niedziela, 17 listopada 2013

CZY ŚMIERĆ TO POWÓD DO LĘKU ?

Strach przed śmiercią nie jest dla mnie czymś abstrakcyjnym. Wiem, jak to jest być omal sparaliżowanym ze strachu, jak to jest bać się, że każda wizyta u lekarza przyniesie wykrycie jakiejś śmiertelnej choroby. Ale dzięki Bogu znalazłem kilka sposobów radzenia sobie ze strachem.
Nigdy nie zapomniała wiosny tuż przed swoimi szóstymi urodzinami. Brodziła
w mętnych wodach rzeki
Arkansas koło Wichita w stanie Kansas. Czuła szarpnięcia nurtu, ale powierzchnia nie zdradzała niebezpieczeństwa kryjącego się w toni. Zrobiła następny krok. Zbełtane wody ścięły ją z nóg. Spanikowawszy raptowną utratą gruntu pod nogami, zesztywniała. Zaczęła tonąć. Po chwili mętne wody zamknęły się nad nią. Nogami dotknęła nieruchomej przeszkody, ale topielisko nie chciało jej puścić. I wtedy z głębiny na wiosenne powietrze wyrwały ją silne ręce. Starszy brat zaniósł ją do domu, a tam matka ostrzegła: „Trzymaj mi się z dala od wody. Mało brakowało, a byś się utopiła!”.

Strach matki

Moja matka nigdy nie zapomniała, jak zajrzała wtedy śmierci w oczy. Jeszcze zanim poznałem tę historię, niebezpieczeństwo czaiło się dla mnie w każdej głębszej wodzie, a matczyna opowieść tylko ten strach spotęgowała. Dopiero po wielu latach, już jako dorosły człowiek, zdołałem przezwyciężyć to namacalne poczucie zagrożenia i nauczyć się pływać, choć tak naprawdę nigdy nie czerpałem z pływania przyjemności. Do dziś ilekroć znajduję się w wodzie i przestaję wyczuwać pod stopami dno, podchodzący do gardła żołądek ostrzega mnie, żebym się zatrzymał. Tylko świadomy wysiłek pozwala mi wtedy dalej pluskać się i pływać.
Ale wróćmy do mojej matki. Bała się nie tylko wody. Niebezpieczeństwo czaiło się dla niej wszędzie. Odkąd się urodziłem, przez znaczną część życia (zdecydowanie zbyt długą) przepełniał mnie strach. Nie winię za to matki. W 1919 roku, gdy nastała wielka pandemia grypy, skończyła pięć lat. Traf chciał, że pierwsze przypadki zachorowania na hiszpankę w Stanach Zjednoczonych pojawiły się w Kansas. Gdy tylko amerykańscy żołnierze wrócili do kraju z I wojny światowej, ta straszna choroba zabiła miliony skądinąd zdrowych dorosłych. W tamtych czasach śmierć była nieodłącznym towarzyszem człowieka.
Moim rodzicom przyszło żyć w bardzo ciężkich czasach: przeżyli dwie wojny światowe, pandemię hiszpanki i lata wielkiego kryzysu. Śmierć zabrała im bliskich. Po urodzeniu mojej siostry i jeszcze przed moimi narodzinami moja matka straciła trójkę dzieci: jednego nie donosiła; inne, które zmarło w łonie, nosiła martwe jeszcze przez miesiąc; niespełna rok przed moim przyjściem na świat umarła moja siostrzyczka, zadusiwszy się pępowiną przy porodzie.
Matka miała dobry powód, żeby bać się śmierci!
Kiedy się urodziłem, czuła ogromną radość, ale też ze zrozumiałych względów ogromny strach o moje bezpieczeństwo. Potem przyszła epidemia heinemedina. Dzieci w moim wieku umierały albo żyły tylko dzięki umożliwiającym im oddychanie wielkim maszynom zwanym żelaznymi płucami. Dzielę się tą historią nie po to, by kogoś winić lub usprawiedliwiać, lecz jedynie dla przedstawienia okoliczności. Inni z pewnością przeszli więcej, a bali się mniej. Po prostu dzielę się swoją historią.

Mój strach

Religia nie dawała mi zbyt wielkiej pociechy. Bóg mojego dzieciństwa był wymagający. Jedzenie, lektu­ry, ubiór, rozrywka — każdy szczegół mojego życia musiał być zaakceptowany przez Boga, który akceptował niewiele. Kiedy miałem siedem lat, uczestniczyliśmy latem w spotkaniach namiotowych w niedalekim miasteczku Temple w stanie Teksas. Ewangelista odmalował przed oczami słuchaczy żywy obraz siedmiu ostatnich plag. Oświadczył, że wkrótce powróci Jezus, ale przedtem musi nastąpić wielki ucisk. Przetrwają tylko ci, którzy są „gotowi”, czyli których życie zostało oczyszczone z grzechu. Po tym kazaniu przez całe miesiące drżałem, ilekroć odkręcałem kurek z wodą, bo bałem się, że z kranu poleci krew. Wiedziałem, że nie jestem gotów.
Gdy byłem mały, w domu rzadko poruszało się temat śmierci, mimo to nigdy nie odstępował mnie strach przed nią. Mniej więcej dopiero na granicy dorosłości uświadomiłem sobie, jak bardzo w moim świecie zadomowił się strach. W szkole z internatem żyłem przez jakiś czas w strachu, że już nigdy nie zobaczę domu rodzinnego.
Kilka lat później lekarze zdiagnozowali u ojca guza mózgu. Mimo operacji i chemioterapii zmarł po czternastu miesiącach od zabiegu. Z pełnego werwy, atletycznego mężczyzny, którego zawsze znałem, pozostał cień człowieka. Ponieważ jednak kończyłem wtedy college i niedawno się ożeniłem, nie miałem czasu na rozpaczanie.
Teraz jednak widzę, że w istocie nie robiłem nic innego, jak tylko rozpaczałem. Zawsze gdy nagłą śmiercią zmarła znana osobistość, szybko nabierałem pewności, że mam objawy tej samej choroby. Kiedy zdechło mi zwierzątko domowe, byłem niepocieszony przez wiele dni, o wiele za długo jak na taką stratę. Miewałem ataki paniki (ukrywałem je przed bliskimi), podczas których czułem, że umieram. Gdy w wieku zaledwie 59 lat zmarł jeden z braci ojca, wiedziałem, że genetyka skazała mnie na krótki żywot. Wydawało mi się, że śmierć czai się za każdym rogiem.
Strach przed śmiercią nie jest dla mnie czymś abstrakcyjnym. Wiem, jak to jest być omal sparaliżowanym ze strachu, jak to jest bać się, że każda wizyta u lekarza przyniesie wykrycie jakiejś śmiertelnej choroby. Ale dzięki Bogu znalazłem kilka sposobów radzenia sobie ze strachem, które, jak wierzę, pomogą i tobie stawić czoło śmierci bez lęku.

Sposoby na lęk

Wstaw swoje imię w cytat biblijny. Fragmentów Pisma Świętego, które mówią o Bożej miłości, nie czytam tak jak inni. Wstawiam do tekstu swoje imię lub słowa „ja”, „mnie”, „mój”. Oto przykład: „Ja bowiem znam zamiary, jakie mam wobec Eda — mówi wyrocznia Pana — zamiary pełne pokoju, a nie zguby, by zapewnić Edowi przyszłość, jakiej Ed oczekuje”1. Kolejny tekst, który szczególnie mi pomaga, gdy nachodzą mnie posępne myśli, to fragment Listu do Rzymian: „Ed jest pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani władze, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani moce, ani wysokości, ani głębie, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła oddzielić Eda od miłości Boga”2. Jest jeszcze wiele podobnych urywków, ale te dwa to moje ulubione, mówią bowiem o nadziei, o przyszłości, którą Bóg dla mnie zaplanował. Zapewniają mnie, że od miłości Boga nie może mnie oddzielić nawet śmierć.
Skup się na tym, co masz nadzieję osiągnąć, a nie na tym, co się może zdarzyć. Uzmysłowiłem sobie, że śmierć jest rzeczą pewną, a życie nie. Widzę nieraz, jak strach podcina skrzydła ludziom, którzy starają się uniknąć ewentualnych niebezpieczeństw, tak że nie potrafią cieszyć się życiem. Henry David Thoreau powiedział kiedyś: „(...) w godzinę śmierci nie [chcę] odkryć, że nie żyłem”. Ja też nie chcę, żeby strach przed śmiercią powstrzymywał mnie przed życiem pełnią życia.
Zamiast rozmyślać o lękach, skupiam się na tym, co mam nadzieję osiągnąć, póki żyję. Mam swoje plany i marzenia, choć wiem, że na pewno ich wszystkich w życiu nie zrealizuję. Gdy odkryję, że nie zostało już nic, co chciałbym zrobić, wówczas będę gotów umrzeć.
Porzuć legalizm i rozkoszuj się łaską. W dzieciństwie przygniatało mnie ciężkie brzemię: starałem się prowadzić doskonałe życie, aby uniknąć strasznej Bożej kary. Nawet gdy nie byłem świadom żadnego obecnego grzechu, martwiłem się o przyszłość. A co jeśli kiedyś zawiodę? Skąd mogę mieć pewność zbawienia? A jako ludzie oczywiście nie znamy szczegółów przyszłości. Najlepsze, co możemy zrobić, to jeszcze dziś zaufać Bogu. Jak się okazuje, jest to idealna pora, aby to uczynić! Apostoł Paweł przypomniał koryntianom: „Teraz właśnie jest czas łaskawości, teraz właśnie jest dzień zbawienia”3.
Uznaj, że żyjesz tylko teraz. Nie wiem, ile dni życia Bóg ma jeszcze dla mnie w zanadrzu. Ale nie mogę żyć nimi, podobnie jak nie mogę ożywić dni minionych. Zarówno przeszłość, jak i przyszłość są poza moim zasięgiem. Podobnie jak Phil Connors w filmie Dzień świstaka, musiałem się nauczyć, że żyć i być szczęśliwym mogę być tylko dzisiaj.
Pamiętaj, że śmierć nie boli. Pomaga też pamiętanie, że póki żyję w świecie bólu i cierpienia, śmierć jest wybawieniem. Moja matka, która tak długo bała się śmierci, w końcu powitała ją jako koniec swojego cierpienia. Choć niejeden człowiek kwestionuje moralność praw dotyczących śmierci z godnością (zwanej powszechnie eutanazją), ludzie ci ilustrują fakt, że dla wielu śmierć jest wytchnieniem.
Nawet osoby cieszące się dobrym zdrowiem mogą uznać śmierć za wytchnienie. Legenda o Żydzie Wiecznym Tułaczu opisuje człowieka skazanego na życie wieczne. Tak, tak, dobrze czytacie, to nie pomyłka: skazanego na życie wieczne. Bohater tej historii dopuszcza się potwornego występku, za który otrzymuje wyrok życia wiecznego. Kiedy jednak widzi śmierć swoich bliskich, ciągłe okrucieństwa ludzi względem siebie, cierpienia związane z wiekiem i chorobą, zaczyna tęsknić za śmiercią, aby znaleźć wytchnienie od konfliktów w grzesznym świecie... tyle że nie może jej zaznać.
Jezus przyrównał śmierć do snu. Usłyszawszy o śmierci Łazarza, rzekł: „Łazarz, przyjaciel nasz, zasnął, lecz idę go obudzić”4. Osób śpiących snem śmierci nie niepokoją już grzechy ani cierpienie żyjących.
Pamiętaj, że dla chrześcijanina śmierć to nie koniec. Jezus obiecał, że przy Jego powrocie umarli zmartwychwstaną5. Nieopodal grobu Łazarza rzekł: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, to choćby umarł, żyć będzie”6.
Wielu z nas wprawdzie zna historię wskrzeszenia Łazarza, często jednak zapomina się o zmartwychwstaniu, które nastąpiło przy śmierci Jezusa. Biblia mówi, że „ziemia zadrżała i skały zaczęły pękać. Groby się otworzyły i wiele ciał świętych, którzy pomarli, powstało”7. Historia ta mówi nam, że zmartwychwstanie to nie tyle jakieś przecudowne wydarzenie, które ma nastąpić w przyszłości, ile coś, co już się rozpoczęło.
Gdy przychodzi śmierć... Pomimo całej wiedzy, którą posiadam, i moich najlepszych starań, strach przed śmiercią wciąż powraca, sprawiając, że czuję się bezradny i słaby jak dziecko. Ale właśnie tak czuł się Jezus, wisząc na krzyżu. Skąd to wiemy?
Kiedyś w Ameryce matki uczyły małe dzieci zmawiać przed snem modlitwę zaczynającą się od słów: „Teraz głowę do snu kładę”. Archeolodzy i historycy odkryli podobną modlitwę, której żydowskie matki uczyły dzieci w czasach Jezusa. Jaka to modlitwa? „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego”8. Dokładnie tę modlitwę zmówił Jezus w obliczu śmierci!
Przed laty słyszałem, jak pastor Sieg Roeske rzekł: „Co wieczór kładąc się do snu, ufam Panu, że zbudzi mnie o poranku. Gdy przyjdzie czas umierać, zaufam Panu, że zbudzi mnie o poranku zmartwychwstania”.
Kiedy w ciemności nachodzą mnie lęki przed śmiercią, zmawiam moją dziecięcą modlitwę, mówiąc im wszystkim: „Dobranoc. Do zobaczenia o poranku”. Wiedząc, że nic nie może mnie oddzielić od miłości Boga, kładę się spać spokojny. Mogę zaufać Bogu, że po potrzebnym odpoczynku zbudzi mnie bez względu na to, czy będzie to jutrzejszy poranek, czy też poranek zmartwychwstania.  
Ed Dickerson

1 Zob. Jr 29,11. 2 Zob. Rz 8,38-39. 3 2 Kor 6,12 (kursywa dodana). 4 J 11,11. 5 Zob.
J 5,28-29.
6 J 11,25-26. 7 Mt 27,51-52.
8
 Łk 23,46.

[Artykuł jest przedrukiem z „Signs of the Times” 08/2013. Tłum. Paweł Jarosław Kamiński dla www.adwentysci.waw.pl. Cytaty biblijne pochodzą z Biblii Tysiąclecia, wyd. 5].
Znaki Czasu listopad 2013 r.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz