Każdy ma prawo wierzyć,
w co chce, i praktykować, jak chce — o ile oczywiście jego
wolność religijna nie narusza cudzej wolności.
Co jest złego
w tym, że muzułmanie chcą święcić piątek? Nic. A w tym, że Żydzi
chcą święcić szabas? Też nic.
A chrześcijanie adwentyści dnia siódmego — sobotę? Podobnie nic. Mają
do tego takie samo prawo jak katolicy i pozostali chrześcijanie
do obchodzenia niedzieli. Każdy ma prawo wierzyć, w co chce,
i praktykować, jak chce — o ile oczywiście jego wolność religijna nie
narusza cudzej wolności.
Tymczasem kilkudziesięcioosobowa grupa katolickich posłów
postanowiła uszczęśliwić niekoniecznie do końca katolickich pracowników
sektora handlowego oraz ich klientów wolnymi od handlu niedzielami.
Złożyła nawet w tej sprawie w Sejmie odpowiedni projekt ustawy. Jeśli
projekt zostanie przyjęty, już niedługo wszyscy pracownicy handlu — wierzący i praktykujący,
wierzący i niepraktykujący, wierzący inaczej i niewierzący — będą
mogli do woli korzystać ze wszystkich wolnych niedziel. A wraz
z nimi wszyscy dotychczasowi klienci — też różni w swoim światopoglądzie.
Niedziela ma być wolna dla wszystkich — tak chcących, jak
i niekoniecznie chcących nowych regulacji.
Czy jest w tym coś złego — że sprzedawczynie czy kasjerki
(bo głównie kobiety pracują na tych stanowiskach) będą miały wreszcie
wolne niedziele, żeby spędzać je ze swoimi rodzinami? Nie. Ale czy nasza
odpowiedź będzie taka sama w przypadku tych sprzedawczyń czy kasjerek,
które w wyniku tych zmian stracą pracę u jedynego w ich okolicy
pracodawcy? Zresztą jaka by nie była nasza odpowiedź na to pytanie,
najważniejsza będzie odpowiedź tych pozbawionych pracy.
Zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy zakazu niedzielnego
handlu przytaczają na poparcie swoich tez godne rozważenia
i przekonujące argumenty odnoszące się do skutków społecznych
i ekonomicznych proponowanych zmian. Nawet nie będę próbował ich pod tym
względem oceniać.
Otwartą kwestią pozostaje natomiast ocena tej propozycji
z punktu widzenia światopoglądowego. Czy można narzucać swoje poglądy
religijne innym ludziom? Czy można, wykorzystując instrumentalnie mechanizmy
demokratyczne, czyli korzystając z parlamentarnej większości, narzucać
mniejszości własne praktyki religijne?
Ale przecież tu nie chodzi o praktyki religijne! —
zakrzykną zaraz zwolennicy zakazu niedzielnego handlu. Na pewno?
Wypowiedzi niektórych wnioskodawców projektu nie pozostawiają cienia
wątpliwości co do religijnej inspiracji ich inicjatywy (zob. artykuł
okładkowy pt. Przymus niedzielnego odpoczynku).
Mówiąc otwarcie, Kościół rzymskokatolicki od dawna wyraża
zaniepokojenie coraz swobodniejszym podchodzeniem katolików do święcenia
niedzieli, co objawia się zmniejszającą się z każdym rokiem frekwencją
na niedzielnych mszach. Na Zachodzie to już norma. W Polsce
jeszcze nie jest to tak widoczne, ale pełne kościoły z lat 80. to już
odległa przeszłość. Sekularyzacja postępuje. Wszystkie Kościoły i związki
wyznaniowe są, a przynajmniej powinny być narastaniem tego zjawiska
zaniepokojone. Powinny też czynić wszystko, by mu przeciwdziałać. „Wszystko”
w sensie duszpasterskim, a nie politycznym. Owo „wszystko” nie oznacza
bowiem prawa do wpływania na parlamentarzystów własnego wyznania, by
ustanawiali prawa, które zmuszą do niepracowania lub nierobienia zakupów
w niedzielę nawet tych, dla których ten dzień nie jest żadnym
świętem. Nie ma więc przeszkód, by katoliccy duchowni nawoływali z kazalnic
swoich wiernych do przestrzegania niedzielnego odpoczynku i obecności
na niedzielnych mszach. Ale jeśli jest to nawoływanie
do parlamentarzystów, by przymusili do tego wszystkich innych — to
już co innego.
Na razie będzie to przymus niedzielnego odpoczynku. Tylko
patrzeć, jak za jakiś czas pojawi się przymus uczestnictwa w mszach
i zakaz święcenia innych dni. Niemożliwe? A dlaczego nie? Byłaby to
powtórka z historii (która podobno lubi się powtarzać), kiedy to katolicki
sobór w Laodycei w 364 roku n.e. postanowił, co następuje:
„Chrześcijanie nie powinni już judaizować i próżnować w sobotę, ale
powinni pracować w tym dniu; powinni szczególnie uczcić dzień Pański,
będąc chrześcijanami, i jeśli to możliwe, nie pracować w tym dniu”
(zob. artykuł pt. Dwa dekalogi).
Zdaniem starożytnego rzymskiego filozofa Cycerona historia jest
nauczycielką życia — uczy nas, jak nie popełniać błędów, które inni już dawno
przed nami popełnili. Jednak według dziewiętnastowiecznego niemieckiego
filozofa Hegla historia uczy jeszcze jednego — że ludzkość niczego się
z niej nie nauczyła. Boję się, że Hegel miał rację.
autor: Andrzej Śiciński
Znaki Czasu czerwiec 2013 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz