sobota, 19 października 2013

ATAK NA MAŁŻEŃSTWO I RODZINĘ

Jest czwarta rano,
a jego nadal nie
ma w domu! Moja pierzasta poduszka jest jedynie marnym substytutem ciepłego ciała
męża, którego mi brak. Myśli kłębią się w głowie, gwałtownie zderzając się jedna z drugą: Gdzie on jest? Co się z nim stało? Dlaczego go nie ma w domu?
Cicha odpowiedź Ojca niebiańskiego jest prosta: Zaufaj mi. Ale ja nie zważam na to i dzwonię
 na komórkę męża. Włącza się automatyczna sekretarka. Nie chcę automatycznej sekretarki! Chcę rozmawiać z mężem! Teraz!
Chce mi się krzyczeć: Dlaczego to mnie spotyka? To obudziłoby jednak sąsiadów, więc robię sobie coś ciepłego do picia, ale i tak nie mogę przełknąć nawet łyka, nie pozwala mi na to moje wewnętrzne wzburzenie. Łzy napływają mi do oczu, ale powstrzymuję je, gdy słyszę na schodach tupot mojej pięcioletniej córki. Staram się wyglądać dzielnie, gdy pyta: „Mamo, gdzie jest tata?”.
Dzięki Bogu jakoś się trzymam i wyjaśniam córce, że tatuś jeszcze nie wrócił. Jej kolejne pytanie jest jak uderzenie w twarz: „A wróci?”.
A wróci?
Przytuliłam córeczkę i poszłyśmy spać. Gdy ona wkraczała do krainy marzeń sennych, ja zmagałam się z całkiem realnymi myślami o życiu bez męża, bez ojca mojej córki.

Rozpacz

21 stycznia o 2.30 nad ranem męża obudził ostry ból łydki. Niezwłocznie zadzwonił w tej sprawie do lekarza, a przyjaciel zawiózł go do szpitala. Tam lekarze zdiagnozowali zagrażający jego życiu zakrzep w nodze, którą złamał trzy tygodnie wcześniej podczas wyprawy na drugi koniec świata. Tego samego dnia podczas badań córki okazało się, że ma rzadką anomalię hormonalną, której skutkiem będzie wiele testów, hospitalizacje i konieczność monitorowania tego do końca życia.
Starałam się jakoś trzymać przez większość dnia, ale około siódmej wieczorem miałam już plan, jak rozwiązać wszystkie te problemy: wystarczyłoby pójść do banku i opróżnić wszystkie nasze konta, sprzedać samochód, wynająć pielęgniarki i opiekunki, żeby doglądały męża i córkę, i… wyjechać.
Wiem, że teraz myślisz: Ale podła żona! Okrutna mamuśka! Samolubna kobieta! Ale przez tę krótką chwilę chciałam tylko zatrzymać tę pędzącą kolejkę górską, jaką nagle stało się moje życie, wysiąść i odejść.
Te jakkolwiek kuszące myśli o wolności niemal od razu ustąpiły po przypomnieniu sobie, że przecież jestem oddana mojej rodzinie na „dobre i złe”. „Wzajemna miłość, godność, szacunek i odpowiedzialność są podstawą związku, który przecież ma odzwierciedlać miłość, świętość, bliskość i trwałość więzów, jakie łączą Chrystusa z Jego Kościołem”1. Wzięłam się w garść i odrzuciłam złe myśli. Postanowiłam na tyle, na ile mogę, wypełniać swoje zadania żony i matki.

Zbrukany dar

Małżeństwo nie jest łatwe. Mogę o tym zaświadczyć. Ostatnie siedem lat stawiało nas przed wyzwaniami podobnymi do tych, o jakich czyta się w dramatach; tyle że to nie była fikcja, a rzeczywistość, przez którą oboje z mężem przeszliśmy. Razem trzymała nas wiara w podstawową prawdę, że małżeństwo i rodzina są z woli Bożej święte. Tak uczy Biblia.
Wierzę, że małżeństwo jest darem Bożym. W Bożym zamiarze małżeństwo miało być piękne, święte i intymne, jako jedno z koronnych dzieł Bożych. Kobieta miała być kością z kości i ciałem z ciała2. Jednak grzech zbrukał ten dar. Doskonała relacja, jaka istniała między Adamem i Ewą, która w Bożym planie miała być wzorcem dla wszystkich następnych pokoleń, uległa zmianie. Małżeństwo stało się miejscem, w którym pojawia się bezgraniczny ból i niekończące się cierpienie.
Ze wszystkich podstawowych chrześcijańskich prawd wiary żadna nie jest tak otwarcie i codziennie atakowana jak ta o małżeństwie i rodzinie. Wystarczy włączyć telewizor, żeby zobaczyć, jak zniekształcony obraz życia rodzinnego jest w nim przedstawiany. Afery, kazirodztwo, znęcanie się nad dziećmi i współmałżonkami, kłamanie i oszukiwanie, materializm — to nieodłączne elementy nieustannie odgrywanych dramatycznych scen. Niewierność małżeńska przedstawiana jest jak coś fascynującego i magicznego. Jej konsekwencji niemal się nie pokazuje. Wiadomości alarmują o narastaniu problemów rodzinnych, ale nie mówią prawie nic o długoterminowych rozwiązaniach tych problemów. Dokumentaliści zabierają nas do domów „prawdziwych ludzi”, żeby pokazać smutek i cierpienie ich codziennego życia. Poprzez oglądanie tych obrazów społeczeństwo przyswaja sobie wszystkie te śmieci, a potem je odtwarza w rzeczywistości, plując żółcią przed dobrze zapowiadającym się młodym pokoleniem. Młodych ludzi prowadzi się do uwierzenia w to, że należenie do rodziny dysfunkcyjnej jest normalne.
Tymczasem Biblia uczy, że w czasach ostatecznych ludzi należy w szczególny sposób wzywać do zacieśniania więzi rodzinnych.. Dlatego pragnę wspaniałego życia rodzinnego nie tylko dla własnego dobra, aby cieszyć się życiem z mężem i córką, ale także dlatego, że dobra i bogobojna rodzina jest największym dowodem potęgi chrześcijaństwa, jaki można dostarczyć światu. Taka rodzina będzie rekomendować prawdę ewangelii bardziej niż cokolwiek innego, jako żywe świadectwo jej praktycznej mocy nad ludzkim sercem.
Kiedy Chrystus powiedział do uczniów: „Idźcie tedy i czyńcie uczniami wszystkie narody”5, mówił nie tylko do zawodowych ewangelistów i misjonarzy, ale do każdego, w tym do rodzin, żeby „wszyscy byli jedno, jak Ty, Ojcze, we mnie, a Ja w tobie, aby i oni w nas jedno byli, aby świat uwierzył, że Ty mnie posłałeś”6. Mój Mistrz mówił to również do mnie.

Trochę winna...
ale spokojna

Jest czwarta rano tydzień później. Mąż śpi obok mnie. Przynajmniej myślę, że śpi, bo nie czuję bicia jego serca ani nie słyszę oddechu.
Porusza się. Uff! Odetchnęłam z ulgą. I nagle poczułam się bardzo winna z powodu moich wcześniejszych myśli, że chciałam go opuścić. Ktoś szturchnął mnie w plecy. To moja córeczka. Obejmuję ją i całuję. Czuję się okropnie winna. Oboje mnie tak bardzo potrzebują. I ja potrzebuję być żoną i matką. Bóg przeznaczył mnie do tego. I nie chodzi tylko o to, by zaspokajać potrzeby mojej rodziny, ale również żeby być w porządku wobec Boga i być Jego świadkiem wobec moich przyjaciół, sąsiadów i innych ludzi.               
Catherine Anthony Boldeau

1 Wierzyć tak jak Jezus, red. Ryszard Jarocki, Andrzej Siciński, tłum. Władysław Kosowski, Warszawa 2007, s. 231. 2 Zob. Rdz 2,23. 3 Zob. tamże. 4 Chrześcijański dom, Warszawa 1984, s. 18. 5 Mt 28,19. 6 J 17,21.
Znaki Czasu  październik 2013 r.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz