Co dla nas, ludzi
Zachodu, jest ważniejsze — swoboda wypowiedzi
czy uczucia religijne? A może coś zupełnie innego...?
czy uczucia religijne? A może coś zupełnie innego...?
I znów, jak kilka lat temu, miliony
muzułmanów na świecie wzburzyły się, a dziesiątki tysięcy
wyszły na ulice w protestach
przeciwko obrażaniu islamu i Mahometa przez ludzi Zachodu. I znów
polała się krew, atakowano ambasady, zginęli ludzie. Wtedy była to wojna o karykatury,
tym razem o jeden filmik w internecie, a także późniejsze
karykatury w jednym z francuskich tygodników.
Oglądamy te tłumy, te wrzaski, te palone amerykańskie flagi, te
wykrzywione nienawiścią do Zachodu twarze i nie jesteśmy
w stanie tego pojąć. Pytamy: O co tyle krzyku? Po co tyle
przemocy? Dziwimy się. Przecież to tylko filmik i jakieś obrazki, może
nawet głupie. Taki żart, tyle że z religii. Coś z kimś jest tu
wyraźnie nie w porządku i jeśli już, to z nimi, a nie
z nami — myślimy.
Utrata
wrażliwości
wrażliwości
Na pewno z nimi? Ale może to właśnie my — coraz bardziej
zeświecczeni, karmieni aż do przesytu żartami ze wszelkich świętości
oraz obrazami wszelkiej ludzkiej podłości przestaliśmy już nawet czuć, kiedy
przekraczamy granice dla innych nieprzekraczalne?
Z jednej strony boimy się konfliktu cywilizacji i jego
konsekwencji, a z drugiej sami go prowokujemy na każdym kroku — czy
to jak prezydent George Bush junior, wzywając Zachód do „krucjaty”
po zamachach w Nowym Jorku, czy to paląc Korany, jak przydarzyło się
amerykańskim żołnierzom w Afganistanie i pewnemu amerykańskiemu
pastorowi w USA. A to tylko kilka przykładów z wielu.
Ciągle nie potrafimy zrozumieć, że nie wszyscy żyją w XXI
wieku (co niekoniecznie jest pochwałą wszelkiego postępu) i w dodatku
na Zachodzie. Nie wszyscy mają naszą mentalność i wrażliwość — albo
raczej jej brak. Przepraszam, mamy wrażliwość — na wolność słowa
i wypowiedzi artystycznej. Tu pozwalamy sobie na wszystko.
Do galerii kiedyś chodziło się oglądać obrazy, szkice i rzeźby,
z których większość zachwycała precyzją. Dziś artysta nie musi się
wysilać. Dziś idzie się oglądać „instalacje artystyczne”. Jedna z bardziej
znanych na naszym podwórku to ta, w której kilka lat temu
zainstalowano do krzyża... zdjęcie męskich genitaliów. Z ostatnich
naszych „wypowiedzi artystycznych” najgłośniejsza medialnie stała się ta,
w której niszowy artysta podarł publicznie Biblię i wezwał swoich
fanów, by zniszczyli swoje. Były nawet z tego powodu jakieś procesy, ale
generalnie nasze sądy są bardziej za artystami niż za ochroną uczuć
religijnych. A ten ostatni artysta stał się — chyba w nagrodę
za odwagę — celebrytą, bywalcem salonów i pupilem studiów
telewizyjnych. Nie ma się więc co dziwić, że dziwimy się muzułmanom, którzy
w przeciwieństwie do nas mają jeszcze jakieś uczucia religijne.
Nieproporcjonalność
Oczywiście jestem daleki od pochwały czy usprawiedliwiania
napadania na placówki dyplomatyczne. Demonstracje uliczne, byle pokojowe —
tak. Ale zabijanie za obrazki nie mieści mi się w głowie! I te
żądania, by Zachód skazał na śmierć twórców tych obraźliwych
dla muzułmanów treści! Reakcja muzułmanów kolejny raz była
nieproporcjonalna do skali zdarzeń, które ją wywołały. Przypomina to
postawę jednego z biblijnych protoplastów ludzkości Lamecha, potomka
Kaina, który powiedział: „Męża jestem gotów zabić, jeśli mnie zrani,
a chłopca, jeśli mi zrobi siniec!”1. Podobnie jak kilka lat temu
powstaje też pytanie, na ile te reakcje były spontaniczne, a na ile
inspirowane przez radykałów.
Pozostawiając jednak na boku tę nieproporcjonalność
i wątpliwą spontaniczność reakcji muzułmanów, pozostaje faktem, że
muzułmańska wrażliwość na takie sprawy wydaje się być większa niż nasza,
i warto, abyśmy wszyscy — a zwłaszcza wydawcy i w ogóle ludzie
mediów — uświadomili sobie potrzebę większej ostrożności w tym względzie.
Wolność bez
odpowiedzialności
odpowiedzialności
Staliśmy się globalną wioską. Wieści rozchodzą się
po świecie lotem błyskawicy. Dziś karykatura lub filmik, jutro dwadzieścia
tysięcy kilometrów dalej spalona w odwecie ambasada lub chrześcijański
kościół, napaści na chrześcijan i zabijanie ich. Możemy się dalej
dziwić, mówić o wolności słowa, której nie damy sobie wydrzeć; wołać, że
nie damy się zastraszyć i wręcz — w akcie solidarności z „prześladowanymi”
artystami, wydawcami i producentami obraźliwych dzieł — tworzyć
i publikować nowe, jeszcze bardziej obraźliwe. Niech się dowiedzą, co
dla nas najważniejsze! Nie będzie muzułmanin pluł nam, ludziom Zachodu,
w twarz! Tylko gdzie, kto i jak zsolidaryzuje się z ofiarami, z mniejszościami
chrześcijańskimi na terenach muzułmańskich, które pierwsze i być może
jako jedyne doświadczą gniewu obrażonych? Redaktor francuskiego czasopisma
z dumą pokazujący przed kamerami okładkę z kolejnymi obraźliwymi dla muzułmanów
karykaturami i wznoszący w bojowym geście w górę swoje chude
ramię z zaciśniętą pięścią — wyglądał sam jak karykatura odpowiedzialnego
człowieka. W swojej heroicznej walce o pryncypia Zachodu zapomniał
zupełnie o losie chrześcijan na Bliskim Wschodzie, którzy zapłacą krwią
za jego „odwagę”. Zapomniał, że nie ma wolności bez odpowiedzialności,
w tym przypadku za słowo i obraz. Ale co mu tam, on dostanie
ochronę, jego tygodnik darmową reklamę w innych mediach i przez kilka
tygodni będzie się lepiej sprzedawać...
Co robić?
Sytuacja jest bardzo trudna. Apelowanie o międzynarodowe
uregulowania, które by pozwoliły poszczególnym państwom przeciwdziałać
tworzeniu i publikowaniu treści obrażających cudze uczucia religijne
w skali globalnej to jak apelowanie o powrót cenzury prewencyjnej lub
następczej. Wprowadzona nawet w imię najszczytniejszych celów prędzej czy
później się wykoślawi i zwróci przeciw nam, kneblując usta
we wszelkich żywotnych dla społeczeństw sprawach. Z kolei zgoda
na swobodę w obrażaniu kogo popadnie, a zwłaszcza ludzi innych
narodów, kultur i religii, w końcu doprowadzi nas już nie tylko
do konfliktu, ale do wojny cywilizacji. I kto wie, czy tak jak
protesty muzułmanów wydają się być stymulowane przez radykałów islamskich, tak
i publikowanie obrażających muzułmanów treści nie ma charakteru
prowokującego, obliczonego na wywołanie takiej wojny...
Nie mamy na to większego wpływu. Co nie znaczy, że nie
mamy żadnego. Takich filmików możemy nie oglądać, a takich czasopism — nie
kupować. Mniej kliknięć na stronę z obraźliwym filmikiem to mniej
wpływów z reklam. Niekupowana gazeta też w końcu splajtuje, chyba że
jej wydawcy zrozumieją, że nie warto obrażać innych, bo czytelnicy tego nie
kupią.
Potrzeba nam więcej szacunku dla ludzi wyznających inne
wartości. I to nie tylko dla muzułmanów, ale w ogóle
dla wszystkich, którzy inaczej wierzą i których wrażliwość religijna
jest inna, może nawet głębsza od naszej. Tacy ludzie mogą mieszkać obok
nas. A my możemy nawet nie być świadomi, że nasze żarty z religii,
cudzej pobożności, z Pana Boga lub z Panem Bogiem w treści mogą
ich dotykać do żywego; podobnie zresztą jak bezmyślne nadużywanie słów
„Jezu” i „jak Boga kocham” lub łączenie ich z wulgaryzmami.
Smutna konstatacja jest taka, że jak na razie nie ma
mądrego, który by wiedział, jak to rozwiązać, co zrobić, by do takich
sytuacji nie dochodziło, by nie ginęli niewinni — w imię czyjejś wolności
wypowiedzi. Jeszcze smutniejsze jest to, że kiedy w tym samym czasie
zagrożona była cześć księżnej Kate Middleton z powodu publikacji w tabloidzie
jej nagich zdjęć, sąd francuski szybko znalazł sposób zmuszenia wydawcy
do ich niepublikowania. Widać, jak się chce, to można. Widać też jak
na dłoni, jakie priorytety ma świat Zachodu.
Olgierd Danielewicz
1 Rdz 4,23.
Znaki Czasu Październik 2012r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz