niedziela, 8 grudnia 2013

RAMA BEZ OBRAZU

Nic niewarta,
choć miła i ckliwa otoczka; forma bez treści — czy tylko tym są dziś dla Polaków
i w ich wykonaniu święta Bożego Narodzenia?
Podczas ostatniego Święta Niepodległości miałem okazję rozmawiać z wysokim urzędnikiem
 Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Trochę się mu skarżyłem na niemal nieobecność mniejszości religijnych w telewizji publicznej przy jednoczesnej dominacji w sferze religijnej programów katolickich. Wspomniałem również, że niezależnie od programów religijnych TVP serwuje nam też wiele seriali z księżmi lub zakonnicami w rolach głównych, a w innych serialach też zawsze gdzieś się oni przewijają, zawsze w pozytywnych rolach. Dlaczego — zapytałem — choć raz Telewizja Polska nie pokaże w pozytywnej roli jakiegoś pastora? Czy tylko jeden Kościół ma w naszej telewizji monopol na reprezentowanie chrześcijaństwa? Urzędnik odpowiedział mi na to, że tak naprawdę to teraz w telewizji Kościół rzymskokatolicki jest w ogniu nieustannej krytyki — z uwagi na nieustanne roszczenia majątkowe i skandale obyczajowe na najwyższych szczeblach.
Faktycznie, nie da się tego ukryć. W pewnym okresie niemal każdy tydzień przynosił nowe rewelacje — jak nie skandale pedofilskie, to ich nieudolne tłumaczenia. Wszystko to podkopuje zaufanie Polaków do liderów życia religijnego. To zaś przekłada się na zaufanie do instytucji Kościoła jako takiego. Coraz mniej ludzi chodzi na nabożeństwa, coraz mniej chce w ogóle słuchać o religii, jakiejkolwiek, coraz mniej ludzi w ogóle wierzy w Boga. Jednocześnie przybywa ludzi kompletnie zeświecczonych, bezideowych, zorientowanych jedynie materialistycznie, niewyznających żadnych wyższych wartości, dla których normy moralne mają charakter względny.
Widać to nawet przez pryzmat rozpowszechniania „Znaków Czasu”. Mimo że jesteśmy pismem społeczno-religijnym, często na okładce
i w tytułach okładkowych ten religijny aspekt czasopisma musimy niejako ukrywać, by bardziej świecko zorientowany czytelnik prasy nie zraził się samą okładką. Ale są też wyjątki — pewne wyjątkowe okresy roku, kiedy to nawet wydawałoby się zeświecczeni czytelnicy tolerują okładki i tytuły ewidentnie religijne. To okresy świąt Bożego Narodzenia i Wielkanocy. O Bogu, Chrystusie, Biblii, chrześcijaństwie piszą wtedy nawet największe czasopisma, od prawa do lewa. I to się sprzedaje.
Co to znaczy? Może tyle, że Polacy, nawet ci z pretensjami do tego czy innego Kościoła, czy jego liderów, ciągle gdzieś w głębi duszy pozostają religijni, a przynajmniej tej religijności potrzebują, poszukują. Może nie są w tym specjalnie aktywni, może nie lubią się z tym obnosić, ale raz na jakiś czas nie stronią od tej tematyki. Pozwalają porwać się nastrojowi świąt. Zadumać.
Korzystamy z tego i my. Okładką z Chrystusem w różnych etapach Jego ziemskiego życia chcemy wprowadzić naszych czytelników w osobistą refleksję nad miejscem Jezusa w życiu każdego z nas. Niech grudzień, ten najgorętszy, z uwagi na świąteczne przygotowania, z zimowych miesięcy, zbliży nas wszystkich do Niego jako naszego osobistego Zbawiciela. Wykorzystajmy ten czas na bliższe poznanie Go. Może niekoniecznie poprzez filmy religijne — których telewizja nam pewnie nie poskąpi, a które przedstawiają jedynie pewną cudzą wizję Chrystusa — ale poprzez Biblię. Stąd artykuły w tym numerze, które polecają tę księgę jako wiarygodne źródło relacji o Chrystusie.
Zapewne te słowa Adama Mickiewicza już słyszeliśmy wielokrotnie, ale nie sposób ich w grudniu nie przypomnieć: „Wierzysz, że się Bóg zrodził w betlejemskim żłobie, lecz biada ci, jeżeli nie zrodził się w tobie”. Bez refleksji nad nimi — nad pytaniem, kto tak naprawdę narodził się w Betlejem i kim jest On dla mnie, cała reszta będzie tylko nic niewartą, choć miłą i ckliwą otoczką; ramką do obrazu, ale bez obrazu; formą bez treści.
A jak ktoś myśli, że Bóg mu nie jest do niczego potrzebny, to zakończę małym obrazkiem — niech zastąpi tysiące słów. 18 listopada TVN24 relacjonowała niszczenie południowych stanów USA przez tornada. Na amatorskim filmie trąba powietrzna niszczy wszystko, co spotyka na drodze. Filmik nakręcił ktoś, kto schował się w jakimś budynku i przez okno podglądał, co się dzieje na zewnątrz. Podglądał i filmował. Filmował i... modlił się na głos: Ojcze nasz, któryś jest w niebie... W obliczu zagrożenia życia każdemu się przypomina, że jest Bóg na niebie. Szkoda, że wielu dopiero wtedy. Oby nie było za późno.          
Andrzej Siciński
 Znaki Czasu grudzień 2013.r www.znakiczasu.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz