Od kilku miesięcy
doświadczamy w naszej rodzinie tego, co jeszcze do niedawna było
dla nas jedynie nic nieznaczącą medialną notką
— choroby Alzheimera.
— choroby Alzheimera.
U lekarza:
— Mam dla pani
dwie wiadomości. Jedna dobra, druga zła.
— Jaka jest ta zła? — pyta pacjentka.
— Ma pani alzheimera — odpowiada lekarz.
— A dobra?
— Zaraz pani o tym zapomni.
Gdzie ja jestem?
Ciocię Kazię zabraliśmy z jej mieszkania w Warszawie,
bo nie była już w stanie dłużej mieszkać sama. Nie pamiętała już, czy
danego dnia coś jadła, czy nie. Nie pamiętała, czy brała tego dnia leki, czy
też nie. Coraz częściej bała się. Na koniec miesiąca przyszedł rachunek
za telefon na 1200 zł, głównie za połączenia z zegarynką.
Ciocia zamieszkała w naszym dużym, pięknie położonym domu
z widokiem na las i jezioro. Byliśmy przekonani, że będzie
z nami szczęśliwa. Nie wiedzieliśmy, że przy tej chorobie szczęścia nie
ma.
Każdego dnia rano słyszymy to samo pytanie: „Czy ktoś mi
w końcu odpowie, gdzie ja jestem?”. Każdego dnia cierpliwie odpowiadamy.
Czasami się uspokaja, a czasami nie. Często ma do nas pretensje, że
zabraliśmy ją z jej mieszkania na Żoliborzu. Gdy nie jest świadoma
swojego położenia, mówi do nas „pan”, „pani” i chce rozmawiać z kierownikiem
ośrodka.
Zauważyliśmy, że najlepiej się czuje, gdy może się troszczyć
o innych. Gdy zachorowałem na zapalenie płuc, przestała skupiać się
na swoich czarnych myślach. Przychodziła co pięć minut i pytała, czy
czegoś nie potrzebuję. Przyniosła mi herbatę. Byłem jej bardzo wdzięczny. Potem
zapytała, czy chcę kanapki. Zrobiła mi je. Byłem zachwycony poprawą jej stanu
zdrowia, bo niedawno nie była w stanie zrobić ani jednego, ani drugiego.
Po 10 minutach przyniosła mi znowu kanapki, a potem jeszcze dwa razy.
Za każdym razem była zaskoczona, że wokół mnie było tyle kanapek.
Ciocia jest zdrowa fizycznie. Na nic nie choruje. Jest
silna, komunikatywna i pięknie się wypowiada. Nie wie jednak, który jest
rok, miesiąc, dzień ani ile ma lat.
Znowu mnie okradli!
Kłopoty z pamięcią nie są największym problemem. Najgorsza
jest zmiana nastrojów i agresja, która nagle się pojawia i nagle też
odchodzi. Gdy któregoś dnia moja żona zaprosiła do siebie dzieci
z sąsiedztwa, aby piec z nimi pierniki na święta, ciocia niespodziewanie
wezwała policję, krzycząc do słuchawki: „Ratunku! Porwali mnie! Więzią
mnie tutaj”. Gdy policjant poprosił o adres, przyszła i kulturalnie
zapytała mnie: „Czy mógłbyś podać panu nasz adres?”. Podałem. Pieczenie
pierniczków było urozmaicone krzykami cioci i wizytą policji. Gdy
przyjechali, ciocia zaprzeczyła temu, że ich wzywała, i powiedziała, że to
nasza sprawa, aby ją pogrążyć.
Pewnego dnia ciocia była w dobrym humorze. Zmierzyła sobie
ciśnienie, po czym zginął jej ciśnieniomierz. Zaczęła go szukać. Potem
moja żona go szukała. Ciocia była już roztrzęsiona. W małym pokoju nie
można było przez dwie godziny znaleźć urządzenia. Wróciłem zmęczony
z pracy i poszedłem prosto do łóżka. O 22.00 ciocia zaczęła
krzyczeć ze złości. Poszedłem szukać ciśnieniomierza. Znalazłem go
na półce pod telewizorem. Wtedy krzyczała jeszcze bardziej, że to my
w naszej podłości tam go schowaliśmy.
Kiedy jest jej ciężko, ciocia dzwoni do wszystkich ludzi,
których zna, i opowiada o tym, że nie dajemy jej jeść, chowamy lub
zabieramy jej rzeczy. W jednej rozmowie potrafi przeklinać na nasz
temat, by na koniec chwalić za to, jak wspaniale się nią opiekujemy.
Po co to wszystko?
Ciocia Kazia urodziła się w marcu 1926 roku i tym
samym zdążyła na przewrót majowy Piłsudskiego. Ojciec męża, Władysław, był
adiutantem marszałka w Belwederze. Jest z niego bardzo dumna. Kilka
książek o nim wspomina. Ciocia brała udział w Powstaniu Warszawskim.
Potem był rok 1956, 1968, 1970, 1976, 1980, 1981 i 1989. Wiele widziała,
wiele słyszała, wiele doświadczyła. Uwielbiamy słuchać jej historii. Gdy
przeżyła trudne momenty historii, życie przestało być dla niej łaskawie.
Zmarli brat, siostra, a potem mąż. Straciła wszystkich bliskich,
a dzieci nie miała. Odeszli też najbliżsi przyjaciele. Pozostała
całkowicie sama. Gwar licznych osób, które znała, zamienił się w kompletną
ciszę. Ciocia często powtarza, że nie chce już żyć. Potrafimy wyobrazić sobie
jej wielką tęsknotę za światem, którego już nie ma. Chcemy jakoś
zrekompensować jej cierpienia. Staramy się, aby te ostatnie lata życia były
dla niej jak najprzyjemniejsze.
Gdy na jej twarzy gości uśmiech, są to najpiękniejsze
chwile dnia. Wtedy jest w miarę szczęśliwa, a tego najbardziej
pragniemy. Nie jest lekko, ale jesteśmy świadomi, że ten stan nie będzie trwał
wiecznie. Wytrwamy. Wiele nas to doświadczenie uczy. Łatwo jest być ludzkim
człowiekiem, gdy jest dobrze i miło. Obecnie uczymy się bycia ludźmi, gdy
nie ma ku temu warunków. Wiele jeszcze przed nami. Przez ile wzgórz
musi przejść każdy z nas, by móc człowiekiem się stać — śpiewał Dylan.
Lubię wpatrywać się w jej twarz, którą choroba stara się
zniekształcić. Widzę wtedy ciocię taką, jaką jest naprawdę — małą, wesołą
dziewczynką.
Mateusz Szczygieł
Znaki Czasu
rawie
codziennie
na naszych stołach pojawiają się ziemniaki, najczęściej w tej
samej formie — gotowanej bądź smażonej. Ziemniaki polewane sosem
z migdałów to zupełnie coś innego niż ziemniaki polewane masłem. To właśnie sos z migdałów tworzy piękną „pierzynkę”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz