„Jeden robi różnicę między dniem a dniem, drugi zaś
każdy dzień ocenia jednakowo;
niechaj każdy
pozostanie przy swoim zdaniu”1. Edward nie uwierzył w pozorny relatywizm, jaki ma wynikać z tego fragmentu Pisma Świętego. Czy to naprawdę wszystko jedno, jaki dzień powinni święcić chrześcijanie?
Czy ważna jest sobota, niedziela, a może piątek?
niechaj każdy
pozostanie przy swoim zdaniu”1. Edward nie uwierzył w pozorny relatywizm, jaki ma wynikać z tego fragmentu Pisma Świętego. Czy to naprawdę wszystko jedno, jaki dzień powinni święcić chrześcijanie?
Czy ważna jest sobota, niedziela, a może piątek?
Sama była pobożną
osobą, ojciec zaś, jako członek PZPR-u,
wybijał mi z głowy Boga. „Ty
chodzisz na zebrania partyjne i nikt ci tego nie zabrania, to nie
zabraniaj mi chodzić do kościoła, skoro nie ma w tym nic złego” —
powiedziałem ojcu w wieku dziewięciu lat. Mówiłem tak pod wpływem
mamy, która zachęcała mnie: „Idź rano do kościoła, a będziesz miał
cały dzień spokój”. Z lekcjami religii było tak samo. Chodziłem tam
z szacunku dla mamy. W starszej klasie szkoły podstawowej
przyniosłem kiedyś na zajęcia Ewangelię Świętego Marka, gdyż omawialiśmy
właśnie tego ewangelistę. Pokazałem ją księdzu, a on... rzucił tę
książeczkę na podłogę ze słowami: „To jakieś
kociarskie wydanie,
tego nie wolno wam czytać”. Kupiłem ją
wprawdzie od przygodnego kolportera, ale było mi przykro. Dlaczego ksiądz
nie wytłumaczył mi, co tam było złe, dlaczego rzucił czymś, na co się sam
powoływał?
W trzeciej klasie liceum moi koledzy przyprowadzili
na religię ateistę. Nie dla prowokacji, ale w dobrej wierze —
aby ksiądz go jakoś zachęcił do chodzenia do kościoła. Ale katecheta
nie potrafił podjąć z nim rzeczowej dyskusji. Ten chłopak powiedział mi
potem, że nie podoba mu się pogarda, z jaką traktowani są w tym
społeczeństwie ludzie mający inne przekonania. Dowiedziałem się też
od niego o nieznanych mi faktach z przeszłości Kościoła —
o inkwizycji i wyprawach krzyżowych. Pytał mnie, jak to wytłumaczyć.
Zupełnie nie wiedziałem, co odpowiedzieć.
Na studiach mieszkałem w akademiku razem z byłymi
franciszkanami. Opowiadali mi przykre rzeczy o niemoralności, jaką
zauważyli w zakonie. Jeden z nich przystąpił do luteranów, bo
uważał, że ich nauki są prawdziwsze w świetle Biblii od niespójnych
nauk katolickich. W tamtych latach miałem kontakt z rozmaitymi
wyznaniami. Pierwszy kurs biblijny zaliczyłem u adwentystów. Miałem dwóch
takich na roku. Dziwiliśmy się, że nie piją alkoholu, kawy, nie palą
papierosów. Tłumaczyli nam, dlaczego dbają o zdrowie, oraz udowadniali
z Biblii, że sobota jest właściwym dniem świętym. Byłem na kilku
wykładach biblijnych, lecz na nabożeństwo nie miałem odwagi pójść. Ich
nauki były logiczne, jednak ja za słabo znałem Pismo Święte, by móc
z nimi polemizować.
Studiowałem teorię muzyki i jako temat pracy semestralnej
wylosowałem: muzyka w okresie reformacji. Chciałem przyłożyć się
i napisać coś oryginalnego. Chodziłem po różnych znanych mi
Kościołach w poszukiwaniu wiedzy „u źródeł”. No i tu pojawiły się
problemy. U luteranów usłyszałem, że pastora nie ma, u metodystów —
zamknięte, u dominikanów nie chcieli mnie wpuścić do biblioteki, a
w jednym z kościołów ksiądz mnie zwymyślał, że co ja sobie wyobrażam,
że osoba świecka nie może zajmować się takimi sprawami! Odpowiedziałem mu, że
przecież ja jestem za głupi na teologię, nie znam się na tym,
chcę tylko opisać wąski krąg kulturowy, a dokładnie chorał protestancki.
Nie dał się jednak przekonać. Pracę napisałem w oparciu o pozycje
dostępne w bibliotece uniwersyteckiej. Dziwiłem się tyko, dlaczego protestanci
nie chcą pomóc, a katolicy wściekają się, gdy mowa o reformacji.
Skończyłem studia i zacząłem pracę w szkole
muzycznej. Dowiedziałem się, że w pobliżu powstał zbór zielonoświątkowy.
Pewnego dnia zdecydowałem się tam wstąpić. Podczas nabożeństwa odczułem dziwne
mrowienie w nogach, a potem paraliż, który rozciągał się na całe
ciało. Przerażony zapytałem siedzące obok osoby, czy to normalne, a one
zaczęły krzyczeć: „Alleluja, chwalcie Pana! Dotknął cię Duch Święty!”. Będąc
pod wrażeniem tych niesamowitych efektów, przyjąłem chrzest i
mówiłem „językami”.
Jako osoba, która zaczęła dopiero czytać Nowy Testament, wiele
rzeczy nie rozumiałem, na przykład tego, co oznaczał zwrot z Listu
Jakuba „człowiek o rozdwojonej duszy”. Pytałem więc, a w odpowiedzi
usłyszałem: „Po co pytasz; tak jest napisane i już” lub: „Takich pytań się
w ogóle nie zadaje”. Zaczęły mnie nurtować wątpliwości: skoro moi
przywódcy są napełnieni Duchem Świętym, który jest Duchem mądrości, to powinni
znać odpowiedzi na wszelkie pytania. Rozmawiałem więc z adwentystami,
badaczami, świadkami Jehowy i oni podejmowali dyskusję. Myślałem: jak to
jest — ci, co „mają Ducha”, nie mają argumentów, a ci „bez Ducha” je mają?
Ci, co mają Ducha, powinni mieć broń przeciwko błędom, jeśli to błędy.
Te i inne powody sprawiły, że po dziesięciu latach
opuściłem wraz z żoną Kościół zielonoświątkowy. Potem przez dwa lata
spotykałem się z badaczami ze Świeckiego Ruchu Misyjnego Epifania.
Tam z kolei nie mogłem zgodzić się z ich twierdzeniem, że „Kościół
został wybrany z bezgrzesznej rasy ludzkiej”. To jak to jest, pytałem,
Jezus umarł za wszystkich grzeszników, tylko nie za Kościół? Ich
repliki nie były przekonujące. Ponadto nie podobało mi się, że przed
adwentystami, z którymi się spotykałem i czasem przyprowadzałem
do nich, zgadzali się, że sobota jest biblijnym dniem świętym, a gdy
oni wyszli, wyśmiewali ich dowody.
W roku 1989 przeprowadziliśmy się na wieś. Miałem problemy
ze znalezieniem pracy. Chciałem uczyć w miejscowej szkole muzyki, ale
ludzie, gdy dowiedzieli się, że nie chodzę do kościoła, protestowali, że
taki nie będzie uczył ich dzieci.
Przyprowadzili mi nawet księdza, bym się przed nim opowiedział.
Powiedziałem mu, że instytucja, która ma tyle na sumieniu, nie jest
dla mnie wiarygodna. Ten się obraził i pracy oczywiście nie dostałem.
Za to pogrzeb mojej teściowej stał się jedną wielką lekcją tolerancji,
gdyż przybyli na niego przedstawiciele wszystkich religii z naszych
stron.
Kilka lat później ponownie nawiązałem kontakt
z adwentystami poprzez korespondencyjny kurs biblijny. Myślałem: tylko oni
i Żydzi podejmują sprawę soboty i kwestie odpowiedniej żywności,
podczas gdy chrześcijanie generalnie nie zwracają na to uwagi. Skoro pewne
zasady żywieniowe są dobre w Starym Testamencie, do dlaczego mają być
złe w Nowym? Większość przywódców daje
wymijające odpowiedzi
(że wtedy były inne czasy, inni ludzie,
inny klimat), miesza prawo ceremonialne z moralnym lub rozkłada ręce.
A mnie przekonuje odpowiedź, że Pan Bóg zakazał tego, o czym
wiedział, że jest niezdrowe, i w pewien sposób ogranicza kontakt
z tym, wpływając na procesy myślowe, intelektualne.
Kwestię soboty też starałem się zgłębić tak dokładnie, jak
tylko mogłem. Rozmawiałem z mormonami przez internet w sprawie dnia
świętego. Odsyłali mnie do swych misjonarzy, którzy byli trudno dostępni.
Mówili: „Dlaczego nie święcimy soboty? Bo tak jest napisane, chyba
w Dziejach Apostolskich”. Ja na to, że w Księdze Mormona jest
mowa o Żydach mieszkających w Ameryce i święcących szabat. „Nie
widzę związku” — usłyszałem w odpowiedzi. Napisałem ostatnio
do pastora metodystów w tej samej sprawie i czekam
na odpowiedź. Jednocześnie w metodystycznym „Pielgrzymie Polskim”
znalazłem artykuł stwierdzający (bez podania dowodów), że szabat to dziwactwo.
Świadkowie Jehowy teraz już nie przestrzegają szabatu i zarzekają się, że
nigdy tego nie robili. Jak to! Moja żona pamięta, że w dzieciństwie
w jej wiosce mieszkali świadkowie, którzy świętowali właśnie
w sobotę. Od starszych wyznawców dowiedziała się, że któregoś dnia
przyszły do nich wytyczne, by święcić niedzielę, i oni bez dyskusji
się podporządkowali. Pytałem nawet mahometan o szabat, bo przecież uznają
za święte postaci ze Starego Testamentu, które tego dnia
przestrzegały. W odpowiedzi wysłali mi broszurkę o roli kobiety
w islamie (sic!). Może to przeoczenie, a może jest tak jak
w większości wspólnot, gdzie teoretycznie można stawiać pytania, ale
w praktyce pewne tematy są niewygodne.
Około roku 2000 byłem bezrobotny, miałem dużo czasu
i zapragnąłem
nauczyć się
hebrajskiego.
hebrajskiego.
Bo jak to jest, że jedni, posługując się Biblią, twierdzą, że
sobota nie jest ważna, a drudzy, otwierając tę samą Biblię, mówią, że jest
ważna? Jedni mówią, że to „archeologia”, a inni, że święto do dziś.
Przypadkiem brat dał mi hebrajską Biblię, w kiosku kupiłem słownik
i całkiem sprawnie mi poszło. Gorzej poszła mi greka, ale rozumiem
oryginalne pisma. I odkryłem między innymi to, że szabat jest tam
postawiony bardzo wysoko, prawie na piedestale.
Kwestia soboty nie dawała mi spokoju od dawna. Ale jak człowiek
nie ma oparcia, to się waha. Trzydzieści lat musiało upłynąć, zanim
ugruntowałem się w tym przekonaniu. Na podstawie obecnej znajomości
Biblii twierdzę, że nie jest tak, jakoby było wszystko jedno, który dzień jest
święty. Biblijnym dniem odpoczynku jest siódmy dzień tygodnia, biblijny szabat,
dzisiejsza sobota. Święcili ją Jezus, apostołowie, pierwsi chrześcijanie. Pismo
Święte i źródła historyczne dostarczają odpowiednich argumentów. Wystarczy
chcieć się z nimi zapoznać. W każdym wieku naszej ery w wielu
krajach Europy istniały zbory święcące siódmy dzień tygodnia. Tacy
chrześcijanie wyraźnie zaznaczyli też swą obecność od centralnej Azji
po Chiny, w Etiopii, w Ameryce Północnej. Cały 14. rozdział
Listu do Rzymian pojmuję w ten sposób, że ludzie mają różne poziomy
świadomości i nie wolno ich za to potępiać. Ponieważ jednak, jak jest
tam napisane, „wszystko, co nie wypływa z przekonania, jest grzechem”2,
należy dotąd zgłębiać Słowo Boże, aż nabędziemy pewności, że rozumiemy je
właściwie. Jeśli ktoś twierdzi, że ma prawdę, a wymiguje się
od dyskusji, rzuca Biblią, a nawet ją pali — bo i tak bywało
w przeszłości — to czego się obawia? Przecież prawda sama się obroni! Czyż
nie?
Wysłuchała Beata Frańczak
1 Rz 14,5. 2 Rz 14,23.
Znaki Czasu luty 2012r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz