sobota, 24 października 2020

Poselstwo do Laodycei - część 2

   Znam twoje czyny, że nie jesteś ani chłodny, ani gorący; obyś był chłodny lub gorący. A ponieważ jesteś letni a więc ani gorący, ani chłodny zamierzam cię zwymiotować z moich ust

Apokalipsa 3:15-16

 

  W pierwszej części tego opracowania starałem się pokazać jak zmienia się stan duchowy człowieka, który uwierzył i zaczął iść drogą, którą pokazuje mu Bóg. Na starcie taki człowiek jest „zimny”, jednak z czasem, jeżeli pozwala Bogu na wykonanie wszystkich niezbędnych zmian, jego stan zmienia się i taki człowiek staje się „gorącym” chrześcijaninem.

 Wejście na drogę podnoszenia duchowej temperatury zmienia konsekwencje, jakie musi ponieść taki człowiek, gdy odrzuci jakąś prawdę. Im bardziej jest gorący tym poważniejsze są te konsekwencje.

  Król Hiskiasz przez pierwsze 15 lat swoich rządów nie zrobił nic, co mogłoby wskazywać na istnienie jakiegoś problemu. Jednak ten problem istniał i był związany z tym, co Hiskiasz ukrywał w swoim sercu. Bóg pomagał i błogosławił Hiskiaszowi nie dlatego, że był on dobrym człowiekiem, ale po to, aby Hiskiasz poznał lepiej Boga, pokochał Go jeszcze bardziej i w ten sposób utwierdził swoja wiarę i zaufanie do Boga. Bóg pomagał Hiskiaszowi po to, aby Hiskiasz zauważył swój ukryty głęboko w sercu problem i zapragnął oczyszczenia serca. Taką samą chęć pomocy objawił później Jezus, kiedy pozwolił Judaszowi zostać jednym z dwunastu uczniów.

  A teraz pozwolę sobie na mały eksperyment. O kim jest ten tekst?

Dołączył do uczniów w momencie, gdy za Jezusem szły całe tłumy. (…) Widział chorych, chromych, niewidomych schodzących się do Jezusa z miast i miasteczek. Widział umierających, leżących u Jego stóp. Był świadkiem potężnych dzieł Zbawiciela, kiedy uzdrawiał On chorych, wyganiał demony i wzbudzał umarłych. Na samym sobie odczuwał dowody mocy Chrystusa. Uznał naukę Chrystusa za wyższą od wszystkich, jakie kiedykolwiek słyszał. Kochał Wielkiego Nauczyciela i pragnął z Nim być. Pragnął zmiany charakteru i życia i miał nadzieję, że doświadczy tego, wiążąc się z Jezusem. (…)

  Napisała to Ellen White, ale o kim?

  O Judaszu. Kto czytając ten tekst pomyślał o Judaszu?

  Oto dalszy ciąg tego opisu

 Judasz nie dotarł jednak do punktu, w którym całkowicie poddał się Chrystusowi. Nie poddał Mu swojej świeckiej ambicji ani umiłowania pieniędzy. Chociaż zaakceptował pozycję sługi Chrystusa, to jednak nie poddał się boskiemu kształtowaniu. Czuł, że może pozostać przy swoim własnym osądzie i opiniach i powalał, aby zwyciężała w nim skłonność do krytykowania i oskarżania” {Pragnienie Wieków}.

  Czy jest możliwe, że Hiskiasz miał podobny problem jak Judasz?

  Czy Hiskiasz był świadkiem potężnych cudów dokonanych przez Boga?

  Czy odczuł na sobie działanie Bożej mocy?

  Czy Hiskiasz kochał Boga?

  Czy Hiskiasz dotarł do punktu, w którym całkowicie poddał się Bogu?

 Czy historia Hiskiasza nie jest przykładem historii „od bohatera do zera”? Hiskiasz był gorącym wyznawcą Boga, ale coś się z nim stało i stał się letni. Być może pod koniec swojego życia był nie tylko letni, ale stał się zimny, ale Biblia nic o tym nie mówi. Biblia mówi nam tylko, że gdy ktoś, kto był gorący staje się letni, to jego sytuacja jest beznadziejna.

 

  Niejako przeciwieństwem tej historii są losy syna Hiskiasza, czyli króla Manassesa. To jest z kolei historia typu „od zera do bohatera”. Manasses był chyba najgorszym królem Judy, jednak pewnego dnia coś się z nim stało. Tak o tym mówi Biblia w 2 Księdze Kronik:

  „Pan przemawiał do Manassesa i do jego ludu, lecz oni na to nie zważali. Wówczas Pan sprowadził na nich dowódców wojska króla asyryjskiego i ci pochwycili Manassesa hakami, skuli dwoma spiżowymi łańcuchami i uprowadzili do Babilonu. A gdy znalazł się w ucisku, błagał Pana, swojego Boga, ukorzył się bardzo przed obliczem Boga swoich ojców i modlił się do niego, a On dał się uprosić i wysłuchał jego błagania, i pozwolił mu powrócić do Jeruzalemu do swego królestwa. Wtedy Manasses poznał, że Pan jest Bogiem” (2 Krn 33:10-13).

  Manasses miał wtedy 60 lat. Po swoim nawróceniu żył jeszcze siedem lat. Czy mamy jakiś dowód na to, że nawrócenie Manassesa było trwałe i że rzeczywiście stał się z zimnego gorący? Możemy to poznać po owocach, ale tym razem tym owocem jest nie syn, a wnuk. Syn Manassesa urodził się i wychował przed nawróceniem ojca, więc jego charakter był kształtowany przez „złego” Manassesa, ale jego wnuk urodził się po nawróceniu dziadka. Amon, syn Manassesa, „czynił to, co złe w oczach Pana, podobnie jak Manasses [przed swoim nawróceniem]” (2 Krn 33:22). Był królem tylko dwa lata, „Dworzanie jego uknuli przeciwko niemu spisek i pozbawili go życia w jego pałacu” (2 Krn 33:24). Królem został wtedy wnuk Manassesa, Jozjasz. „Jozjasz miał osiem lat, gdy objął władzę królewską, a panował trzydzieści jeden lat w Jeruzalemie. Czynił on to, co prawe w oczach Pana, kroczył drogami Dawida, swego praojca, nie odstępując od nich ani w prawo, ani w lewo” (2 Krn 34:1-2). Myślę, że duża w tym zasługa Manassesa, który kierowany przez Boga przekazał swojemu wnukowi taką miłość do Boga, jaką sam posiadał. Wszystko wskazuje na to, że Manasses nie miał takiej szansy, ponieważ kiedy był dzieckiem, to w jego rodzinnym domu nie było nikogo, kto mógłby mu przekazać to, co on sam przekazał swojemu wnukowi. Jego rodzinny dom nie został uporządkowany przez jego ojca, króla Hiskiasza.

  Czy w tych dwóch historiach, a właściwie jednej historii o dwóch królach, widać dobrze na czym polega przemiana z zimnego w gorącego oraz przemiana gorącego w letniego? Jednak widać tu coś więcej, mianowicie piękno ewangelii, piękno i moc Bożej miłości do ludzi. Bóg kocha nas wszystkich, nawet tych, którzy przez długie lata odrzucają Boga i pozostają zimni. Jak dużo jest pięknych historii nawrócenia się zimnych ludzi, którzy w ocenie innych już byli skazani na drugą śmierć. Sam zaliczam się do tej grupy. Jednak Bóg mnie nigdy nie odrzucił i to dzięki Jego miłości do mnie, jestem dzisiaj tu, gdzie jestem, i co najważniejsze, nie jestem już taki sam jak kiedyś. Stało się to dzięki Jego miłości, którą w końcu zacząłem dostrzegać, a wtedy stało się to, o czym kiedyś powiedział Jezus: „A gdy Ja będę wywyższony ponad ziemię, wszystkich do siebie pociągnę” (J 12:32). Najpierw uwierzyłem w Boga, w jego istnienie, potem poznałem różne biblijne prawdy, ale prawdziwa przemiana nastąpiła dopiero wtedy, gdy zrozumiałem to, co Jezus zrobił dla nas na krzyżu. To na krzyżu Golgoty najlepiej widać jak bardzo Bóg kocha wszystkich ludzi, a widząc ogrom tej miłości, niemożliwe jest aby Go odrzucić, nie kochać Go, czy też nie ufać Mu. A może jednak jest to możliwe?

 

  Niedawno spotkałem się z pewnym ciekawym pytaniem: Co stanowi podstawową i wyróżniającą cechę tożsamości Adwentysty Dnia Siódmego?

 Pozwolę sobie zacytować kilka odpowiedzi.

„Prawdą, która wyróżnia nas od innych chrześcijan, w tym sabatarian, jest nasze zrozumienie świątyni. To ta nauka nadaje właściwy i unikalny kontekst dla naszej teologii”.

„Przykazania Boże i Duch Proroctwa”.

„Prawda Słowa Bożego i potwierdzający ją Duch Proroctwa objawiony w Ellen White”.

„Tożsamością charakteryzującą adwentyzm jest konieczność przygotowania siebie i innych na rychłe przyjście Chrystusa i zakończenie Jego służby pojednawczej na rzecz grzeszników”.

  Kiedy zastanawiałem się naszą tożsamością, przyszło mi do głowy inne pytanie: co Biblia mówi o nas, jako członkach KADS?

Wielu z nas pamięta ten cytat:

I zawrzał smok gniewem na niewiastę, i odszedł, aby podjąć walkę z resztą jej potomstwa, które strzeże przykazań Bożych i trwa przy świadectwie o Jezusie” (Ap 12:17).

  Uważamy się za tę resztkę, która „strzeże przykazań Bożych i trwa przy świadectwie o Jezusie”. Jednak ten fragment mówi tylko o tym, że w czasach końca będą tacy ludzie, którzy będą strzec przykazań Bożych i trwać przy świadectwie o Jezusie, nie mówi o tym, że będą to ludzie należący do jakiegoś konkretnego kościoła chrześcijańskiego. Prawda o kościele zawarta jest w innym miejscu Księgi Objawienia, w liście skierowanym do Laodycei. Kościół czasów końca to kościół którego członkowie mówią o sobie: „Bogaty jestem i wzbogaciłem się, i niczego nie potrzebuję” (Ap 3:17), ale prawda, której ci ludzie nie widzą, jest zupełnie inna, ponieważ są oni pożałowania godnymi nędzarzami i biedakami, ślepymi i gołymi.

  Jezus nie mówi tu o tym, że ludzie w kościele czasów końca nie będą znali przykazań i doktryn. Jezus mówi o tym, że prawdy, które członkowie kościoła znają, nie zmieniły ich życia. Żyją w przekonaniu, że poznali Prawdę i ta Prawda uczyniła ich bogatych, jednak to tylko złudzenie, ponieważ nadal są duchowymi biedakami i nędzarzami. Zdobyta wiedza sprawiła, że nabrali przekonania o tym, że są już „gorącymi” chrześcijanami, ale czy tak się stało? Czy naprawdę nimi są?

  O tym, czy jesteśmy chrześcijanami świadczą nasze uczynki, a nie słowne deklaracje. Apostoł Piotr podczas ostatniej wieczerzy złożył uroczysta deklarację, że jest gorącym chrześcijaninem, ponieważ jest gotowy do tego, aby oddać swoje życie dla Jezusa. I jeszcze tej samej nocy przystąpił do egzaminu, który niestety oblał.

  Dzisiaj, przynajmniej na razie, żyjemy w takim miejscu i w takich warunkach, że nie jesteśmy poddawani takim próbom jak Piotr, Jakub, Paweł i wielu innych, którzy faktycznie oddali swoje życie, ponieważ nie chcieli wyrzec się swojej wiary. Ale to nie oznacza, że nie przechodzimy przez inne próby, próby które objawiają prawdę o naszym stanie, o tym, czy naprawdę jest w nas „gorąca” miłość do Boga.

  W czasach przed-covidowych spotykaliśmy się co tydzień w naszych zborach. Czy ktoś z nas pamięta taką sytuację, gdy nikt ze zborowników nie spóźnił się na nabożeństwo? Ja nie pamiętam. Mam wrażenie, że taki stan rzeczy stał się dla nas czymś normalnym i nie zastanawiamy się nad prawdziwym znaczeniem tego faktu. Pewnego dnia zadałem pytanie siostrze z mojego zboru, a pytanie to brzmiało: „Co pomyślałabyś o mężczyźnie, który twierdzi, że cię kocha, umawia się z tobą na spotkanie, a następnie spóźnia się na to spotkanie? A co pomyślałabyś o nim, gdyby często spóźniał się na spotkania z tobą?”. Odpowiedź padła bardzo szybko. Ta siostra nie miałaby wątpliwości co do tego, że taki mężczyzna tak naprawdę jej nie kocha.

  Drodzy bracia i siostry, to my jesteśmy takim mężczyzną, który wprawdzie deklaruje swoją wielką miłość, ale tak naprawdę ma w swoim życiu rzeczy, które kocha bardziej. Nasz prawdziwy problem nie polega na tym, że przychodzimy na nabożeństwo zbyt późno, ale na tym, że nie czujemy potrzeby przyjścia na czas. Nie czujemy tego, co czuje mężczyzna, który naprawdę kocha i umawia się z ukochana na spotkanie. Dla mężczyzny, który naprawdę kocha kobietę, nie ma nic ważniejszego, niż spotkać się z ukochaną i nie dopuścić do tego, aby musiała na niego czekać. Taki mężczyzna czuje wręcz przerażenie, gdy sobie wyobrazi, że jego ukochana mogłaby odwrócić się od niego z powodu jego spóźnienia. Czy tylko dlatego, że mamy pewność, że Bóg nas nie porzuci, pozwalamy sobie na to, że na umówione z Nim spotkanie nie przychodzimy o odpowiedniej godzinie? Czy czujemy, że nabożeństwo jest spotkaniem z naszym Bogiem, Stwórcą i Zbawcą, z Tym, o którego kochamy?

  Dlaczego mężczyzna jest gotów zrobić wszystko, aby nie spóźnić się na spotkanie z ukochaną? Ponieważ pragnie tego spotkania, ponieważ ją kocha. Czy odnajduję w sobie takie samo pragnienie?

  Apostoł Jan napisał: „Na tym bowiem polega miłość ku Bogu, że się przestrzega przykazań jego, a przykazania jego nie są uciążliwe” (1 J 5:3). Nie są uciążliwe! A co my o tym sądzimy? Jak wielu z nas traktuje życie zgodne z Bożym Prawem za ciężkie jarzmo? Jak wielu z nas uważa, że jest niemożliwe, aby człowiek mógł przestrzegać wszystkich przykazań? A jednak Jan napisał, że takie życie nie jest uciążliwe. Jak to wyjaśnić? Dlaczego nie widzimy tego tak samo, jak widział to apostoł Jan? Może odpowiedź znajduje się w pierwszej części tego wersu. „Na tym bowiem polega miłość ku Bogu”. Warunkiem jaki musi być spełniony, aby nie odczuwać przestrzegania przykazań jako czegoś uciążliwego, jest posiadanie miłości do Boga. Bez tej miłości wszystko, co jest zgodne z Bożym Prawem wydaje się być trudne, a niektóre rzeczy wydają się być wręcz niemożliwe. Jednak miłość do Boga sprawia, że trudności znikają, a życie w harmonii z Bogiem staje się źródłem wewnętrznego spokoju i radości, niezależnie od tego jakie spotykają nas trudności, czyli próby. Może mój problem polega na tym, że jeszcze nie pokochałem Boga tak, jak mogę Go pokochać? Apostoł Paweł powiedział: „Wszystko mogę w tym, który mnie wzmacnia, w Chrystusie” (Flp 4:13). Jeżeli jest coś, co wydaje się mi być niemożliwe, to może dlatego, że jeszcze nie jestem w Chrystusie?

  To są wnioski, które są trudne do zaakceptowania dla człowieka, który jeszcze nie stał się gorącym chrześcijaninem, ale się za takiego uważa. Ale są one jedynym logicznym wyjaśnieniem tej sytuacji. Jest to prawda, która boleśnie dotyka naszej dumy i pewności siebie, a nie ma nic bardziej bolesnego niż urażona ambicja i duma. Musimy jednak pamiętać, że duma i ambicja nie są cechami charakteru Boga, więc objawiając je ujawniamy przykry fakt, że jeszcze nie jesteśmy do Niego podobni, nie mamy charakteru ukształtowanego ręką Boga.

  Król Asa, o którym Biblia mówi, że „czynił to, co prawe w oczach Pana, tak jak Dawid, jego praojciec” (1 Krl 15:11), przez 36 lat swoich rządów polegał na Panu, jednak gdy został zaatakowany przez króla izraelskiego Baaszę, stracił swoje zaufanie do Boga i zawarł przymierze z królem aramejskim. Wtedy prorok Chanani przekazał królowi poselstwo od Boga:

Ponieważ oparłeś się na królu aramejskim, a nie oparłeś się na Panu, Bogu swoim, dlatego wojsko króla aramejskiego wymknęło się z twojej ręki. Czy Kuszyci i Libijczycy nie stanowili wielkiej siły z ogromnym mnóstwem wozów wojennych i jeźdźców? A jednak ponieważ oparłeś się na Panu, wydał ich w twoją rękę. Gdyż Pan wodzi oczyma swymi po całej ziemi, aby wzmacniać tych, którzy szczerym sercem są przy nim; lecz w tym postąpiłeś głupio, toteż odtąd będziesz miał ciągłe wojny. Wtedy Asa rozgniewał się na jasnowidza i kazał go wtrącić do więzienia, gdyż ogarnęła go z tego powodu wściekłość. W tym czasie także niektórym z ludu zadał Asa gwałt” (2 Krn 16:7-10).

  Król Asa nie chciał zaakceptować tego, co przekazał mu prorok, nie chciał pogodzić się z faktem, że zrobił coś złego, coś, co było niezgodne z wolą Boga. Asa uważał się za człowieka wiernego Bogu, a objawiona mu Prawda boleśnie dotknęła jego dumę i ambicję. Zupełnie inaczej zareagował król Dawid, gdy prorok Natan uświadomił mu, że popełnił grzech cudzołóstwa. Dawid wysłuchał proroka, ukorzył się przed Bogiem. Asa postanowił uciszyć proroka, chcąc tym samym uciszyć głos własnego sumienia i nie chciał się ukorzyć przed Bogiem.

 

  Każdy z nas przechodzi próby wiary. Każda sytuacja, kiedy powstaje w nas wewnętrzny konflikt, ponieważ musimy wybrać między dwoma wzajemnie wykluczającymi się możliwościami, i jakaś część naszego JA chce wybrać opcję nr 1, a druga nasza część pragnie numeru 2, jest właśnie taką próbą. W takich sytuacjach nasza cielesność walczy z naszym sumieniem. To są właśnie próby wiary, przez które musi przejść każdy, kto chce być zbawiony. Nikt nigdy nie znajduje się w sytuacji bez wyjścia, zawsze mamy możliwość wyboru, ale najczęściej nie jest łatwo podjąć właściwą decyzję.

 

  Paweł napisał do Koryntian: „Dotąd nie przyszło na was pokuszenie, które by przekraczało siły ludzkie; lecz Bóg jest wierny i nie dopuści, abyście byli kuszeni ponad siły wasze, ale z pokuszeniem da i wyjście, abyście je mogli znieść” (1 Kor 10:13). To nie Bóg nas kusi, ale szatan. Bóg jednak ogranicza działania szatana w taki sposób, że nie może on nas kusić tak, abyśmy nie mogli się mu oprzeć. Bóg dopuszcza do nas tylko takie pokusy, którym możemy się przeciwstawić, o ile korzystamy z Jego pomocy. Każdy, kto kroczy drogą przemiany z zimnego w gorącego, jest kuszony tak, aby nie szedł dalej tą drogą. Im chrześcijanin jest bliżej osiągnięcia stanu „gorący”, tym bardziej agresywne są ataki szatana. Pokazuje to choćby historia Hioba.

  Myślę, że każdy z nas pamięta takie momenty w swoim życiu, gdy „coś” próbowało go zmusić do zrobienia czegoś, co jest sprzeczne z Bożym Prawem. Jako adwentyści święcący Boży Sabat, czyli sobotę, siódmy dzień tygodnia, jesteśmy poddawani pokusom, aby pracować w ten dzień. Na przykład taką pokusą jest możliwość zarobienia dużych pieniędzy. Czasem nie są to pokusy, ale groźby, sytuacje w których zachowywanie sabatu grozi utratą pracy. Szatan używa wszystkich możliwych sposobów. To jaka jest nasza wiara objawia się właśnie w takich sytuacjach. Czy mam w sobie gorącą miłość do Boga i związane z nią zaufanie do Boga? Czy ufam Mu i wierzę, że On mnie nie zostawi i pomoże mi w każdej sytuacji? Czy ufam Mu tak, że jestem gotowy przyjąć wszystko to, co On mi daje? Hiob powiedział: „Dobre przyjmujemy od Boga, czy nie mielibyśmy przyjmować i złego?” (Hi 2:10). Większość z nas zna hymn „Jak słodko jest ufać Jezusowi” (Tis So Sweet to Trust in Jesus), ale kto z nas zna historię Luizy M.R. Stead, autorki tekstu tego hymnu? Jej zaufanie do Boga było takie, jakie miał Hiob. Czego boję się bardziej, utraty pracy czy utraty relacji z Bogiem?

  Jakie jest moje zaufanie do Boga? Jaka jest moja miłość do Boga? Gdzie jestem? Czy wciąż idę drogą, która prowadzi do „gorącej” miłości do Boga? A może zatrzymałem się na tej drodze, ponieważ wykonanie kolejnego kroku jest związane z odrzuceniem czegoś, co wciąż ma dla mnie dużą wartość? Apostoł Paweł powiedział: „Wszystko uznaję za szkodę wobec doniosłości, jaką ma poznanie Jezusa Chrystusa, Pana mego, dla którego poniosłem wszelkie szkody i wszystko uznaję za śmiecie, żeby zyskać Chrystusa” (Flp 3:8). Bóg nie chce pozbawiać nas czegoś, co jest wartościowe, On proponuje nam, abyśmy odrzucili śmieci, ale aby tak się stało, musimy zrozumieć i poznać, że są to śmieci. Tylko „gorąca” miłość do Boga i pełne, bezwarunkowe zaufanie do Niego mogą nas doprowadzić do takiego przekonania.

  Każdy z nas musi sobie odpowiedzieć na ważne pytanie. Jeżeli nie jestem gorącym chrześcijaninem, to w jakim jestem miejscu? Czy wciąż idę drogą prowadzącą od stanu „zimny” do stanu „gorący”, czy też byłem już gorący, ale stałem się letni? Różnica jest olbrzymia. Pierwsza możliwość to sytuacja trudna, ale są duże szanse na kontynuowanie tej drogi i osiągnięcie celu. Druga możliwość to sytuacja beznadziejna, o ile została przekroczona pewna granica. Przekroczył ją szatan, Bileam oraz na przykład wielu przywódców religijnych w Izraelu za czasów Jezusa, i dlatego apostoł Paweł powiedział o nich, że ich sytuacja jest beznadziejna. Jednak znamy też przykłady tych, którzy wprawdzie upadli bardzo nisko, ale nie przekroczyli tej granicy, na przykład Manasses czy Salomon.

  Nic nie może się równać z mocą Bożej miłości. Miłość jest w stanie pokonać wszystkie przeszkody, to dzięki miłości człowiek może zacząć żyć takim życiem, do jakiego go stworzył Bóg. Nie ma znaczenia jak bardzo jesteśmy przywiązani do grzechu. Trudno sobie wyobrazić kogoś bardziej zepsutego niż Manasses. A jednak Bóg nie odrzucił go i przez 60 lat cierpliwie próbował dotrzeć do serca Manassesa. I w końcu Manasses uległ tej miłości. Jeżeli Bóg potrafił odmienić życie tego najbardziej zepsutego króla, to czy nie powinien to być dla nas znak wskazujący na to, że Bóg może zmienić każdego z nas? Że każdy z nas może pokochać Boga taką miłością, dzięki której życie w posłuszeństwie Bogu będzie wiązało się z radością, a nie z poczuciem poświęcania się. Z taką radością, jaką odczuwali Piotr, Paweł, Jan, Jakub, Filip, Natanael, Tymoteusz, Łukasz. Z radością, jaką odczuwał Jan Hus, Marcin Luter, Jan Kalwin. Z taka sama radością jaką odczuwali Hiram Edson, Joseph Bates oraz Ellen i James White. Dla takich ludzi życie w harmonii z Bogiem nie było czymś uciążliwym. To reakcja tych, którym objawiali Prawdę o Bożej miłości była powodem ich trosk. Reakcja polegająca na niechęci do Prawdy, odrzuceniu Prawdy i w końcu walce z Prawdą. Ci ludzi poznali Boga na tyle dobrze, że pokochali Go z całego serca i nie wyobrażali sobie, że ktoś, kto poznał Boga może Go nie pokochać. Nie potrafili zrozumieć ludzkiej niechęci do poznania Prawdy, chociaż zdawali sobie sprawę z tego, że za tą niechęcią stoi szatan. Jednak wiedzieli też o tym, że Bóg daje nam wszystko to, co jest nam potrzebne do poznania tej prawdy, która jako jedyna może nas oswobodzić z niewoli grzechu. Tylko ta Prawda, która jest Bożą miłością, może uczynić z nas „gorących” chrześcijan, prawdziwych naśladowców Jezusa.

  Czy chcemy poznać tę Prawdę, czy też tylko o tym mówimy, ale w głębi naszych serc nadal znajduje się przywiązanie do tego, co nie pochodzi od Boga? Nawet najmniejsza skaza serca jest śmiertelnym zagrożeniem, i może doprowadzić do utraty zbawienia. O tym właśnie mówi Biblia. Dlaczego żona Lota zginęła, chociaż została wyprowadzona z Sodomy? Może dlatego, że zostawiła w tym mieście swoje serce? A gdzie jest moje serce?

  Czy nadal lubię robić to, co może nie jest złe samo w sobie, ale zabiera mi czas i odsuwa moje myśli od Boga? A może ukrywam w moim sercu przywiązanie do czegoś, o czym doskonale wiem, że jest grzechem, ale tak naprawdę nie chcę z tego zrezygnować?

  A może ukrywam w moim sercu negatywne uczucia do kogoś, kto wprawdzie jest moim bratem, ale nie potrafię na niego patrzeć z miłością?

  Czy są w moim zborze jakieś nieporozumienia? A może jest gorzej, i widoczne są wyraźne objawy niechęci między braćmi?

  Takie sytuacje to problemy, które powinny być rozwiązywane, ale największym problemem jest nasza niechęć do ich rozwiązywania. Taka niechęć świadczy o tym, że niestety nie jesteśmy „gorącymi” chrześcijanami, świadczy o tym, że jesteśmy letni. Ale czy chcemy tę prawdę zobaczyć, przyjąć i zaakceptować? Czy chcemy zmienić tę sytuację? Czy chcemy stać się „gorący”, czy też wolimy pozostać w obecnym stanie?

  Ktoś mógłby powiedzieć, że problem „letniości” nie jest wcale takim dużym problemem, ponieważ dotyczy tylko niektórych. Tym, którzy myślą w ten sposób chcę przypomnieć słowa Jezusa, który powiedział:

  „Wchodźcie przez ciasną bramę; albowiem szeroka jest brama i przestronna droga, która wiedzie na zatracenie, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. A ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do żywota; i niewielu jest tych, którzy ją znajdują” (Mt 7:13-14)

  Jezus mówi wyraźnie, że większość idzie niewłaściwą drogą, a niewielu jest takich, którzy ODNAJDUJĄ bramę prowadzącą do wąskiej drogi. Nie mówi ilu przechodzi przez tą bramę i ilu idzie tą wąską drogą. Widać wyraźnie, że większość nie idzie właściwą drogą.

  Wielu chrześcijan uważających się za „gorących” usłyszy coś, co będzie dla nich najtragiczniejszą informacją, jaką kiedykolwiek usłyszeli. Po tym jak przypomną Jezusowi swoje zasługi, a tak przy okazji, to czy właśnie nie to zrobił król Hiskiasz, kiedy usłyszał, że musi umrzeć? Przypomniał Bogu o swoich zasługach? Więc ci, którzy przypomną Jezusowi o swoich zasługach, mówiąc:

Panie, Panie, czyż nie prorokowaliśmy w imieniu twoim i w imieniu twoim nie wypędzaliśmy demonów, i w imieniu twoim nie czyniliśmy wielu cudów?” (Mt 7:22)

  Usłyszą coś, czego nikt z nas nie chciałby nigdy usłyszeć od Jezusa:

Nigdy was nie znałem. Idźcie precz ode mnie wy, którzy czynicie bezprawie” (Mt 7:23).

  Jakie bezprawie??? Prorokowanie, wypędzanie demonów, czynienie cudów to jest bezprawie? Może pomaganie biednym czy organizowanie akcji ewangelizacyjnych też są bezprawiem?

  Prawda jest taka, że bezprawiem jest wszystko, co robimy w oderwaniu od Boga, nawet jeżeli wydaje się nam, że robimy to, czego od nas oczekuje Bóg. Życie zgodne z Prawem polega na takim poznaniu Boga, które prowadzi do osiągnięcia stanu „gorący”. Przekonanie o osiągnięciu tego stanu może wynikać z wiary, albo z zarozumiałości. Jedno wyklucza drugie. Ten kto jest gorący po prostu żyje we właściwy sposób, to skutek posiadanej przez niego wiary. Taki człowiek nie szuka możliwości podniesienia swojej duchowej temperatury, nie zastanawia się nad tym, czy jest już gorący, to jego miłość do Boga podnosi jego „duchową” temperaturę. Ten kto nie jest gorący, ale uważa się za takiego, swoje przekonanie zbudował na zadufaniu.

  Obaj mogą robić to samo, ale mają całkowicie odmienną motywację.

Wiara (…) w żaden sposób nie prowadzi do zarozumiałości. Tylko ten, kto ma prawdziwą wiarę, jest przed nią zabezpieczony. Zadufanie bowiem jest szatańską podróbką wiary. Wiara powołuje się na Boże obietnice i przynosi owoce w postaci posłuszeństwa. Zarozumiałość również powołuje się na obietnice, ale używa ich tak, jak zrobił to szatan – aby usprawiedliwić występek. Wiara poprowadziłaby naszych pierwszych rodziców do zaufania w Bożą miłość i posłuszeństwa Jego przykazaniom. Zadufanie doprowadziło ich do przestąpienia prawa w przekonaniu, że Jego wielka miłość ocali ich od konsekwencji popełnionego grzechu. Wiara, która głosi łaskę Nieba bez przystania na warunki, na których udzielane jest miłosierdzie nie jest wcale wiarą. Autentyczna wiara ma swoje podstawy i poparcie w Piśmie.

 Często, gdy szatanowi nie udaje się wywołać braku zaufania, odnosi sukces, prowadząc nas do zadufania. Jeśli tylko może sprawić, że sami wejdziemy niepotrzebnie na drogę pokusy, wie, że zwycięstwo znajduje się w jego w ręku. Bóg będzie strzegł wszystkich, którzy chodzą ścieżką posłuszeństwa; ale schodzenie z niej to narażanie się na przebywanie na gruncie szatana” {Ellen White, Pragnienie Wieków, str.97}

 

  Jakimi jesteśmy chrześcijanami?

  Niech każdy z nas oceni samego siebie, ale nie patrzmy na to, co robimy, ale na to z jakiego powodu to robimy. I co jest chyba najważniejsze, sprawdzajmy sami siebie, czy nie ukrywamy w naszych sercach czegoś, czego nie można zabrać ze sobą do nieba.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz