Kryzys narasta. Podziały
społeczne na tle ekonomicznym i ideologicznym się pogłębiają. Dyskusje
i spory
coraz częściej zamieniają się w kłótnie i wzajemne oskarżenia, nawet najcięższe. W dyskursie publicznym zaczyna dominować mowa nienawiści.
coraz częściej zamieniają się w kłótnie i wzajemne oskarżenia, nawet najcięższe. W dyskursie publicznym zaczyna dominować mowa nienawiści.
Tematem
mowy nienawiści politycy i media zajmują się od kilku tygodni.
Zbiegło się to
ze sprawą
aresztowania Brunona K., niedoszłego polskiego Brejvika, podejrzewanego
o przygotowywanie zamachu bombowego na budynek Sejmu, w którym
mieliby zginąć najważniejsi przedstawiciele politycznego establishmentu.
Politycy się przestraszyli i zaczęli nawzajem wzywać do złagodzenia
języka dyskursu politycznego, żeby na przyszłość nie prowokować
niezrównoważonych jednostek do aktów agresji.
Niedługo po tym minister
administracji i cyfryzacji Michał Boni kieruje do Kościołów
i innych związków wyznaniowych list, w którym wyraża zaniepokojenie,
że mowa nienawiści stała się w Polsce problemem społecznym na tyle
dużym, iż może doprowadzić do nieszczęścia; bo nienawiść, zanim przejdzie
do czynu, najpierw pojawia się w języku. Minister zaapelował
w swoim liście o pomoc w przeciwstawieniu się temu zjawisku, jak
i wszelkim przejawom nietolerancji.
Kolejnych kilka dni później, 27
listopada, do laski marszałkowskiej wpływa poselski projekt Platformy
Obywatelskiej nowelizacji przepisów Kodeksu karnego w zakresie przestępstw
motywowanych mową nienawiści.
Jest oczywiste, że sprawa Brunona K.
była dla mediów i polityków jedynie katalizatorem do zajęcia się
tym zjawiskiem. Równie silnym katalizatorem była wcześniejsza awantura, jaka
wybuchła po opublikowaniu przez „Rzeczpospolitą” artykułu o odkryciu
śladów trotylu we wraku prezydenckiego samolotu. Do tego doszły
obchody Święta Niepodległości, które dla niektórych skrajnych ugrupowań
były kolejną okazją do formułowania niemających miary oskarżeń wobec
przeciwników politycznych. A już wszystko przebiły słowa znanego reżysera wzywającego
publicznie do rozstrzelania części dziennikarzy „Gazety Wyborczej”
i TVN-u, uznanych przez niego za media wrogie Polsce.
Staje się jasne, że jeśli nie
przyjdzie opamiętanie, w końcu dojdzie do nieszczęścia.
O czym w ogóle
mówimy?
mówimy?
Nie ma precyzyjnej definicji mowy
nienawiści. Dla jednych zjawisko to polega na powodowanym uprzedzeniami
i stereotypami przypisywaniu negatywnych cech danej grupie społecznej
i/lub wzywaniu do jej dyskryminacji. Dla innych oznacza takie wypowiedzi
i przedstawienia ikoniczne, które lżą, oskarżają, wyszydzają
i poniżają grupy i jednostki z powodów po części
przynajmniej od nich niezależnych, takich jak przynależność rasowa,
etniczna i religijna, a także płeć, preferencje seksualne, kalectwo
czy przynależność do „naturalnej” grupy społecznej — jak mieszkańcy
pewnego terytorium, reprezentanci określonego zawodu, mówiący określonym
językiem itp.
Zjawisko posługiwania się językiem
nienawiści w debacie publicznej przez polityków, działaczy społecznych
i ludzi mediów narasta. Język stał się narzędziem agresji, służącym
jedynie eksponowaniu wad przeciwników z użyciem najcięższych gatunkowo
słów — często obraźliwych, naruszających ludzką godność
i uniemożliwiających jakąkolwiek konstruktywną dyskusję. Najbardziej
krewcy szermierze złego słowa zapominają, że słowa kreują rzeczywistość. Złe
słowa wzbudzają złe emocje, mogą wyprowadzić ludzi na ulice
i postawić naprzeciw siebie z kamieniami w rękach, a
w ostateczności włożyć im do ręki broń i niezrównoważone
jednostki pchnąć do zbrodni. Zabójstwo działacza PIS-u sprzed dwóch lat
jest tego ciągle świeżym dowodem. A starszym dowodem, choć dwakroć
mocniejszym z uwagi na pozycję zabitego, było zabójstwo 16 grudnia
1922 roku prezydenta RP Gabriela Narutowicza. Przypominają go nam ulice i place
jego imienia w każdym mieście. Niewątpliwie do obu zbrodni
doprowadziły publiczne spory nieprzebierających w słowach i zarzutach
przeciwników politycznych i dużej części ich środowisk. W tych
sporach przeciwnicy to zbrodniarze, spiskowcy, zdrajcy, zasługujący
na najwyższe kary, w imię dobra Polski oczywiście.
Gdyby jeszcze narastanie tego
zjawiska było wynikiem jedynie braku umiejętności publicznego przemawiania czy
nawet bezmyślności, ale tak nie jest. Mowy nienawiści używa się świadomie i
w określonym celu — zwykle żeby wzbudzać społeczne emocje.
Mowa nienawiści nie jest jedynie
domeną polityków, ale też mediów i odbiorców medialnych przekazów. Wielu
dziennikarzy celuje w nakręcaniu atmosfery wrogości i dzieleniu
społeczeństwa. Prowokuje się polityków do agresywnych wypowiedzi
i słupki oglądalności zaraz rosną. A potem krytykuje się ich
za agresywny język, dalej odcinając kupony popularności od własnej
wcześniejszej prowokacji. My, jako odbiorcy, wcale nie jesteśmy lepsi. Chcemy
krwi, a z braku chleba choćby igrzysk, walki na ekranie i
w prasie. Chcemy emocji. Rozum nich śpi dalej.
Zjawisko to nie dotyczy tylko sfery
politycznej. Jego ofiarami mogą być zarówno grupy, jak i jednostki spoza
tej sfery, na przykład Żydzi, Romowie, cudzoziemcy (zwłaszcza zza
wschodniej granicy), mniejszości seksualne i wyznaniowe. Szczególnie
głośno, z dużym wsparciem mediów, skarżą się na mowę nienawiści
środowiska nieheteroseksualne. Mniejszości wyznaniowe też mogłyby się skarżyć
na bezpodstawne i motywowane uprzedzeniami i niewiedzą nazywanie
wielu z nich — również przez same media — sektami, ale zwykle tego nie
robią.
Rola Kościołów
Jakie stanowisko powinny zająć
Kościoły wobec szerzenia się mowy nienawiści? Przede wszystkim nie wolno im
dolewać do ognia buzujących w społeczeństwie emocji. Chrześcijanie
zostali powołani do jednania ludzi z Bogiem i ze sobą nawzajem.
Taka też jest rola chrześcijańskich Kościołów. Mają łagodzić temperaturę
sporów, a nie ją nakręcać nieodpowiedzialnymi publicznymi wypowiedziami
swoich przedstawicieli.
Kościoły chrześcijańskie mają tu
wiele do powiedzenia i naprawienia. To przecież chrześcijańska Święta
Księga, Biblia, naucza, co następuje: „Jeżeli ktoś sądzi, że jest pobożny,
a nie powściąga języka swego, lecz oszukuje serce swoje, tego pobożność
jest bezużyteczna”1. „Gdzie dużo słów, tam nie brak występku; lecz
kto opanowuje swój język, jest roztropny. (...) Kto mówi nierozważnie, rani jak
miecz; lecz język mędrców leczy. (...) Łagodna odpowiedź uśmierza gniew, lecz
przykre słowo wywołuje złość”2.
Prawdziwi chrześcijanie będą tym
słowom posłuszni. Będą ważyli swoje słowa, kierując się miłością do Boga
i bliźniego, w tym nawet do swoich nieprzyjaciół. Malowani
chrześcijanie dalej będą przy każdej okazji dawali językiem upust swoim fobiom,
frustracjom i podejrzeniom.
Karać czy nie karać?
To pytanie retoryczne, bo właściwie
mowa nienawiści już jest karalna. Kodeks karny penalizuje różne jej przejawy
i skutki. Artykuł 119 zabrania stosowania przemocy lub groźby bezprawnej
wobec grupy osób lub poszczególnej osoby z powodu jej przynależności
narodowej, etnicznej, rasowej, politycznej, wyznaniowej lub z powodu jej
bezwyznaniowości. Artykuł 256 zabrania m.in. publicznego nawoływania
do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych,
wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość. Natomiast art. 257
zakazuje publicznego znieważania z powodu przynależności narodowej,
etnicznej, rasowej, wyznaniowej albo z powodu bezwyznaniowości lub
z takich powodów naruszania nietykalności cielesnej.
We wspomnianym już projekcie
nowelizacji Kodeksu karnego w tym zakresie przewiduje się połączenie tych
trzech przepisów w jeden nowy art. 256 zakazujący m.in. publicznego
nawoływania do nienawiści z powodu przynależności narodowej,
etnicznej, rasowej, politycznej, społecznej, naturalnych lub nabytych cech
osobistych lub przekonań, a także znieważania ludzi z tych
powodów, stosowania wobec nich przemocy lub gróźb bezprawnych.
Jak widać, projekt przewiduje
poszerzenie katalogu wartości chronionych przed dyskryminacją o zakaz nawoływania
do nienawiści z powodu „naturalnych lub nabytych cech osobistych lub
przekonań” przy jednoczesnej rezygnacji z wyodrębnienia „przynależności
wyznaniowej” oraz „bezwyznaniowości”.
W uzasadnienia projektu dowiadujemy
się, że te naturalne lub nabyte cechy osobiste to np. płeć, stan zdrowia,
orientacja seksualna czy niepełnosprawność. Projektodawcom tej zmiany chodzi
o to, by każdy człowiek miał pewność, że będzie podlegał ocenie społecznej
ze względu na swoje świadome zachowanie, a nie zaś z powodu
cech, które są od niego niezależne w tym sensie, że nie ma on
możliwości ich zmiany wedle własnej woli. Natomiast zastąpienie „przynależności
religijnej” i „bezwyznaniowości” pojęciem „naturalnych lub nabytych (...)
przekonań” ma dowodzić, że intencją projektodawców jest chęć ochrony przekonań,
co jest pojęciem szerszym niż przynależność religijna czy bezwyznaniowość.
Można mieć bowiem przekonania, nawet religijne, nie przynależąc do żadnego
wyznania. I to też zasługuje na ochronę. Takie ujęcie chroniłoby też przed
dyskryminacją osoby, których przekonania mogą zostać odebrane przez część
społeczeństwa jako kontrowersyjne i skłaniać do podejmowania działań
niezgodnych z prawem, skutkujących czynami zabronionymi i tłumieniem
przez to debaty publicznej.
Taki projekt nowelizacji już spotkał
się z krytyką, m.in. ze strony organizacji Kampania Przeciw
Homofobii, która oczekiwałaby poszerzenia katalogu wartości chronionych
o — wyrażone wprost — orientację seksualną i tożsamość płciową.
Zmiany proponowane przez posłów PO ocenione zostały jako zbyt ogólne
i niejasne, co może w praktyce prowadzić do „luzu
interpretacyjnego” i arbitralności w orzekaniu.
Obawy
O ile skala problemu wydaje się
usprawiedliwiać bardziej zdecydowane przeciwstawienie się szerzeniu się mowy
nienawiści, to trzeba też zdawać sobie sprawę z niebezpieczeństw. Dochodzi
bowiem do konfliktu dwóch prawnie chronionych wartości —prawa
do ochrony przed działaniami dyskryminacyjnymi motywowanymi nienawiścią
oraz prawa do swobody wypowiedzi. Należy uważać, żeby usprawiedliwiona
walka z mową nienawiści nie przerodziła się w jakąś formę cenzury.
Nazbyt szerokie interpretowanie
pojęcia mowy nienawiści może prowadzić do nadużyć i kuriozalnych
sytuacji. W 2002 roku w Szwecji skazano na karę więzienia
pastora Ake Greena za — jak się twierdzi — porównywanie osób
homoseksualnych do „wielkiego raka drążącego społeczeństwo”, co odczytano
jako mowę nienawiści motywowaną pogardą dla tej orientacji seksualnej. Jak
się wydaje, nie dostrzeżono przy tym, że korzystając z wolności słowa oraz
wolności sumienia i wyznania, pastor nie tyle dawał upust swojej
nienawiści, co wyrażał swoje opinie, i to bardziej na temat cudzych
zachowań niż ludzi jako takich. Bardzo prawdopodobne, że wygłaszał je
w trakcie kazania w swoim kościele, odwołując się przy tym
do konkretnych tekstów Pisma Świętego zakazujących praktyk homoseksualnych3.
Kościoły chrześcijańskie powinny
przyglądać się tej dyskusji z wielką uwagą, żeby się za jakiś czas
nie okazało, że nie wolno już czytać pewnych tekstów biblijnych publicznie,
w obawie o postawienie przez prokuratora zarzutów o mowę
nienawiści.
Znane chrześcijańskie powiedzenie
mówi, że Bóg nienawidzi grzechu, ale kocha grzeszników. Dlatego nie należy
mylić potępienia dla grzesznych — z punktu widzenia chrześcijańskiego
— zachowań w sferze seksualnej, z pogardą i nienawiścią rzekomo
żywioną przez chrześcijan wobec tych, którzy się tak zachowują.
Rozumieją to na przykład
Kanadyjczycy, których prawo, zabraniając generalnie mowy nienawiści, ustala
wyjątki podyktowane m.in. — jakkolwiek dziwnie to brzmi — względami
religijnymi. Polski ustawodawca również dopuszcza wyjątki, tyle że pozwala
na mowę nienawiści, jeśli miała miejsce w ramach — jakkolwiek dziwnie
to brzmi — działalności artystycznej, edukacyjnej, kolekcjonerskiej lub
naukowej4.
Jak widać materia jest trudna
i wymaga poważnego i spokojnego — a więc wolnego od presji
bieżących wydarzeń — zastanowienia się nad kształtem obecnych
i przyszłych regulacji prawnych, żeby chroniąc jedną wartość, nie pogrzebać
innej.
Olgierd Danielewicz
1 Jk 1,26. 2 Prz 10,19; 12,18; 15,1. 3 Zob. Kpł 18,22; Rz 1,26. 4 Art. 256 § 3 Kodeksu karnego.
Znaki Czasu grudzień 2012 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz