niedziela, 21 sierpnia 2011

JAK GO SPOTKAŁAM


Zanim bohaterowie tej historii dotarli do Boga, przeszli spory kawałek drogi. Od okultyzmu, przez niewolę giełdy, po zainteresowanie zdrowiem i dietą. A na końcu czekał Chrystus.
Kiedy zaczęłam naukę w liceum, zmarł mój ukochany dziadek, z którym byłam sil-
nie związana. Nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Trafiłam do Odnowy w Duchu Świętym. Moje życie nabrało innych kolorów poza czernią, która zaczynała mnie spowijać. Piękne to były chwile, jednak nie trwały długo. Chodziłam do kościoła, jeździłam na rekolekcje, jednak zaczęła mi dokuczać pewnego rodzaju płytkość tych spotkań. Zauważyłam, że dużo było śpiewu, eksponowania emocji, a mało w tym wszystkim Chrystusa. I przestałam przychodzić.
Półtora roku później zasnęła moja babcia. Kolejny cios nie do zniesienia. Zaczęły mnie ogarniać myśli samobójcze. W noc poprzedzającą moje plany, nad którymi — jak teraz wiem — czuwał szatan, Jezus ukazał mi się we śnie, aby zapewnić o swojej wiecznej miłości, a także zostawił mi podarunek, który świadczył, że nie był to sen. Po obudzeniu się szukałam oczywiście Jezusa po całym mieszkaniu, ale Go nie znalazłam. Pozostało jednak uczucie zachwycenia, miłości i pokoju, zupełnie jakbym została ubrana w jakąś niewidzialną szatę. Trwało to miesiąc. Czułam w sobie taką Bożą radość, że nic nie było w stanie wyprowadzić mnie z równowagi ani nawet zasmucić.

Dekadencja,
gotyk i wudu

Szatan jednak nie odpuścił i po krótkim czasie mrok od nowa zaczął spowijać moje życie. Pod koniec liceum przerabialiśmy na języku polskim epokę fin de siécle, dekadentyzm, naturalizm i poezję tamtych czasów. Były to lektury na wskroś przesiąknięte rozkładem, śmiercią i okultyzmem. W wieku nastoletniego buntu te złe ziarna padły na podatny grunt i razem z koleżankami pogrążyłyśmy się w tych czarnych klimatach. Mniej więcej w tamtym czasie doszło dodatkowe towarzystwo, ubierające się na czarno, słuchające mrocznej, także gotyckiej muzyki. Czułam się wtedy pośród nich dowartościowana. W duszy grało nam to samo. Cotygodniowe spotkania zakrapiane czerwonym winem, które przypominało krew, z dołującą muzyką i nieprzespanymi nocami. Nawet nie zauważyłam, że dałam się wciągnąć w niebezpieczną sektę. Kiedy odkryłam, że nie potrafię żyć bez słuchania ich muzyki, która prześladowała mnie (kiedy próbowałam jej nie włączać, zaczynały się dziać w moim życiu i wokół mnie dziwne rzeczy, których nie opiszę ze względów osobistych), zdałam sobie sprawę, że brnę w ślepy zaułek. Niesamowite w tym wszystkim było to, że Jezus stał zawsze obok mnie i podczas największego udręczenia jakby włączała się w moim umyśle pieśń wielbiąca Chrystusa, która przeganiała wszystko inne, co mnie w tym momencie dręczyło. Odczuwałam przy tym wielką ulgę.
Wreszcie towarzystwo zaczęło coś u mnie zauważać — podejrzewali chęć wyrwania się spod ich kontroli. Pewnego dnia w domu jednej z koleżanek znalazłam laleczki wudu. Razem z inną koleżanką zgłosiłyśmy się do egzorcysty. Nie było łatwo odbyć tej wizyty, ponieważ diabeł niesamowicie nam przeszkadzał. Rok trwało, zanim dotarłyśmy do księdza, a i w tym dniu obie zapadłyśmy na bardzo wysoką gorączkę. Jednak wzywając imienia Chrystusa, wybrałyśmy się tam półprzytomne. Po tym spotkaniu ogarnął nas wielki pokój. Wszelkie kontakty z sektą zostały definitywnie zerwane.

Mąż, czyli okultyzmu
ciąg dalszy

Minęło kilka lat. Po wielu życiowych perypetiach poznałam w końcu wybranka mojego serca. Mój przyszły mąż był wiernym czytelnikiem prasy ezoterycznej. Miał za sobą dwa kursy reiki oraz uprawnienia do uzdrawiania tą metodą. Na dodatek nosił pogańskie amulety, krzyż ankh oraz pierścień Atlantów. Wszędzie w domu poustawiał piramidki i różne symbole, rzekomo energetyczne. Kiedy go poznałam, podchodziłam wyjątkowo sceptycznie do jego zainteresowań, mając w pamięci swoje doświadczenia. Ale z czasem mąż zaczął mnie przekonywać do swoich poglądów i literatury. I tak brnęliśmy coraz głębiej w pułapkę zastawioną po raz kolejny przez siły demoniczne.
W tym czasie, jeszcze przed ślubem, wybraliśmy się na wykład profesora Sanga Lee o zdrowiu, który wygłaszał jako lekarz. Poznaliśmy tam naszą obecną przyjaciółkę Agatę. Muszę dodać, że już wcześniej interesowały nas zdrowie i kondycja fizyczna. Kiedy poznałam Bogusia, zaskoczył mnie swoim zdrowym stylem życia, spożywał tylko razowe pieczywo, hodował kiełki i uprawiał kilka rodzajów sportu. Widząc, że ja ciągle choruję, postanowił mi pomóc i zlikwidować przyczyny moich infekcji dróg oddechowych, dolegliwości układu pokarmowego oraz alergii. Szukaliśmy razem, przeczytaliśmy wiele książek na te tematy. Zasady jednej z nich zaczęliśmy stosować na co dzień i zauważyliśmy wielką poprawę. Nie spoczęliśmy jednak na laurach.
Po wykładzie Sanga Lee mąż znalazł ogłoszenie w gazecie o serii wykładów na temat zdrowego stylu życia organizowanych przez Stowarzyszenie Promocji Zdrowego Stylu Życia. Z chęcią wybraliśmy się tam i spotkaliśmy... poznaną niedawno naszą koleżankę Agatę. Okazało się, że wykłady współorganizował Kościół adwentystów. Ponieważ dalecy byliśmy od jakichkolwiek uprzedzeń rasowych czy religijnych, przyjęliśmy zaproszenie do domu Agaty i zaprzyjaźniliśmy się. Wykłady pomogły nam jeszcze bardziej podreperować zdrowie. Nauczyliśmy się, w jaki sposób prawidłowo zbilansować dietę wegetariańską. Taką dietę stosujemy ściśle od pięciu lat, a teraz staramy się, aby przynajmniej połowa każdego posiłku miała postać surową. Czujemy się świetnie, o czym świadczą nasze wyniki badań, a lekarka, z którą konsultowałam mój styl życia, propaguje go i zachęca do kontynuowania. Co najważniejsze, nie choruję, nie mam alergii i regularnie uprawiam sport, co wcześniej było nie do pomyślenia!
W tym czasie poznaliśmy wiele wspaniałych osób — do dziś przyjaźnimy się z jedną rodziną, z którą regularnie się odwiedzamy i zapraszamy na wakacje. Iwonka i Marek także pomagają organizować spotkania o zdrowiu, a swoją przyjaźnią potrafią wlać wiele światła w życie innych ludzi. Przez te wszystkie lata nigdy nie rozmawialiśmy o religii, nikt nie narzucał nam rozmów o Bogu. To my sami w końcu wystąpiliśmy z tym tematem.
Kiedy Boguś odszedł z pracy, postanowiliśmy zarabiać na życie, inwestując m.in. na giełdzie. Cieszyły nas nasze spektakularne sukcesy. Mówiliśmy sobie: mamy siebie, mamy pieniądze, jesteśmy zdrowi i nic więcej do szczęścia nie potrzebujemy. Jakże się myliliśmy! Przyszedł światowy kryzys ekonomiczny, krach na giełdach i zasadnicza część naszego majątku stopniała. Później odkryliśmy, że właśnie w ten sposób Bóg chciał nam pokazać, że mieliśmy innego bożka — pieniądze. I tak było rzeczywiście, bo dysponując dość sporym majątkiem, nie dosyć, że nic sobie nie kupiliśmy, myśląc tylko o jego pomnażaniu, to na dodatek nie pomogliśmy nikomu potrzebującemu, nawet najbliższej rodzinie. Teraz wiemy, dlaczego Jezus powiedział, że łatwiej wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do Królestwa Niebios. W tej chwili niczego nam nie brakuje i choć nie mamy z górki, potrafimy dzielić się tym, co posiadamy, a Bóg nam błogosławi.

Odkrywanie i wyznanie

Kiedy coraz głębiej pogrążaliśmy się w ezoterycznej tematyce: literaturze, filmie, programach telewizyjnych i praktykach, podczas kolejnej naszej przeprowadzki (a było ich kilka) trafiliśmy na sąsiadów adwentystów. Nie znaliśmy ich wcześniej, ale okazało się, że to przyjaciele naszych przyjaciół. Kiedy po przeczytaniu kolejnej książki coś w nas pękło i nie pasowało do całej układanki, wręczyliśmy ją sąsiadowi i poprosiliśmy o opinię. Przyszedł z Biblią i spytał, czy chcemy coś usłyszeć, co niekoniecznie wyda nam się zgodne z naszym dotychczasowym światopoglądem. Zawsze interesowało nas Pismo Święte (kilka lat wcześniej kupiłam sobie jeden egzemplarz z zamiarem przeczytania, ale nadal leżał nowiutki na półce) i co Bóg ma do powiedzenia, więc tak rozpoczęły się nasze spotkania i obalanie mitów okultystyczno-pogańskich. Rok trwało, zanim uzmysłowiliśmy sobie, jakie kłamstwo otaczało nas w życiu. Przeraziło nas nasze wcześniejsze bałwochwalstwo, a po następnej przeprowadzce, kiedy zabrakło nam spotkań z sąsiadem i serdecznym przyjacielem Karolem, odkryliśmy treść biblijnego dekalogu z sobotą jako dniem świętym. Zaczęliśmy czytać regularnie Słowo Boże i modlić się o głębsze zrozumienie. Odkryliśmy wiele prawd, a także potrzebę chrztu przez zanurzenie. Im bardziej zagłębialiśmy się w lekturę Pisma Świętego, tym więcej rozbieżności docierało do nas podczas konfrontacji z wcześniej wyznawaną wiarą. Odkrywając tajemnice Słowa Bożego, czuliśmy się niemal jak pierwsi reformatorzy, którzy płacili życiem za posiadanie i czytanie Biblii. Odrzuciliśmy tradycję i dogmaty ustanowione przez ludzi, które okazały się całkowicie sprzeczne z ustaleniami Bożymi. Nie znaleźliśmy żadnego innego Kościoła, który by się opierał tylko i wyłącznie na Biblii, bez dodatkowych ludzkich interpretacji i naleciałości.
Podczas naszych przygotowań do niezwykle ważnej dla nas ceremonii chrztu przyjaciel pożyczył nam Poradnik walki duchowej. Książka ta uświadomiła nam, że w naszych szufladach leżały płyty z muzyką, której Bóg nie chciałby u nas słyszeć, na naszych półkach stały całe tomy okultystycznych książek, których nikt nie powinien u nas czytać, na naszych ścianach wisiały wizerunki będące obiektem kultu innych bogów. Kosz na śmieci został zapełniony, a ognisko dopaliło się do końca. Serca nam biły jak młoty, ale po tym wszystkim ogarnął nas pokój Boży.
W kwietniu tego roku zawarliśmy przymierze z Chrystusem przez wyznanie wiary i zanurzenie w wodzie. Staliśmy się innymi ludźmi. Bóg udzielił mi mocy do przebaczenia człowiekowi z najbliższej rodziny, z którym zerwaliśmy niegdyś wszelkie kontakty, a teraz żyjemy w zgodzie.
Na początku popełnialiśmy błędy, ponieważ kiedy odkryliśmy nieznane dotąd prawdy w Biblii, chcieliśmy je od razu wszystkim uświadomić, a to nie jest właściwa droga. Łączy nas Chrystus i Jego miłość i to na Nim powinniśmy się skupiać. Bo każdy, kto w Niego wierzy, jest Jego dzieckiem i Jego ludem. Przykład zachowania naszych przyjaciół pokazał nam, że to nasze życie powinno świadczyć o Bogu w nas, nasze życie powinno dawać innym przykład ewangelii.
Jedynie Bóg wie, w jaki sposób może ożywić tego, którego pragnie zbawić i ocalić, choć niczego nie uczyni wbrew woli człowieka. Nam objawił się tam, gdzie się akurat znajdowaliśmy. Trafił do naszych serc przez zainteresowanie zdrowiem i dietą, a także przez nasze zagłębianie się w sprawy natury duchowej i dociekanie prawdy. Przysłał do nas swoich wiernych posłańców w postaci ludzi. 
Weronika Winiarska
Znaki Czasu sierpień 2011r.

Znaki i fak 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz