czwartek, 9 czerwca 2011

EFEKT HIPNOZY


Ewa ma energiczne ruchy i konkretny sposób formułowania zdań. Mówiąc o swych przeżyciach, w zasadzie nie skupia się na ich emocjonalnej stronie. Najważniejsze są fakty. Za to ja czuję się tak, jakbym słuchała mrocznych opowieści z prozy Edgara Allana Poe. Chwilami mam ciarki na plecach...
Od zawsze chciałam mieć kontakt z Bogiem. Dotknąć, poczuć Go! Tego szukałam. Kiedyś,
jeszcze w szkole średniej, kupiłam w kiosku „Znaki Czasu”. Porządnie zaangażowałam się w czytanie i namnożyło mi się wiele pytań związanych z wiarą. Gdy przyniosłam to czasopismo znajomemu księdzu, ten stwierdził, że nie jest katolickie i odradził mi je. Tak też zrobiłam. Jednak po jakimś czasie od spotkanego na ulicy sprzedawcy kupiłam książki o Apokalipsie i Księdze Daniela. Bardzo mnie ten temat interesował. Jednocześnie szukałam w katolickiej bibliotece książek o podobnej tematyce, ale nie znalazłam. Za to trafiłam na pozycje o duszy, duchach i rodzajach czyśćca. Chodziłam też na przykościelne spotkania poruszające te zagadnienia. Chociaż uważnie przeczytałam zakupione książki, nie zrozumiałam ich. Ponadto ich treść „gryzła” mi się z tym, co mówił ksiądz, dlatego je odrzuciłam. Opowieści o wędrujących w zaświatach duszach były zdecydowanie łatwiejsze.

Mielizna pełna klątw

Podjęłam pracę w drukarni. Był tam duży wybór gazet. W wolnych chwilach czytałam niektóre z nich. Najbardziej wciągnęło mnie czasopismo „Wróżka”. Ciekawe artykuły o hipnozie, wróżbach i rzucaniu zaklęć na inne osoby — to było to! Dlaczego? Bo nie pasowało mi takie zwyczajne życie. Szukałam czegoś głębszego i ekscytującego. I znalazłam. Niestety, nie uduchowioną głębię, lecz jak się później okazało — mieliznę pełną klątw.
Po kilku latach takiego dokształcania spotkałam pewnego człowieka. Był ordynatorem kliniki psychiatrycznej w Kijowie. Przyjechał do mojego miasteczka w roku 1991, aby prowadzić seanse hipnozy, która miała mieć wyjątkowo uzdrawiające działanie. Odbywały się w miejscowym klubie „Oaza”. Pół miasta się na nie zleciało, w tym ja! Koleżanka z pracy była tłumaczem owego lekarza, dlatego znalazłam do niego bliższy dostęp. Ten zaś natychmiast zauważył, że jestem dobrym medium. Bardzo mi to pochlebiało. Miałam świetny ubaw i wreszcie czułam, że jestem kimś szczególnym, gdy on na oczach całej sali wprowadzał mnie w hipnotyczny stan! Za pomocą samych myśli przekazywał mi rozkazy, a ja na nie pokazowo reagowałam. Zaoferował mi też kilka seansów indywidualnych. Po którymś z kolei doszło jednak do tego, że nie potrafił mnie wyprowadzić z transu — stwierdził więc, że wszystko jest w porządku, i zostawił mnie. Niby wstałam, chodziłam, ale nie mogłam myśleć samodzielnie. Czułam się obco. Jakby ktoś mój rozum odsunął na dalszy plan. To był straszny moment... Miałam tylko przebłyski, że mąż mnie prowadzi do domu. Prosiłam go: pomóż mi! Przeszło mi po kilkunastu godzinach i wielu filiżankach bardzo mocnej kawy. Ale wtedy jeszcze uważałam, że jest to lecznicze, dobre i chciałam nawet więcej! Przed odjazdem ukraiński psychiatra zostawił mi mnóstwo materiałów na temat autohipnozy. Studiowałam je pilnie i po krótkim czasie zaczęły się dziać w moim życiu całkiem paranormalne sytuacje.
Najpierw zdarzały mi się nocą jakby delikatne oddzielenia umysłu od ciała. Na przykład widziałam samą siebie z sufitu, leżącą w łóżku. I to nie był sen. Chciałam obudzić męża, ale byłam w stanie wydawać z siebie tylko ciche mruczenie. Następnie budził mnie nad ranem nagły wyrzut mego ciała w formie fikołka na środek pokoju, w stronę rozgrzanego piecyka. Byłam tak blisko, że dziwiłam się, iż nie parzy mnie. Przez okno widziałam, jak sąsiadka wybiera się do pracy. Znowu próbowałam obudzić męża, ale zupełnie nie miałam sił na mówienie.
Bałam się. Gdy zaszłam w ciążę, stany strachu i lęku nasiliły się tak bardzo, że traciłam przytomność. Podejrzewano u mnie padaczkę, ale badania wykluczyły ją. Pomiędzy kolejnymi pobytami w szpitalu, te rozdzielenia umysłu i ciała zaczęły pojawiać się w biały dzień. Pamiętam, jak leżałam na łóżku, nie mogłam się ruszyć, a mój pies lizał mnie po ręce. Albo nagle coś mnie unosiło w powietrze przy myciu podłogi. I tak wisiałam, zupełnie bezsilna. Czułam ogromny lęk przed tymi stanami. Skoro lekarze nie mogli mi pomóc, szukałam pomocy u różnych wróżbitów, różdżkarzy. Jeden z nich przy mnie zemdlał. Stwierdził, że jestem potężnym medium. Zaprosił mnie też na tzw. zlot czarownic w Świętokrzyskie, ale nie pojechałam ze względu na zaawansowaną ciążę.
Po porodzie owe dziwne zjawiska ustąpiły. Duży wpływ miał na to pewien chrześcijański ewangelista, który zaczął nas odwiedzać. Czytał Biblię i wyjaśniał, skąd te okropne rzeczy wzięły się w moim życiu. Stres i lęk minął. Choć wcześniej brałam silne leki, teraz mogłam funkcjonować bez nich. Sama zaczęłam studiować Biblię i zaufałam Jezusowi. I przez trzy lata był spokój. Jednak w domu pozostało wiele materiałów i książek na temat hipnozy i czarów. Nie widziałam powodów, aby się ich pozbywać.

W lwiej jamie

Czułam się na tyle dobrze, że zdecydowałam się na wyjazd do pracy za granicę. Zatrudnił mnie bankowiec, wyznawca Kościoła scjentologicznego. Miał piękny dom z basenem, żonę i dzieci. Byłam u niego dwa razy. Za pierwszym razem było bardzo dobrze. Sporo zarobiłam i zwiedziłam. Gdy przyjechałam do domu, bankowiec przybył za mną i namawiał, bym wróciła. Mąż się zgodził, więc ja też. Po kilku tygodniach pobytu w tym domu, zrozumiałam, że trafiłam w złe miejsce. Mój gospodarz czytał Pismo Święte, mówił o swym bliskim kontakcie z Jezusem, ale wygadywał też okropne rzeczy. Twierdził na przykład, że Bóg mu objawił, iż jestem przeznaczona dla niego... Tamtej nocy wrócił strach. Zabarykadowałam się w garażu. Zabrałam mu pistolet z biurka i czuwałam. Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale on całymi następnymi nocami chodził pod drzwiami. Tak jakby wcale nie potrzebował snu. W dzień usiłowałam mu udowodnić z Biblii, że jego Jezus i biblijny Zbawiciel to dwie różne osoby. Scjentolog odgrażał się, że jego bóg ześle na mnie chorobę, by udowodnić swą moc. Płakał i krzyczał w szale, gdy powiedziałam, że muszę odejść.
Tak bardzo się modliłam o opiekę i myślę, że jej doświadczyłam. Nic złego mi się nie stało, poza jednym przypadkiem. W słoneczny dzień na plaży znów mnie coś porwało w powietrze i znieruchomiałam. Ale wzniosłam me myśli do Jezusa i zła moc przestała działać.
Jako dowód Bożej opieki traktuję też wprost szaleńczą ucieczkę z domu mego pracodawcy i to jego własnym samochodem. W ostatniej chwili przyjechałam na lotnisko i w ostatnim momencie wpadłam we właściwy korytarz, choć zupełnie nie wiedziałam, gdzie się kierować. W samolocie odzyskałam poczucie bezpieczeństwa i mocne przekonanie, że potrzebuję całe me życie poddać Jezusowi, bo tylko On może człowieka wyciągnąć ze wszystkich złych doświadczeń. Ale to nie był jeszcze koniec demonicznych ataków. Przeoczyłam bowiem pewną rzecz.

Demoniczne
manifestacje

Z powodu trudnych warunków mieszkaniowych wyprowadziliśmy się do teściów, do sąsiedniego miasta. Wracałam jednak do dawnego mieszkania, by tam prać. W łazience została pralka, a na półkach wszystkie moje książki. Pewnego wieczoru, gdy czekałam, aż skończy się pranie, sięgnęłam z nudów po książkę o objawieniach w Medjugorje. Czytam sobie w najlepsze, gdy nagle słyszę okropne walenie w drzwi wejściowe. Otworzyłam, ale nikogo nie było. Tak się powtórzyło ze trzy razy, z tym że hałas był coraz gorszy. Przerażona, ale wypełniona jakąś upartą determinacją, poszłam do sąsiadki i spytałam, czy to ona. Zaprzeczyła. Sprawdziłam drzwi na strych i do piwnicy — zamknięte. Wyjrzałam na podwórko. Świeży śnieg, bez żadnych śladów butów, ścielił się od schodów do drogi. Nocna cisza dookoła starej kamienicy aż dźwięczała mi w uszach. Roztrzęsiona wróciłam do lektury. Nagle pralka zaczęła wariować! Podskakiwała tak, że wypchnęło ją na środek łazienki, zagrodziła mi wejście i... stanęła w płomieniach! Prawie nieprzytomna ze strachu weszłam na wannę, przeskoczyłam dymiący automat i uciekłam do samochodu. Następnego dnia przyjechałam z mechanikiem. Ten stwierdził, że urządzenie jest sprawne i nie widzi w nim żadnego problemu. Po jego odjeździe, nie namyślając się wiele, z wściekłością zgarnęłam z półek wszystkie książki i gazety, które traktowały o magii, hipnozie czy czarach. Zatargałam je za dom i spaliłam co do jednej! Czułam, że tak powinnam już dawno zrobić. I od piętnastu lat mam spokój. Święty spokój! Dziś nie muszę już mieć niezwykłych doświadczeń, być czuć się dzieckiem Bożym. Kimś szczególnym.    
Wysłuchała Beata Frańczak
ZNAKI CZASU NR.6/II czerwiec 2011r. Można zamówić
 www.sklep.znakiczasu.pl
ul.Foksal 8/5
00-366 Warszawa







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz