Nie,
to nie będzie artykuł o zmianie rozporządzenia umożliwiającej
— wreszcie — nauczenie w szkole etyki, choćby jednego
ucznia, ale o znanym profesorze etyki i jego ostatnich
propozycjach rozpoczęcia dyskusji o dopuszczalności
kazirodztwa.
Kazirodztwo
jest jednym z tabu spotykanych w większości religii
i kultur. Niestety
coraz
częściej jesteśmy
świadkami
przełamywania różnych tabu, w tym i tego.
Tabu
i jego funkcje
We
wszystkich społeczeństwach od ich zarania istniały pewne
specyficzne zakazy, często religijne — stykania się z pewnymi
przedmiotami, zwierzętami czy ludźmi lub dokonywania pewnych
czynności — których złamanie godziło w bóstwo i groziło
karą sił nadnaturalnych. Określa się je mianem tabu.
Co
konkretnie jest w danym czasie i miejscu takim tabu, często
decyduje ów czas i miejsce. Dziś w wielu miejscach
złamanie tabu nie wywołuje już lęku przed gwałtowną reakcją
sił nadprzyrodzonych, ale przed gwałtowną negatywną reakcją
ogółu społeczeństwa lub choćby jego najbardziej wpływowej
części, establishmentu, mainstreamu.
Dziś
w Europie Zachodniej bicie dzieci (choćby klapsy), pedofilia
lub pochwała takich zachowań naruszają kulturowe tabu. Jeszcze
kilkadziesiąt lat temu homoseksualizm był tabu. Nie wypadało się
do tego publicznie przyznawać. Osoby, które się do tego
przyznały lub zostały ujawnione, spotykały się ze społecznym
odrzuceniem. Dziś homoseksualiści chwalą się swoją orientacją
seksualną, a tabu stała się jej publiczna krytyka. Kto się
ośmieli, od razu dostaje łatkę homofoba i ma zakaz
wstępu na salony.
O
rzeczach objętych tabu się nie mówi, nie pisze ani nawet się ich
celowo nie zauważa. Może się to wydawać sprzeczne z naczelnym
hasłem humanizmu: człowiekiem
jestem i nic co ludzkie nie jest mi obce,
ale jednak spełnia pewne ważne społecznie funkcje.
Po
pierwsze, to rodzaj autocenzury. Nawet jeśli wolno mi pisać
o wszystkim, nie o wszystkim pisać warto, zwłaszcza gdy
to pisanie może przynieść społeczności więcej szkody niż
pożytku. Rozumiał to już apostoł Paweł, który pisał: „Wszystko
mi wolno, ale nie wszystko jest pożyteczne”1.
Po
drugie, i chyba nawet ważniejsze, funkcją tabu jest
gwarantowanie biologicznego przetrwania społeczności. Dlatego tabu
objętym było niemal wszędzie kazirodztwo i zabijanie innych
ludzi. Czasami funkcją tabu było i jest zachowanie
integralności i tożsamości określonego narodu, plemienia,
rodu. Służyły temu na przykład zakazy małżeństw
mieszanych. Rodzina i rodzice też objęci byli tabu widocznym
w zakazach publicznego prania rodzinnych brudów, kalania
własnego gniazda (co odnosi się również do krytykowania
ojczyzny) czy podnoszenia ręki na rodziców.
Niebezpieczne
zabawy
zabawy
Już
to pobieżne spojrzenie na istotę tabu każe z ostrożnością
podchodzić do wszelkich prób negowania potrzeby jego
istnienia. Niestety wielu tego nie rozumie, zwłaszcza reprezentantów
sztuki oraz naukowców. Wielu wręcz bawi się w przełamywanie
tabu, nazywane dziś przekraczaniem granic. Dowodzą tym, że w ich
rozumieniu każde tabu jest czymś z definicji złym,
ograniczeniem wolności, z czego trzeba się koniecznie
wyzwolić.
Jakaś
„artystka” tworzy „instalację artystyczną” z drewnianego
greckiego krzyża ze zdjęciem męskich genitaliów w środku.
Inny „artysta” publicznie drze i depcze na koncercie
Biblię. Jeszcze inny z klocków lego poskładał obóz
koncentracyjny z więźniami w kształcie kościotrupów —
też w ramach „instalacji artystycznej”.
Przekraczanie
granic to również ulubiona zabawa kina, jak chociażby w polskim
filmie z 2012 roku pt. Bez
wstydu. Krytycy przed jego
ukończeniem zdawali się martwić jedynie o to, czy uda się
w Polsce nakręcić na „przyzwoitym” poziomie film
o kazirodztwie. Sama „przyzwoitość kazirodztwa”, a co
za tym idzie i fabuły filmu, żadnych wątpliwości już
nie wzbudzała — co najwyżej zmartwienie, czy w purytańskiej
Polsce film nie wywoła kontrowersji i nie zostanie zakazany.
A film opowiada o erotycznej fascynacji między bratem
a siostrą. Zdaniem krytyków po raz pierwszy w polskim
kinie temat kazirodztwa pokazano „z taką siłą i wizualną
odwagą”, co w skrócie oznacza dużo seksu na ekranie.
Przykład
idzie
z Niemiec
z Niemiec
W
Niemczech, gdzie kazirodztwo jest karalne, Niemiecka Rada Etyki chce
obecnie to prawo zmienić. Okazją do rozpoczęcia dyskusji była
sprawa rodzeństwa będącego jednocześnie parą mającą już
czworo dzieci, w tym dwoje niepełnosprawnych. W dzieciństwie
zostali rozdzieleni, ale spotkali się w dorosłym życiu
i rozpoczęli współżycie seksualne. Mężczyzna spędził
nawet z tego powodu trzy lata w więzieniu. Niemiecka
opinia publiczna podobno jest tym wstrząśnięta, a Niemiecka
Rada Etyki chce zmienić los tej pary. Zaczyna się twierdzić, że
prawny zakaz kazirodztwa ogranicza konstytucyjne prawo do seksualnego
samookreślenia i swobodnego kształtowania życia rodzinnego.
Dla
Rady nawet ryzyko urodzenia chorych dzieci nie jest wystarczającym
powodem, żeby zakazać kazirodczych związków, bo przecież ryzyko
to można ograniczyć, stosując antykoncepcję, a poza tym
innym osobom obciążonym genetycznie nie zakazuje się posiadania
dzieci. Nadto — zdaniem Rady — jest to zmuszanie ludzi
do ukrywania swojej miłości i wyrzekania się jej. Prawo
nie powinno tak głęboko wnikać w kwestię seksualności. Tyle
rady światłej Rady.
Przypadek
Hartmana
Hartmana
Niedawno
do grona przełamywaczy tabu kazirodztwa dołączył znany
profesor Jan Hartman, który na swoim blogu zaproponował
rozpoczęcie dyskusji na temat legalizacji kazirodztwa. Powołał
się przy tym na przykład niemiecki i snuł dywagacje
na temat piękna miłości erotycznej rodzeństwa, która może
być „czymś wyższym niż najwznioślejszy romans
niespokrewnionych ze sobą ludzi”. Zastrzegł się co prawda,
że „nie jest za legalizacją związków kazirodczych”, ale
za rozpoczęciem na ten temat dyskusji. Jednak jakie to ma
znaczenie, skoro pisał również, że w wolnym społeczeństwie
nie należy już od nikogo wymagać, „aby w życiu
prywatnym praktykował takie czy inne obyczaje, a od tego czy
owego się powstrzymywał”.
Pewnie
gdyby prof. Hartman poruszył to na jakiejś konferencji
naukowej, nikt by na to nawet nie zwrócił uwagi — ot, głos
naukowca do naukowców w ramach wąskiego dyskursu
akademickiego. Ale na swoim oficjalnym blogu prof. Hartman jest
przede wszystkim politykiem, a jego propozycja — deklaracją
polityczną, programem politycznym jego i środowiska ideowo mu
bliskiego. To nie mogło przejść bez echa. I nie przeszło.
Reakcja
opinii publicznej była natychmiastowa i ostra. W internecie
zawrzało, a opozycja momentalnie przeszła do ataku.
Od jego wypowiedzi odcięła się nawet jego własna partia,
a następnie wykluczyła go ze swego grona. Uniwersytet
Jagielloński stwierdził, że poglądy ich profesora są jego
prywatnymi poglądami, a jego wypowiedź narusza godność
zawodu nauczyciela akademickiego.
Po
kilku dniach prof. Hartman przyznał się do błędu, ale
jedynie co do formy poruszenia tematu, a nie co do samego
tematu. Dalej powoływał się na powszechność motywu
kazirodztwa w sztuce i religii. Przywołał nawet biblijne
postaci Adama i Ewy, by powiedzieć, że wszyscy jesteśmy
owocami kazirodztwa (co, tak na marginesie, bardzo dziwnie brzmi
w ustach osoby, która na co dzień publicznie deklaruje
swój ateizm). Uznał się przy tym za ofiarę braku wolności
słowa w mediach i płytkiej wolności akademickiej.
Stwierdził, że jeśli tylko w relacjach seksualnych dwojga
dorosłych osób panuje dobrowolność i nawzajem się nie
krzywdzą, to należy takie relacje dopuścić.
Tylko
czy rzeczywiście dla legalizacji kazirodztwa wystarczy
spełnienie tych dwóch warunków? Czy za tym zakazem nie leży
coś więcej?
Co
na to
medycyna?
medycyna?
Zakaz
kazirodztwa ma swoje medyczne uzasadnienie. Dzieci z takich
związków są w znacznie większym stopniu niż inne narażone
na choroby genetyczne. Żeby człowiek zapadł na chorobę
genetyczną, zazwyczaj konkretny rodzaj danego genu determinującego
chorobę musi wystąpić podwójnie, czyli być przekazany przez ojca
i matkę. Ponieważ bliscy krewni mają dużo wspólnych genów,
ryzyko pojawienia się niekorzystnej mutacji u dziecka
z kazirodczego związku jest dużo większe niż u dziecka
z pary niespokrewnionej.
Twierdzenie,
że wystarczy stosować antykoncepcję, nie czyni dziś zakazu
kazirodztwa nielogicznym. Jeśli kazirodztwo zostałoby z tego
powodu zalegalizowane, mogłoby się okazać, że na karalność
zasługiwać wtedy będzie jedynie niestosowanie antykoncepcji. Poza
tym, kto wtedy byłby odpowiedzialny za rodzenie się w takich
związkach dzieci z chorobami genetycznymi? Wychodzi na to,
że państwo, które na to pozwoliło. Czy osoby, które
urodziły się w wyniku takich związków chore, mogłyby
skutecznie pozwać państwo o odszkodowanie z tego tytułu,
gdy dorosną? Jeśli prof. Hartman chce dyskusji, niech zacznie ją
choćby od rozstrzygnięcia tej kwestii. Dziś za zakazem
kazirodztwa stoi przede wszystkim dobro dzieci, które mogłyby się
z takich związków narodzić, płacąc za to swoim
zdrowiem, jak również dobro społeczeństwa jako całości.
A
gdyby tak...
Gdyby
jednak pójść za głosem prof. Hartmana i rozpocząć
dyskusję o legalizacji kazirodztwa... Gdyby tak uznać
argument, że skoro dwoje dorosłych spokrewnionych bliskich się
na to godzi bez niczyjej krzywdy, to czemu nie... Wtedy
powstałoby zaraz pytanie, dlaczego właściwie mielibyśmy się
zatrzymać tylko na legalizacji kazirodztwa. A jak trzy
albo cztery osoby będą chciały żyć w seksualnej komunie?
A jak za jakiś czas zechcą sformalizować swoją relację
związkiem partnerskim, tyle że wieloosobowym? Skoro wszystko będzie
dobrowolne i bez czyjejkolwiek krzywdy, to zdanie profesora już
znamy: czemu nie?
Konstytucyjna
przeszkoda w postaci definicji małżeństwa jako związku
jednego mężczyzny z jedną kobietą, byłaby tylko przeszkodą
do pokonania. Trzeba by tylko zacząć nad tym dyskusję.
Właściwie można by ją zacząć już od legalizacji bigamii.
Skoro kazirodztwo — zdaniem tak światłych głów — jest już
na tyle w porządku, że warto dyskutować o jego
legalizacji, to czemu nie zalegalizować wielożeństwa? Jak znajdą
się tacy, co się na to zgodzą, i uznają, że ich to nie
krzywdzi, to zdanie profesora już znamy: czemu nie?
Tylko
jaki będzie koniec tych społecznych eksperymentów promowanych
przez zwolenników skrajnego liberalizmu? Do czego nas
doprowadzi to nieustanne przesuwanie granic w aprobowaniu tego,
co jeszcze wczoraj było nie do pomyślenia?
Przypomnijmy:
jedną z funkcji tabu jest gwarantowanie biologicznego
przetrwania społeczności. Łamanie kolejnych tabu to podcinanie
gałęzi, na której się siedzi. Gdyby prof. Hartman i jemu
podobni mieli swoją własną gałąź, to pozostałoby im życzyć
miłego spadania, ale niestety — wszyscy siedzimy na tej
samej.
Panie
Profesorze, już apostoł Paweł ostrzegał: „Nie błądźcie: złe
rozmowy psują dobre obyczaje”2.
Dyskusja nad legalizacją kazirodztwa to ewidentnie rozmowa
o zachowaniach tak złych, że sama rozmowa o ich
legalizacji jest zła i może prowadzić tylko do zła
jeszcze większego. Czy to w ogóle etyczne? No tak, ale apostoł
Paweł nie dla każdego jest autorytetem.
Olgierd
Danielewicz
1
1 Kor 6,12. 2
1 Kor 15,33.
Znaki Czasu listopad 2014 r www.sklep.znakiczasu.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz