niedziela, 5 lutego 2012

DO SOBOTY



„Jeden robi różnicę między dniem a dniem, drugi zaś każdy dzień ocenia jednakowo;
niechaj każdy
pozostanie przy swoim zdaniu”1. Edward nie uwierzył w pozorny relatywizm, jaki ma wynikać z tego fragmentu Pisma Świętego. Czy to naprawdę wszystko jedno, jaki dzień powinni święcić chrześcijanie?
Czy ważna jest sobota, niedziela, a może piątek?
Sama była pobożną osobą, ojciec zaś, jako członek PZPR-u,
wybijał mi z głowy Boga. „Ty chodzisz na zebrania partyjne i nikt ci tego nie zabrania, to nie zabraniaj mi chodzić do kościoła, skoro nie ma w tym nic złego” — powiedziałem ojcu w wieku dziewięciu lat. Mówiłem tak pod wpływem mamy, która zachęcała mnie: „Idź rano do kościoła, a będziesz miał cały dzień spokój”. Z lekcjami religii było tak samo. Chodziłem tam z szacunku dla mamy. W starszej klasie szkoły podstawowej przyniosłem kiedyś na zajęcia Ewangelię Świętego Marka, gdyż omawialiśmy właśnie tego ewangelistę. Pokazałem ją księdzu, a on... rzucił tę książeczkę na podłogę ze słowami: „To jakieś

kociarskie wydanie,

tego nie wolno wam czytać”. Kupiłem ją wprawdzie od przygodnego kolportera, ale było mi przykro. Dlaczego ksiądz nie wytłumaczył mi, co tam było złe, dlaczego rzucił czymś, na co się sam powoływał?
W trzeciej klasie liceum moi koledzy przyprowadzili na religię ateistę. Nie dla prowokacji, ale w dobrej wierze — aby ksiądz go jakoś zachęcił do chodzenia do kościoła. Ale katecheta nie potrafił podjąć z nim rzeczowej dyskusji. Ten chłopak powiedział mi potem, że nie podoba mu się pogarda, z jaką traktowani są w tym społeczeństwie ludzie mający inne przekonania. Dowiedziałem się też od niego o nieznanych mi faktach z przeszłości Kościoła — o inkwizycji i wyprawach krzyżowych. Pytał mnie, jak to wytłumaczyć. Zupełnie nie wiedziałem, co odpowiedzieć.
Na studiach mieszkałem w akademiku razem z byłymi franciszkanami. Opowiadali mi przykre rzeczy o niemoralności, jaką zauważyli w zakonie. Jeden z nich przystąpił do luteranów, bo uważał, że ich nauki są prawdziwsze w świetle Biblii od niespójnych nauk katolickich. W tamtych latach miałem kontakt z rozmaitymi wyznaniami. Pierwszy kurs biblijny zaliczyłem u adwentystów. Miałem dwóch takich na roku. Dziwiliśmy się, że nie piją alkoholu, kawy, nie palą papierosów. Tłumaczyli nam, dlaczego dbają o zdrowie, oraz udowadniali z Biblii, że sobota jest właściwym dniem świętym. Byłem na kilku wykładach biblijnych, lecz na nabożeństwo nie miałem odwagi pójść. Ich nauki były logiczne, jednak ja za słabo znałem Pismo Święte, by móc z nimi polemizować.
Studiowałem teorię muzyki i jako temat pracy semestralnej wylosowałem: muzyka w okresie reformacji. Chciałem przyłożyć się i napisać coś oryginalnego. Chodziłem po różnych znanych mi Kościołach w poszukiwaniu wiedzy „u źródeł”. No i tu pojawiły się problemy. U luteranów usłyszałem, że pastora nie ma, u metodystów — zamknięte, u dominikanów nie chcieli mnie wpuścić do biblioteki, a w jednym z kościołów ksiądz mnie zwymyślał, że co ja sobie wyobrażam, że osoba świecka nie może zajmować się takimi sprawami! Odpowiedziałem mu, że przecież ja jestem za głupi na teologię, nie znam się na tym, chcę tylko opisać wąski krąg kulturowy, a dokładnie chorał protestancki. Nie dał się jednak przekonać. Pracę napisałem w oparciu o pozycje dostępne w bibliotece uniwersyteckiej. Dziwiłem się tyko, dlaczego protestanci nie chcą pomóc, a katolicy wściekają się, gdy mowa o reformacji.
Skończyłem studia i zacząłem pracę w szkole muzycznej. Dowiedziałem się, że w pobliżu powstał zbór zielonoświątkowy. Pewnego dnia zdecydowałem się tam wstąpić. Podczas nabożeństwa odczułem dziwne mrowienie w nogach, a potem paraliż, który rozciągał się na całe ciało. Przerażony zapytałem siedzące obok osoby, czy to normalne, a one zaczęły krzyczeć: „Alleluja, chwalcie Pana! Dotknął cię Duch Święty!”. Będąc pod wrażeniem tych niesamowitych efektów, przyjąłem chrzest i

mówiłem „językami”.

Jako osoba, która zaczęła dopiero czytać Nowy Testament, wiele rzeczy nie rozumiałem, na przykład tego, co oznaczał zwrot z Listu Jakuba „człowiek o rozdwojonej duszy”. Pytałem więc, a w odpowiedzi usłyszałem: „Po co pytasz; tak jest napisane i już” lub: „Takich pytań się w ogóle nie zadaje”. Zaczęły mnie nurtować wątpliwości: skoro moi przywódcy są napełnieni Duchem Świętym, który jest Duchem mądrości, to powinni znać odpowiedzi na wszelkie pytania. Rozmawiałem więc z adwentystami, badaczami, świadkami Jehowy i oni podejmowali dyskusję. Myślałem: jak to jest — ci, co „mają Ducha”, nie mają argumentów, a ci „bez Ducha” je mają? Ci, co mają Ducha, powinni mieć broń przeciwko błędom, jeśli to błędy.
Te i inne powody sprawiły, że po dziesięciu latach opuściłem wraz z żoną Kościół zielonoświątkowy. Potem przez dwa lata spotykałem się z badaczami ze Świeckiego Ruchu Misyjnego Epifania. Tam z kolei nie mogłem zgodzić się z ich twierdzeniem, że „Kościół został wybrany z bezgrzesznej rasy ludzkiej”. To jak to jest, pytałem, Jezus umarł za wszystkich grzeszników, tylko nie za Kościół? Ich repliki nie były przekonujące. Ponadto nie podobało mi się, że przed adwentystami, z którymi się spotykałem i czasem przyprowadzałem do nich, zgadzali się, że sobota jest biblijnym dniem świętym, a gdy oni wyszli, wyśmiewali ich dowody.
W roku 1989 przeprowadziliśmy się na wieś. Miałem problemy ze znalezieniem pracy. Chciałem uczyć w miejscowej szkole muzyki, ale ludzie, gdy dowiedzieli się, że nie chodzę do kościoła, protestowali, że taki nie będzie uczył ich dzieci.
Przyprowadzili mi nawet księdza, bym się przed nim opowiedział. Powiedziałem mu, że instytucja, która ma tyle na sumieniu, nie jest dla mnie wiarygodna. Ten się obraził i pracy oczywiście nie dostałem. Za to pogrzeb mojej teściowej stał się jedną wielką lekcją tolerancji, gdyż przybyli na niego przedstawiciele wszystkich religii z naszych stron.
Kilka lat później ponownie nawiązałem kontakt z adwentystami poprzez korespondencyjny kurs biblijny. Myślałem: tylko oni i Żydzi podejmują sprawę soboty i kwestie odpowiedniej żywności, podczas gdy chrześcijanie generalnie nie zwracają na to uwagi. Skoro pewne zasady żywieniowe są dobre w Starym Testamencie, do dlaczego mają być złe w Nowym? Większość przywódców daje

wymijające odpowiedzi

(że wtedy były inne czasy, inni ludzie, inny klimat), miesza prawo ceremonialne z moralnym lub rozkłada ręce. A mnie przekonuje odpowiedź, że Pan Bóg zakazał tego, o czym wiedział, że jest niezdrowe, i w pewien sposób ogranicza kontakt z tym, wpływając na procesy myślowe, intelektualne.
Kwestię soboty też starałem się zgłębić tak dokładnie, jak tylko mogłem. Rozmawiałem z mormonami przez internet w sprawie dnia świętego. Odsyłali mnie do swych misjonarzy, którzy byli trudno dostępni. Mówili: „Dlaczego nie święcimy soboty? Bo tak jest napisane, chyba w Dziejach Apostolskich”. Ja na to, że w Księdze Mormona jest mowa o Żydach mieszkających w Ameryce i święcących szabat. „Nie widzę związku” — usłyszałem w odpowiedzi. Napisałem ostatnio do pastora metodystów w tej samej sprawie i czekam na odpowiedź. Jednocześnie w metodystycznym „Pielgrzymie Polskim” znalazłem artykuł stwierdzający (bez podania dowodów), że szabat to dziwactwo. Świadkowie Jehowy teraz już nie przestrzegają szabatu i zarzekają się, że nigdy tego nie robili. Jak to! Moja żona pamięta, że w dzieciństwie w jej wiosce mieszkali świadkowie, którzy świętowali właśnie w sobotę. Od starszych wyznawców dowiedziała się, że któregoś dnia przyszły do nich wytyczne, by święcić niedzielę, i oni bez dyskusji się podporządkowali. Pytałem nawet mahometan o szabat, bo przecież uznają za święte postaci ze Starego Testamentu, które tego dnia przestrzegały. W odpowiedzi wysłali mi broszurkę o roli kobiety w islamie (sic!). Może to przeoczenie, a może jest tak jak w większości wspólnot, gdzie teoretycznie można stawiać pytania, ale w praktyce pewne tematy są niewygodne.
Około roku 2000 byłem bezrobotny, miałem dużo czasu i zapragnąłem

nauczyć się
hebrajskiego.

Bo jak to jest, że jedni, posługując się Biblią, twierdzą, że sobota nie jest ważna, a drudzy, otwierając tę samą Biblię, mówią, że jest ważna? Jedni mówią, że to „archeologia”, a inni, że święto do dziś. Przypadkiem brat dał mi hebrajską Biblię, w kiosku kupiłem słownik i całkiem sprawnie mi poszło. Gorzej poszła mi greka, ale rozumiem oryginalne pisma. I odkryłem między innymi to, że szabat jest tam postawiony bardzo wysoko, prawie na piedestale.
Kwestia soboty nie dawała mi spokoju od dawna. Ale jak człowiek nie ma oparcia, to się waha. Trzydzieści lat musiało upłynąć, zanim ugruntowałem się w tym przekonaniu. Na podstawie obecnej znajomości Biblii twierdzę, że nie jest tak, jakoby było wszystko jedno, który dzień jest święty. Biblijnym dniem odpoczynku jest siódmy dzień tygodnia, biblijny szabat, dzisiejsza sobota. Święcili ją Jezus, apostołowie, pierwsi chrześcijanie. Pismo Święte i źródła historyczne dostarczają odpowiednich argumentów. Wystarczy chcieć się z nimi zapoznać. W każdym wieku naszej ery w wielu krajach Europy istniały zbory święcące siódmy dzień tygodnia. Tacy chrześcijanie wyraźnie zaznaczyli też swą obecność od centralnej Azji po Chiny, w Etiopii, w Ameryce Północnej. Cały 14. rozdział Listu do Rzymian pojmuję w ten sposób, że ludzie mają różne poziomy świadomości i nie wolno ich za to potępiać. Ponieważ jednak, jak jest tam napisane, „wszystko, co nie wypływa z przekonania, jest grzechem”2, należy dotąd zgłębiać Słowo Boże, aż nabędziemy pewności, że rozumiemy je właściwie. Jeśli ktoś twierdzi, że ma prawdę, a wymiguje się od dyskusji, rzuca Biblią, a nawet ją pali — bo i tak bywało w przeszłości — to czego się obawia? Przecież prawda sama się obroni! Czyż nie?        
Wysłuchała Beata Frańczak

1 Rz 14,5. 2 Rz 14,23.
Znaki Czasu luty 2012r. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz