wtorek, 8 października 2019

Upaść na kamień

Mateusza 21,44 „I kto by upadł na ten kamień, roztrzaska się, a na kogo by on upadł, zmiażdży go”

Kiedyś paliłem papierosy. Robiłem to pomimo tego, że wiedziałem o szkodliwości palenia. Dlaczego wobec tego nie rzuciłem tego nałogu? Dlaczego wiedząc o tym, że palenie zabija, nadal paliłem? Moje przywiązanie do tego nałogu objawiało się w pewnym specyficznym sposobie myślenia. Wiedza o szkodliwości palenia była przeze mnie wypychana z mojej świadomości. Znałem pewne fakty o skutkach palenia, jednak starałem się o nich nie myśleć. Palenie sprawiało mi przyjemność, chociaż odczuwałem też negatywne skutki palenia. Ze względu na te „przyjemne” aspekty palenia nie chciałem skończyć z tym nałogiem. Aby utwierdzić samego siebie w tym, że nie muszę rzucać palenia, starałem się nie kojarzyć tych „nieprzyjemnych” skutków, które odczuwałem, z samym nałogiem. Chętnie posługiwałem się przy tym argumentem, że przecież tak wielu ludzi pali, a mimo to nie wszyscy z nich chorują, są przecież tacy, którzy żyli bardzo długo pomimo tego, że palili.

Ten sposób myślenia polegający na ignorowaniu faktów i usuwaniu z umysłu tego, co wywołuje pewnego rodzaju dyskomfort psychiczny, jest uniwersalny i związany jest z każdym nałogiem. Ma miejsce zawsze, gdy dochodzi do konfliktu między logiką i emocjami. Kiedy rozum mówi nam jedno, a nasze pragnienia, a raczej pożądliwości mówią drugie, w celu powstrzymania się od zmiany zaczynamy myśleć właśnie w taki sposób. W taki właśnie sposób myślimy o naszych grzechach. Wiedząc o tym, że upadamy, staramy się ignorować sam fakt, że grzeszymy. Po prostu nie myślimy o grzechu jako o grzechu, ale jak o czymś naturalnym. A kiedy nie jesteśmy już w stanie ignorować tego, że robimy coś źle, kiedy nie potrafimy nie myśleć o naszych grzechach, staramy się je w jakiś sposób uzasadnić, usprawiedliwić się, udowodnić sami sobie, że jesteśmy „skazani” na grzeszenie. Wszystko to robimy tylko dlatego, że jesteśmy przywiązani do grzeszenia i grzech sprawia nam przyjemność. Ze względu na tę przyjemność jesteśmy w stanie ignorować negatywne skutki grzechu. Nasza pożądliwość zmieniła nasz sposób myślenia w taki sposób, że jesteśmy w stanie podejmować nielogiczne decyzje. Jesteśmy w stanie jednocześnie pragnąć tego co złe i tego co dobre, chcemy robić to, co nas zabija, ale chcemy też żyć. 

Czy można pogodzić ze sobą chęć życia i pragnienie picia trucizny, i to takiej, która zabija bardzo szybko? Logiczna odpowiedź na to pytanie jest taka, że jest to niemożliwe. Albo rezygnujemy z życia, albo z czegoś, co nas zabija. Każda próba pogodzenia ze sobą tych dwóch sprzeczności kończy się zaburzeniem procesu myślenia, kończy się czymś, co można nazwać utratą zdrowego rozsądku. Ktoś, kto koniecznie chce zachować złe przyzwyczajenia, zmusza sam siebie do wyłączenia go, ponieważ zdrowy rozsądek jest jak system alarmowy, ostrzegający nas przed niebezpieczeństwem. To tak, jakby ktoś lubił smażyć coś na patelni w taki sposób, że uruchamia się przy tym czujnik dymu, więc aby spokojne móc kontynuować smażenie, wyłącza ten czujnik. Uzyskuje w ten sposób wrażenie, że wszystko jest w porządku. Ale czy rzeczywiście jest?

Czym jest grzech? Są różne definicje grzechu, sama Biblia podaje ich kilka, a jedna z nich mówi, że jest to nieposłuszeństwo Bogu. Każdy objaw nieposłuszeństwa jest grzechem. Nieposłuszeństwo polega na świadomym podjęciu decyzji, która jest sprzeczna z wolą Boga. Aby móc podejmować takie decyzje a jednocześnie uważać samego siebie za człowieka wierzącego, który jest wierny Bogu, musi ulec zaburzeniu proces myślenia, zaburzeniu musi ulec logika, którą się posługujemy. Jesteśmy grzesznikami, mamy od urodzenia grzeszną naturę. Została nam ona przekazana i nie mamy wpływu na to, że ją mamy. Naturalną tendencją człowieka z grzeszną naturą jest chęć do wyłączenia „czujnika grzechu” zamiast usunięcia samego grzechu. Tacy po prostu jesteśmy. Grzech popełniony przez Adama i Ewę zmienił naszą pierwotną naturę i my sami z siebie nie jesteśmy w stanie tego zmienić. Możemy jednak zrobić coś innego, możemy uświadomić sobie ten stan rzeczy. Możemy zrozumieć prawdę o nas samych, co z całą pewnością nie jest przyjemne. Grzeszna natura ma to do siebie, że nie lubi źle o sobie myśleć. „JA” jest ostatnią osobą, u której dostrzegamy coś złego. Sama myśl o tym, że można być złym człowiekiem wywołuje nieprzyjemne uczucia i bardzo chętnie odrzucamy ją. To „ONI” są źli, „JA” taki nie jestem. Może nie jestem doskonały, ale na pewno nie jestem złym człowiekiem. Taką myśl jesteśmy w stanie zaakceptować. Myśl, że zdarza mi się od czasu do czasu zrobić coś niewłaściwego, ale po pierwsze najczęściej robię to nieświadomie, a po drugie nie są to „przestępstwa”, tylko „wykroczenia”, nie mają one dużego znaczenia. 

Wielu chrześcijan odczuwa zmianę, jaka nastąpiła w ich życiu po tym, jak się nawrócili. Pamiętają jak wcześniej wyglądało ich życie i kiedy porównują przeszłość z teraźniejszością, są w stanie stwierdzić, że nastąpiła duża zmiana. Widzą, że w ich życiu przestały pojawiać się pewne „złe owoce”. I wielu chrześcijan zadowala się tą zmianą uważając, że była ona wystarczająca, że już narodzili się na nowo i są już nowymi ludźmi, którzy zostaną zbawieni. Czy mają rację?

Jezus o tej zmianie powiedział, kiedy tłumaczył Żydom konsekwencje odrzucenia Go jako Mesjasza i Syna Bożego. Powiedział o sobie, że jest kamieniem węgielnym odrzuconym przez budowniczych (Mt 21,42), a konsekwencją tego odrzucenia będzie to, że Królestwo Boże zostanie im odebrane. Kontynuując powiedział coś, co wyjaśnia jakie mamy dwie możliwości, jeżeli chodzi o nasz stosunek do Niego, jako „kamienia węgielnego”. Jezus powiedział:

I kto by upadł na ten kamień, roztrzaska się, a na kogo by on upadł, zmiażdży go” (Mt 21,44)

Jedyna skuteczna zmiana naszych charakterów polega na całkowitym zniszczeniu (roztrzaskaniu) tego, co było do tej pory i powstaniu czegoś całkowicie nowego. Jeżeli ktokolwiek łudzi się, że jest w nim coś co może zachować, ten oszukuje sam siebie. Komu podoba się taka myśl? Z całą pewnością nie jest ona przyjemna i miła, ale taka jest prawda. 

„Nie ma ani jednego sprawiedliwego (…) wszyscy zboczyli, razem stali się nieużytecznymi, nie masz kto by czynił dobrze, nie masz ani jednego” (Rz 3,10-12). 

Dalszy ciąg listu tego rozdziału listu do Rzymian jest jeszcze mniej przyjemny. A co o tym mówił prorok Izajasz?

Wszystkie nasze cnoty są jak szata splugawiona, wszyscy więdniemy jak liść, a nasze przewinienia porywają nas jak wiatr (Iz 64,6)

Jedyne wyjście to zostać całkowicie roztrzaskanym, upadając na tę skałę, którą jest Jezus Chrystus. Co to znaczy? Przede wszystkim musimy sobie uświadomić to, że sami z siebie nie mamy niczego dobrego. Nasza natura jest tak „splugawiona”, że nie nadaje się do renowacji, potrzebujemy nowej natury, tej, którą nam oferuje Jezus. Odrzucenie starej nie jest możliwe tak długo, jak staramy się zachować cokolwiek z tego, co lubiliśmy w starym życiu. Jeżeli tego nie zrobimy, jeżeli będziemy starali się usprawiedliwiać nasze grzechy, to zostaniemy „zmiażdżeni”. 

Bóg nie objawia nam prawdy o nas po to, abyśmy żyli w poczuciu winy. On nie obwinia nas za to, że mamy grzeszną naturę, nie mówi, że z powodu tej natury nie możemy być zbawieni. Bóg mówi nam, że nie możemy być zbawieni jeżeli nie chcemy jej zmienić, jeżeli nie chcemy się dać całkowicie roztrzaskać. Całkowite roztrzaskanie to świadomość WSZYSTKICH posiadanych wad i gorące pragnienie usunięcia ich. To odrzucenie WSZYSTKICH wymówek, którymi staramy się wytłumaczyć nasze upadki. To przyjęcie i zaakceptowanie faktu, że kiedy grzeszymy, to jesteśmy posłuszni szatanowi, a nie Bogu. Bóg kocha nas pomimo tego, jacy jesteśmy, a ponieważ nas kocha, nie chce nas zostawiać tam gdzie jesteśmy. On pragnie, abyśmy „upadli na kamień” i roztrzaskali się nie po to, aby sprawić nam ból, ale po to, aby obudzić w nas tęsknotę do zmiany, gorące pragnienie innego życia, prawdziwej wolności, w której nie czujemy się zmuszani do robienia czegoś, czego nie chcemy.

Wielu chrześcijan myśląc o posłuszeństwie i przestrzeganiu Bożego prawa uważa, że jest to bardzo trudne i nie znajdują w tym żadnej przyjemności. Jednak Jezus powiedział:

Jarzmo moje jest miłe, a brzemię lekkie (Mt 11,30)

Dlaczego pomimo tego, że wiemy o tym co powiedział Jezus, nie czujemy tego? Dlaczego tak trudno jest nam zachować posłuszeństwo przez cały czas? Przestrzeganie prawie wszystkich przykazań jest tak naprawdę nieprzestrzeganiem, a prawie całkowite posłuszeństwo jest tak naprawdę nieposłuszeństwem. Skoro jest to dla nas takie trudne, to wyjaśnienie jest dosyć proste. Nie chodzimy w „jarzmie Jezusa”, a obciążające nas brzemię nie jest Jego brzemieniem. Tym jarzmem i brzemieniem nie są wymagania Bożego prawa, ale wymagania naszej upadłej natury, są to nasze pożądliwości i nasze przywiązanie do tych złych rzeczy, które lubimy robić. Tylko że nie chcemy się sami przed sobą do tego przyznać. 

Jeśli mnie miłujecie, przykazań moich przestrzegać będziecie (J 14,15)

Jezus nie dodał do tej wypowiedzi żadnych dodatkowych warunków. Stwierdził, że nieuchronną konsekwencją pokochania Boga jest życie w posłuszeństwie Bogu, co jest równoznaczne z nieposłuszeństwem szatanowi. Może powodem tego, że nasze jarzmo nie jest miłe, a brzemię lekkie jest to, że jeszcze nie pokochaliśmy Boga? Być może mówimy o tej miłości, prawdopodobnie też wierzymy w to, że Go kochamy, ale Jezus powiedział, że:

Nie może dobre drzewo rodzić złych owoców, ani złe drzewo rodzić dobrych owoców (Mt 7,18)

Tu także nie ma dodatkowych warunków, Jezus nie powiedział, że dobre drzewo przeważnie nie rodzi złych owoców. Przedstawił jasny i wyraźny podział, między dobrymi i złymi drzewami. Zły owoc świadczy o tym, że drzewo jest złe. A jeśli drzewo jest złe, a nam wydaje się, że mimo to widać na nim jakiś dobry owoc, to oszukujemy sami siebie. Jest to niemożliwe.

Każdy z nas musi sobie zdać sprawę z tego, że jesteśmy złymi drzewami potrzebujemy pomocy. O tym właśnie mówi nam ewangelia. Jest to dobra nowina dla tych, którzy zdają sobie sprawę ze swojego beznadziejnego stanu, ponieważ Bóg mówi do nich, że On, i tylko On może i chce to zmienić. Tylko czy my chcemy to zaakceptować? Czy chcemy przyznać się do tego, jacy jesteśmy? Czy chcemy zaakceptować te prawdy o nas, które objawia nam Bóg?

Prawda jest taka, że tylko niewielu tego chce. Większość z nas deklaruje swoją wiarę i posłuszeństwo, niektórzy nawet całkowite posłuszeństwo, jednak kiedy Bóg objawia nam pewne przykre i bolesne prawdy, odwracamy się od nich. Nie chcemy widzieć naszych niektórych wad, nie chcemy upaść na skałę jaką jest Jezus i roztrzaskać naszego ego. Jak często lekceważymy to, co wskazuje nam, że jesteśmy jak drzewa, na których rosną złe owoce? Jak często ignorujemy lub usprawiedliwiamy objawy naszego gniewu, wrogości, nienawiści, zazdrości, dumy czy pychy? O wiele łatwiej jest powiedzieć, że nikt nie jest doskonały oprócz Boga, co zresztą jest prawdą, niż przyznać się do tego, że nie odczuwamy potrzeby zmiany pewnych cech naszego charakteru.

Bóg nie wymaga też od nas, abyśmy zrobili to sami, doskonale wie, że jest to niemożliwe i że tylko On może nas zmienić. Jednak nie zrobi tego wbrew naszej woli. Pokazuje nam, jacy jesteśmy, objawia nam prawdę o nas samych, ale nie po to, aby nas pognębić, ale dać nam nadzieję. 

Nie potrzebują zdrowi lekarza, lecz ci, co się źle mają (Mt 9,12)

Bóg nie może nas wyleczyć tak długo, jak nie poczujemy się chorzy. Nie chodzi tu na przykład o coś, co można porównać do bólu zęba, ale raczej do trądu, który jest w Biblii symbolem grzechu. Czy czujemy się trędowaci? Czy czujemy się śmiertelni chorzy, czy mamy świadomość tego, że umieramy? A może odpowiada nam ten stan i nie chcemy go zmieniać? Jeśli tak, to pozostaniemy chorzy do samego końca, ponieważ nie odczuwamy potrzeby wyleczenia. Bóg daje nam nadzieję, ponieważ objawia nam wspaniałą prawdę o tym, że jeśli poczujemy się chorzy, jeśli rozpoznamy naszą chorobę i zapragniemy być zdrowi, to On nas wyleczy, niezależnie od tego jak zaawansowana jest nasza choroba. 

Czy jesteśmy zainteresowani naszym zdrowiem, nie zdrowym ciałem, ale zdrowiem duchowym? Czy naszym pragnieniem jest pozbycie się tego obciążenia jakie do naszego życia wnosi grzech? Czy naprawdę tego chcemy? Jeśli tak, to jest dla nas szansa, jest nadzieja, że pozwolimy Bogu zmienić nasze życie. Jeśli tylko przestaniemy odwracać się od tych objawianych nam prawd, z którymi nie chcemy się zgodzić. Jeżeli zaakceptujemy w końcu fakt, że grzech, tak jak palenie papierosów, zabija i naszym pragnieniem stanie się chęć odrzucenia „duchowego nałogu palenia”, czyli grzechu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz