Rewolucje, społeczne bunty
i przemiany polityczne po Odwiedził mnie
przyjaciel, z którym w latach 80. ubiegłego wieku działaliśmy
w tak zwanej
opozycji demokratycznej.
W stanie wojennym okupowaliśmy budynki i stawialiśmy fizyczny opór
oddziałom milicji. Pisaliśmy i rozdawaliśmy ulotki. Pracowaliśmy
w organizacjach działających wbrew ówczesnemu prawu, czyli w tak
zwanym podziemiu. Wszystko to robiliśmy po to, aby wyzwolić Polskę spod
władzy „jedynie słusznej partii”, która pozwalała na głoszenie tylko jej
poglądów, a głoszenia poglądów odmiennych zakazywała. Partia nie tylko
narzucała obywatelom swoje poglądy na to, co jest złe, a co dobre,
ale także znacznie ograniczała ich swobodę w sferze ekonomii. Uważała, że
lepiej potrafi zatroszczyć się o byt obywateli, niż oni sami. Taka
sytuacja wydawała się nam nieznośną niewolą, buntowaliśmy się i cóż…
wygląda na to, że odnieśliśmy ostateczne zwycięstwo. Monopol totalitarnego
reżimu na władzę został złamany. Każdy może mówić i robić, co chce.
W sferze ekonomii też zapanowała pełna swoboda. Obywatel może posiadać
bank albo fabrykę samochodów, wedle chęci i możliwości. A jednak mój
przyjaciel nie wyglądał na zachwyconego.
— Owszem, panuje wolność słowa — mówił. — Każdy, kto chce, może
się przekrzykiwać z reklamami i paplającymi o niczym
celebrytami. Z ulic zniknęły hasła sławiące socjalizm, ale za to
pojawiła się sto razy bardziej nachalna propaganda związana ze sprzedażą. Nie
mamy już ulic i placów imienia Lenina, ale mamy za to festiwale
muzyczne imienia piwa, stadiony imienia napojów gazowanych, areny imienia kleju
do glazury. To wygląda jak jakaś parodia. Kiedyś stanowiska państwowe
obsadzała jedynie słuszna partia, a teraz obsadza je kilku liderów partyjnych.
Wszystkim chodzi tylko o to, aby z zasobów państwa mogli korzystać
oni, ich koledzy i ich rodziny, i wcale się z tym nie kryją.
Partia komunistyczna przynajmniej uważała, że uczyni ludzi lepszymi. Teraz
chodzi tylko o to, aby ludzie posłusznie produkowali i kupowali.
O nic więcej.
Nie bardzo było się o co spierać. Zgadzałem się z nim
w stu procentach.
— Mieliśmy mgliste pojęcie wolności — powiedziałem. —
Za to ludzie Zachodu, którzy faktycznie kierowali nami zza kulis, mieli
bardzo jasne wyobrażenie własnego interesu finansowego. Chcieli zdobyć nowe
rynki i je zdobyli.
— To co mogliśmy zrobić? — zapytał. — Przeżyliśmy wielką
historyczną próbę i jak widać z perspektywy czasu, całkowicie
zawiedliśmy. Mieliśmy bronić reżimu komunistycznego? Pozostać całkowicie
biernymi i obojętnymi ludźmi? Żadna z opcji nie wygląda dobrze.
— Wiesz — powiedziałem po namyśle — niedawno czytałem
historię życia pewnego Amerykanina, imigranta z Polski. Studiował
na amerykańskim uniwersytecie i mocno zaangażował się w ruch pacyfistyczny.
Akurat trwała wojna w Wietnamie i studenci bardzo przeciwko tej
wojnie protestowali. Chcieli pokoju i krytykowali swój rząd. Pewnego razu
ten człowiek szedł w manifestacji pokojowej, wznosił hasła antyrządowe
i nagle uzmysłowił sobie, że manifestanci są pełni gniewu
i nienawiści. Mimo że głoszą szlachetne hasła, wcale nie będą postępować
szlachetniej niż aktualny rząd, kiedy dojdą do władzy. Potem spojrzał
na siebie i uzmysłowił sobie, że sam wcale nie jest lepszy. Ma szlachetne
poglądy, ale wewnątrz pełen jest agresji. W chwili, kiedy to sobie
uzmysłowił, opuścił manifestację, porzucił politykę i zupełnie zmienił
tryb życia. Zaczął modlić się dwie godziny rano i dwie godziny wieczorem.
Porzucił wszelkie poglądy, wszelkie nastawienie „ja, mnie, moje”. Przestał
robić cokolwiek ze względu na siebie. Uczynił całe swoje życie
„życiem dla innych”. I tak już żyje ponad czterdzieści lat.
— I cóż takiego osiągnął? — mój przyjaciel wzruszył
ramionami. — Całkowicie wycofał się z życia, poddał.
— Wręcz przeciwnie — zaprotestowałem. — Zwróciłeś uwagę
na informację, jaką otrzymujesz na początku każdego lotu samolotem?
„W razie wypadku najpierw załóż maskę tlenową sobie, a dopiero potem
dziecku”. To bardzo ważne. Jeśli stracisz przytomność, nikomu już nie pomożesz.
Ten Amerykanin postąpił dokładnie według tej zasady. Zanim zabrał się
za pomaganie innym, postanowił zadbać o to, żeby sam był przytomny.
A nie ma lepszej metody przeżycia tego życia przytomnie niż modlitwa.
Tylko ona ukorzenia nas w tym, co niezmienne, czyste, promienne
i dobre. Co twoim zdaniem czyni ten świat takim kiepskim? — zapytałem.
— Chciwość — bez wahania odpowiedział mój przyjaciel
i zaraz dodał — agresja, narzucanie swoich poglądów innym, skoncentrowanie
na własnym ego.
— Czy polityka może uczynić ten świat choć odrobinę lepszym? —
drążyłem.
— Jak widać nie. Polityka prowadzi tylko do zastąpienia
jednego egoizmu innym egoizmem, jednej chciwości inną chciwością, jednych
poglądów innymi. Tak to się kręci bez końca i nigdy nie zmienia
na lepsze.
— Widzisz. A ten Amerykanin się zmienił. Odrzucił
chciwość, egoizm, agresję, przywiązanie do „własnych” poglądów.
— Ale skala… — skrzywił się mój przyjaciel. — Jaka mała skala.
Zmienił na lepsze tylko jedną osobę, a świat pozostał taki, jaki był.
— Och! — uśmiechnąłem się — przemienić jedną osobę to jest
ogromna skala. To co? Przemieniamy się? — zaproponowałem.
— OK — zgodził się przyjaciel.
— Teraz, tutaj i natychmiast?
— Tak.
— Odrzucamy „własne” poglądy? Odrzucamy egoizm? Kochamy
bliźnich?
— Kochamy.
— A nieprzyjaciół?
— Też!
— I chciwych polityków?
— Kochamy chciwych polityków.
— A tych, którzy ometkowują festiwale, stadiony
i areny?
— Ich też kochamy.
— A egoistycznych celebrytów?
— Och, oni najbardziej potrzebują naszej miłości
i współczucia.
Spojrzeliśmy na siebie. W oddali zaterkotał tramwaj.
Świeciło słońce. Zaczynał się piękny dzień.
Nikodem Berger
Znaki Czasu grudzień 2012 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz