, że nie tylko nadal kocha ojca, ale że zaczął go kochać jeszcze bardziej. Zmieniła się też jego ocena tego, co kiedyś uważał za ograniczenie jego wolności. Teraz chętnie dostosowałby się do tych zasad, aby okazać ojcu swoją wdzięczność i miłość i poczuł potrzebę zrobienia tego. Teraz jego pragnieniem stało się życie obok ojca i objawianie ojcu miłości i wdzięczności, ponieważ wiedział, że ojciec go kocha. Wiedział, że swoją egoistyczna decyzją mocno dotknął ojca, ale wiedział też, że ojciec nadal go kocha i pragnie jego powrotu. Postanowił więc wrócić, jednak nie zależało mu na odzyskaniu swojej poprzedniej pozycji w rodzinnym domu. Mógłby zostać najmniejszym sługą swojego ojca, byle tylko żyć obok niego i dla niego. Odrzucił swoją dumę, odwrócił się od tego, co jeszcze niedawno tak bardzo mu odpowiadało, ukorzył się i wrócił do ojca.

W tej przypowieści bardzo ważne jest to, że syn marnotrawny tak naprawdę nie kochał ojca, gdy odchodził z domu. Był egoistą i kochał przede wszystkim samego siebie. Nie rozumiał wtedy na czym polega prawdziwa miłość i tak naprawdę nie znał swojego ojca. Doświadczenia, przez które przeszedł, otworzyły mi oczy i poznał prawdę. A gdy ją poznał i zrozumiał kim jest jego ojciec, pokochał go szczerze i z całego serca. Porzucił życie w obcym kraju nie dlatego, że nie miał gdzie mieszkać i chodził głodny, ale dlatego, że pragnął żyć obok tego, którego z całego serca pokochał.

     Miłość do ojca zmieniła go i stał się nowym człowiekiem, narodził się na nowo. Ta zmiana sprawiła, że przestał kojarzyć życie w domu ojca z przykrymi ograniczeniami. Teraz całkowicie odpowiadały mu wszystkie zasady obowiązujące w domu ojca, stały się dla niego miłe a ich przestrzeganie stało się dla niego czymś naturalnym.

Tak dzieje się z każdym, kto naprawdę poznał Boga i pokochał Go. „Na tym bowiem polega miłość ku Bogu, że się przestrzega przykazań jego, a przykazania jego nie są uciążliwe” (1 Jana 5:3). Jak wielu z nas uważa, że zna i kocha Boga, a jednak w pewnych sytuacjach odczuwa posłuszeństwo Bogu jako niemiłe jarzmo i ciężkie brzemię? Jeżeli pojawiają się we mnie takie uczucia, to świadczy to o tym, że znam Boga tak, jak syn marnotrawny znał swojego ojca przed swoim wyjazdem do obcego kraju. A to oznacza, że tak naprawdę nie znam Boga i nie kocham Go. Jezus powiedział, że jego jarzmo jest miłe, a brzemię lekkie, więc jeśli odczuwam to inaczej, to oznacza to, że Jezus jeszcze we mnie nie zamieszkał, a moje myśli, uczucia i pragnienia nie są takie, jak Jego.

Jeżeli tak jest, to nie jestem w stanie tego zmienić zaciskając zęby i zmuszając się do robienia rzeczy, o których wprawdzie wiem, że są dobre, ale nie mam ochoty ich robić. Jedynym wyjściem dla mnie jest dalsze szukanie Jezusa, aby w końcu poznać Go na tyle dobrze, aby Go pokochać. Dopiero wtedy przestanę być jak syn marnotrawny i stanę się synem, prawdziwym domownikiem domu Ojca.

Wszyscy rodzimy się jako synowie marnotrawni (albo córki) i jedyna szansą na zmianę jest poznanie Boga i pokochanie Go. Aby poznać prawdę, każdy z nas musi przejść przez doświadczenie syna marnotrawnego. Bez tego doświadczenia jesteśmy tacy, jak syn marnotrawny przed opuszczeniem domu. Prawda jest dla nas dostępna, ale my nie chcemy jej widzieć, ponieważ nie jesteśmy nią zainteresowani. Nawet jeżeli wydaje się nam, że znamy i kochamy Boga, to każda decyzja o skorzystaniu z jakiegoś pretekstu, aby nie zrobić czegoś, o czym wiemy, że powinniśmy zrobić, świadczy o tym, że nie ma w nas miłości do Boga i jesteśmy tacy, jak syn marnotrawny. Nasze niewłaściwe decyzje, nawet te najdrobniejsze lub te, które potrafimy uzasadnić przy pomocy bardzo wiarygodnych argumentów, są na to najlepszym dowodem. To one pokazują, że tak naprawdę jesteśmy bardziej zainteresowani zaspokajaniem naszych pożądliwości i chętniej wybieramy to, co daje nam ten świat. Te rzeczy wydają się nam ciekawsze i bardziej atrakcyjne i uważamy, że dzięki nim będziemy bardziej szczęśliwi i zadowoleni. Jednak Jezus powiedział do Samarytanki: „Każdy, kto pije tę wodę, znowu pragnąć będzie; ale kto napije się wody, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki, lecz woda, którą Ja mu dam, stanie się w nim źródłem wody wytryskującej ku żywotowi wiecznemu” (Jana 4:13-14). Skarby tego świata nie są w stanie zaspokoić pragnienia duszy. Mogą dać chwilowe uczucie satysfakcji, ale ono szybko mija i pragnienie wraca. Przekonał się o tym syn marnotrawny, jeszcze zanim stracił cały swój majątek. Przekonują się o tym ci, którzy za wszelką cenę chcą zaspokajać swoje egoistyczne pragnienia, niezależnie od tego jakie one są. Nie tylko nie da się ich zaspokoić, ale ich zaspokajanie działa destrukcyjnie na psychikę. Jedynie zaspokojenie pragnienia przyjmowania tego, co pochodzi od Boga nie powoduje powrotu uczucia braku i pustki, ponieważ związane jest ono nierozerwalnie z potrzebą dzielenia się tymi darami. O tym także przekonał się syn marnotrawny, ale poznał w pełni to uczucie dopiero gdy wrócił do rodzinnego domu i zaczął tak żyć w harmonii z zasadami ojca.

Każdy z nas rodzi się jako syn marnotrawny, ale nie oznacza to, że ten stan nie może się zmienić. Tylko czy chcemy, alby tak się stało?

piątek, 22 maja 2020

Moc krzyża

Nie posłał mnie bowiem Chrystus, abym chrzcił, lecz abym zwiastował dobrą nowinę, i to nie w mądrości mowy, aby krzyż Chrystusowy nie utracił mocy
1 Koryntian 1:17

   Wyobraźmy sobie, że zajęcia w grupie dla anonimowych alkoholików prowadzi ktoś, kto przychodzi na te zajęcia pijany. Człowiek, który ma pomagać innym uwolnić się od nałogu picia alkoholu, sam jest jego niewolnikiem. Czy taki ktoś może pomóc tym, którzy chcą przestać pić? Inna sytuacja. Grupa narkomanów, którzy chcą się uwolnić od narkotyków. Próbuje im pomóc ktoś, kto sam jest narkomanem i prowadzi zajęcia będąc pod wpływem narkotyków. Jaki będzie skutek działania tych dwóch ludzi, próbujących pomóc innym?

   A teraz wyobraźmy sobie, że zajęcia z grupą alkoholików prowadzi ktoś, kto sam mówi o sobie, że był alkoholikiem, ale ktoś pomógł mu uwolnić się od tego uzależnienia i teraz nie tylko nie pije, ale co ważniejsze, nie ma ochoty na alkohol. Wyobraźmy też sobie, że zajęcia z grupą narkomanów prowadzi ktoś, kto sam o sobie mówi, że był narkomanem, ale ktoś pomógł mu uwolnić się od tego nałogu i teraz nie tylko nie bierze narkotyków, ale co ważniejsze nie chce ich brać i czuje obrzydzenie do tego, co kiedyś tak bardzo lubił.

   Kto może skutecznie pomagać tym, którzy szukają pomocy, ten kto ma teoretyczną wiedzę, ale sam nie potrafi wykorzystać tej wiedzy, czy też ten, kto ma nie tylko wiedzę, ale przede wszystkim własne doświadczenie z przezwyciężenia nałogu? Czy przykład takiego człowieka nie jest najlepszym dowodem na to, że można wygrać z nałogiem?

  Narkomania czy alkoholizm to tylko dwie z licznych poważnych chorób ludzkości. Każdego dnia wielu ludzi umiera z powodu przedawkowania lub doprowadzenia własnego organizmu do stanu całkowitego zniszczenia. Jednak jest taka choroba, która jest najgroźniejsza ze wszystkich znanych nam chorób. Tą chorobą jest grzech.

   To z powodu grzechu wielu ludzi umrze wieczną śmiercią, „albowiem szeroka jest brama i przestronna droga, która wiedzie na zatracenie, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą, a ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do żywota; i niewielu jest tych, którzy ją znajdują” (Mateusz 7:13-14). Jak wielu jest na tym świecie narkomanów lub alkoholików? A jak wielu jest tych, którzy cierpią na poważne choroby? Są na świecie ludzie, którzy nie mają takich problemów, jednak wszyscy jesteśmy grzesznikami, to znaczy, że wszyscy chorujemy na grzech. „Nie ma ani jednego sprawiedliwego, nie masz, kto by rozumiał, nie masz, kto by szukał Boga; wszyscy zboczyli, razem stali się nieużytecznymi, nie masz, kto by czynił dobrze, nie masz ani jednego” (Rzymian 3:10-12). „Jeśli mówimy, że grzechu nie mamy, sami siebie zwodzimy, i prawdy w nas nie ma” (1 Jana 1:8). Każdy z nas potrzebuje pomocy, sami nie jesteśmy w stanie wyleczyć się, nie posiadamy skutecznego lekarstwa na tę najgroźniejszą chorobę ludzkości. Jednak takie lekarstwo istnieje, a jest nim ewangelia.

  Czym jest ewangelia? To dobra nowina, która jest objawieniem nadziei i szansy dla każdego; to moc Boża, która przywraca do prawdziwego życia. Apostoł Paweł napisał: „nie wstydzę się Ewangelii Chrystusowej, jest ona bowiem mocą Bożą ku zbawieniu każdego, kto wierzy” (Rzymian 1:16). To ewangelia Chrystusowa jest lekarstwem na grzech. Ewangelia to „mowa o krzyżu”, która jest „głupstwem dla tych, którzy giną, natomiast dla nas, którzy dostępujemy zbawienia, jest mocą Bożą” (1 Koryntian 1:18). Zadaniem uczniów Jezusa było (i nadal jest) głoszenie ewangelii, jednak okazuje się, że nie wszyscy z tych, którzy usłyszeli ewangelię, doświadczają jej mocy. 

   Są dwa powody nieskuteczności ewangelii, pierwszy to słuchacz, drugi to głosiciel. Ten kto słucha musi choćby w niewielkim stopniu zainteresować się ewangelią i zapragnąć jej działania w jego życiu. Moc Boża nie może działać w kimś, kto tego nie chce i świadomie odrzuca ewangelię. Może też być tak, że z jakiegoś powodu ewangelia głoszona jest w niewłaściwy sposób, wtedy problemem jest ten, który ją głosi. Czy można mówić prawdę w niewłaściwy sposób? „A gdy Jezus dokończył tych słów, zdumiewały się tłumy nad nauką jego. Albowiem uczył je jako moc mający, a nie jak ich uczeni w Piśmie” (Mateusza 7:28-29). „Wtedy Jezus przemówił do ludu i do uczniów swoich tymi słowy: Na mównicy Mojżeszowej zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze. Wszystko więc, cokolwiek by wam powiedzieli, czyńcie i zachowujcie, ale według uczynków ich nie postępujcie; mówią bowiem, ale nie czynią” (Mateusza 23:1-3). Była wyraźna różnica między Jezusem a faryzeuszami i uczonymi w Piśmie. W tym co mówił Jezus ludzie czuli moc Bożą, a życie Jezusa było potwierdzeniem Jego słów. Żydowscy nauczyciele głosili biblijne prawdy, ale ich słowa nie poruszały ludzkich serc, a ponadto ich życie było często zaprzeczeniem tych prawd, które głosili. Byli jak narkomani, którzy pod wpływem narkotyków próbują przekonać innych do rzucenia nałogu. Byli jak pijani, którzy próbują przekonać innych do abstynencji.

   Apostoł Paweł ostrzegł Koryntian, że są takie sytuacje, gdy ewangelia traci swoją moc. „Nie posłał mnie bowiem Chrystus, abym chrzcił, lecz abym zwiastował dobrą nowinę, i to nie w mądrości mowy, aby krzyż Chrystusowy nie utracił mocy”. Paweł podał tu warunki, które muszą być spełnione, aby „krzyż Chrystusowy nie utracił mocy”.

   Pierwszym warunkiem jest to, aby ewangelista był posłany przez Chrystusa, a drugim jest głoszenie bez używania „mądrości mowy”.

   Paweł doskonale znał skutki samodzielnie podjętej decyzji o głoszeniu ewangelii. Robił to jako Saul i wiedział, że jego słowa albo nie robiły na ludziach wrażenia, albo wzbudzały w nich tylko strach, wywołany władzą jaką posiadał. I chociaż był pełen zapału, to jednak Bóg nie posłał go do tej pracy. To, że Jezus nakazał swoim uczniom głoszenie ewangelii, nie oznacza wcale, że każdy, kto to robi, wykonuje Jego wolę. Jezus najpierw wybrał uczniów, potem ich przygotował, a w końcu posłał ich do pracy. Jak mogę się upewnić, że jestem uczniem Jezusa, że Jezus przygotował mnie do pracy i w końcu jak mogę się przekonać, że Jezus chce abym tę pracę rozpoczął?

   Jezus przez trzy i pół roku szkolił wybranych przez siebie uczniów. Wielu ludzi chodziło za Jezusem, ale uczniami byli tylko ci, którzy odpowiedzieli na wezwanie „Pójdź za mną”. W trakcie szkolenia Jezus wysyłał uczniów do samodzielnej pracy, ale nie dlatego, że byli gotowi do głoszenia ewangelii. Była to część szkolenia. Czas nauki nie był potrzebny do tego, aby uczniowie zdobyli określona wiedzę, ale do tego, aby przestali polegać na sobie i w pełni poddali się działaniu Ducha Świętego. To szkolenie zakończyło się dziesięciodniowym egzaminem w pokoju na górze, zakończonym wylaniem Ducha Świętego. Od tej pory uczniowie nie myśleli już o sobie, stali się pokorni, byli napełnieni miłością i otwarci na działanie Ducha Świętego. Nie stali się doskonali, nadal zdarzało im się popełniać błędy, jednak w ich sercach nie było już miejsca na słowo JA, ponieważ były one napełnione pragnieniem życia w Chrystusie.

  Moc krzyża usunęła z ich serc wszystko, co było niepotrzebne, całe przywiązanie do światowych wartości. Uczniowie przestali być nimi zainteresowani. Paweł napisał o sobie: „Nauczyłem się przestawać na tym, co mam. Umiem się ograniczyć, umiem też żyć w obfitości; wszędzie i we wszystkim jestem wyćwiczony; umiem być nasycony, jak i głód cierpieć, obfitować i znosić niedostatek. Wszystko mogę w tym, który mnie wzmacnia, w Chrystusie” (Filipian 4:11-13). Paweł nadal musiał jeść, pić, odpoczywać i spać, potrzebował ubrania i obuwia, jednak nie przywiązywał dużej wagi do tych rzeczy. Gdy był głodny to jadł to, co miał, a gdy nie miał, to chodził głodny, nie skupiał się na swoich potrzebach, ale na tym, aby być jak najbliżej Chrystusa. Tak samo czuli i myśleli ci, którzy stali się uczniami Jezusa.

   Jak mogę się przekonać, że stałem się uczniem Jezusa? Czy świadczy o tym posiadana przeze mnie wiedza? Na pewno nie, wiedza jest ważna, ale posiadanie wiedzy nie czyni ze mnie ucznia. O moim uczniostwie świadczą moje priorytety, to co jest dla mnie ważne, o czym lubię myśleć, rozmawiać i czytać; to czym się kieruję podczas podejmowania decyzji, szczególnie w takich sytuacjach, kiedy wybór polega na okazaniu posłuszeństwa lub nieposłuszeństwa Bogu. Gdy posłuszeństwo Bogu jest naprawdę gorącą potrzebą mojego serca, to nie szukam pretekstów i wymówek, aby nie zrobić tego, o czym wiem, że powinienem zrobić. Sama myśl o tym, że mógłbym czegoś nie zrobić dla Jezusa, jest wtedy dla mnie wstrętna i obrzydliwa. Czy tak jest?

   Czy uczniem Jezusa jest ktoś, kto pielęgnuje w swoim sercu przywiązanie do jakiejś złej rzeczy, nawet jeżeli wydaje mu się ona mała i nieistotna? Czy uczeń Jezusa objawia w swoim życiu takie cechy jak zazdrość, gniew, chęć zemsty, duma i pycha? Jan, Jakub i Piotr chodzili z Jezusem i zostali wybrani na apostołów, a jednak wciąż objawiali negatywne cechy charakteru, wciąż sprawy tego świata były dla nich ważne. Musiało się to zmienić, aby naprawdę mogli zostać uczniami. I zmiana ta nastąpiła w pokoju na górze, a gdy już nastąpiła, to ci, którzy przez nią przeszli stali się prawdziwymi uczniami Jezusa. Duch Święty mógł przejąć nad nimi kontrolę, ponieważ ich pragnieniem stało się całkowite posłuszeństwo Bogu. Od tej pory zaczęli z mocą głosić ewangelię.

  Czego powinniśmy się nauczyć, gdy patrzymy na pierwszych uczniów Jezusa? Może tego, że przygotowanie do głoszenia ewangelii nie polega na zdobywaniu wiedzy i gromadzeniu w głowie argumentów potwierdzających słuszność naszych doktryn i zasad wiary, ale na poznaniu i pokochaniu Boga tak, aby mógł On oczyścić nasze serca i charaktery, i w ten sposób uczynić z nas ewangelistów. W taki sposób pokochał Jezusa człowiek, który był opętany przez legion demonów. Nie posiadał on wiedzy o Jezusie, nie słuchał jego kazań i nauk, ale poznał Jego miłość i pragnienie uwalniania grzeszników z niewoli grzechu. To uczyniło z niego ewangelistę, i kiedy Jezus powiedział mu: „Idź do domu swego, do swoich, i oznajmij im, jak wielkie rzeczy Pan ci uczynił i jak się nad tobą zmiłował” (Marka 5:19), po prostu poszedł i zrobił to. Jego pragnieniem było zrobić wszystko, o co poprosi go ten, który objawił mu swoją miłość i moc. I chociaż według ludzkich kryteriów nie został przygotowany do tej pracy, ponieważ nie wiedział nic o doktrynach wiary i nie znał interpretacji biblijnych proroctw o czasach końca, to na skutek wykonanej przez niego pracy, gdy Jezus i jego uczniowie ponownie „przyszli do ziemi Genezaret”, ludzie rozpoznali ich i „rozbiegli się po całej tej krainie, i poczęli na łożach znosić chorych tam, gdzie, jak słyszeli, przebywał” (Marka 6:53-55).

  Ten człowiek nie nawet próbował znaleźć jakiegoś pretekstu, aby nie wykonać prośby Jezusa. Nie myślał o tym, że przecież podążanie za Jezusem razem z jego uczniami jest czymś ważniejszym. Nie uznał, że lepiej będzie dla niego, jeżeli pozna to, czego naucza jego wybawiciel. On po prostu poszedł głosić to, o czym powiedział mu Jezus. I właśnie ta gotowość do wykonywania poleceń Boga, a nie chęć realizacji własnych pomysłów jest tym, co odróżnia prawdziwych uczniów od tych, którzy jedynie uważają się za naśladowców Jezusa. Prawdziwy uczeń nie tylko dobrze zna głos swojego nauczyciela, nie tylko rozmawia z nim każdego dnia, ale dobrze rozumie to, co Bóg do niego mówi i chce wykonywać Jego polecenia. Prawdziwy uczeń nie układa samodzielnie planów działania i nie podejmuje samodzielnie decyzji, ale czeka na to, co powie mu Bóg. Tak żył apostoł Paweł. Kiedy razem z Tymoteuszem chcieli głosić ewangelię we Frygii i Galacji, „Duch Święty przeszkodził w głoszeniu Słowa Bożego w Azji” (Dzieje Apostolskie 16:6), aby doprowadzić Pawła do Macedonii, ponieważ tego chciał Bóg. Podczas pierwszego synodu w kościele apostolskim, który odbył się w Jerozolimie, apostołowie musieli podjąć decyzję o zasadach przestrzegania wśród chrześcijan prawa Mojżeszowego. Jednak nie podjęli tej decyzji samodzielnie. „Postanowiliśmy bowiem, Duch Święty i my, by nie nakładać na was żadnego innego ciężaru oprócz następujących rzeczy niezbędnych (…)” (Dzieje Apostolskie 15:28). Nawet Jezus nie planował tego, co będzie robił, ale każdego dnia otrzymywał polecenia od Ojca. „We wszystkim, co robił, Chrystus współpracował z Ojcem. Zawsze starał się uczynić oczywistym fakt, że nie działał niezależnie” (EGW, PW 428.3). „Każdy akt życia Chrystusa na ziemi był wypełnieniem planu, który istniał od wieczności. Zanim Jezus przyszedł na ziemię, plan ten, doskonały we wszystkich szczegółach, był Mu przedstawiony. Lecz podczas Jego wędrówki wśród ludzi prowadziła Go, krok za krokiem, wola Ojca” (EGW, ŻJ 98.2).

   Ten, którego Jezus uwolnił od legionu demonów, otworzył swoje serce i poddał się działaniu Ducha Świętego. Jego życie zmieniło się, a najważniejsza zmiana nastąpiła w jego wnętrzu. On nie tylko zaczął żyć inaczej, ale przede wszystkim pragnął żyć inaczej. Poznał Jezusa, odczuł działanie Jego miłości i to spowodowało, że obok miłości i wdzięczności do swojego Zbawcy, czuł potrzebę dzielenia się z innymi tym, co wiedział o Jezusie. Opowiadając o tym, co się z nim stało i jak zmieniło się jego życie, objawiał miłość Boga i głosił dobrą nowinę dla grzeszników. Opowiadał o tym, że każdy człowiek może zostać uwolniony z niewoli grzechu, tak jak on został uwolniony. I chociaż opowiadał o tym, co go spotkało, to w tym, co robił był kierowany przez Ducha Świętego. Otrzymał Ducha, o którym apostoł Paweł powiedział: „A myśmy otrzymali nie ducha świata, lecz Ducha, który jest z Boga, abyśmy wiedzieli, czym nas Bóg łaskawie obdarzył”. Nie głosił ewangelii „w uczonych słowach ludzkiej mądrości, lecz w słowach, których naucza Duch” (1 Koryntian 2:12-13).

   Uważamy się za uczniów Jezusa i chcemy mówić o Nim ludziom, którzy Go jeszcze nie poznali. Chcemy głosić ewangelię, ale w jaki sposób to robimy? Czy przekazujemy ludziom prawdę w postaci zasad i doktryn, które potrafimy uzasadnić przy pomocy Biblii, czy też raczej opowiadamy o Bogu, który stał się dla nas kimś bliskim i ważnym, ponieważ zmienił nasze życie, usuwając z nas przywiązanie do tego, co złe. Czy opowiadamy ludziom o tym, w co powinni wierzyć, czy też o tym, dlaczego my uwierzyliśmy i pokochaliśmy Boga? Jeżeli głosimy dobrą nowinę w „mądrości mowy”, to tym samym pozbawiamy mocy krzyż Chrystusa. Ale gdy robimy to kierowani przez Ducha Świętego i objawiamy działanie mocy Bożej przedstawiając ludziom własne doświadczenia, to odczują oni działanie tej mocy i jeżeli poddadzą się jej działaniu, to ich życie także się zmieni.

    Czy jestem przykładem tego jak działa moc krzyża i chcę o tym opowiadać ludziom, aby objawiać im miłość Boga do upadłej i grzesznej ludzkości?

poniedziałek, 11 maja 2020

Oczyszczenie świątyni

    A gdy się zbliżała Pascha żydowska, udał się Jezus do Jerozolimy. I zastał w świątyni sprzedających woły i owce, i gołębie, i siedzących wekslarzy. I skręciwszy bicz z powrózków, wypędził ich wszystkich ze świątyni wraz z owcami i wołami; wekslarzom rozsypał pieniądze i stoły powywracał, a do sprzedawców gołębi rzekł: Zabierzcie to stąd, z domu Ojca mego nie czyńcie targowiska 
(Jana 2:13-16)

    Jaki był powód tak gwałtownej reakcji Jezusa? Czy był to widok tego, co działo się w świątyni? Okazuje się, że świątynia była już wcześniej miejscem, w którym dochodziło do jeszcze gorszych rzeczy. Przykładem na to może być to, co działo się za czasów króla Manassesa, o którym Biblia mówi: 

Manasses miał dwanaście lat, gdy objął władzę królewską, a panował pięćdziesiąt pięć lat w Jeruzalemie. Matka jego nazywała się Chefsibach. Czynił zaś to, co złe w oczach Pana, według ohydnych zwyczajów narodów, które Pan wypędził przed synami izraelskimi. Z powrotem pobudował świątynki na wyżynach, które zburzył Hiskiasz, jego ojciec, wznosił też Baalowi ołtarze i sporządził Aszery, jak to czynił Achab, król izraelski, oddawał pokłon całemu zastępowi niebieskiemu i służył mu. Zbudował także ołtarze w świątyni Pana, o której powiedział Pan: W Jeruzalemie umieszczę moje imię. Zbudował też ołtarze dla całego zastępu niebieskiego na obydwu podwórcach świątyni Pana. Również swego syna oddał na spalenie, uprawiał wróżbiarstwo i czary, ustanowił zażegnywaczy i wróżbitów i wiele złego czynił w oczach Pana, drażniąc go. Postawił też posąg Aszery, który kazał sporządzić w świątyni, o której Pan powiedział do Dawida i do Salomona, jego syna tak: W tej świątyni i w Jeruzalemie, które wybrałem spośród wszystkich plemion Izraela, umieszczę moje imię na wieki (2 Królewska 21:1-7)

Wprawdzie pod koniec swojego życia Manasses nawrócił się, jednak jego syn Amon, kolejny król Judy, kontynuował złe praktyki ojca:

Amon miał dwadzieścia dwa lata, gdy objął władzę królewską, a panował dwa lata w Jeruzalemie. Matka jego nazywała się Meszullemet, a była córką Charusa z Jotby. Czynił on to, co złe w oczach Pana, podobnie jak Manasses, jego ojciec. Kroczył całkowicie drogą swojego ojca, oddawał cześć bałwanom, które czcił jego ojciec, i kłaniał się im. Porzucił natomiast Pana, Boga swoich ojców, a drogą Pana nie kroczył (2 Królewska 21:19-22)

   Jak wyglądała świątynia, gdy królem był Amon, syn Manassesa? W świątyni stał posąg Aszery, u wejścia do świątyni stały posągi koni, „które królowie judzcy postawili na cześć boga słońca” (2 Królewska 23:11), a na dziedzińcach świątyni stały ołtarze poświęcone różnym bóstwom. Przy świątyni znajdowały się też „pomieszczenia nierządników, którzy byli w świątyni Pana, gdzie niewiasty tkały zasłony dla Aszery” (2 Królewska 23:7). I tak wyglądała świątynia, gdy królem został Jozjasz, syn Amona.

   Jozjasz miał osiem lat, gdy objął władzę królewską, a panował w Jeruzalemie trzydzieści jeden lat. Matka jego nazywała się Jedida, a była córką Adajasza z Boskat. Czynił on to, co prawe w oczach Pana, kroczył we wszystkim drogą Dawida, swojego praojca, nie odstępując od niej ani w prawo, ani w lewo (2 Królewska 22:1-2)

    Sprawdźmy dokładniej jak wyglądały pierwsze lata rządów Jozjasza.

   W ósmym roku swego panowania, chociaż jeszcze był młody, zaczął szukać Boga Dawida, swego praojca, a w dwunastym roku zaczął oczyszczać Judę i Jeruzalem ze świątynek na wzgórzach, z aszer, z bałwanów i odlewanych posągów (2 Kronik 34:3)

   W ciągu pierwszych dwunastu lat rządów Jozjasza świątynia wciąż wyglądała tak, jak za czasów Amona. Nadal stał w niej posąg Aszery, nadal stały w niej posągi na cześć boga słońca i nadal znajdowały się w niej ołtarze różnych bóstw. A mimo to Biblia mówi, że Jozjasz „kroczył we wszystkim drogą Dawida, swojego praojca, nie odstępując od niej ani w prawo, ani w lewo”. Jak to możliwe?

   Jozjasz został królem, gdy miał osiem lat. Czy jako ośmioletni chłopiec faktycznie rządził Judą? Raczej nie, chociaż formalnie był królem, to do czasu osiągnięcia pełnoletniości w jego imieniu rządził ktoś inny, tak więc nie miał wpływu na to, co działo się w świątyni. Swoje faktyczne rządy rozpoczął prawdopodobnie wtedy, gdy miał dwadzieścia lat. I właśnie wtedy „zaczął oczyszczać Judę i Jeruzalem ze świątynek na wzgórzach, z aszer, z bałwanów i odlewanych posągów”. Czy usunął wtedy ze świątyni wszystko to, co wstawili do niej jego przodkowie? Okazuje się, że nie. Od momentu, gdy Jozjasz zaczął oczyszczać Judę i Jeruzalem minęło kolejnych sześć lat a w świątyni nadal stał posąg Aszery, nadal stały w niej posągi na cześć boga słońca i nadal znajdowały się w niej ołtarze różnych bóstw. A mimo to Biblia mówi, że Jozjasz „kroczył we wszystkim drogą Dawida, swojego praojca, nie odstępując od niej ani w prawo, ani w lewo”. Po tych sześciu latach wydarzyło się coś, co spowodowało, że król oczyścił świątynię.

W osiemnastym roku panowania króla Jozjasza (…) sekretarz Szafan doniósł królowi następującą rzecz: Kapłan Chilkiasz wręczył mi księgę. I Szafan odczytał ją przed królem. Gdy tedy król usłyszał treść tej księgi, rozdarł swoje szaty (2 Królewska 22:3.10)

Jozjasz po raz pierwszy usłyszał co dokładnie Bóg przekazał Żydom za pośrednictwem Mojżesza. Jozjasz poznał zakon. I to co usłyszał spowodowało, że w akcie rozpaczy rozdarł swoje szaty. Przekonał się jak daleko Żydzi odeszli od Boga, przekonał się jaka jest prawda o tym, co przez osiemnaście lat jego rządów działo się w świątyni. Zrozumiał, że świątynia miała być nie tylko jedynym miejscem oddawania czci Bogu, ale miała też być w określonym stanie. I kiedy poznał prawdę, zaczął działać.

  Król nakazał arcykapłanowi Chilkiaszowi, kapłanom drugorzędnym i odźwiernym wynieść z przybytku Pana wszystkie naczynia sporządzone dla Baala, dla Aszery i dla całego zastępu niebieskiego i spalić je poza Jeruzalemem na polach nad Kidronem, a ich popiół zanieść do Betel. I złożył z urzędu bałwochwalczych kapłanów, których ustanowili królowie judzcy, aby palili kadzidło na wzgórzach w osiedlach judzkich i wokoło Jeruzalemu, jak również tych, którzy palili kadzidło dla Baala, dla słońca, dla księżyca, dla gwiazd zodiaku i dla całego zastępu niebieskiego. Kazał usunąć Aszerę ze świątyni Pana poza Jeruzalem do doliny Kidron i spalić ją w dolinie Kidron, zetrzeć ją w proch i proch z niej wyrzucić na cmentarz pospólstwa. Kazał zburzyć pomieszczenia nierządników, którzy byli w świątyni Pana, gdzie niewiasty tkały zasłony dla Aszery. Kazał ściąć wszystkich kapłanów z osiedli judzkich i zbezcześcił świątynki na wyżynach, w których ci kapłani spalali kadzidło, od Geby aż do Beer-Szeby. Kazał też zburzyć świątynkę wyżynną duchów polnych, która stała u wejścia do bramy Jozuego, przełożonego miasta, po lewej stronie, gdy się wchodzi do miasta (…) Kazał usunąć konie, które królowie judzcy postawili na cześć boga słońca u wejścia do świątyni Pana w pobliżu komnaty eunucha Natanmeleka, która była przy arkadach, a rydwan boga słońca spalić. Ołtarze zaś, które były na dachu górnej komnaty Achaza, zbudowane przez królów judzkich oraz ołtarze, które kazał sporządzić Manasses w obu podwórcach świątyni Pana, kazał król zburzyć i zetrzeć na proch, a proch z nich wyrzucić do doliny Kidronu (2 Królewska 23:4-8.11-12)

   Przez sześć pierwszych lat swoich faktycznych rządów, król Jozjasz nie widział nic złego w tym, co działo się w świątyni, jednak odnalezienie zaginionej księgi zakonu otworzyło mu oczy na prawdę. Jozjasz nie szukał pretekstu do zachowania dotychczasowego stanu. Kiedy poznał prawdę momentalnie odrzucił to, co było obrzydliwością w oczach Boga. To właśnie gotowość Jozjasza do akceptacji nowych prawd, jego szczere i gorliwe serce oraz posłuszeństwo Bogu były powodem, dla którego Biblia mówi o nim, że „kroczył we wszystkim drogą Dawida, swojego praojca, nie odstępując od niej ani w prawo, ani w lewo”.

   Jezus jako człowiek nie miał okazji, aby wejść do świątyni w tym okresie rządów Jozjasza, gdy jeszcze nie była ona oczyszczona, ale gdyby tak się stało, czy zachowałby się tak, jak wtedy, gdy „skręciwszy bicz z powrózków, wypędził ich wszystkich ze świątyni wraz z owcami i wołami; wekslarzom rozsypał pieniądze i stoły powywracał, a do sprzedawców gołębi rzekł: Zabierzcie to stąd, z domu Ojca mego nie czyńcie targowiska”? Myślę, że tak, jednak wtedy świątynia została oczyszczona pomimo tego, że Jezus nie przyszedł wtedy do niej w ludzkim ciele. Znalazł się ktoś, kto żył pod wpływem Ducha Świętego i zrobił to, co ponad sześćset lat później w tej samej świątyni Jezus zrobił osobiście. Tym kimś był król Jozjasz, który „kroczył we wszystkim drogą Dawida, swojego praojca, nie odstępując od niej ani w prawo, ani w lewo”. Bóg mógł użyć Jozjasza, ponieważ największym pragnieniem króla było posłuszeństwo Bogu. Posłuszeństwo rozumiane nie jako zachowywanie zewnętrznych objawów sprawiedliwości, ale prawdziwe posłuszeństwo wypływające z serca, z miłości do Boga. Jozjasz tak bardzo kochał Boga, że nie potrafił być Mu nieposłuszny. Sześćset lat później nie było ani jednego człowieka, którego Bóg mógłby użyć do tego samego celu i dlatego Jezus musiał zrobić to osobiście.
Są dwie rzeczy, które musimy wziąć pod uwagę, kiedy zastanawiamy się nad tym, dlaczego Jezus „skręciwszy bicz z powrózków, wypędził ich wszystkich ze świątyni wraz z owcami i wołami; wekslarzom rozsypał pieniądze i stoły powywracał, a do sprzedawców gołębi rzekł: Zabierzcie to stąd, z domu Ojca mego nie czyńcie targowiska”. Pierwsza to przyczyna tego, że dwa tysiące lat temu nie było już w Izraelu nikogo takiego jak król Jozjasz, druga to cel działania Jezusa w świątyni.

   Dlaczego w czasach Jezusa nie znalazł się nikt taki, kto zdecydowałby się na zrobienie tego samego, co zrobił Jozjasz? Czy stan świątyni wymagał większej pracy, o wiele trudniejszej od wykonanej przez Jozjasza? Przez pierwszych osiemnaście lat rządów Jozjasza świątynia wyglądała o wiele gorzej niż w czasach Jezusa. Znajdowało się w niej dużo obiektów, których nie powinno tam być, ale Jozjasz musiał się zmierzyć nie tylko z ogromem pracy polegającej na fizycznym ich usunięciu. Musiał się zmierzyć z siłą ludzkich tradycji, z oporem serc zanieczyszczonych przywiązaniem do grzechu. Prawdopodobnie większość Izraelitów nie zdawała sobie sprawy z tego, że ich sposób oddawania czci Bogu jest raczej oddawaniem czci szatanowi. Większość z nich nie chciała słuchać głosu sumienia, nie chciała zaakceptować myśli, że mogą robić coś złego. Zrobił to Jozjasz i w tym momencie powinniśmy się poważnie zastanowić jak do tego doszło. Co skłoniło Jozjasza do pójścia drogą praojca Dawida? Czy miał on to szczęście, że dorastał w sprzyjających warunkach i jego wiara była naturalną konsekwencją wychowania? Jak wyglądało jego życie do momentu, gdy został królem?

   Oto krótka historia Jozjasza i jego rodziny. Jego dziadkiem był Manasses, który był królem pięćdziesiąt pięć lat. Prawie cały okres jego rządów związany jest z utrzymywaniem w Izraelu wszystkich możliwych ohydnych zwyczajów, zapożyczonych od pogan. Nie było chyba takiej obrzydliwości, której nie dopuścił się Manasses. W trzydziestym trzecim roku swoich rządów Manassesowi urodził się syn. Amon wychowywał się na dworze najbardziej odstępczego króla Judy. Poznał wszystkie zwyczaje kultywowane przez jego ojca. Dorastał w atmosferze moralnego zepsucia i odstępstwa. Sam został ojcem, gdy miał szesnaście lat, gdy urodził się Jozjasz. Był to bardzo ważny rok w historii Judy, ponieważ właśnie wtedy Bóg dopuścił do tego, że Manasses został wzięty do niewoli przez króla Asyrii i uprowadzony do Babilonu. „A gdy znalazł się w ucisku, błagał Pana, swojego Boga, ukorzył się bardzo przed obliczem Boga swoich ojców i modlił się do niego, a On dał się uprosić i wysłuchał jego błagania, i pozwolił mu powrócić do Jeruzalemu do swego królestwa” (2 Kronik 33:12-13). Do Jerozolimy wrócił inny człowiek. Manasses rzeczywiście ukorzył się przed Bogiem, a jego żal nie wynikał tylko z tego, co go spotkało. Manasses zrozumiał kim jest Bóg i zapragnął z całego serca zmiany. Odrzucił swoje dotychczasowe życie i chciał żyć inaczej. Chciał naprawić to zło, które wyrządził wcześniej. „Usunął obcych bogów oraz posąg ze świątyni Pana i wszystkie ołtarze, które pobudował na górze świątyni Pańskiej w Jeruzalemie i kazał je wyrzucić precz poza miasto. Postawił na nowo ołtarz, i złożył Panu na nim krwawe ofiary pojednania i dziękczynne, i nakazał Judejczykom, aby służyli Panu, Bogu Izraela” (2 Kronik 33:15-16). Manasses pragnął, aby wszyscy odrzucili złe zwyczaje i zaczęli wierzyć w Boga tak, jak on. Jednak miłości do Boga nie można nikomu nakazać, więc wprawdzie Żydzi zmienili pewne swoje zwyczaje, ale nie zmienili swoich serc. Nadal składali krwawe ofiary, różnica polegała tylko na tym, że teraz składali je Panu. Manasses miał wtedy ponad sześćdziesiąt lat i ponosił konsekwencje wcześniej popełnionych grzechów. Pomimo swojego nawrócenia nie był moralnym autorytetem dla Amona, swojego syna, który przez szesnaście lat tak bardzo związał się z grzechem, że nawrócenie ojca tego nie zmieniło. Przez kolejne sześć lat Manasses starał się naprawić to, co zepsuł, jednak udało mu się zmienić tylko pewne formy zachowania swoich poddanych oraz członków swojej rodziny. Jego zmiana nie spowodowała zmiany serc tych, którzy żyli obok niego. Manasses zrozumiał wtedy Dawida, który także musiał ponieść konsekwencje swoich błędów i stracił autorytet u swoich synów. Manasses prawdopodobnie z bólem serca patrzył teraz na Amona i bolał nad tym, że nie jest w stanie wpłynąć na zmianę jego charakteru. I być może dlatego starał się jak najlepiej wpłynąć na swojego wnuka. Jozjasz znał tylko tę lepszą stronę swojego dziadka, a o jego odstępstwach słyszał tylko z opowiadań. Wydaje mi się, że przez pierwszych sześć lat życia na kształtowanie się charakteru Jozjasza wpływał przede wszystkim jego dziadek, nawrócony król Manasses. Być może swoim autorytetem wpływał na Amona tak, żeby do minimum ograniczyć jego zły wpływ na Jozjasza. Po śmierci Manassesa Amon został królem, ale był nim tylko dwa lata. Zdążył w tym czasie odbudować to, co po swoim nawróceniu kazał zniszczyć Manasses, a jego stylu życia nie mogli znieść ludzie z jego najbliższego otoczenia. Ci sami ludzie, którzy służyli Manassesowi przed jego nawróceniem, poruszeni odstępstwami Amona, uknuli spisek i zabili go. Na szczęście przez dwa lata swoich rządów Amonowi nie udało się zmienić Jozjasza na swoje podobieństwo. Jozjasz zachował w swoim sercu przekazane mu przez dziadka przywiązanie do Boga.

   Jak widać, Jozjasz nie miał łatwego dzieciństwa i wcale nie było takie pewne, że wyrośnie na człowieka wiernego Bogu. Od dziecka poddawany był działaniu różnych pokus, głównie z powodu ojca, jednak zaszczepiona w jego sercu przez dziadka miłość do Boga pomogła mu przezwyciężyć te pokusy. Jozjasz stał się człowiekiem, którego Bóg mógł wykorzystać do głoszenia prawdy. Właśnie kogoś takiego zabrakło sześćset lat później, kogoś kto nie tylko czuł i wiedział, że coś trzeba zmienić, ale wykorzystywał każdą możliwość, aby wiernie służyć Bogu. Takim człowiekiem mógł być na przykład Nikodem jednak, gdy poznał Jezusa, był jeszcze za bardzo przywiązany do spraw tego świata. Bał się utraty swojej pozycji i reputacji i chociaż wiedział, że świątynia była bezczeszczona przez odbywający się w niej handel, to nie odważył się głośno zaprotestować przeciwko temu.

   A teraz czas na zastanowienie się nad celem, jaki przyświecał Jezusowi, kiedy oczyszczał świątynię. Czy chodziło mu tylko o fizyczne usunięcie handlarzy i wekslarzy? Co w największym stopniu wpłynęło na tak gwałtowną reakcję Jezusa? Najważniejszym powodem było to, co tylko On widział. Gdy po oczyszczeniu świątyni Jezus pozostał w „Jerozolimie na święcie Paschy, wielu uwierzyło w imię jego (…) ale sam Jezus nie miał do nich zaufania, bo przejrzał wszystkich. I od nikogo nie potrzebował świadectwa o człowieku; sam bowiem wiedział, co było w człowieku” (Jana 2:23-25). Jezus powiedział faryzeuszom: „Wy jesteście tymi, którzy chcą uchodzić w oczach ludzi za sprawiedliwych, lecz Bóg zna serca wasze. Gdyż to, co u ludzi jest wyniosłe, obrzydliwością jest przed Bogiem” (Łukasza 16:15). Największą obrazą dla Boga było według Jezusa to, co nazywa się hipokryzją. Największym problemem było to, co kapłani i faryzeusze skrzętnie ukrywali w swoich sercach. Chcieli, aby ludzie uważali ich za bogobojnych znawców Bożego prawa, ale Jezus znał prawdę i porównał ich „do grobów pobielanych, które na zewnątrz wyglądają pięknie, ale wewnątrz są pełne trupich kości i wszelakiej nieczystości” (Mateusza 23:27). To hipokryzja i obłuda tych, którzy samych siebie uważają za wierzących i wiernych Bogu, są największą obrazą dla Boga. Jezus chciał przede wszystkim oczyścić ich serca, jego pragnieniem było, aby ludzie pozwolili mu oczyścić własne serca. Scena oczyszczenia świątyni ma głębokie symboliczne znaczenie. Większość kapłanów i faryzeuszy zabrnęła już tak daleko w swoim zakłamaniu, że Jezus musiał użyć radykalnych metod, aby nimi poruszyć. Jego przykład, który tak wspaniale działał na wielu ludzi, już dawno przestał działać na większość religijnych przywódców. Jezus nie miał do nich zaufania, ponieważ wiedział co kryje się za ich pięknymi słowami na temat Boga i wiary, znał ich moralne zepsucie i przywiązanie do skarbów tego świata, pieniędzy i władzy. I chociaż wiedział, że dla wielu z nich nie ma już szansy na zbawienie, to i tak jego pragnieniem było uwolnienie ich z niewoli grzechu.

   Biblia mówi o tym, że Jezus oczyścił świątynię dwa razy. Pierwsze oczyszczenie związane jest z początkiem Jego misji, drugie z zakończeniem. To także ma swoje symboliczne znaczenie, ponieważ oznacza to, że potrzebujemy Jezusa przez całe życie. Jednorazowe oczyszczenie serca nie wystarczy, ono musi być pod działaniem Boga przez cały czas. Jezus przez trzy i pół roku nauczał ludzi, objawiając im prawdę o charakterze Boga, dając im w ten sposób szansę na poznanie Go. Każdy, kto zaczął poznawać prawdę, zaczął też dostrzegać piękno i doskonałość charakteru Boga, a ta wiedza pozwalała coraz lepiej widzieć własną niedoskonałość. Coraz lepsza znajomość Boga połączona była z coraz lepszą znajomością prawdy o grzechu. Każdy, kto coraz lepiej znał Boga, coraz lepiej zdaje też sobie sprawę z tego, czym jest grzech. To wszystko sprawia, że musi zostać podjęta świadoma decyzja o wyborze jednej z dwóch dróg. Jedna to świadomy wybór posłuszeństwa Bogu, wynikający z coraz większej miłości do Niego; druga to świadome odrzucenie prawdy, często związane z nieświadomym posłuszeństwem szatanowi. „Żaden sługa nie może dwóm panom służyć” (Łukasza 16:13). Raczej nikt świadomie nie wybiera posłuszeństwa szatanowi, jednak każde nieposłuszeństwo Bogu jest posłuszeństwem szatanowi. Bóg na różne sposoby objawia nam prawdę o przechowywanych w naszych sercach różnych ołtarzykach i posągach różnych bóstw, dając nam do zrozumienia, że w Jego domu nie ma na nie miejsca, że On nie może mieszkać w domu, w którym znajduje się choćby jedna rzecz, która jest dla nas przeszkodą w całkowitym oddaniu się Bogu. „Czy nie wiecie, że świątynią Bożą jesteście i że Duch Boży mieszka w was?” (1 Koryntian 3:16). Świątynia serca musi zostać całkowicie oczyszczona, aby Bóg stał się w niej nie tylko gościem, ale domownikiem. On chce zamieszkać w nas na stałe, ale nie może tego zrobić, gdy w naszym domu oczekujemy też na wizytę innych gości. W takiej sytuacji każda wizyta kogoś innego niż Bóg powoduje, że nasze serce coraz niechętnej otwiera się na przyjęcie Boga. Świątynia serca musi zostać oczyszczona tak, jak Jozjasz oczyścił świątynię ze wszystkiego, co miało jakikolwiek związek z pogańskimi religiami.

   Jezus „skręciwszy bicz z powrózków, wypędził ich wszystkich ze świątyni wraz z owcami i wołami; wekslarzom rozsypał pieniądze i stoły powywracał, a do sprzedawców gołębi rzekł: Zabierzcie to stąd, z domu Ojca mego nie czyńcie targowiska”. Jednak naszych serc nie oczyszcza w ten sposób, nie zmusza nas oddania Mu wszystkiego, ale działa na nasze serca tak, abyśmy pragnęli oddać Mu wszystko. Być może Jozjasz nie rozumiał symbolicznego znaczenia tego, co zrobił, jednak najważniejsze było to, że chciał i pragnął to zrobić. Jezus chciał usunąć z domu swojego Ojca to wszystko, co dla Boga jest obrzydliwością, ale przede wszystkim pragnął oczyścić serca tych, którzy doprowadzili świątynię do takiego stanu, że przestała być domem modlitwy, a stała się jaskinią zbójców. Jezus nadal pragnie tego samego, jego marzeniem jest, aby każdy z nas stał się domem modlitwy pozbawionym tego wszystkiego, co ten świat próbuje wtłoczyć do naszych serc. Jezus pragnie, aby naszym pragnieniem było posiadanie tylko tego, co On nam daje. Jednak decyzje o tym, czym napełniamy nasze serca, pozostawia nam. To my decydujemy o tym co czytamy, co oglądamy i czego słuchamy. To nasze decyzje wpływają na to, czy sprawy duchowe nas interesują, czy też raczej nudzą. „Jeśliście wzbudzeni z Chrystusem, tego co w górze szukajcie, gdzie siedzi Chrystus po prawicy Bożej; o tym, co w górze, myślcie, nie o tym, co na ziemi” (Kolosan 3:1-2). Jezus pomaga nam oczyszczając nasze serca, ale to my decydujemy o tym, czym napełniamy ten oczyszczony przez Niego dom. To dzięki Niemu nasze serca staja się coraz bardziej podobne do domu, który jest opróżniony z tego co zbędne, wymieciony i przyozdobiony, gotowy do zamieszkania. Ale to my decydujemy o tym czym ten dom ponownie napełniamy. To my decydujemy o tym, co robimy codziennie rano po obudzeniu się, czy bardziej interesuje nas to, co ma nam do powiedzenia Bóg, czy też raczej to, czym ten świat chce wstawić do naszego domu. To my naszymi decyzjami utrzymujemy nasze serca w czystości, albo zaśmiecamy je tak, że sprawy duchowe stają się coraz mniej widoczne wśród coraz większej ilości rzeczy, które mogą ładnie wyglądać, ale tworzą coraz większą zasłonę między nami a Bogiem. Jezus pragnie usunąć tę zasłonę, abyśmy zobaczyli Boga takim, jakim jest naprawdę. Chce też usunąć inną zasłonę, tę, która zasłania nam prawdę o nas samych. Tę zasłonę, którą szatan pomaga nam rozbudowywać tak, aby była coraz grubsza. Taka zasłonę Żydzi mieli w swojej świątyni i myśleli, że jest za nią Bóg. A kiedy Bóg osobiście rozdarł tę zasłonę, okazało się, że Boga tak nie było. Jak wielu z nas ma obie te zasłony, jak wielu z nas tak naprawdę nie poznało jeszcze Boga i jak wielu z nas łudzi się, że ma Boga w sercu. I jednocześnie jak wielu z nas ignoruje wszystkie znaki wskazujące na rzeczywisty stan serca, próbując za wszelką cenę udowodnić samemu sobie, że ich serca nie wymagają oczyszczającego działania Jezusa.

    Czy mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że w moim sercu nie ma już tych zasłon? A czy ty możesz to powiedzieć?