niedziela, 18 października 2020

Poselstwo do Laodycei - część 1.

  Znam twoje czyny, że nie jesteś ani chłodny, ani gorący; obyś był chłodny lub gorący. A ponieważ jesteś letni a więc ani gorący, ani chłodny zamierzam cię zwymiotować z moich ust

Apokalipsa 3:15-16

 

Jezus zwracając się do zboru w Laodycei, czyli kościoła czasów końca, czasu sądu, przedstawił trzy możliwe stany człowieka: zimny, gorący i letni.

Za najgorszy stan uznał stan letniości i ostrzega nas, abyśmy nie stali się letni.

Aby właściwie zrozumieć to ostrzeżenie najpierw musimy posiadać właściwe zrozumienie tego, co to znaczy być zimnym, gorącym i letnim, oraz wiedzieć w jaki sposób człowiek staje się zimny, gorący czy też letni.

Zimny, gorący i letni to trzy różne stany, a najważniejszą różnicą jest temperatura. Jest to proste, gdy patrzymy na te stany z fizycznego punktu widzenia. Wystarczy zmierzyć temperaturę aby stwierdzić, czy dane ciało jest zimne, gorące czy letnie.

Ponieważ Jezus w Ap 3:15-16 mówi raczej o tym, co jest związane ze stanem duchowym, a nie fizycznym, to oznacza to, że musimy znaleźć duchowy odpowiednik fizycznej temperatury.

Z czym kojarzy się przymiotnik „zimny” w jego duchowym znaczeniu? Oto „duchowe” synonimy tego słowa:

Bez litości, bez serca, bezlitosny, bezwzględny, nieczuły, nieludzki, srogi, surowy, nieżyczliwy, obojętny, itd.

A to kilka synonimów słowa „gorący”:

Serdeczny, wesoły, gościnny, kochający, czuły, współczujący, życzliwy.

I jeszcze słowo „letni”:

Chwiejny, niezdecydowany, niezaangażowany.

Myślę, że widać, że chodzi tu o charakter relacji między ludźmi, ale Jezus używa tych słów raczej w celu przedstawienia relacji człowieka z Bogiem, ponieważ mówi o swojej reakcji na bezpośredni kontakt z nami. Mówi o tym, że ci, którzy są letni wywołują w Nim odruch wymiotny i nie jest w stanie powstrzymać się od wyplucia ich (dosłownie zwymiotowania) ze swoich ust. Zimny i gorący nie powodują w Nim powstania odruchu wymiotnego.

Jaka relacja z Bogiem jest najbardziej pożądana przez Boga? Odpowiedź na to pytanie jest chyba prosta. Jezus zapytany o to, które przykazanie jest najważniejsze, powiedział: „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. To jest największe i pierwsze przykazanie” (Mt 22:37-38). Apostoł Paweł powiedział: „Choćbym mówił językami ludzkimi i anielskimi, a miłości bym nie miał, byłbym miedzią dźwięczącą lub cymbałem brzmiącym. I choćbym miał dar prorokowania, i znał wszystkie tajemnice, i posiadał całą wiedzę, i choćbym miał pełnię wiary, tak żebym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym. I choćbym rozdał całe mienie swoje, i choćbym ciało swoje wydał na spalenie, a miłości bym nie miał, nic mi to nie pomoże” (1 Kor 13:1-3). Miłość jest tym rodzajem relacji o której raczej nie mówi się, że jest zimna. O kimś, kto kocha mówimy raczej, że jest gorący, a nie zimny. 

Jeżeli te trzy kluczowe słowa, użyte przez Jezusa w Ap 3:15-16, dotyczą naszej relacji z Bogiem, to jakie jest ich znaczenie?

Kim jest „zimny”? To ten, kto nie kocha Boga.

Kim jest gorący? To ten, który kocha Boga.

A kim jest letni? To człowiek, który kochał Boga, ale jego miłość przestała być gorąca, ponieważ z jakiegoś powodu ostygła.

 

Jacy jesteśmy gdy przychodzimy na ten świat? Jaką relację z Bogiem ma człowiek, który dopiero się urodził?

Nie ma żadnej relacji, może się ona pojawić dopiero wtedy, gdy taki człowiek będzie coś wiedział o Bogu. Najpierw człowiek musi dowiedzieć się o istnieniu Boga, aby powstała jakaś relacja między nim a Bogiem. Adam i Ewa, kiedy zostali stworzeni, nie mieli żadnych relacji z Bogiem, posiadali tylko pewną wiedzę o otaczającym ich świecie, wiedzę pochodzącą od Boga. To dlatego Bóg cały następny dzień, czyli pierwszy Sabat, poświęcił na to, aby objawić się pierwszym ludziom, a tym samym zaczął budować z nimi właściwą relację.

Bóg chciał, aby Adam i Ewa pokochali Go, ale aby tak się stało, pierwsi ludzie musieli poznać Boga. Nie zdobyć informacje o Nim, ale poznać jaką jest istotą, jaki ma charakter, jaki jest dla swoich stworzeń, w tym ludzi. Nie można kochać kogoś, kogo się nie zna lub zna się słabo. Miłość związana jest także z zaufaniem, a nie można ufać komuś, kogo się nie zna, lub zna się słabo. Jednak sam fakt poznania, fakt posiadania wiedzy o kimś nie oznacza wcale, że automatycznie pojawia się miłość. Miłość to coś dużo więcej niż wiedza. Miłość to uczucie, które polega na pragnieniu służenia kochanej osobie. Jezus powiedział: „Większej miłości nie ma nad tę, jak gdy kto życie swoje kładzie za przyjaciół swoich” (J 15:13). Miłość to gotowość do poświęcenia samego siebie dla tego, kogo się kocha. Miłość to także chęć i gorące pragnienie przebywania z kochaną osobą, rozmawiania z nią. Miłość to także głębokie zainteresowanie tą osobą, to chęć poznania jej pragnień i marzeń, a następnie chęć pomocy w ich realizacji. Ale miłość to przede wszystkim uczucie, które sprawia, że gdy poświęcamy całe swoje życie kochanej osobie, to nie odczuwamy tego poświęcenia jako jakiejś ofiary. Rezygnacja z czegoś, co być może kiedyś miało dla nas jakąś wartość, nie sprawia nam żadnego problemu, robimy to z radością, ponieważ wiemy, że robimy to dla kogoś, kogo kochamy.

Ktoś, kto ma w sobie taka miłość, to ktoś o kim można powiedzieć, że jest gorący.

Czy można sobie wyobrazić letnią miłość? Czy takie letnie uczucie można w ogóle nazwać miłością? Jestem przekonany, że większość z nas pamięta swoje uczucia i myśli związane z miłością, z poznaniem kogoś, kto stał się kimś bardzo specjalnym i ważnym. Czy było to gorące uczucie czy tylko letnie?

Kiedy przeniesiemy to wszystko, co świadczy o posiadaniu miłości do drugiego człowieka na nasze relacje z Bogiem, to nie powinno być dla nas problemem, aby przekonać się, że kochamy Boga, a tym samym, że jesteśmy gorący.

Czy lubię spędzać czas z Bogiem studiując Jego Słowo, modląc się lub obserwując przyrodę, aby odkryć w niej piękno Bożej miłości? Czy moja modlitwa wygląda jak rozmowa z kimś, kogo naprawdę kocham? Czy wszystko to, co robię jest podporządkowane mojej miłości do Boga i czy czuję niechęć do zrobienia czegokolwiek, co mogłoby zranić i dotknąć Boga?

Bóg jest miłością i On nigdy nie daje nam powodu do tego, abyśmy mogli stracić do Niego zaufanie. On kocha nas miłością bezwarunkową, miłością której nie są w stanie nie tylko zniszczyć, ale nawet zmienić nasze grzechy. Bóg pokochał nas zanim nas stworzył i już wtedy był gotowy aby zrobić wszystko dla naszego dobra. Plan zbawienia powstał przed stworzeniem świata. „Nie rzeczami znikomymi, srebrem albo złotem, zostaliście wykupieni z marnego postępowania waszego, przez ojców wam przekazanego, lecz drogą krwią Chrystusa, jako baranka niewinnego i nieskalanego. Wprawdzie był On na to przeznaczony już przed założeniem świata, ale objawiony został dopiero w czasach ostatnich ze względu na was” (1 P 1:18-20). Problem z relacją człowieka z Bogiem nie leży po stronie Boga, ale po stronie człowieka. To my okazujemy się niewierni, to my jesteśmy przywiązani do niewłaściwych rzeczy, to my kochamy grzech i ulegając pokusom odwracamy się od Boga.

 

Obyś był zimny albo gorący!”. Jest coś dziwnego w tej wypowiedzi Jezusa. Czy ktoś, kto jest niewierzący może być w lepszym stanie od tego, kto wprawdzie nie jest „gorący”, ale jednak wierzy w Boga, tyle tylko, że jest letni? Jednak Jezus nie mówi, że „zwymiotuje” zimnego. Mówi to o tym, kto jest letni.

Nie ma nic gorszego dla człowieka niż ochłodzenie relacji z Bogiem, nie ma nic gorszego jak sytuacja, gdy człowiek z gorącego staje się letni. I tutaj podkreślić coś bardzo ważnego. Wiara w istnienie Boga i wiedza o Nim czy też wiedza o religijnych doktrynach, nie czyni z nas gorących chrześcijan. Gorący chrześcijanin to taki, który kocha Boga, a nie tylko mówi o miłości do Boga. Gorący chrześcijanin to ktoś, dla kogo Bóg jest najważniejszy. I gdy taki gorący chrześcijanin z jakiegoś powodu odwraca się od Boga, stając się letnim, to jego sytuacja jest beznadziejna.

Jest bowiem rzeczą niemożliwą, żeby tych - którzy raz zostali oświeceni i zakosztowali daru niebiańskiego, i stali się uczestnikami Ducha Świętego, i zakosztowali Słowa Bożego, że jest dobre oraz cudownych mocy wieku przyszłego - gdy odpadli, powtórnie odnowić i przywieść do pokuty, ponieważ oni sami ponownie krzyżują Syna Bożego i wystawiają go na urągowisko” (Hbr 6:4-6)

Przyjrzyjmy się bliżej tej wypowiedzi apostoła Pawła. Do kogo były skierowane te słowa?

(Hbr 5:11-12) „O tym mamy wiele do powiedzenia, lecz trudno wam to wyłożyć, skoro staliście się ociężałymi w słuchaniu. Biorąc pod uwagę czas, powinniście być nauczycielami, tymczasem znowu potrzebujecie kogoś, kto by was nauczał pierwszych zasad nauki Bożej; staliście się takimi, iż wam potrzeba mleka, a nie pokarmu stałego

Paweł mówi tu do tych, którzy poznali „początki nauki o Chrystusie” (Hbr 6:1), ale z jakiegoś powodu ich duchowy rozwój zatrzymał się i stali się „ociężałymi w słuchaniu”. Gdyby ich rozwój trwał nadal, to powinni już być nauczycielami, to znaczy ludźmi takimi jak Paweł, objawiającymi innym ludziom prawdę o Bogu. Jednak coś się stało i ci ludzie nie stali się nauczycielami, a ich życie nie jest objawieniem Bożej miłości. Paweł mówi o nich, że są wciąż jak dzieci, które potrzebują mleka, ponieważ nie przyjmują jeszcze pokarmu stałego. A ponieważ wciąż karmią się mlekiem, to nie zrozumieli jeszcze „nauki o sprawiedliwości” (Hbr 5:13). A ponieważ jeszcze tej nauki nie zrozumieli, to nie są w stanie jej wyjaśniać innym ludziom, nie stali się jeszcze nauczycielami. Mogą próbować być nauczycielami, ale tak naprawdę nimi nie są, ponieważ nie znają tej prawdy, którą powinni przekazywać nauczyciele.

Jednak Paweł wyraża tu pewną nadzieję, nadzieję, że ci, do których mówi, nadal są dziećmi odżywiającymi się mlekiem, ponieważ gdyby jednak zaczęli wcześniej odżywiać się stałym pokarmem, a dzięki temu „zostali oświeceni i zakosztowali daru niebiańskiego i stali się uczestnikami Ducha Świętego i zakosztowali Słowa Bożego”, to ich sytuacja byłaby beznadziejna.

Czy widać tu pewną analogię do słów Jezusa z Ap 3:15-16?

 

A teraz kilka słów o tym, jak „zimny” człowiek staje się „gorącym”.

Przejście od „zimnego” do „gorącego” jest procesem wymagającym czasu. W miarę trwania tego procesu przemiany zmienia się relacja człowieka z Bogiem. Zmienia się tak, jak zmieniła się relacja między kobietą i mężczyzną, zanim się pobrali. Nie chcieli od razu zostać mężem i żoną. Ale pewnego dnia pojawia się w nich pragnienie małżeństwa, pragnienie wspólnego życia, ponieważ zaczęli widzieć w sobie coś więcej niż w innych ludziach, coś, co zaczęło ich przyciągać do siebie z wielką siłą. Wcześniej była to zwykła znajomość, teraz gorąco pragną być razem. Tak samo jest z każdym, kto poznał i pokochał Boga. Dla takiej osoby największym pragnieniem jest życie obok Boga, razem z Bogiem.

Miłość do Boga zmienia życie tak, że człowiek staje się nową istotą. Jego nowe życie jest zupełnie inne od starego. Inne priorytety, inne cele i inne pragnienia. To dzięki miłości do Boga człowiek może stać się „gorącym”.

Droga prowadząca od stanu „zimny” do stanu „gorący” to droga pokory i poddania się Bogu. To droga na której krok po kroku Bóg objawia człowiekowi co jeszcze musi się zmienić w jego życiu. Za każdym razem, gdy Bóg objawia człowiekowi kolejny etap swojej pracy, człowiek ma możliwość wyboru. Może zaakceptować propozycje Boga, to znaczy zaakceptować fakt, że jest coś w jego życiu co musi się zmienić, i zapragnąć tej zmiany; albo odrzucić tę propozycję, ponieważ cena jaką trzeba zapłacić jest dla niego zbyt wysoka. Takie odrzucenie powoduje zatrzymanie procesu zmian i tak długo, jak taki człowiek nie zaakceptuje Bożej propozycji, nie może zostać zmieniony w gorącego.

Każdy kto znajduje się na tej drodze i spogląda wstecz, bez problemu zauważy te momenty, w których toczyła się w nim wewnętrzna walka między jego grzeszną naturą a pragnieniem nowego życia z Bogiem. Pamiętam jak taka walka toczyła się we mnie. Pamiętam, jak po każdym objawieniu mi nowej prawdy o mnie, prawdy mówiącej że jestem przywiązany do czegoś, co jest złe, moja grzeszna natura na różne sposoby próbowała przekonać mnie, że to co robiłem nie jest grzechem. I ulegałem tym podpowiedziom tak długo, dopóki nie uświadamiałem sobie, że żyjąc w taki sposób ranię tego, który mnie stworzył, który kochał mnie zanim się urodziłem, tego który nadal mnie kocha i jest gotowy zrobić dla mnie wszystko, aby mnie uratować. Ta świadomość zmieniała mój stosunek do grzechu. Miłość do Boga sprawiała, że sam, dobrowolnie, bez uczucia, że Bóg mnie do tego zmusza, odwracałem się od tego grzechu. Po pewnym czasie ten grzech nie był już dla mnie czymś pociągającym, ale czymś co budzi obrzydzenie.

Ten świat próbuje zamaskować prawdę o grzechu, ale ta prawda jest dostępna dla każdego. Niestety wielu ludzi broni się na wszelkie sposoby, aby nie widzieć i nie myśleć o tej prawdzie. I wtedy bardzo często dochodzi do odrzucenia prawdy.

Jest coś bardzo ważnego, co jest związane z tym odrzuceniem, a o czym już wspomniałem wcześniej. Do pewnego momentu takie odrzucenie nie zamyka człowiekowi możliwości kontynuowania procesu przemiany z zimnego na gorący, ale go opóźnia. Jednak jest taki poziom rozwoju, po przekroczeniu którego odrzucenie prawdy jest nieodwracalne, a kontynuacja rozwoju czyli zmiany z „zimnego” na „gorący” jest niemożliwa. Nie dlatego, że Bóg odebrał człowiekowi taka możliwość, ale ponieważ człowiek nie chce tego zrobić. Dokładniej rzecz ujmując, człowiek chciałby dostać się tam, dokąd prowadzi ta droga, ale na własnych warunkach. W takiej sytuacji znalazł się kiedyś Lucyfer. Po tym, jak został on usunięty z nieba, zapragnął odzyskać straconą pozycję. Tak to przedstawiła Ellen White:

Szatan drżał z przerażenia, przyglądając się swemu dziełu. Osamotniony pogrążył się w rozmyślaniu nad przeszłością, teraźniejszością i planami na przyszłość. Nagle odczuł, jakby burza wstrząsnęła jego potężną postacią. To przelatywał anioł z nieba. Szatan zawołał go i poprosił o widzenie z Chrystusem. Nie odmówiono mu. Oznajmił wówczas Synowi Bożemu, że żałuje swego buntu i pragnie odzyskać łaskę Boga. Był gotów przyjąć miejsce, jakie mu Pan poprzednio wyznaczył, i słuchać Jego mądrych rozkazów. Chrystus zapłakał nad niedolą szatana, lecz powiedział, że według praw Bożych nigdy już nie zostanie przyjęty do nieba. (…) Szatan żałował swego buntu nie dlatego, że zrozumiał, iż nadużył Bożej dobroci. Niemożliwym było, aby miłość szatana do Boga tak wzrosła od czasu upadku, żeby mogła skłonić go do poddania się i posłuszeństwa prawu, które znieważył. Przyczyną tego pragnienia było uświadomienie sobie nędznego stanu wywołanego utratą niebiańskiej światłości, poczucie winy oraz rozczarowanie, jakiego doznał, widząc, że jego plany spełzły na niczym. Stanowisko dowódcy poza niebem różniło się znacznie od takiego samego zaszczytnego stanowiska w niebie. Nie mógł pogodzić się z utratą swych przywilejów. To było ponad jego siły. Pragnął więc te przywileje odzyskać.

Ta wielka zmiana pozycji szatana nie przyczyniła się do większego umiłowania Boga czy też Jego mądrego i sprawiedliwego prawa. Gdy przekonał się, że nie ma możliwości odzyskania łaski Boga, objawił jeszcze większą nienawiść i większy gniew. {Historia Zbawienia}

 

Wróćmy ponownie do tego, co napisał apostoł Paweł:

Jest bowiem rzeczą niemożliwą, żeby tych - którzy raz zostali oświeceni i zakosztowali daru niebiańskiego, i stali się uczestnikami Ducha Świętego, i zakosztowali Słowa Bożego, że jest dobre oraz cudownych mocy wieku przyszłego - gdy odpadli, powtórnie odnowić i przywieść do pokuty, ponieważ oni sami ponownie krzyżują Syna Bożego i wystawiają go na urągowisko” (Hbr 6:4-6)

Prawdę zawartą w tych słowach możemy odnaleźć w Biblii. Pismo Święte podaje nam przykłady ludzi, którzy byli bardzo blisko Boga, a mimo to w pewnym momencie zrobili coś, co spowodowało, że na długi czas odwrócili się od Boga, chociaż nadal uważali się za wierzących w Boga i nadal uważali, że są wierni Bogu.

Niektórzy z nich doznawali czegoś w rodzaju duchowego wstrząsu, otrzeźwienia, co doprowadziło ich do ukorzenia się przed Bogiem. Tak stało się z Salomonem oraz Samsonem.

Jednak mamy też przykłady pokazujące, że po przekroczeniu pewnej granicy, po osiągnięciu pewnej wysokiej temperatury wiary, odrzucenie choćby najmniejszej prawdy kończy się tragicznie. Nie można w nieskończoność bezkarnie odrzucać tego, co daje nam Bóg.

Bileam był kiedyś Bożym prorokiem, jednak umiłowanie skarbów tego świata sprawiło, że porzucił swoją wcześniejszą wiarę. Czytamy o nim, że kiedy Izraelici na rozkaz Pana walczyli z Midianitami, „pozabijali wszystkich mężczyzn (…) Zabili też mieczem Bileama, syna Beora” (Lb 31:8). Ellen White tak napisała o Bileamie: „Bileam był kiedyś dobrym człowiekiem i prorokiem Bożym, ale stał się odstępcą i opanowała go chciwość. Mimo to twierdził, że jest sługą Najwyższego” (PP 328.1).

Czasem Biblia nie przedstawia nam całego życia jakiegoś człowieka, ale wskazuje na pewne istotne fakty związane z jego życiem, pozostawiając nam wyciągnięcie wniosków. Tak jest na przykład z królem Hiskiaszem. Co o Hiskiaszu mówi Biblia?

Czynił on to, co było słuszne w oczach Pańskich, podobny we wszystkim do tego, co czynił jego przodek Dawid” (2 Krn 29:2). „Na Panu, Bogu Izraela, polegał, tak że nie było po nim takiego jak on w gronie wszystkich królów judzkich, ani w gronie jego poprzedników. Był przywiązany do Pana i nie odstępował od niego, przestrzegając przykazań, jakie Pan nadał Mojżeszowi” (2 Krl 18:5). Biblia daje piękne świadectwo o Hiskiaszu. Przedstawia nam historię przeprowadzonej przez tego króla reformacji religijnej w Izraelu. Hiskiasz doprowadził do oczyszczenia świątyni, przywrócił obchodzenie Paschy. Po zakończeniu pierwszej od czasów Salomona Paschy, „ruszyli wszyscy Izraelici, którzy tam się znajdowali, do miast judzkich i potłukli słupy, poobalali aszery i powycinali święte gaje, i poniszczyli doszczętnie ołtarze w całej Judzie, u Beniaminitów, Efraimitów i Manassesytów” (2 Krn 31:1).

Jednak jest coś interesującego w biblijnym opisie rządów Hiskiasza. Otóż był on królem 29 lat, ale Biblia przedstawia tylko pierwszych piętnaście lat, a potem opis się urywa. Kończy się on kilkoma ważnymi wydarzeniami. Najpierw Bóg wybawił Jerozolimę, wysyłając „anioła, który wytracił wszystkich dzielnych rycerzy i dowódców, i książąt w obozie króla asyryjskiego, tak że ze wstydem wrócił do swojej ziemi (…) Tak to Pan wybawił Hiskiasza i mieszkańców Jeruzalemu z ręki Sancheryba, króla asyryjskiego, i z ręki wszystkich jego nieprzyjaciół i użyczył im pokoju ze wszystkich stron. Wielu przynosiło wtedy do Jeruzalemu dary dla Pana, a klejnoty dla Hiskiasza, króla judzkiego; od tego czasu wysoko był ceniony przez wszystkie narody” (2 Krn 32:21-23).

Zaraz po tych wydarzeniach Hiskiasz zachorował i Bóg przekazał mu ważne poselstwo: „Uporządkuj swój dom, gdyż umrzesz, a nie będziesz żył. Wtedy Hiskiasz obrócił się swoją twarzą do ściany i modlił się do Pana tymi słowy: Ach, Panie! Wspomnij, proszę, że postępowałem wobec ciebie wiernie i szczerze i czyniłem to, co dobre w twoich oczach. Następnie Hiskiasz wybuchnął wielkim płaczem. A zanim jeszcze Izajasz wyszedł ze środkowego podwórca, doszło go słowo Pana następującej treści: Wróć się i powiedz Hiskiaszowi, księciu mojego ludu, tak: Tak mówi Pan, Bóg Dawida, twojego praojca: Słyszałem twoją modlitwę, widziałem twoje łzy. Otóż, uleczę cię, trzeciego dnia wstąpisz do świątyni Pana. Dodam też do twojego życia piętnaście lat” (2 Krl 20:1-6). Co zrobił wtedy Hiskiasz? Hiskiasz nie odwdzięczył się Bogu „za wyświadczone dobrodziejstwo, gdyż jego serce wzbiło się w pychę, toteż gniew Boży spadł na niego, na Judę i na Jerozolimę. Wtedy Hiskiasz ukorzył się za pychę swojego serca, on sam oraz mieszkańcy Jeruzalem, tak iż za dni Hiskiasza nie spadł na nich gniew Pana” (2 Krn 32:25-26).

Zostawmy na chwilę historię Hiskiasza i zadajmy sobie kilka pytań. Jak to możliwe, że tak wspaniały król musiał uporządkować swój dom? Czyżby było w jego własnym domu coś, co wymagało zmiany? Jak to możliwe, że król, który tak bardzo polegał na Panu, „tak że nie było po nim takiego jak on w gronie wszystkich królów judzkich, ani w gronie jego poprzedników” (2 Krl 18:5), doprowadził do tego, że „jego serce wzbiło się w pychę”. I chociaż „wtedy Hiskiasz ukorzył się za pychę swojego serca”, to kilka dni później zrobił coś, co pokazało, że było to bardzo krótkotrwałe ukorzenie się. Po tym, jak Bóg uzdrowił Hiskiasza i dodał mu 15 lat życia, przybyli do niego „rzecznicy książąt babilońskich, którzy przysłali ich do niego, aby się dowiedzieć o cudownym zdarzeniu, jakie wydarzyło się w kraju, Bóg zdał go na jego własne siły, wystawiając go na próbę, aby poznać wszystkie jego zamysły” (2 Krn 32:31). Co zostało ujawnione? Tak to opisała Ellen White: “Wizyta posłów z dalekiego kraju miała być dla Hiskiasza okazją do wywyższenia żywego Boga. Jakżeż proste byłoby wówczas opowiedzieć posłom o Panu, sprawcy istnienia wszystkich stworzonych rzeczy, przychylność którego ocaliła mu życie wtedy, gdy wydawało się, że wszelka nadzieja zawiodła! Jakaż doniosła przemiana mogłaby nastąpić, gdyby ci poszukiwacze prawdy z równin Chaldei zostali przekonani, by uznać najwyższą władzę żywego Boga!

Jednak pycha i próżność opanowały serce Hiskiasza, który, kierując się chęcią wywyższenia siebie, chciwym oczom posłów ukazał bogactwa, jakimi Pan obdarzył swój lud. Król „pokazał im swój skarbiec, srebro i złoto, i wonności, i przednie olejki, i cały swój arsenał, i wszystko, co się znajdowało w jego skarbcach. Nie było rzeczy w jego pałacu i w całym jego państwie, której by im nie pokazał”. Izajasza 39,2. Uczynił to nie dla chwały Bożej, ale dla wywyższenia siebie samego w oczach zagranicznych dostojników. Nie pomyślał, że ludzie ci są przedstawicielami wielkiego narodu, który nie ma w sercu bojaźni i miłości Pana, a zatem niemądre było udzielanie im wiedzy na temat doczesnych dóbr będących w posiadaniu ludu Bożego.

Wizyta posłów u Hiskiasza była dla niego próbą wdzięczności i pobożności. Biblia informuje: „Jednakże gdy byli u niego rzecznicy książąt babilońskich, którzy przysłali ich do niego, aby się dowiedzieć o cudownym zdarzeniu, jakie wydarzyło się w kraju, Bóg zdał go na jego własne siły, wystawiając go na próbę, aby poznać wszystkie jego zamysły”. 2 Kronik 32,31. Gdyby Hiskiasz skorzystał z okazji opowiedzenia o mocy, dobroci i miłosierdziu Boga Izraela, sprawozdanie posłów byłoby jak promień światła przebijający ciemność. Jednak on wywyższył siebie ponad Pana zastępów. „Nie odwdzięczył mu się za wyświadczone dobrodziejstwo, gdyż jego serce wzbiło się w pychę” {PK 224.2-4}.

 

To nie jest koniec tej historii. Wprawdzie Biblia nie mówi nic o tym, co działo się z Hiskiaszem w ciągu tych darowanych mu przez Boga dodatkowych lat życia, to jednak można się z Biblii dowiedzieć, że trzy lata po tych wydarzeniach urodził się Hiskiaszowi syn, przyszły król Judy. Miał na imię Manasses. Czy ktoś pamięta jakim był królem? „Manasses miał dwanaście lat, gdy objął władzę królewską, a pięćdziesiąt pięć lat panował w Jeruzalemie. Czynił zaś to, co złe w oczach Pana, według ohydnych zwyczajów narodów, które Pan wytępił przed synami izraelskimi. Z powrotem pobudował świątynki na wyżynach, które zburzył Hiskiasz, jego ojciec, wznosił też ołtarze dla Baalów i sporządził aszery, oddawał pokłon całemu zastępowi niebieskiemu i służył mu. Zbudował także ołtarze w świątyni Pana, o której Pan powiedział: W Jeruzalemie będzie przebywać imię moje na wieki. Nabudował też ołtarzy dla całego zastępu niebieskiego w obydwu dziedzińcach świątyni Pana. On nawet swoich synów oddał na spalenie w Dolinie Syna Chinnomowego, oddawał się wróżbiarstwu, czarom i gusłom, ustanowił wywoływaczy duchów i wróżbitów, wiele złego czynił w oczach Pana, drażniąc go” (2 Krn 33:1-6).

 

A teraz kolejne pytanie. Kto wychował Manassesa, kto był jego ojcem? Hiskiasz.

Czy było coś w domu Hiskiasza, co wymagało uporządkowania?

Czy Hiskiasz wykorzystał dane mu dodatkowe lata życia na uporządkowanie swojego domu? Zgodnie z biblijną zasadą oceńmy go po owocach.

 

Co Bóg chce nam powiedzieć przedstawiając nam historię króla Hiskiasza?

Może chce nas ostrzec, że można być bardzo blisko Boga, ale nawet wtedy, a może szczególnie wtedy, człowiek nie powinien polegać na samym sobie, ale całkowicie i we wszystkim polegać na Bogu. Pewność siebie może bardzo szybko doprowadzić do upadku. Skutkiem pewności siebie jest coraz większe zaufanie do samego siebie i jednocześnie utrata zaufania do Boga.

Tak stało się z Lucyferem, tak stało się też z faraonem, który nie chciał uwolnić Izraela. Czy tak właśnie się stało z królem Hiskiaszem?

W jaki sposób możemy uniknąć tego straszliwego błędu i wciąż ufać i polegać tylko na Bogu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz