Jaki jest człowiek?
Z natury dobry czy zły? A może i dobry, i zły jednocześnie?
Niszczymy, zabijamy, oszukujemy, ale jesteśmy też zdolni do największych
poświęceń i wielkich czynów. Jaka jest nasza prawdziwa natura?
Na określenie naszej
natury zabrali się w latach 50. i 60. XX wieku psycholodzy Abraham
Maslow i Carl Rogers, twórcy tak
zwanej psychologii humanistycznej. Otóż założyli oni, że człowiek jest
z natury dobry — chce dawać i daje innym jedynie dobro,
a jeśli stosuje przemoc, to działa wbrew swej naturze. Maslow zajął się
budową teorii nowej szkoły psychologii, a Rogers stroną eksperymentalną.
Po latach Maslow wycofał się ze swych założeń, ale Rogers —
mimo wielu sygnałów od terapeutów wskazujących na szkodliwość
społeczną uprawianej przez niego terapii — trwał przy obranych
założeniach, doprowadzając do moralnej katastrofy swych podopiecznych. Ale
o tym później.
Stanfordzki
Eksperyment Więzienny
Eksperyment Więzienny
Temat natury człowieka podjęli też inni naukowcy. W latach
80. XX wieku psychiatra M. Scott Peck, badając naturę człowieka, doszedł
do przekonania o istnieniu w nas zła, a nie dobra. Ale
najbardziej znanym badaczem tego zagadnienia jest Philip Zimbardo, autor
słynnego Stanfordzkiego Eksperymentu Więziennego, jednego z najbardziej
kontrowersyjnych badań w dziejach psychologii.
W 1971 roku Zimbardo, profesor psychologii
na Uniwersytecie Stanforda w USA, losowo podzielił biorącą udział
w badaniu grupę studentów na strażników i więźniów. Wszystkich
umieszczono w uniwersyteckiej piwnicy, w której stworzono cele
ze stalowymi kratami i zainstalowano monitoring. „Więźniowie” po wcześniejszym
aresztowaniu z udziałem prawdziwej policji zostali rozebrani do naga,
odwszawieni i ubrani w więzienny uniform z numerem
identyfikacyjnym. Założono im również łańcuch na prawą kostkę. „Strażnicy”
nosili mundury i okulary przeciwsłoneczne, mieli gwizdki i policyjne
pałki. Efekty eksperymentu zaskoczyły wszystkich. Do tego stopnia, że
zaledwie po sześciu dniach badanie musiano przerwać, a już
po niecałych 36 godzinach zwolniono pierwszego „więźnia” bo obawiano się
o jego stan psychiczny. Doskonale w swych rolach odnaleźli się bowiem
„strażnicy”. Niebywale szybko zaczęli karać „więźniów” i stawali się coraz
bardziej brutalni, agresywni i bezwzględni wobec kolegów
z uczelnianej ławki. Poniżali ich, zastraszali i prześladowali. Co
więcej, najbardziej brutalni byli w nocy, kiedy eksperymentu nie
obserwowali badacze. Większość „więźniów” chciała zrezygnować
z przysługującego im honorarium w zamian za zwolnienie,
a jeden student przeżył załamanie. Co jeszcze ciekawsze, „strażnikom”
eksperyment się tak spodobał, że z zapałem chcieli go kontynuować. Nawet
po jego zakończeniu wciąż przejawiali agresję wobec kolegów „więźniów”.
Zimbardo w swej książce Efekt Lucyfera porównuje
wyniki eksperymentu stanfordzkiego z tym, co wydarzyło się w 2004
roku w więzieniu Abu Ghraib — gdy świat obiegł film, na którym
widać, jak amerykańscy żołnierze pastwią się nad irackimi więźniami,
nazywając to zwyczajnie grami i zabawami. „Do jakiego stopnia jesteśmy
wytworami sytuacji, chwili, zbiorowości? I czy istnieje taki czyn,
popełniony kiedyś przez kogoś, do którego z absolutną pewnością nigdy
nie bylibyśmy zdolni?” — pyta Zimbardo. Życie wydaje się przynosić
odpowiedź. I bynajmniej nie taką, jaką chcielibyśmy usłyszeć.
Sprawa rwandyjska
„Dawny ty” może nie funkcjonować zgodnie z oczekiwaniami,
gdy zmienia się reguły gry — podkreśla Zimbardo i tłumaczy, że
znamy siebie tylko z ograniczonych doświadczeń nabytych w znajomych
sytuacjach, określonych przez zasady, prawa, przekonania, naciski. Czego potrzeba, by sąsiedzi zaczęli zabijać sąsiadów,
przyjaciele wydawali się na śmierć, jedne społeczeństwa eksterminowały
drugie? By w ludobójstwie zaczęli brać udział tak zwani dobrzy ludzie?
Nieco miejsca w swej książce Zimbardo poświęca ludobójstwu
w Rwandzie. Przytacza szokującą treść wywiadów przeprowadzonych przez
francuskiego dziennikarza Jeana Hatzfelda z członkami militarnych bojówek
Hutu, osadzonymi w więzieniu za zabicie maczetami tysięcy cywilów
Tutsi. „Zeznania tych zwykłych ludzi — pisze Zimbardo —
w większości chodzących do kościoła farmerów oraz jednego byłego nauczyciela,
mrożą krew w żyłach jako konkretna, pozbawiona skrupułów prezentacja
niewyobrażalnego okrucieństwa. Ich słowa zmuszają nas raz po raz
do konfrontacji z niewyobrażalnym: z tym, że istoty ludzkie są
zdolne do całkowitego porzucenia swego człowieczeństwa”. Nie wystarczyło
samo zabijanie, nawet poprzedzone gwałtem. Tysiące kobiet, jak napisano
w raporcie ONZ, „było penetrowanych za pomocą włóczni, łusek
od karabinów, butelek lub kiełków bananowców. Organy płciowe były
okaleczane maczetami, polewane wrzątkiem i kwasem; odcinano kobiece
piersi”. Okrucieństwo nie znało granic. 45-letnia rwandyjska kobieta została
w obecności męża zgwałcona przez swojego 12-letniego syna, któremu
bojownik Hutu trzymał maczetę przy gardle, a pozostała piątka jej dzieci była
zmuszana do rozwierania jej ud. Tak Hutu — „dawni oni”, czyli
sąsiedzi, znajomi, „porządni” ludzie — na rozkaz mordowali swoich
przyjaciół. Jeden z morderców tak powiedział później o sąsiedzie,
którego zabił: „Kiedyś piliśmy razem, a jego bydło pasło się na mojej
ziemi. Był jak członek rodziny”. Inni, z którymi po rwandyjskiej
masakrze rozmawiał Hatzelf, mówili: „Zabijaliśmy każdego, kogo udało nam się
namierzyć [schowanego] w papirusie. Byliśmy rzeźnikami znajomych,
rzeźnikami sąsiadów. Po prostu rzeźnikami”. „Kiedy wytropiliśmy Tutsi
na bagnach, nie widzieliśmy już w nich istot ludzkich. Chodzi mi
o osoby takie jak my, dzielące podobne myśli i uczucia. Polowanie
było dzikie, łowcy byli dzicy, zwierzyna była dzika — dzikość zawładnęła
naszymi umysłami”. „Wiedzieliśmy, że nasi sąsiedzi Tutsi nie byli niczego
winni, ale (...) nie patrzyliśmy już na nich jak na jednostki,
przestaliśmy postrzegać ich takimi, jakimi są, nie widzieliśmy w nich
nawet kolegów. Stali się zagrożeniem, większym niż kiedykolwiek doświadczyliśmy,
ważniejszym niż nasz sposób postrzegania spraw we wspólnocie. Tak właśnie
rozumowaliśmy, jednocześnie zabijając”. Jedna z ocalałych kobiet Tutsi
wyznała: „Teraz wiem, że nawet osoba, z którą dzielisz się pożywieniem lub
z którą spałeś, nawet ten ktoś może cię zabić bez problemu. Najbliższy
sąsiad może zabić cię nawet zębami. Oto czego nauczyłam się przez to
ludobójstwo”.
Nienawistna
wyobraźnia
wyobraźnia
Zimbardo wyjaśnia, co takiego dzieje się, że sąsiedzi zaczynają
zabijać sąsiadów. „Potrzebna jest do tego nienawistna wyobraźnia,
psychologiczna konstrukcja, która za pomocą propagandy zostaje
zagnieżdżona głęboko w umysłach ludzi, przemieniając innych we Wroga.
(...) Proces rozpoczyna się od stworzenia stereotypowego obrazu innego
człowieka, jego zdehumanizowanego postrzegania jako bezwartościowego, ale
zarazem wszechpotężnego Obcego, istoty demonicznej, abstrakcyjnego potwora,
jako fundamentalnego zagrożenia dla czczonych przez nas wartości
i przekonań. W obliczu rozpętanego publicznie strachu oraz zbliżającego
się zagrożenia ze strony wroga rozsądni ludzie postępują irracjonalnie,
osoby niezależne działają w sposób bezmyślnie konformistyczny,
a pacyfiści postępują jak wojownicy”. To nie tylko historia Rwandy. To
Holocaust, to stalinizm, to Bałkany, to reżim Mao Tse-tunga, terror Czerwonych
Khmerów, ludobójstwo w Darfurze... To dziesiątki milionów ludzi zabitych
tylko w XX wieku na mocy dekretów rządowych wcielanych w życie
bez nuty sprzeciwu przez innych ludzi — „dawnych ich”, dobrych sąsiadów.
Gen zła
Zimbardo jest bliski prawdy o człowieku, ale żeby dobrze
zrozumieć naszą naturę, trzeba cofnąć się do starej historii. Biblijna
Księga Rodzaju opisuje pewne wydarzenie, które zaważyło na całej
ludzkości. Rzecz dotyczy wolności wyboru. Kiedy Bóg powołał do życia
świat, a na nim człowieka, rzekł: to jest bardzo dobre1.
Boże stworzenie było doskonałe. Dobro jest zawsze związane z Bogiem.
I z łącznością z Nim. On jest źródłem i kanałem wszelkiego
dobra. Człowiek został stworzony z miłości, a miłość daje wolność.
Stąd człowiek miał prawo wyboru — pozostać w Bożej obecności lub
się od niej oderwać. Z chwilą wyboru innej rzeczywistości, zmianie
jakby uległ nasz cały genom. Coś się wydarzyło. Człowiek zaczął inaczej
postrzegać świat. I zaczął się bać... Bać się Boga. Owa nienawistna
wyobraźnia zawładnęła jego umysłem. Jego ciało zaczęło umierać, jego umysł
fałszywie postrzegać rzeczywistość, a jego serce stało się źródłem zła.
Arcyzwodziciel zatruł ludzi swą propagandą: Bóg to twój Wróg. I tak
grzech wszedł na nasz świat2. Ten grzech to, jak mówi apostoł Jan,
bezprawie3. To wieczny bunt człowieka przeciw Bożym doskonałym zasadom
życia. Grzech to zdrada zaufania, to zerwanie więzi, zniszczenie relacji. To
głupota — gdyby bezpośrednio tłumaczyć to słowo z języka hebrajskiego.
To wirus, który zaatakował nasz dysk życia. Nasza
natura została skażona. Nie jesteśmy już dobrzy, staliśmy się z natury
źli, odłączeni od Źródła dobra. To oczywiście nie znaczy, że na dobre
czyny nas nie stać. Stać nas tylko dlatego, że Bóg nas nie opuścił. „Beze mnie nic uczynić nie możecie”4.
Tylko dlatego, że Jego Duch wciąż krąży wokół nas, że nas przekonuje, że
o nas walczy. Tę główną walkę Bóg stoczył o nas na Golgocie. Ale
to też walka codzienna, przegrana przez Boga w tak wielu przypadkach:
Rwanda, Bośnia, Chiny, Darfur... I kiedy matka bije na śmierć własne
dziecko, gdy ojciec gwałci swą córkę; gdy kradniesz, unosisz się gniewem,
zazdrościsz, złorzeczysz, oszukujesz; gdy... Dlaczego? Bo jak powiedział
Chrystus, nie On jest teraz „władcą tego świata”5. Człowiek oddał
koronę księciu ciemności
i na jego podobieństwo stał się zły. Zły z natury. Sam z siebie skłonny do zła, nie dobra. Tę złą naturę dziedziczymy i nic nie możemy na to poradzić. Jak powiedział Morris Venden, nie jesteśmy grzeszni dlatego, że grzeszymy, lecz grzeszymy dlatego, że jesteśmy grzeszni. Ten wirus jest przekazywany z pokolenia w pokolenie. Już w drugim pokoleniu ludzkiej rodziny zaowocował zbrodnią, gdy Kain zabił Abla. O tym, jaką mamy naturę, wprost powiedział Chrystus: „Jeśli więc wy, którzy jesteście źli...”6, podobnie odpowiadając na zadane Mu kiedy indziej pytanie o dobro: „Czemu pytasz mnie o to, co dobre? Jeden jest tylko dobry, Bóg”7. Człowiek nie jest dobry. Bo w grzech wpisują się nie tylko czyny, ale też nasze myśli i pragnienia. „Wszyscy zboczyli, razem stali się nieużytecznymi, nie masz, kto by czynił dobrze, nie masz ani jednego”8.
i na jego podobieństwo stał się zły. Zły z natury. Sam z siebie skłonny do zła, nie dobra. Tę złą naturę dziedziczymy i nic nie możemy na to poradzić. Jak powiedział Morris Venden, nie jesteśmy grzeszni dlatego, że grzeszymy, lecz grzeszymy dlatego, że jesteśmy grzeszni. Ten wirus jest przekazywany z pokolenia w pokolenie. Już w drugim pokoleniu ludzkiej rodziny zaowocował zbrodnią, gdy Kain zabił Abla. O tym, jaką mamy naturę, wprost powiedział Chrystus: „Jeśli więc wy, którzy jesteście źli...”6, podobnie odpowiadając na zadane Mu kiedy indziej pytanie o dobro: „Czemu pytasz mnie o to, co dobre? Jeden jest tylko dobry, Bóg”7. Człowiek nie jest dobry. Bo w grzech wpisują się nie tylko czyny, ale też nasze myśli i pragnienia. „Wszyscy zboczyli, razem stali się nieużytecznymi, nie masz, kto by czynił dobrze, nie masz ani jednego”8.
Zabójcza nauka
To, co znajduje się w centrum grzechu, doskonale oddaje
język angielski, grzech bowiem w tym języku to sin. W centrum
tego słowa znajduje się litera „i”. „I” (czyt. aj) to po angielsku
znaczy... „ja”! Egocentryzm i nakierowanie na siebie to skaza naszej
natury. Co ciekawe, psychologię humanistyczną nazwano właśnie psychologią „Ja”.
Jej drugą twarzą jest wynikający z założenia dobroci ludzkiej natury
relatywizm moralny. Bo skoro jesteśmy dobrzy, to nasze czyny też będą dobre.
Przede wszystkim dobre dla... nas samych. Tu bardzo płynna jest granica między
dobrem a złem. Zależą one od kulturowych uwarunkowań i osobistych
preferencji. Carl Rogers głosił człowieka wolnego od ograniczeń
moralno-kulturowych, z prawem do nieskrępowanej ekspresji,
nieliczenia się z normami przestrzeganymi przez ogół. Jego eksperymenty
zakończyły się w latach 60. ubiegłego wieku deprawacją wielu zgromadzeń
religijnych, wśród których pracował jego zespół. Przerażeni efektami
psychoterapii współpracownicy zaczęli opuszczać Rogersa. Dr William Coulson tak
później opisał pracę w Kalifornii: „Znaleźliśmy tam Siostry Niepokalanego
Serca Maryi (SNSM). Zgodziły się na to, abyśmy weszli do szkół
i rozpoczęli pracę na normalnych wydziałach, z ich normalnymi
studentami i abyśmy rozpoczęli oddziaływanie na rozwój życia
normalnych katolickich rodzin. To była katastrofa. (...) Ja i Rogers
nazywaliśmy to Terapią dla Zdrowych. SNSM miały około 60 szkół, kiedy
zaczynaliśmy, a na końcu już jedną. (...) Uczyliśmy ludzi, którzy nie
mieli wewnętrznej dyscypliny Rogersa (mającej swe korzenie w jego
fundamentalistycznie protestanckim wychowaniu). Ludzie ci myśleli, że bycie
sobą oznacza nieskrępowane realizowanie libido. Maslow przestrzegał nas przed
tym. Wierzył w obecność zła, a my nie (...). Mieliśmy umowę
na trzy lata, ale odwołaliśmy nasze badania po dwóch, będąc
zaalarmowani ich rezultatami. Myśleliśmy, że pomożemy SNSM stać się lepszym
zgromadzeniem, a myśmy je po prostu zniszczyli. (...) Pracowaliśmy
z tuzinami katolickich organizacji. (...) Wywołaliśmy wśród osób
duchownych, jako terapeuci, prawdziwą epidemię nadużyć o charakterze
seksualnym. (...) Jeśli dawaliśmy ludziom do zrozumienia, że mogą ufać
swoim impulsom, oni pojmowali to wezwanie jako zachętę do zaufania także
swoim złym impulsom i właściwie do przyjęcia przekonania, że tak
naprawdę to są pozbawieni zła”9.
Wiedza a moc
Na zupełnie przeciwnym biegunie stoi nauka biblijna. Pismo
Święte mówi: człowiek nie może być dla siebie normodawcą, bo z natury
nie jest moralny. Zatem człowiekowi trzeba normy objawić i zapoznać go
z prawami moralnymi. Ale czy to coś zmieniło w naszej naturze? Czy
znajomość zasad uchroniła Izraelitów przed odstępstwem i całą gamą
zbrodni? Choć chrześcijanie znają prawo Boże, czyż nie łamią nagminnie
dziesięciu przykazań? A jednak znajdują się badacze, którzy chcą wierzyć,
jak psycholog Lawrence Kohlberg, że aby uczynić ludzi bardziej moralnymi,
wystarczy ich nauczać moralnego rozumowania. Kohlberg był przekonany, że
wiedza, co jest moralne, wystarczy, aby tak postępować. Życie jednak brutalnie
weryfikuje „naukowe” teorie. Może gdyby Kohlberg
czytał Biblię, zrozumiałby, że prawdziwa moralność, prawdziwie dobre czyny
wypływają z serca przemienionego przez siłę, która nazywa się łaską.
Człowiek jest w stanie upadłym i nie może zawsze postępować moralnie.
„Oto urodziłem się w przewinieniu, i w grzechu poczęła mnie matka
moja” — pisał skruszony Dawid po jednej z największych
potworności, jakich się dopuścił. I wołał do Boga: „Serce czyste
stwórz we mnie, o Boże, a ducha prawego odnów we mnie!”10.
Jedyną nadzieją człowieka jest Bóg. Jedynie Jego moc może odmienić nasze
zepsute serca i umysły. „I dam wam serce nowe, i ducha nowego dam
do waszego wnętrza, i usunę z waszego ciała serce kamienne,
a dam wam serce mięsiste”11. Radykalna zmiana, która stanowi
podstawę prawego życia, nie jest naturalna. Odnowienie serca prowadzące
do prawdziwej moralności jest aktem stwórczym, a więc darem Bożym.
Dostępnym dla każdego, kto tego zapragnie i przyjdzie schronić się
w mocy Najwyższego. Chrystus zaprasza: „Jeśli kto pragnie, niech przyjdzie
do mnie i pije (...) [a] z wnętrza jego popłyną rzeki wody
żywej”12.
Katarzyna Lewkowicz-Siejka
1 Zob. Rdz 1,31. 2 Zob. Rdz 3,1-10.
3 1 J 3,4. 4 J 15,5. 5 J 12,31; 14,30. 6 Łk 11,13. 7 Mt 19,17. 8 Rz 3,12. 9 W. Coulson, Pokonaliśmy
ich tradycję, pokonaliśmy ich wiarę, cyt. w: Z. Ples, Psychologia a
bezdroża irracjonalizmu, s. 253-
-255. 10 Ps 51,7.12. 11 Ez 36,26. 12 J 7,37-38.
-255. 10 Ps 51,7.12. 11 Ez 36,26. 12 J 7,37-38.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz